Dlaczego małe dzieci tak bardzo lubią i jedno i drugie?
I mleko matki, i masło zawierają dużo cholesterolu.
I w związku z tym tenże cholesterol powinien nam się kojarzyć jak najlepiej.
Otóż w pierwszych latach życia następuje mielinizacja układu nerwowego.
Co znaczy ta mielinizacja?
Jest to pokrycie włókien nerwowych warstwami zbudowanymi z mieliny, która w dużej mierze składa się między innymi właśnie z cholesterolu. Zmiana ta wybitnie wpływa na rozwój dziecka, które rozwija się bardzo szybko w tym okresie. Jego układ nerwowy i włókna nerwowe przypominają początkowo ścieżkę, po której można poruszać się powoli. Każda nowa warstwa mieliny to jej stopniowa przebudowa na autostradę, aby informacje można było przewodzić szybciej, efektywniej.
Dlatego matka karmiąca piersią powinna śmiało pozwalać dziecku ssać- maluchy ssące pierś ssą dokładnie tyle, ile potrzebują. I dzięki dużej zawartości cholesterolu budują sprawnie swój mózg i drogi prowadzące do niego i od niego.
Później gdy dzieci jedzą oprócz mleka już inne rzeczy z chęcią sięgają często również po masło, wyjadając je nawet łyżeczkami.
Dzieci, których rodzice mają ambicje, by żywić jak wegan, mają często problemy rozwojowe, problemy w zachowaniu, integracji sensorycznej właśnie z powodu braku tłuszczy nasyconych w diecie. Pewna dziewczynka odżywiana jak weganka potrafiła zjadać kilka owoców awokado dziennie, aby uzupełnić brak tychże tłuszczy, a jej zachowanie dalej odbiegało od normy. Dopiero wprowadzenie do diety pewnych ilości masła pozwoliło jej bardziej skorzystać z terapii.
Tyle na dziś historii pożyczonych od pani profesor „od masła”.
Od 1 do 8 sierpnia jest Tydzień Karmienia Piersią.
Nie, karmienia soczkami. Nie herbatkami. Nie butelkami.
Tylko normalnie jak Pan Bóg przykazał.
I wymyślił najlepiej na świecie.
Im więcej o tym karmieniu czytam, tym bardziej jest dla mnie fascynujące, choć sama już dawno przestałam karmić moje dzieciaki. Wyrosły z tego jak z za małych majteczek.
W karmieniu piersią nic nie jest przypadkowe.
Ani długość ssania dziecka. Ani częstotliwość. Ani siła z jaką dziecko ssie. Ani to, co się dzieje pomiędzy matką i dzieckiem.
Czytałam ostatnio o badaniach, w których naukowcy zauważyli, że mleko matek karmiących synów zawiera więcej tłuszczu (nie przytoczę liczb, bo rzadko je zapamiętuję) w porównaniu z mlekiem matek karmiących córki. Ale! Gdy matki cierpią niedostatek, niedożywienie, wtedy ich mleko jest tłustsze właśnie dla córek niż dla synów.
Ciekawe, nieprawdaż?
Odczytuję to jako mądrość natury, by wspierać córeczki, by one też mogły być matkami w przyszłości.
Wielokrotnie karmiąc pięcioro moich skarbów zauważyłam, że przed chorobami, w ich trakcie i w okresie rekonwalescencji moje mleko dla dzieci było takim „kółkiem ratunkowym”. Wszystkie dzieci się rodzą z obniżoną odpornością. I takim uzupełnieniem tego wklęsłego puzzla ich niedoborów odporności jest zastrzyk odporności, którym dzieli się mama karmiąc dziecko piersią. On jest tym wypukłym puzzlem pasującym do wklęsłego niedojrzałości dziecka.
Nie bez powodu pierś jest położona na klatce piersiowej i sięga ogonem Spence’a aż do dołu pachowego. To właśnie tam jest mnóstwo węzłów chłonnych- skupisk tkanki „odpornościowej” matki. Dlatego pierś jest „narządem” szybkiego reagowania na różne bolączki dziecka.
Czasem matka jeszcze nie widzi, że dziecko jest chore, ale już jej organizm „odczytuje” sygnały płynące z ust dziecka o tym, jakie patogeny się nim zajęły. I odpowiada na nie wcześniej zanim jej umysł zauważy symptomy choroby.
Fantastyczny Boży wynalazek wspierający dzieci w rozwoju, odporności.
Fantastyczny Boży wynalazek wspierający matkę w rozwoju macierzyńskim.
Kochane, jakieś pytania? Dla mnie Wasze pytania są zawsze wielką inspiracją, motywacją.
Po tytule można by dojść do wniosku, że dziecinnieję.
Pewnie. Czemuż by nie? Kto z kim przestaje, takim się staje.
A ja nie ukrywam, najwięcej czasu przez ostatnie 20 lat spędziłam właśnie z dziećmi.
To moi mali nauczyciele.
Tryskający radością.
Zarażający entuzjazmem.
I ufnością.
Więc ewangeliczne „nie lękaj się!”, mam na wyciągnięcie ręki.
Nie ma co koronować wirusów, bakterii, bo one są nader przemijające.
W tym sezonie koronowirus, w tamtym świńska grypa, jeszcze chwilę wcześniej ptasia grypa.
Jaki strach będą zasiewać w przyszłych sezonach?
Znacie taką grę „Potwory do szafy”?
Świetna gra!
Nadaje się już dla maluszków, np. 3-latka, ale i ja, i nastolatki z przyjemnością w nią grają.
Zdradzę Wam tajemnicę.
Każdy potwór czegoś się boi!
Im straszliwszy potwór, tym bardziej zestrachany.
A najbardziej potwory boją się być wyśmiane oraz odnalezienia tego, czego się boją.
Jeśli odnajdziemy rzecz, której boi się potwór, wtedy staje się on nam posłuszny i ucieka grzeczniutko do szafy.
A takie potwory- wirusy też mają swoje potwory, przed którymi zwiewają gdzie pieprz rośnie.
Boją się:
sprawnie działającego układu odpornościowego;
boją się mleka mamy, bo jest tam masa przeciwwirusowych składników, np. przeciwciała, interferony itd;
trywialnej witaminy C, A, D;
mycia rączek;
zwykłych przypraw, np. tymianku, oregano, majeranku (już dla maluszków herbatka w sam raz), cynamonu;
bardzo groźnych przypraw: cebuli, czosnku, imbiru, goździków, czarnuszka, kolendra;
ziół: np. czarny bez, dziewanna, nagietek;
miodu, propolisu i innych pszczelich produktów.
Obserwując jak wiele błędów popełniłam w dawkowaniu dzieciom naturalnych „pomocy” w zwalczaniu infekcji, dochodzę do wniosku, że lepiej dać dziecku niemal zawsze mniej i częściej. Dla małego dziecka nawet kropelki się liczą, nie mówiąc już o łyżeczkach.
I w zgodzie z dzieckiem.- to zawsze procentuje pozytywnie.
No i warto pamiętać, że naturalne substancje przeciwwirusowe potrafią być naprawdę baaaaaardzo mocne.
Wątroba dziecka dojrzewa aż do 5 roku życia, więc nie ma dziwnych, że np. czosnek i cebulę (ciężko strawne) dziecko będzie długo oswajać. Naturalne będzie, że najpierw może zechcieć zaakceptować szczypiorek zanim polubi cebulę. Najpierw zaaprobuje kiszony czosnek lub sok z kiszonek, a dopiero później świeży.
Mleko mamy jest cudnym „oswajaczem” smaku. Zanim dziecko zje osobiście te różne przyprawy, już zakosztuje ich próbkę w mleku prosto z piersi. W drugim roku życia jest czas, o ile dziecko jest zdrowe, by dziecko śmiało zapoznawało się z bogactwem smaków, przypraw, łagodnych ziół obecnych w domowej kuchni.
To jest też czas przemycania tych „trudniejszych” smaków w „ulubionych” daniach.
No więc podzielę się z Wami dziejami pewnego przemytu.
Oczywiście nie zdradzę, kto był przemytnikiem, he he.
Otóż pewne dzieciaki bardzo lubiły gotowane zmiksowane jabłka.
Jabłka się myje, wykrawa gniazda nasienne, kroi na duże kawałki (i to razem ze skórą!).
Gotuje się krótko z maleńką ilością wody (na samym dnie- tylko tyle, żeby się nie przypalały).
Potem studzi i blenduje (miksuje) na gładką masę z: witaminą C (lub sokiem z cytryny- jak kto woli), 1-2 czy 3 plastrami świeżo obranego imbiru (na pierwszy raz proponuję MNIEJ).
A potem już się nie nadąża dawać dokładek. Co kto lubi: z ryżem, z cynamonem, śmietaną, czasem płatkami jaglanymi lub innymi.
A co Wy robicie uodparniającego dla Waszych dzieci?
No i zachęcam te z Was, które karmią piersią, byście podawały swoim dzieciom we własnym mleku dużo tych „uodparniaczy”, jeśli dzieci odrzucają je do bezpośredniego spożycia. Bądźcie dobrej myśli- widocznie potrzebują dorosnąć 🙂 Dopóki karmicie piersią, jest szansa na „piersiowy” przemyt 😉
Dziecku łatwiej entuzjastycznie domagać się karmienia piersią niż mamie karmić, bo:
jest to dla mamy ogromny wysiłek fizyczny porównywalny kalorycznie z ciężką pracą fizyczną; i mowa jest tu o normalnym karmieniu- bo jeśli dziecko akurat ma skok wzrostowy (czyli mama tzw. kryzys laktacyjny) lub jest chore i chce niemal nieustannie ssać, to ten wysiłek jest jeszcze większy;
karmienie piersią zapewnia mu ogromne poczucie bezpieczeństwa;
daje mnóstwo kontaktu z mamą, czego małe dziecko potrzebuje w dawkach ponadstandardowych.
Dlatego nie dziwmy się swojemu zmęczeniu, osłabieniu, potrzebie odpoczynku, jeśli karmimy.
Wręcz przeciwnie- zadbajmy o siebie, żeby mieć siły dla dziecka, dla rodziny, żeby nie wygasł w nas entuzjazm miłości.
Jeśli karmisz więc piersią, to:
Kiedy ostatnio badałaś sobie morfologię?
Kiedy ostatnio spotkałaś się z przyjaciółką? Zrobiłaś dla siebie coś, co lubisz?
Kiedy ostatnio pozwoliłaś sobie na drzemkę w dzień?
-Twoje dziecko ma już półtora roku, a ty dalej karmisz?
-Tak, ma dopiero półtora roku, więc to normalka. Dziwne by było, żebym szukała dla niego jakiejś modyfikowanej podróbki, skoro mam pod ręką to, czego ono potrzebuje.
Dziękuję Ci, mamo, że stoisz po stronie swojego dziecka 🙂
Może nie widać napisu, więc przepiszę: „Karmiąc piersią uczysz dziecko doceniania tego, co w życiu najlepsze: kochania, budzenia i zasypiania w objęciach ukochanej osoby”.
Ważne, że malutkie dobro się dzieje.
Że dziecko jest karmione, kochane.
Że cieszymy się nim i budujemy tą radością rodzinę.
Wierzę, że ono zwycięży.
Bo zwyciężył Ten, który powiedział „Jam zwyciężył świat!” To On uzdalnia nas do robienia małych dobrych rzeczy. Podejmowania małych dobrych myśli. Szukania małych dobrych słów do budowania człowieka.
Pewna matka opisuje na grupie, że odstawiła dziecko od piersi po spotkaniu z doradcą laktacyjnym. I pozwoliła swojemu malutkiemu dziecku przez godzinę płakać. Ale w końcu się jej udało osiągnąć to, co zamierzyła.
Czujecie to?
Mnie osobiście boli, że po spotkaniu z konsultantem laktacyjnym nie wychodzi się z przekonaniem, że warto karmić, tylko że warto odstawiać.
Nie podważam faktu, że dziecko potrzebuje zakończyć ten mleczny etap swojego życia. On prędzej czy później musi nastąpić.
Ale podważam, że trzeba małe dziecko, niemal niemowlę doprowadzać do takiej rozpaczy, by przez godzinę płakało.
I że trzeba się tym jeszcze chwalić.
Bo może to przeczytać inna matka. I jej dziecko nie będzie płakało godzinę, tylko dwie. I nie tylko jeden wieczór, ale 2 tygodnie.
Doprowadzanie dziecka do takiej bezsilności, że po godzinie płaczu zasypia, to metoda siłowa.
Matka silniejsza, przeczekała aż słabszy odpuści.
Matka górą.
Ale to nie jest kobiecy styl działania.
Bo nasza siła nie tkwi w dominacji, brutalności, konsekwencji nawet po trupach.
(Tu mi się przypomniała konsekwencja pewnej matki, która doprowadziła do odwodnienia swojego dziecka, trafiła z nim na kroplówkę do szpitala, odmawiając mu piersi- miała też zadziwiająco konsekwentne i silne dziecko).
Tak się zastanawiam, w czym tkwi matczyna, kobieca siła?
Może podpowiecie.
Czy nie w tym, że w to, co robimy, wkładamy nasze serce? Czynimy to pięknym, dajemy swoją czułość, wrażliwość, zrozumienie, cierpliwość?
Popatrzcie na tą małą dziewczynkę. Ona jeszcze nie dała sobie wmówić, że trzeba się wyzbyć swojej kobiecości, wrażliwości i piękna, a zamiast tego trzeba być twardą. Tak się przynajmniej domyślam. I dlatego mogę podziwiać:
Fotografia: Katarzyna Gumowska
Wspieram Was, kochane: pozwólcie sobie być matkami. Ani się obejrzycie, a będziecie matkami starszych dzieci, które nawet nie będą chciały, by wspominać ten etap życia.
Zamiast walczyć z tym, co i tak przeminie, może warto skupić się na tym, co istotne?
No i zastanawiam się, jak łatwe mają zadanie ci, którzy reklamują mieszanki, skoro nawet niektórzy konsultanci laktacyjni przyklaskują siłowemu odstawianiu od piersi.
Zdarza się Wam tak: macie coś do zrobienia, ale z jakiegoś powodu sprawia to ogromną trudność, więc znajdujecie sobie pracę zastępczą? Nie polecam takiego sposobu postępowania.
Mi się niestety zdarza.
I w ten sposób powstały 4 książeczki motywacyjne.
O byciu w stanie błogosławionym;
Porodowa;
O mlecznej drodze (vide: zdjęcie);
Wzmacniająca na koniec połogu.
Zachęcam do skorzystania z pomysłu, jako i ja skorzystałam. Z odwlekania prac koniecznych, które „uwierają”- nie.
A było to tak.
Miałam szczęście być w Domu Narodzinim. św. Rodziny w Łomiankach.
I tam napotkałam, oprócz cudownych ludzi, książeczkę z „Perełkami porodowymi” czyli cytatami dodającymi ducha np.
„Poboli, poboli i przestanie”.
Kliknęłam zdjęć parę. (Za jakiś czas Wam pokażę, dzięki uprzejmości Wandy Ekielskiej oraz rodzącej).
A potem w domu zrobiłam własną książeczkę. Potem drugą na kolejny temat. Itd.
A przy okazji zrobiły też swoje własne książeczki moje dzieci.
Tematy, rzecz jasna, zgodne z zainteresowaniami. Czyli różne.
Maluchy podchwyciły temat, bo spodobały im się: kolorowe sznureczki do związywania, każda karteczka w innym kolorze, możliwość układania własnej treści, własnych rysuneczków.
Tworzycie, kochane niewiasty?
To pomaga przywrócić równowagę ducha.
A jeśli nie tworzycie, to może dlatego, że nie odkryłyście jeszcze własnego potencjału? Lub boicie się otworzyć na nieznane, usłyszeć, co Wam w sercu gra?
No a teraz czas wracać do pracy właściwej 🙂 Czyli na adwentowe tory się ustawić.