Archiwum miesiąca lipiec 2013


Uważaj: Same Gafy

USG? A może to skrót od Uważaj Same Gafy?

Scenki z życia wzięte:

  • Z rodziny: Po połowie stanu błogosławionego kobieta robiła USG. Miała marzenie, że może trafią jej się bliźniaki. Cóż, lekarz ją rozczarował: „pojedyncza ciąża”. Kilka miesięcy później podczas porodu coś zaniepokoiło lekarzy. Zrobili więc znów badanie USG. „O, widzę tu dużo rączek, dużo nóżek”. Matka rodząca przeraziła się myśląc: „Czy to jakiś potworek?” „No co, nie wiedziała pani, że ma pani bliźniaki?”
  • Od sąsiadów z dołu: Lekarz na USG przestraszył moją sąsiadkę „To dziecko ma za krótkie nóżki!” Oczami wyobraźni ta mama już widziała swoje dziecko jako niepełnosprawne. Cóż, kiedy urodził się zdrowy chłopczyk ze zwykłymi nóżkami.
  • Znajomi z forum budowlanego i niedalecy sąsiedzi zrobili „wypasione” USG 4D czyli trójwymiarowe; otrzymali informację, że ich dziecko to dziewczynka; potem nowo narodzony Piotruś spał w samych różowych śpioszkach;
  • Skądinąd: pewność lekarska obwieściła obecność córeczki w łonie matki oczywiście na podstawie USG; po narodzinach rodzice do małego Michałka jeszcze rok później czasami wołali: Michalinko!;
  • Gremium lekarzy obwieściło matce, że jej dziecko nie rozwija się, serce nie bije; rodzice nie zgodzili się jednak na łyżeczkowanie; całe szczęście! po paru miesiącach urodziło im się całe i zdrowe maleństwo;
  • Historia od zaprzyjaźnionej mamy: na pierwszym USG okazało się, że dziecko nie ma nerek; wada letalna czyli wskazanie do aborcji od lekarza; na kolejnym USG okazało się, że jedna nerka jednak się rozwinęła, ale wadliwie, że to dziecko i tak umrze po narodzinach; rodzice jednak w swej miłości postanowili urodzić; na świat przyszedł cały i zdrowy człowiek;
  • Z oazowego kręgu rodzin; z powodu wykrycia dużej narośli na głowie lekarz sugerował pozbycie się dziecka czyt. aborcję; z tego też powodu konieczne było cesarskie cięcie; diagnoza się tym razem sprawdziła: narośl była w rzeczywistości ogromna, ale wystarczyło ją usunąć operacyjnie, była to zwykła torbiel;
  • Z wykładu dr ginekologii dla doradców życia rodzinnego: pani dr podważała sensowność tego co sama robiła, a mianowicie wykonywania USG w szczególności do 5 tygodnia; otóż w 5 tygodniu życia dziecka jego obraz na zdjęciach ultrasonograficznych może wyjść jako pęcherzyk zarodkowy, ale ma prawo też nie wyjść, nawet jeśli dziecko się rozwija prawidłowo; ale za to jaki stres i niepewność dla rodziców, gdy nie widać własnego dziecka, a oczekiwało się, że się je zobaczy.

Czy więc odrzucam tą zdobycz techniki, jaką jest ultrasonografia w skrócie USG?

Oczywiście, że nie. Jednak uważam, że jest to tylko niedoskonałe narzędzie, którym posługuje się również niedoskonały człowiek. Narzędzie, które używa statystyk, a jak wiadomo człowiek i krowa przechodzący razem przez most mają statystycznie po trzy nogi. Taka jest prawda tego narzędzia. Bez rozsądnego człowieka interpretującego obraz i te dane statystyczne narzędzie to nie jest wiele warte.

W mojej opinii przed połową okresu ciąży nie warto robić USG: zbyt duże ryzyko pomyłki, niemal żadnych możliwości pomocy dziecku. O ile około połowy ciąży w niektórych rzadkich przypadkach można robić dziecku nawet operację, pomóc podjąć dobrą decyzję odnośnie porodu, o tyle wcześniej poza straszeniem, poinformowaniem albo dezinformowaniem niewiele można zrobić, jeśli nie nic.

Inna sprawa, że są pewne poszlaki, że w okresie organogenezy a więc tworzenia wszystkich narządów dziecka, badanie USG może przynosić pewne negatywne efekty.

Czy można więc polegać na USG? Na pewno nie w pełni. W pełni tylko na Bogu.



Zatrzymywanie i popychanie rwącej rzeki

Wrażenie zrobił na mnie pewien artykuł:

Rzeki nie trzeba pchać, płynie sama…

Profesor Fijałkowski (ale chyba nie tylko on) wypromował ideę porodu jako rzeczywistości porównywalnej z wysiłkiem maratońskim, z wchodzeniem pod górę. Jednak kobiety, które doświadczyły naturalnego porodu (rzadko jest to możliwe w rzeczywistości szpitalnej) często kwestionują tego typu porównanie.

Pewna mama opowiadała mi o swoich porodach, które odbyła po lekturze książek profesora Fijałkowskiego (które generalnie bardzo sobie cenię). Otóż to, że była bardzo aktywna: chodziła, kucała, ruszała się na różny sposób w żaden sposób jej nie pomagało. Sprawiło natomiast, że nie miała sił na późniejszym etapie parcia. Ten scenariusz znam zresztą z niejednego porodu: mama tak bardzo jest aktywna w czasie fazy rozwierania szyjki macicy w czasie skurczów i między nimi, że traci potrzebne jej później siły do parcia.

Oglądając przebieg prawidłowych naturalnych porodów widać, że kobieta nie potrzebuje bardzo wiele ruchu w tej pierwszej fazie: delikatne kołysanie biodrami, rozluźnianie się, spokojne przykucanie od czasu do czasu są zazwyczaj wystarczające. Z moich doświadczeń wynika, że forsowanie się w czasie skurczów i między nimi nie przynosi dobrych efektów: niepotrzebnie wyczerpuje. Zamęczanie się chodzeniem po schodach, w ogóle chodzeniem, skakaniem i innymi czynnościami, na które mama rodząca nie ma ochoty najczęściej nic nie daje. Oczywiście oprócz nadmiernego przemęczenia.

Zwłaszcza ruch bez odpoczynku, bez wykorzystywania przerwy między skurczami na głęboki relaks może być niewskazany.

To może w czasie parcia należy jak najmocniej przeć stosując się do rad innych?

Otóż okazuje się, że aż do lat dwudziestych XX wieku kobiety w ogóle nie pouczano o tym: kiedy ma przeć, jak ma przeć, jak mocno, jak długo. A matki rodzące, mimo tego i tak wiedziały: jak, kiedy i w jaki sposób mają przeć i radziły sobie z tym świetnie.

Parcie bez skurczów partych i potrzeby parcia wypływającej z samej matki niesie ze sobą fatalne rezultaty: przemęczenie, ryzyko pęknięcia szyjki macicy, przedłużanie się porodu, negatywne skutki dla dziecka.

Również sytuacja odwrotna często bywa niekorzystna: niepozwalanie na parcie matce, która czuje taką potrzebę. To jak hamowanie rzeki, żeby nie płynęła w obranym przez siebie kierunku.

Niekiedy położna, która zna sztukę położnictwa może zachęcić podczas wyłaniania się główki dziecka do spokojnego spowolnienia parcia (np. przez dyszenie, zdmuchiwanie świeczek), żeby ochronić krocze rodzącej. Jednak to sama matka wybierająca pozycję pionową (stojącą, w kucki, siedzącą, klęczącą, w klęku podpartym) jest tu ekspertką od dobrego rodzenia. Dobra położna ochrania to dobro, którym posługuje się rodząca.

Czasami gdy dziecko jest bardzo duże cenne mogą się okazać jej zachęty do zmiany pozycji, gdy parcie idzie bardzo powoli.

Zastanawiam się jednak, czy personel medyczny nie boi się zbytnio tego parcia. Zazwyczaj tak przynagla do niego, tak pośpiesza matkę, jak gdyby poród był wyścigiem, a nie czynnością fizjologiczną, która ma właściwe sobie tempo, siłę, czas.

Z pewnych badań wynika, że samo parcie nie stwarza żadnego dodatkowego zagrożenia dla życia i zdrowia dziecka. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy matka zatrzymuje oddech. Skuteczny wysiłek matki to również potrzeba skutecznego oddychania. Okazuje się więc, że wstrzymywanie oddechu, bezdech są niekorzystne i na tym etapie porodu. Najprostsze i najbardziej naturalne jest parcie połączone z oddychaniem, zwłaszcza wydechem.

Zaufanie i cierpliwość to przepis na dobry naturalny poród, z którego matka uczy się siebie, rodzenia i współpracującego z nią skutecznie dziecka.

Poród to akt miłości. Nawet gdy nie wyjdzie on po naszej myśli- zawsze może pozostać aktem miłości z naszej strony. Postawa naszego serca jest decydująca.



Karmienie piersią powyżej roku

Kiedy przed dziewięciu laty zakładałam forum dla mam karmiących piersią powyżej roku, sama miałam w sobie jeszcze wiele niepewności. Może nie ujawnianej przez internet, ale na co dzień już tak.

Moderując jednak forum, które nazwałam „długie karmienie piersią” poznawałam coraz więcej matek, które tak jak ja decydowały się karmić piersią poza okres niemowlęctwa czyli ponad rok. Uczyłam się od nich i o nich. Uczyłam i uczę się o sobie samej i moich dzieciach.

Może uda mi się podzielić kilkoma refleksjami z tego czasu, choć myślę, że raczej będzie to rzucenie paru myśli.

Dzieci są w stanie wyrosnąć ze ssania piersi, które po jakimś czasie- dłuższym bądź krótszym- przestaje być im potrzebne, choć do końca drogi mlecznej zazwyczaj jest pożyteczne z różnych względów. Ponieważ jednak to karmienie piersią nie zależy tylko od dziecka- ważne są tu też predyspozycje mamy. Czytając wypowiedzi matek uczę się też o tym, że rzeczywistość nie jest czarno-biała. Dziecko nie musi być karmione aż do tego naturalnego wyrośnięcia z mlecznej drogi- cenne jest również wytrwanie choćby części tej drogi z dzieckiem, żeby choć pod niektórymi względami mogło dorosnąć.

Ograniczeniem, jakie my matki przeżywamy bywają brak wsparcia, złe własne samopoczucie, zmęczenie, obawy itp. Wiele mam mimo to przynajmniej jakiś czas daje dziecku ten kawałek siebie, by dojrzewało, rozwijało się najlepiej jak może. Ale może zbyt rzadko doceniamy w tym siebie i swoje dzieci. A przecież w tym miejscu byłby na miejscu czas na wdzięczność Panu Bogu (dla wierzących), siebie nawzajem, tym, którzy nas wspierali.

Niejednokrotnie się przekonuję, że w naszych warunkach bardzo łatwo robi się z karmienia piersią takiego kozła ofiarnego. Obwinia się je zupełnie bezpodstawnie o: problemy we współżyciu małżonków, przeżywane problemy z zachowaniem dziecka, problemy zdrowotne zwłaszcza u matki. Skąd ta łatwość obwiniania? Wydaje mi się, że nie rozumie się karmienia piersią. Jest ono tak obrosłe mitami, ignorancją, nietrafionymi porównaniami z karmieniem z butelki, że łatwo o tego typu niekorzystne uogólnienia.

Nawet same matki stwarzają sobie szereg obaw, jak to karmienie piersią, zwłaszcza dłużej niż statystycznie niekorzystnie może odbić się na ich zdrowiu czy urodzie. Pomimo że jest w licznych badaniach dowiedzione, iż istnieje pozytywny związek między lepszym stanem zdrowia kobiet a karmieniem piersią, kobiety dalej żywią nieuzasadnione obawy. Pomimo że towarzystwo chirurgów plastycznych uważa, że karmienie piersią nawet długotrwałe nie ma wpływu na kształt, zniekształcenie piersi, to i tak kobiety mają takie obawy.

Widzę wyraźnie, że naszym głębszym problemem bardzo często jest nie tyle karmienie piersią, co brak pewności siebie. Same będąc niepewne nie umiemy też dobrze wspierać swoich dzieci, rozumieć ich, bo przeszkadzają nam w tym własne obawy, niepewności.

O ile łatwiej więc zazwyczaj karmić kolejne dziecko, gdy nabywamy więcej spokoju, pewności. Właściwie to każde dziecko czegoś w tej dziedzinie potrafi nas nauczyć. To jest wypływanie za każdym razem w nowy rejs. Nawet jeśli poprzedni rejs uważamy za kompletny niewypał, to w kolejnym mamy już więcej doświadczenia, zrozumienia dla siebie i dziecka.

Myślę, że niektórzy czytając to co napisałam mogli odnieść wrażenie, że zawsze istnieje łatwość odstawienia/się od piersi w okolicy trzeciego roku lub innych dat. Dzieliłam się swego czasu obficie doświadczeniem z moim starszym synkiem, które było dla mnie bardzo ważne- właśnie dotyczyło to trzylatka.

Jednak nawet wówczas starałam się zaznaczać, że dzieci wyrastają, dorastają indywidualnie. Teraz i z perspektywy własnej i bardzo wielu relacji mam wiem, że tak jest w rzeczywistości. To, co jest dane jednemu dziecku jako trzylatki, innemu dziecku zajmie pięć czy sześć lat. I to, i to jest normą. Cierpliwość jest na wagę złota w odniesieniu do naszych dzieci.

Na razie tyle.



Zadziwia mnie…

Zadziwia mnie mądrość papieża Franciszka:

Bierz odwagę ze swojej słabości