Archiwum miesiąca luty 2017


Słońce i witamina D3

Szkoła i edukacja domowa.

Chodzi za mną ten temat, zwłaszcza że naczytałam się ostatnio piramidalnych głupstw na temat edukacji domowej i swojej rodziny. Uczestniczyłam w 2 spotkaniach na ten temat.

Szkoła oczywiście jest potrzebna, ale generalnie uśrednia ona i nawet gdy w klasie jest kilkoro uczniów, nauczyciele potrafią twierdzić, że nie mogą indywidualnie pracować z dzieckiem. Ci, którzy nie mają możliwości, chęci kształcić swoje dzieci oczywiście z pewnym pożytkiem mogą wykorzystać szkołę, ale nawet niezbyt dobra edukacja w domu daje o wiele większe możliwości kształcenia twórczości, skupienia, poznawania i rozwijania własnych talentów.

Takie sytuacje, które pokazują czym się różni edukacja domowa od klasowej.

Sytuacja nr 1.

W szkole czyta się moralizujące wierszyki, opowiadania o pomaganiu mamusi, a potem zadaje tyle prac domowych, że dziecku nie chce się nic w domu robić. W domu po prostu uczy się, że obowiązki domowe są istotne i nie można się od nich wymigiwać.

Sytuacja nr 2:

Wystawa osteologiczna (tzn. ekspozycja kości) podczas festiwalu nauk. Dzieci uczące się w domu oglądają wystawę ok. 40 minut, czytają, porównują, pytają, rozmawiają na jej temat. Generalnie ogląd w ciszy, skupieniu. W pewnym momencie wpada klasa szkolna. 10 minut takiego hałasu, że myśli trudno zebrać nawet dorosłej osobie, a cóż dopiero dziecku. Po 10 minutach wychodzą, co dzieciaki uczące się w domu przyjmują z wielką ulgą. Wreszcie mogą w skupieniu dalej porównywać, poświęcać swój czas kolejnym szkieletom.

Sytuacja nr 3:

Sympozjum na temat bitwy w miejscowości, nieopodal której mieszkamy. Spędzam tam z synem pół dnia słuchając wielu ciekawych wykładów. Rozmawiamy z wykładowcami. Oglądamy mundury, uzbrojenie, inne znaleziska  i rozmawiamy na temat eksponatów i ich pozyskiwania. Na jeden z wykładów przychodzi klasa szkolna. Nie wydają się zainteresowani tematem, część rozmawia podczas prelekcji. Po jednym wykładzie bez pytań, bliższego zainteresowania się towarzyszącą ekspozycją, wracają w mury szkolne.

Sytuacja nr 4:

Jedna z rodzin uczących się w domu organizuje wielotygodniowe warsztaty mnemotechniczne, z których korzystają i dzieci, i rodzice.

Dzieci chodzące do szkoły generalnie nie uczą się, jak się efektywnie uczyć. Bo nauczyciele pędzą z materiałem i narzekają wiecznie, że z nim nie zdążą.

Kolejna kwestia:

Lektura. Dzieci uczące się w szkole (w większości) z ledwością czytają pojedyncze lektury. Z kolei większość dzieci uczących się w domu czyta całe serie książek, jest stałymi bywalcami bibliotek lub kolekcjonerami książek, audiobooków itp.

Ktoś powie: bzdura! Są też dzieci uczące się w szkole, które mnóstwo czytają. Zgoda! Ale skąd to wynoszą? Czy ze szkoły? Rzadko. Zazwyczaj wynoszą to z domu, a w szkole tylko kontynuują zamiłowanie wyniesione z domu.

Zarzuca się dzieciom uczącym się w domu brak socjalizacji. Będąc mamą wielodzietną, widzę, że zsocjalizowane dobrze mogą być i te dzieci uczące się w domu, i te w szkole. Bardziej to zależy do ich predyspozycji osobistych niż miejsca nauki.

Mitem na temat edukacji domowej jest, że dzieci uczące się w ten sposób, kształcą się tylko w murach swojego domu.

Od kiedy zaczęliśmy kształcić dzieci poza szkołą, okazało się, jak wielki świat stoi przed nami otworem. Korzystaliśmy nie tylko z nauki w domu, ale również:

  • z nauki w domach zaprzyjaźnionych rodzin z ED;
  • z różnorodnych warsztatów, których wiele oferują obecnie domy kultury, biblioteki, pracownie, festiwale;
  • z bogatej oferty pogłębiania zainteresowań, wiedzy, jaką obecnie przedstawiają otwarte uniwersytety, kids uniwersytety, festiwale nauki;
  • z koncertów, przedstawień;
  • z lekcji w parkach, ogrodach botanicznych, lasach, muzeach, w plenerze, podczas wycieczek np. rowerowych;
  • z zajęć harcerskich;
  • z nauki gry na instrumentach;
  • ze spotkań z ciekawymi osobami, wyjazdów.

W pewnym momencie jedno z moich dzieci miało wręcz przesyt tych wyjazdów i zajęć eksterytorialnych. Jeśli mogło, to wybierało zajęcia w domu lub w znanych lubianych miejscach, w których miało swoje własne zainteresowania, poszukiwania lub po prostu wolało się zaszyć z książką.

W szkole uczy się o tym, jak to warto dużo przebywać na świeżym powietrzu. W ramach edukacji domowej, gdy słońce świeci łapie się jego złote promienie garściami ucząc się na dworze, na spacerze, na tarasie czy balkonie. Biega po dworze do utraty tchu zwłaszcza w te dni, gdy słońce jest na wagę złota.

Generalnie i jeden i drugi sposób edukacji jest potrzebny. I w jednym, i drugim nauczyciele-pasjonaci są na wagę złota. Jednak w domu dziecko ma na stałe kochającego nauczyciela, jeśli choć trochę uczy go rodzic. A rodzic musi się nawracać, żeby kochać coraz bardziej.



Uczenie się życia

2 ciekawe spotkania o edukacji domowej.

I chociaż temat ogarniamy lub nie ogarniamy na co dzień, zawsze coś się można dowiedzieć nowego lub wysnuć jakiś wniosek, który wcześniej tylko pukał nieśmiało.

Czym jest edukacja domowa/pozaszkolna:

  • otwarciem dzieci na twórczość; ile ciekawych pomysłów mają dzieci nie chodzące do szkoły!
  • uczeniem się rodziców i ich rozwojem;
  • realizacją marzeń w rodzinie i szukaniem sposobów ich realizacji.

Ile radości jest w zwyczajnym życiu!  Szkoda czasu na szkołę, gdy życie puka do drzwi 🙂

W szkole uczy się o środkach stylistycznych. Dzieci uczące się w domu- po prostu je stosują pisząc wiersze. Nieważne czy w wieku 5 lat czy 10. Co więcej dzieci uczące się w domu z różnych nudziarskich rzeczy, które chcąc nie chcąc muszą się nauczyć do egzaminu, potrafią zrobić świetną zabawę.

Po jednym ze spotkań o ED zakupiłam: „I nigdy nie chodziłem do szkoły” Andre Stern

Warte poznania, choć nie do końca ma to zastosowanie w polskich realiach. Bo nasze dzieci są zobowiązane do zdawania egzaminów na koniec roku szkolnego, a autor tejże pozycji nie podlegał takim wymogom. Cudne pole do twórczości jednak pozostaje wspólnym mianownikiem.

Czytam sobie podręcznik do przyrody z moją córką. I cóż widzę? Podany jest na talerzu ogryzek wiedzy. Pozbawiony jednak tego co najważniejsze. Roztkliwiając się nad ochroną wody, gleby, powietrza, zwierzątek, zapominają podać, że ochrony przed chemikaliami, ludzkimi pestycydami potrzebuje przede wszystkim człowiek. Im mniejszy człowiek, tym bardziej narażony na żrące działanie braku miłości.

Ekologię powinniśmy zacząć od siebie samych. Od chronienia najmniejszych w łonie ich mam.



Bańki-wstańki

Ci, którzy stosują leki prosto z apteki, szpitale na zawołanie itp. nierzadko się przekonują jak bardzo jest to niewystarczające, jak się okazuje tymczasowe, zawodne itd. I wypróbowują w końcu aloesy, stawianie baniek, nacierania, tradycyjne zioła.

Ale i ci, co pijają ziółka, imbiry, czosneczki grzecznie zjadają, prędzej czy później trafiają do lekarza, bo ziółka też na chwilę pomagają i to nie na każdą.

Życie uczy pokory i cierpliwości. A ci, co uciekają przed nimi prędzej czy później i tak trafią na lekcję pokory. Można jej nie przyjąć, ale to droga donikąd…

Wanda Półtawska przytacza słowa swojego przyjaciela kard. Karola Wojtyły, że kiedy Pan Bóg zabiera, to po to, żeby dać więcej.

Jak Pan Bóg zabiera zdrowie, to po to, żeby szukać możliwości uzdrowienia, dotknięcia naszych dusz, serc. Żeby dać więcej niż zdrowie tu i teraz.

Ten, który jest pełnią Życia tęskni za uzdrowieniem każdej naszej najmniejszej cząsteczki: duszy i ciała.

Widziałam jak dzieci siedząc blisko ołtarza fikały na chwałę Pana Boga. Jedno wskakiwało i zeskakiwało radośnie. Inne trenowało biegi podołtarzowe. Jeszcze inny berbeć wymachiwał entuzjastycznie nogami.

A byli najbliżej Pana Jezusa ukrytego w Sakramencie Ołtarza.

Kluczowe jest tu słowa: entuzjastycznie.

Bo entuzjazm pochodzi od słów: z Boga (en-teo).

Dzieci w swych chorobach są takie kruche i tak bliskie Bogu.

A my dorośli dla Boga też jesteśmy dziećmi. Tylko czasem zbyt pysznimy się swoją dorosłością.

Hm?



Cuda jak kwiaty

Karmiąc piersią uczestniczymy w cudzie natury.

Piękne zdjęcia!

Matki i dzieci są Bożym dziełem sztuki!



Wychowanie- miłowanie

Jeśli się uczyć wychowania, to tylko od specjalisty.

I to sprawdzonego:

św. Jan Bosco

Psycholodzy i pedagodzy, którzy mają do czynienia z problemami wychowawczymi, stwierdzają, że metody Szkoły Rodziców i Wychowawców (oparte o książki Faber i Mazlisch) w gruncie rzeczy już nie działają.

Urok i siła świętości działają jednak zawsze 🙂

Choć czasem nie od razu.



Tylko 1 kropla!

Ciekawy link dostałam od Kasi, za co jej serdecznie dziękuję.

Rzućcie okiem:

Próbki pełne bakterii i 1 kropla mleka matki

Rozumiecie już dlaczego dziecko chore przykleja się do mamy niemal jak do kroplówki? O ile ta zechce być dla niego na tyle cierpliwa.

Dla mnie to było oczywiste nie od dziś.

Co więcej mleko matki działa wielotorowo. Nie tylko przeciwbakteryjnie, ale też:

  • przeciwwirusowo;
  • przeciwgrzybicznie;
  • przeciwko robakom i pierwotniakom;
  • i innym organizmom chorobotwórczym.

To nie znaczy, że trzeba ani tym bardziej warto zaniechać leczenia dziecka. Znaczy to jedynie i aż tyle,  że nie ma lepszego sprzymierzeńca w jego zdrowieniu niż matczyne mleko.

Niektórzy ludzie wyśmiewają się z takich naturalnych metod wspomagania radzenia sobie z chorobą dziecka jak zakraplanie mu umytymi rękami 1-2 kropelek mleka matki do oka, noska czy ucha (w zależności od miejsca infekcji). W świetle tego eksperymentu jest to najwyższej klasy lekarstwo przeciwbakteryjne.

Kiedy jedno z moich dzieci miało powtarzające się zapalenia spojówek z powodu niedojrzałości kanalika łzowego, lekarz nałogowo przepisywał antybiotyk. Któregoś razu jednak postanowiłam spróbować zaaplikować mleko. Okazało się, że efekt jest o wiele bardziej spektakularny: po mleku często dawkowanym oczy zdrowiały o wiele szybciej!

Dlaczego?

Bo działa kompleksowo w odróżnieniu od tego czy innego antybiotyku, który ma funkcję jedynie przeciwko bakteriom.