Archiwum miesiąca luty 2011


Otwarte drzwi

Przygnębiające wrażenie robią zawsze na mnie kościoły, gdzie drzwi są zamknięte na cztery spusty. Nie są one obrazem Boga, który zawsze czeka, zawsze tęskni za mną i za Tobą. Zawsze ma otwarte Serce.

Póki dzieci są małe są jak świątynie z otwartymi drzwiami: przyjmują, zapraszają. Będąc stworzone na obraz Boży są otwarte. Od rodziców chętnie czerpią ich obecność, wartości którymi ci żyją. Domagają się tej obecności, nawet głęboko zranione długo pozostawiają swoje serce szeroko otwarte, tak spragnione miłości, że aż bezbronne.

W drodze do klubu przedszkolaka Tosieńka zauważyła dzisiaj: „Ile gwiazdek się ukryło dziś w śniegu” skąpanym w słońcu. Chłonęła ten cud przyrody, zatrzymała się nad nim pogodnie nie śpiesząc się. Otwierała swoje oczy na to przechodzące obok nas piękno, ale mam wrażenie jakby i jej dusza kąpała się w tym słońcu. Tak niewiele często wystarcza dziecku: chwila zatrzymania się.

Bliskość, która patrzy z zachwytem na tego, którego kocha 🙂



Nie tylko nogą zamiata

Z przedszkola z zamierzchłych jeszcze czasów: „Agata nogą zamiata”- wołały dzieciaki. Wspomnienie świętej Agaty przypadało na 5 lutego.

Święta Agata nie obrazi się za to przypomnienie dziecinnej wyliczanki. W sumie dopiero niedawno, bo parę lat temu dowiedziałam się, że jest to patronka matek karmiących piersią. Męczennica, której przed śmiercią zadano potworną torturę: obcięcie piersi.

Dlaczego taka święta została uznana za patronkę matek karmiących? To trochę paradoksalny wybór.

Właściwie karmienie piersią jest czynnością, do której nie należałoby się przywiązywać: nawet jeśli jakaś mama karmi kilka lat, to dziecko prędzej czy później maluch wyrasta z tego procederu. Taki dar Boży na ten niedługi okres czasu, kiedy dziecko ma jeszcze niedojrzały przewód pokarmowy (przynajmniej pierwsze dwa lata), odporność dopiero rozwija się,  jest niedojrzałe emocjonalnie.

W klimatach naszej kultury często żeby karmić piersią trzeba się zwłaszcza na początku wiele nauczyć, wiele przeszkód, trudności pokonać- niejednokrotnie nie jest to proste i oczywiste: i w swoich początkach, i gdy ma się ku końcowi.

Dobrze zachować wówczas właściwą perspektywę: jest to wspaniały dar od Stwórcy, którym możemy się (zazwyczaj) podzielić z własnymi dziećmi, ale dar chwilowy, bardzo przemijający, podarowany tylko na pewien czas. Taka perspektywa pomaga i znosić początkowe perypetie laktacyjne oraz zachować cierpliwość na koniec karmienia, kiedy czasem się mamom wydaje, że temu ssaniu dziecka nie będzie końca. Nic bardziej błędnego. Cierpliwość mamy, jej pewność siebie jako matki oraz tego końca i dzielenie się tą pewnością z dzieckiem tylko może pomóc mu dorosnąć do uniezależnienia się od tego pokarmu, ale też tej bliskości.

Święta Agata oddała swoje życie, swoje ciało Zbawicielowi. My matki karmiąc swoje dzieci też oddajemy im swoje życie, swoje ciało. „Co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, nieście uczynili”- mówi Jezus i to nadaje również perspektywę naszemu macierzyństwu, może pomagać pamiętać o godności dzieci, o podobieństwie ukrytym w ich sercu, duszy do samego Stwórcy Wszechrzeczy.



Cesarka a naturalny poród- co kto woli?

Dlaczego jest tak wiele cesarek we współczesnym położnictwie? W niektórych rejonach świata odsetek ten sięga nawet 80% (Sao Paulo).

Generalizując pozycję Michela Odent „Cesarskie cięcie a poród naturalny” dzieje się to m.in. z powodu niezrozumienia potrzeb rodzącej fizjologicznie matki oraz z powodu wzrastającego bezpieczeństwa operacji cesarskiego cięcia, które staje się zabiegiem coraz mniej uszkadzającym, coraz mniej inwazyjnym (np. długie rozcinanie zastępuje się rozciąganiem, odciąganiem tkanek, mniej zszywania, mniejsza utrata krwi itd.).

Z jednej strony więc jego pozycja w pewien sposób oddramatyzowuje cesarkę: operacja ta stała się na tyle prosta, kilka ulepszeń przyniosło tak dobre rezultaty, że ryzyko tej operacji nie musi nam się śnić po nocach. W rzeczywistości w rozwiniętych krajach jest ono bardzo niewielkie.

Michel Odent nie byłby jednak sobą, gdyby nie zauważył jak ważne jest w porodzie naturalnym respektowanie potrzeb rodzącej dla jego prawidłowego przebiegu i jak bardzo korzystny i dla matki, i dla dziecka jest trud rodzenia się.

A jakie są to potrzeby? Przede wszystkim zachowanie intymności, poczucia bezpieczeństwa, wyłączenia działania kory nowej. W czasie porodu naturalnego pracującą przede wszystkim częścią mózgu jest podwzgórze i przysadka mózgowa, a więc stare pierwotne części mózgu. Gdy jesteśmy pod obserwacją, zasypywane gradem pytań, stawiane w świetle reflektorów, oderwane od poczucia bezpieczeństwa po prostu możemy przestać rodzić. Pod wpływem bolesnego badania ginekologicznego kobieta może nawet zamknąć swój mięsień zwieracz, jakim jest szyjka macicy. Czy nie podobnie robimy podczas defekacji? Gdy coś nas wówczas niepokoi, przeszkadza nam, to po prostu przestajemy bądź w ogóle nie zaczynamy otwierać zwieracza odbytu.

Przepraszam za trywialne porównane. Poród jest jednak procesem o wiele bardziej delikatnym, narażonym na zakłócenia, ponieważ tu nie chodzi o częste wydalanie, ale jest on wyjątkowym przejawem naszej  miłości do dziecka, tak bardzo niepowtarzalnym. Bliższe i bardziej adekwatne byłoby porównanie porodu do stosunku seksualnego. Stosunek może być dla kobiety przykry i bolesny, jeśli wcześniej nie otworzy na niego swojej psychiki, nie ma warunków bezpieczeństwa, rozkochania, uniesienia. Nie bez kozery w czasie porodu matka rodząca jest zalewana licznymi hormonami miłości podobnymi jak podczas współżycia: oksytocyną, prolaktyną, endorfinami itd

Czy może więc dziwić, że szpitalne warunki: jarzeniówki, sterylność, kręcące się nieznane osoby, widok nieznanych leków, narzędzi, aparatów, robienie wywiadu z rodzącą sprawiają, że tak często „trzeba” podłączać stymulatory porodu (kroplówkę z oksytocyną) lub kończyć poród cesarką, ponieważ nie ma jego postępu.

Odent- będący zarazem chirurgiem i położnikiem zauważa, że „swą umiejętność kochania kobieta w pewnym stopniu rozwija właśnie podczas porodu” otwierając się właśnie i na ten dar rodzenia i na przychodzące dzięki niemu dziecko. Stwierdza on dalej, że nasza miłość do dziecka idzie dalej poza tą fizjologię: i po cesarskim cięciu jesteśmy w stanie wydobyć z siebie wiele miłości do rodzących się w ten sposób dzieci w odróżnieniu od zwierząt, które w takiej sytuacji nie interesują się swoim potomstwem. Jednak kobiety doświadczają większych trudności w rozwoju tej miłości, gdy nie jest im dane urodzić ich, gdy rodzi się za nie.

Poród naturalny jest zazwyczaj korzystny dla rodzącej się matki, ale także dla rodzącego się dziecka. Podczas skurczy pierwszego okresu układ oddechowy maleństwa jest szczególnie przygotowywany do oddychania, stąd nie dziwi więcej trudności oddechowych, a w późniejszym okresie astmy u dzieci pocesarkowych.

Zebrano dane, że dzieci urodzone przez cesarkę zwłaszcza niepoprzedzoną akcją skurczową różnią się od dzieci urodzonych drogami natury:

  • pracą serca i aktywnością oddechową;
  • niższym poziomem glukozy;
  • niższą temperaturą ciała (90 minut po porodzie).

Po pierwszym szybkim przeczytaniu tejże lekturki mam wrażenie ogromnego docenienia porodu naturalnego, ale i nowoczesnej operacji cesarskiego cięcia. Książka o tyle ciekawa, że stawia wiele pytań, jest wyrazem drążenia tematu przez autora, jego drogi refleksji. Polecam!

Cdn., bo jeszcze chciałabym odnieść się do jego widzenia stereotypów dotyczących porodu oraz badań ciążowych.



Śpieszmy się kochać nasze dzieci nie tylko dlatego, że tak szybko odchodzą

Miałam dzisiaj okazję poznać nową sąsiadkę. Gadu gadu o tym i o owym, zeszło w końcu na dzieci. Wymieniłyśmy się informacjami, ile która ma pociech. I wypłynęła taka oto historia: piękna, jak to z życia. Jedno z jej czworga dzieci stwierdziło, że dobrze, że jest ich tyle, nie mniej. „Dlaczego?”- zapytała. „Bo jest więcej ludzi do kochania„.

Chciałam już wczoraj zastanowić się z Wami, odwiedzającymi mnie czasem internetowo nad bogactwem wczorajszego święta. Ofiarowanie Pana Jezusa w świątyni czyli na ludową nutę Matki Bożej Gromnicznej.

Jaką mądrością dzieli się z nami ta najpiękniejsza z Mam? Na pewno, że oddając Panu Bogu swoje dzieci, przynosząc je do Niego, nigdy nie tracimy, bo oddajemy je w jedyne Pewne Ręce, bezpieczne i zawsze kochające. Maryja z Józefem postąpili zgodnie ze zwyczajem: przychodzą do świątyni po 40 dniach od narodzin. Mądrość Bożego prawa daje kobiecie wytchnienie w czasie połogu, ale też przynagla do spotkania ze Stwórcą dziecka, do oczyszczenia nie tylko ciała, ale i duszy.

Chrześcijanie co prawda nie są zobligowani, by obmywać swoje dziecko w wodach chrztu w tym bądź innym terminie. Matki i ojcowie nie muszą korzystać z sakramentu zanurzenia w Miłosierdzie Boże- ze spowiedzi w tym bądź innym czasie, ale może warto, by jednak zastanowili się, jakim przykładem jest dla nas święta Rodzina.

Po urodzinach naszych dzieci czekają na nie gotowe cudne ubranka, łóżeczka, kołyski, wózki, chusty do noszenia, pieluszki, zabawki i in. My matki chcemy jak najszybciej podzielić się z dzieckiem swoim pokarmem- tym, co mamy najlepszego. Czyli same dobre dary chcemy dla swoich skarbów i to szybko. I to jest świetne, bo jak przysłowie twierdzi: dwa razy daje, kto szybko daje!

A z Chrztem Świętym czyli zanurzeniem w Chrystusa jest tak samo? Też tak się spieszymy, by obdarować nim swoje dziecko? W wybieraniu dnia chrztu wychodzi często na jaw, czy uważamy to za ważny dar, prezent dla swojego dziecka. Bo jeśli ważny, jeśli piękny, jeśli istotny to dar, to czy nie powinniśmy brać przykładu z Maryi i nie odwlekać tego momentu oddania Bogu jego własności? Dawniej rodzice chrzcili swe dzieci bardzo szybko: nawet kilka, kilkanaście dni po ich narodzinach, kilka godzin. Czasem robili to z obawy przed śmiercią dziecka, bo wówczas dzieci o wiele częściej chorowały, umierały. Ale zapewne wielu z nich, zwłaszcza świętych rodziców ofiarowało swoje dzieci w świątyni, by zanurzyć je jak najszybciej w Boże życie, bo po prostu warto, by nasiąkało Miłością Jedyną jak najwcześniej.

Czasem się zastanawiam, czy nie słusznie właśnie wrócić do tego zwyczaju wczesnego chrztu. Nawet mocno zaangażowani w przeżywanie swojej wiary rodzice czasem nie śpieszą się wcale z ochrzczeniem swojego dziecka, wielu z nich chrzci dopiero po kilku, kilkunastu miesiącach. Dlaczego? Oczywiście nie wiem tego, serce człowieka jest tajemnicą. Ale dźwięczy mi w uszach zarazem takie zawołanie Zbawiciela: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie zabraniajcie im”. Sami ochrzciliśmy najstarsze dziecko dopiero po czterech miesiącach po narodzinach- na pewno jego zjawienie się po drugiej stronie brzucha było dość przełomowe w naszej rodzinie. Z perspektywy czasu myślę jednak, że mogliśmy wcześniej. Ale właśnie te wszystkie karmienia, przewijania, uśmiechy zdobywające nasze serca, gruchania, łóżeczka, noszenie, kąpiele, usypianie przesłoniły nam na jakiś czas to, co najważniejsze: zaproszenie dla naszego dziecka do życia i umierania z Panem Jezusem.

„Umierania?”- ktoś zapyta. „Takie małe zdrowe dziecko, po co mówić o umieraniu?” Ale czy i najmniejsze dzieci nie cierpią od początku? Choćby i najtroskliwsi rodzice nie zapobiegną zawsze w porę zmęczeniu dziecka, bólom brzuszka, czasem przegrzaniu, a innym razem zmarznięciu. Nie ma ani idealnego pokarmu, ani idealnych chust, nosidełek, wózków, ubranek. Owszem można szukać i znajdować te najlepsze dla konkretnego dziecka, dobre- ale i tak nie zapobiegnie to cierpieniu dziecka, co najwyżej załagodzi je, oszczędzi większych cierpień, skróci płacz. Dlatego trzeba wszczepiać swoje dziecko jak najszybciej i w życie, i śmierć Zbawiciela, bo to jedyna śmierć, która ocala na 100%.