Archiwum miesiąca wrzesień 2014


„Doskonała miłość usuwa lęk”

„Nie bój się, żebym cię nie napełnił lękiem przed nimi”.

Kapitalny tekst.

Czasem człowiek, który całe życie zdrowo się odżywiał, unikał rakotwórczych „smakołyków”, chuchał na siebie i dmuchał, żeby nie zachorować, zapada np. na raka. Inny człowiek obawia się, czy nie zbrzydnie, tak wiele zabiegów robi wokół własnej urody, że w końcu obraca się to  przeciwko niemu: zamiast lepiej wygląda tylko gorzej. Takich historii można przytaczać wiele.

Lęk rodzi lęk. Nie ma temu końca.

To jest wybór: iść drogą lęku czy zaufania. A jednak na dnie serca  czai się lęk- bo jesteśmy ludźmi. Można jednak się zdecydować przemienić go w ożywczą pewność zaufania:

„Jezu, ufam Tobie”

 



I karmienie, i noszenie- tylko prostota nas uratuje

Punkty dla mam karmiących piersią:

Karmienie piersią jest normalne

W niektórych krajach kobiety karmiąc piersią zaczynają zakładać na siebie coś w rodzaju namiotu, żeby nie było tego widać. Link nawiązuje do tego bardzo dziwnego zjawiska, które następuje w końcu w miejscach, gdzie ludzie nie mają problemu z modą, która rozbiera kobiety na rozmaite sposoby. Z powodu tej mody, ale jeszcze bardziej zmiany mentalności niestety cierpią dzieci oraz ich mamy.

I jeszcze jeden link będący protestem przeciwko byle jakim (nieergonomicznym) nosidłom. Dobre nosidła lub chusty poznamy po tym, że sięgają dziecku aż do dołów podkolanowych. W nosidle firmy „krzak” dziecko będzie wisiało na kroczu, co przyjemne dla niego nie jest. Dla rozbudzenia wyobraźni:

„Nosidła” do d… dosłownie

 



Mała kropla działająca z wielką siłą

Dzieci rosną szybciej niż nam się wydaje.

Dziś taki bąbel ma kilka miesięcy, jutro już dziesięć lat, ani się obejrzymy, a będzie miał tyle, że się będzie chciał wyprowadzać.

Kropla drąży kamień nie siłą, lecz częstym spadaniem- znacie taką łacińską sentencję? Ile przez ten czas usłyszą od nas słów, upomnień, „kocham cię” i „mam cię dosyć”. Co drążymy tą małą codzienną kroplą?

Zbieramy te kropelki?



Czas chustowania

A to było tak: pomyślałam sobie, że przyjemnie byłoby wygrać chustę. Wzięłam więc udział w konkursie.

Konkurs polegał na tym, żeby dokończyć zdanie „Najlepszy rodzic to…”

Cóż było robić? W głowie pustki, a wygranie chusty nęciło, więc napisałam coś oklepanego, żeby nie było, że nie próbowałam:

„Najlepszy rodzic to ten, którego miłość daje korzenie i unosi na skrzydłach.”

No i wygrałam 🙂 

I wytłumaczyć się trzeba z mojej pazernej miłości do chust długich wiązanych:

  • Szczerze znienawidziłam wózki, gdy przeżyłam parę epizodów pt. „Dziecko z włączoną syreną okrętową na jednym ręku, a w drugim ręku prowadzony wózek”.
  • Wnoszenie, wciąganie wózka na piętra, do autobusów, sklepów czyli cyrk lub horror w odcinkach jak kto lubi;
  • Po przeżytej namiętnej miłości do chust kółkowych tak mi rąbnął kręgosłup z jednej strony, że przez jakiś czas nie mogłam chodzić (na szczęście krótko i węzłowato).
  • Nabyłam więc wreszcie przy trzecim dziecku chustę długą wiązaną za co codziennie mój kręgosłup odwdzięcza mi się wierną służbą; a że staram się nosić głównie na plecach, to i mięśnie grzbietu się wzmacniają i narzekam w związku z tym tylko z grzeczności bądź dla towarzystwa co na jedno wychodzi. A przy piątym dziecku mój kręgosłup czuje się raźniej niż przy pierwszym.

Uczyłam się więc tych chust głównie na własnych wózkowo- nosidełkowych błędach. Uczę się w dalszym ciągu. Obecnie przeżywam chyba najkrótszy okres noszenia młodego dziecka- bo 1o miesięczne chłopię już stwierdziło, że bycie noszonym po domu to kompletna nuda. Ewentualnie toleruje wyjście na spacery w chuście- ale tylko sprawnie i bez przestojów. Nie ma jak szybko wyrastać z noszenia! A niektórzy wróżyli mi, jak to się dziecko do dobrego przyzwyczai i będę nosić do końca świata. Koniec świata z takim myśleniem.



Przedszkole? a może dom i podwórko wystarczą?

Przedszkole to nie jest instytucja wymyślona dla wygody, potrzeby dzieci, ale dla dorosłych chodzących do pracy, nie mających co zrobić na ten czas z dziećmi. Jest taki mechanizm racjonalizacji „słodka cytryna”: człowiek sobie tłumaczy, jaki to wspaniały wynalazek, chociaż podskórnie czuje, jak dziecko cierpi w takim miejscu.

Dorosły sobie więc tłumaczy, żeby się usprawiedliwić:

  • jak to dziecko potrzebuje kontaktu z innymi dziećmi;
  • jak to wspaniale rozwija się w przedszkolu społecznie, poznawczo;
  • jakie piękne wierszyki recytuje, piosenki śpiewa w tym przedszkolu.

Jeśli dziecko z zaniedbanego środowiska, patologicznej rodziny trafi do przedszkola, to być może będzie to korzystne dla niego.

Jednak gdy z normalnej rodziny trafi do przedszkola, to zazwyczaj musi to mocno odchorować dosłownie i w przenośni:

  • trudno się dziecku dobrze rozwijać, gdy ciągle choruje, a taki jest zwykle pierwszy rok „chodzenia” do przedszkola;
  • po 8-godzinnym dniu pracy dorosły człowiek jest wymęczony: a cóż dopiero dziecko, którego układ nerwowy jeszcze nie jest dojrzały! to utrudnia dobry rozwój, a nie ułatwia.

Generalnie różne są dzieci. Takie miejsca jak przedszkola, jak na mój gust, powinny pełnić rolę pomocniczą- bywają naprawdę potrzebne, czasami rodzić rzeczywiście potrzebuje takiej „taniej” opiekunki z dostępem do innych dzieci.

Szczególnie mocno ludzie potrafią naciskać na wysyłanie do przedszkola rodziców jedynaków, żeby taki młody człowiek się uspołecznił w takim miejscu. Wydaje mi się jednak, że od konkretnej przedszkolanki, konkretnych kolegów i koleżanek zależy czy to będzie uspołecznienie czy „od-społecznienie”. Jedynak w domu ma stosunkowo dużo czasu, by móc być sam bądź z niewielką liczbą domowników (chyba, że rodzina wielopokoleniowa)- w przedszkolu więc może się potwornie męczyć tłumem dzieci, od których trudno się uwolnić, od których nie można odpocząć przez wiele godzin.

Była już mowa o wspaniałych przedszkolankach- ponieważ one występują nie tylko w mitologii, to właśnie one są sensem przedszkola. Moim zdaniem oczywiście. Potrafią takie miejsce przemienić w coś do czego dziecko będzie tęsknić. Bo za kochającym człowiekiem drugi człowiek tęskni.

 

Są dzieci towarzyskie- te dobrze się poczują w takim miejscu jak przedszkole, a są takie, które są raczej nieśmiałe, mniej towarzyskie- te lepiej zazwyczaj czują się, gdy nie muszą tak wiele przebywać z liczną grupą.

Niestety przez ostatnie kilkadziesiąt lat komunizmu i obowiązkowych szkół i innych placówek przymusowego terroru instytucjonalnego tak się do tego przyzwyczailiśmy, że nawet nam się trudno przestawić na inne myślenie, że można inaczej, że nie musimy oddawać dzieci na wychowanie obcym.

Ech, życie… Ech, wybory… Chyba żadne nie są doskonałe.

Mogłabym tak wychwalać uczenie i wychowanie w domu, ale prawda jest taka, że nie ma lekko.

Na forum budowlanym kiedyś pisano: „Czemu masz mieć lepiej ode mnie? Buduj się!”

To i ja im zawtóruję: Czemu macie mieć lepiej ode mnie? Wychowujcie (uczcie)  dzieci w domu!