Archiwum miesiąca styczeń 2017


Oglądać TV czy nie oglądać- oto jest pytanie

Coraz bardziej znane są wyniki badań, które ustaliły, że człowiek oglądając telewizję spala mniej energii niż gdyby spał. Nie mówiąc już o jakiejkolwiek aktywności umysłowej czy fizycznej, przez którą zużywa się energii jeszcze więcej.

Cóż więc myśleć o oglądaniu telewizji? To jakby nam się zaciął mózg- przestał działać? Jakby niemal ustała wszelka aktywność.

A teraz drugie ciekawe odkrycie: dzieci zużywają 50% energii na funkcjonowanie mózgu. Dla porównania mózg dorosłego zużywa jedynie 20% ogólnej energii.

Jeśli połączymy pierwsze spostrzeżenie o „odmóżdżeniu” podczas oglądania TV i zadziwiającej hojności dziecięcej w inwestowaniu w rozwój i działanie mózgu, to otrzymamy ciekawe syntezy.

Kiedy skojarzyłam te fakty, przestało mnie dziwić:

  • że dzieci po zbyt długim przesiadywaniu przed ekranem zaczynają działać na przyśpieszonych obrotach, jakby miały zaległości w ruchu, zabawie, rozmowie; po prostu jak nakręcone!
  • że ADHD czyli nadpobudliwość psychoruchowa jest zmorą naszych czasów; mniejszy z tym był kłopot, gdy dzieci wybiegały się, wyskakały, wyszalały się na dworze, w zabawie z kolegami, rodzeństwem- w porównaniu do obecnej sytuacji, gdzie wiele z nich jest po prostu posadzonych przed telewizorem, monitorem.

Jak zachować w tym korzystaniu z mediów zdrowy rozsądek i nauczyć go dzieci? Wydaje mi się, że w obecnych czasach dobry przykład to za mało. Bo telewizor to jeszcze małe piwo w porównaniu z telefonami, które są jak TV, komputer i telefon razem wzięty.

Święta Klara z Asyżu jest patronką telewizji. A kto telefonów komórkowych?



Odwagi! cd.

Będąc w szpitalu z jednym z dzieci zostałam uraczona taką matczyną opowieścią:

Dwuletnie dziecko bolał brzuch. Okropnie. Lekarz jednak wypisał leki, badania raz, drugi, trzeci i odsyłał do domu. Matka jednak w swej intuicji wzięła dziecko i zawiozła do szpitala. W ostatnim momencie. Zapalenie wyrostka, które natychmiast trzeba było operować!

A lekarz nie kierował do szpitala kierując się wiedzą, że u tak małych dzieci nie zdarza się zapalenie wyrostka.

Ech, ta intuicja rodzicielska!

Czasem trzeba zostać w domu, ale czasem jednak się wybrać do lekarza 🙂

Do tego czasem też trzeba odwagi i intuicji rodzicielskiej.



Jezus: „Odwagi! Jam zwyciężył świat”

„Przecież ja nie mam gorączki, bo mi cały dzień zimno!”- autentyczny tekst dorosłej osoby, którą udało mi się w końcu namówić do zmierzenia temperatury. Miała 38,2 stopni C.

Jak to jest z tymi chorobami?

Nie wiem. Ciągle się uczę.

Parę rzeczy już się, dzięki moim dzieciom, lekarzom, książkom nauczyłam. Może komuś się przyda/lub zaszkodzi (wybraną odpowiedź skreślić):

  • ważne jest miejsce mierzenia temperatury, np. mierzona w odbycie będzie ok. 0,5 stopnia wyższa niż pod pachą; i o ile zazwyczaj to jest bez znaczenia, ale jak urośnie do 39-40, to zaczyna mieć to znaczenie;
  • ważne jest, aby umieć rozpoznać, czy dziecku temperatura dalej rośnie czy już osiągnęła maksimum; jak człowiekowi temperatura rośnie, to generalnie rzecz biorąc, zimno mu: a w szczególności ma zimne nogi, blade policzki- trzeba go wtedy nakrywać, ubierać itd.; jak temperatura osiągnęła „szczyt”, to człowiek młody lub stary robi się czerwieńszy na twarzy, ma gorące łydki, ręce- jednym słowem: wypromieniowuje tą nadmierną temperaturę, warto go wtedy rozbierać, odkrywać, ochładzać kompresami, zwłaszcza jeśli ma bardzo wysoką temperaturę; temperatura ma dobowy cykl falowania: rano jest niższa, wieczorem wyższa;
  • dla dziecka temperatura do 38,6 to niska gorączka- w ogóle nie ma sensu jej obniżać, bo organizm wtedy działa na podwyższonych obrotach zwalczając infekcję; obniżanie temperatury zaczyna mieć sens powyżej tego pułapu, ale właśnie w momencie, kiedy już się człowiek nagrzeje maksymalnie (gorące łydki)-wtedy można robić chłodne kompresy, kąpiele; kąpiele szybko schładzają organizm- ale trzeba z wyczuciem je robić; jak ktoś ma temperaturę 39,5, to kąpiel w temperaturze 37,0 jest dla niego wystarczająco zimna; jak człowiek osiąga temperaturę blisko 40 stopni i powyżej- to może to być niebezpieczne i trzeba czym prędzej obniżyć mu temperaturę- kąpiel z zanużeniem do szyi działa najszybciej; można owinąć człowieka np. zmoczonym ręcznikiem; skuteczne leki obniżające gorączkę mogą okazać się na wagę złota; (w/w nie odnosi się do dzieci z drgawkami gorączkowymi, u których likwiduje się gorączkę w zarodku);
  • w domu zwykle jest sporo lekarstw, które można umiejętnie stosować w wielu chorobach zakaźnych, np. własne ręce, cebula, czosnek, kapusta kiszona, surowa, ogórki kiszone, chrzan, lipa, szałwia etc.

Wydaje mi się, że narasta wśród ludzi zjawisko „boję się, że żyję”. Boimy się stosować cebuli, czosnku, oklepywania, masażu, naparu z ziół, a nie boimy się zażywać ton leków, bo to guru w białym kitlu je zapisał. A te domowe „specyfiki”: cebule, czosnki itp. ratowały ludzi w najtrudniejszych czasach. Dzisiaj też działają: wystarczy popatrzeć na ogórki kiszone. Dzięki czosnkowi, chrzanowi, przyprawom nie psują się, a dają możliwość rozmnożenia się tym pożytecznym bakteriom, które pomagają nam zdrowieć.

Miałam szczęście być kiedyś na wykładzie pewnego lekarza, który stwierdził, że w większości przypadków przychodzenie w 1-2 dniu choroby do niego w ogóle mija się z celem: wtedy po prostu najczęściej nie widać większości objawów choroby, lekarz musi leczyć „na ślepo”. Więcej symptomów pojawia się około 3-4 dnia choroby- wtedy można mieć większą jasność co do diagnozy. I nie chodzi o to, by lekceważyć jakieś poważne objawy- wtedy czasem trzeba biec z językiem na brodzie do lekarza/szpitala etc. bez oglądania się na cokolwiek.  Ale o to, by nie ciągnąć dziecka niepotrzebnie do lekarza, gdy ono np. potrzebuje odpoczywać  w domu z gorączką.

Jak w obrazek patrzymy na leki apteczne, a coraz bardziej zapominamy, że skuteczne są też zioła, przyprawy, korzenie imbiru, zapach chrzanu, cebuli itd. Te ostatnie nie pozostawiają jednak po sobie złogów chemikaliów w organizmie.

Im mniejsze dziecko, tym delikatniej trzeba je leczyć- i sztucznie, ale też naturalnie.

Co stosowałam na zwykłe przeziębienie lub grypę dzieciom (ale niekoniecznie niemowlętom- tzn. nie wszystkie wymienione „sposoby” się nadają dla niemowląt):

-zakraplanie mlekiem matki noska/ucha (jeśli podejrzenie zapalenia);

-inhalację z cebuli lub czosnku, chrzanu, imbiru (ew. można to zastosować przez sen): działają one i przeciwbakteryjnie, i przeciwwirusowo, ale też bardzo szybko wykrztuśnie; fajny jest też do inhalacji olejek Olbas;

-oklepywanie dziecka ręką złożoną w poduszkę powietrzną od przepony ku ramionom;

-masowanie klatki piersiowej i stóp: może być i samą oliwą, może być jakimiś olejkami eterycznymi;

-syropy z cebuli i czosnku; cebulowy syrop robi się zalewając 3 łyżkami miodu 1 dużą cebulę; czosnkowy można zrobić w ten sam sposób; można też zalać kwasem z ogórków kiszonych pokrojone na pół obrane ząbki czosnku (małym dzieciom może to smakować pierwsze dni- potem może być dla nich za mocne- trzeba im rozcieńczać);

-herbaty z lipy, rumianku, szałwi, mięty- to świetne pomoce do walki z chorobą; maluchy lubią te herbatki często z miodem i dodatkiem witaminy C;

-bańki;

-rozweselanie jako o zdrowie dbanie;

-lekkostrawne menu.

Nie rozumiem zachwytu na probiotykami, synbiotykami itp. z apteki. Przecież mając zwykłą kapuchę kiszoną, ogórki kiszone- mamy mnóstwo szczepów przyjaznych bakterii i mikroorganizmów probiotycznych (a nie tylko pojedyncze jak w preparatach!) oraz jeszcze w gratisie sporo witamin i mikroelementów. Czyli komplet leków na trywialne wirusówki żołądkowo-jelitowe.

Dlaczego ośmielam się o tym pisać? Bo widzę, że coraz częściej matki boją się własnego cienia. I myślą, że jak pójdą np. z dzieckiem do lekarza, to ten lekarz zdejmie z nich odpowiedzialność. Nic podobnego! Lekarz może coś sensownego doradzić (lub bezsensownego), ale borykać z chorobą, leczeniem i tak będą się musieli rodzice.

Dlatego na co dzień hołduję zasadzie, że lepiej zapobiegać niż leczyć.

Proszę tak traktować mój wpis jako szukanie rozwiązań i pomocy dla tej zasady.

Jako wpis leniwej matki-Polki, której nie chce się zazwyczaj chodzić do lekarza, bo idąc z jednym dzieckiem chorym na 1 przypadłość i 4 zdrowych może wyjść od lekarza z piątką chorych lub większą ilością chorób. Stąd generalnie ta oto leniwa matka woli jednak siedzieć w domu i dawać dzieciom i sobie do wąchania cebule, tymianki i cuda-wianki 😉 Co nie znaczy, że nie umie wezwać karetki lub biec z wywieszonym jęzorem i podkulonym ogonem do lekarza.

Stąd odradzam branie przykładu. Ale z chęcią dowiem się czegoś nowego, jakby ktoś chciał się podzielić. Może jakieś dobre książki w temacie polecicie albo inne sprawdzone metody przychodzenia z pomocą przeziębionym skrzatom?



Dyrygent i pierwsze skrzypce

Odsłona 1

Pewna mama dziecka, które nie ukończyło jeszcze 2 lat z zawodem opowiadała mi o tym, że jej dziecko mimo że karmione piersią tak poważnie chorowało, że nawet dostało antybiotyk. Z jej głosu przebijał żal i pewne rozczarowanie.

Odsłona 2

Inna mama pięciorga dzieci opowiada o tym, jak wszystkie jej dzieci przeszły nieprzyjemną wirusówkę. A jej najmłodsze dziecię- jeszcze w wieku noworodkowym, karmione wyłącznie piersią- najlżej.

Jak to jest z tą odpornością i karmieniem piersią?

Nasunęły mi się muzyczne porównania.

Dyrygentem odpowiedzialnym za nasze zdrowie są w pewnym stopniu nasze geny. Jednak w pierwszych latach życia pewne szlaki metaboliczne, ale też odpornościowe tworzy karmienie piersią- ono więc też w pewnym sensie jest początkowo dyrygentem. Jednak o ile w pierwszych miesiącach życia, gdy dziecko jest karmione wyłącznie piersią- łatwiej za stan zdrowia przypisać odpowiedzialność temu dyrygentowi i tym pierwszych skrzypcom, które przejmuje karmienie piersią. Gdy minie jednak pół roku i dziecko zaczyna zjadać coraz więcej różnych pokarmów, gdy nie jest noszone tylko przez mamę i dotyka, liże wszystko, co go tylko zainteresuje, to odpowiedzialność za tą odporność jest dużo bardziej rozczłonkowana.

Bo jeśli orkiestra fałszuje, to czy można za to winić tylko dyrygenta i pierwsze skrzypce? W dalszych miesiącach życia karmienie piersią kontynuuje pełnienie ważnej roli- ale nie jest to rola jedyna. Co więcej im dalej w las, tym bardziej rezygnuje ze swej kluczowej roli- pozostawiając jednak po sobie dobry kierunek rozwoju.

Dostałam dzisiaj pewien komentarz na temat karmienia piersią powyżej roku. Ponieważ jednak jest stekiem bzdur, na które szkoda czasu, nie publikuję go- zbyt wiele kłamstw już funkcjonuje na ten temat, by puszczać do obiegu jeszcze kolejne.

Jednak gdyby rzeczywiście karmienie piersią powyżej roku wywierało tak negatywny wpływ jak to się mu przypisuje- te tysiące, dziesiątki tysięcy pokoleń przed nami wymarło by już dawno. A to właśnie karmienie naturalne chroniło w czasach, gdy nie znano higieny, gdy dzieci na co dzień bawiły się w kałużach, gnoju, kiedy nie zawsze pito czystą wodę.



soja +margaryna=problemy hormonalne i zawały serca

Już dawno zauważono, że nie można karmić zbyt dużą ilością soi zwierząt, bo mają różne zaburzenia hormonalne. Zwłaszcza dla młodych zwierząt okazało się to szczególnie szkodliwe. Niestety soję ukrywa się w wielu produktach: wędlinach, pieczywie, półproduktach spożywczych niemal gotowych do spożycie etc.

Fatalne działanie mleka sojowego niestety odczułam na sobie, kiedy karetką odjechałam w siną dal.

O mleku sojowym

Niedawno z kolei w Stanach Zjednoczonych zaczęto wycofywać ze sprzedaży tłuszcze utwardzone czyli popularne margaryny jako również wysoce szkodliwe.

Ciekawe, że wycofuje się ze sprzedaży produkty, którym się udowodni działanie wysoce niekorzystne dla zdrowia. I to nie wszędzie.

U nas jak widać wiele lobby producenckich ma się dobrze.

Także jeszcze długo będziemy zjadali i te produkty wysoce szkodliwe i te tylko trochę szkodliwe. Chyba że sobie zadamy wiele trudu z wybieraniem, kupowaniem, gotowaniem itp. Ale z czasem ten trud wchodzi w krew i zaczyna być czymś łatwiejszym.



Każdy z nas był kiedyś noworodkiem

Noworodek jest jak pączek kwiatu: stulone rączki, nóżki. Ukryty w sobie, delikatny jak aksamit. Nie można przyspieszać rozkładania tych płatków- trzeba podtrzymywać dziecko tak stulone, tak nieporadne.

Ponieważ dzieci są spokojniejsze (tu nastąpił szybki przeskok myślowy do dzieci starszych- przedszkolaków), gdy przyprowadza je się bliżej ołtarza, gdy mogą obserwować, co się dzieje na Mszy Świętej- tak też zdarza mi się je przyprowadzać. A teraz w okresie, kiedy w kościołach są szopki, dzieci są szczególnie uszczęśliwione, gdy mogą pogłaskać słonia, wielbłąda, zajrzeć mędrcowi do skarbu. Ew. wyjąć aniołkowi-skarbonce główkę, na długiej szyjce i zadziwić się: „O! Teraz aniołek jest żyrafą!”

W żłóbkach centralną postacią jest Dzieciątko Jezus. W większości widzianych przeze mnie szopek ma ono wygląd 6-10 miesięcznego dziecka (a może i więcej). Zastanawiam się, skąd to się bierze. Chyba artyści rzadko mają okazję widzieć nowo narodzone dziecko.

Dlaczego nie przedstawia się rzeczywistego noworodka, którym przecież był Zbawiciel?

Takie przedstawienie nie byłoby niczym zdrożnym- bo przecież będąc prawdziwym Bogiem, był równocześnie prawdziwym człowiekiem.

O tej tajemnicy, prawdzie wiary ujmująco mówi o. Salij:

„Skąd Jezus wiedział, że jest Synem Bożym.”

 



Noszakami jesteśmy

Zanim nauczymy się w życiu celowego działania, świadomych ruchów- potrzebujemy jako dzieci też zdrowej dawki odruchów czyli zachowań, które się „same dzieją” mimo woli młodego człowieka je wykonującego. Odruchy te pomagają w wykonaniu takich zadań życiowych jak np. urodzenie się drogami natury, najedzenie się z piersi mamy.

Kłopot, kiedy człowiek rośnie, a niedojrzałe odruchy, których się nie kontroluje pozostają.

Kto ciekawy większej ilości szczegółów, może zajrzeć do poniższego artykułu:

Odruchy w życiu człowieka

Zwróciło moją uwagę szczególnie postępowanie w Niemczech z dziećmi po cesarskim cięciu: zalecenie w dniach po porodzie intensywnych masaży. Sam poród drogami natury jest bowiem specyficznym głębokim masażem, którego dzieciom urodzonym przez operację zwyczajnie brakuje.

Stąd dłużej o parę miesięcy może utrzymywać się u nich np. odruch moro- polegający na reakcji na niespodziewane bodźce (szybkie rozprostowanie rączek i nóżek).

Nie ma co się jednak załamywać cesarskim cięciem- można zniwelować brak tej początkowej silnej porodowej stymulacji przez właściwą opiekę. Dzieci urodzone drogami natury też z resztą potrzebują odpowiedniego obchodzenia się z nimi.

Co należy do tej opieki:

  • częste zawijanie dziecka w rożki, beciki w pierwszych ok. 3 miesiącach tak, aby dziecko mogło dalej doświadczać bodźców analogicznych jak w macicy u mamy czyli ciasne otoczenie, dotyk niemal ze wszystkich stron, postawa ciała z przywiedzionymi rączkami i nóżkami (dominacja mięśni zginaczy);
  • właściwe noszenie; do tego właściwego noszenia należy odpowiednie zawiązywanie w chuście, odpowiednie wkładanie do nosidełka (niebezpieczne i niezdrowe jest noszenie na brzuchu rodzica twarzą dziecka do świata); ta odpowiedniość polega właśnie na tym, że dziecko j.w. owinięte jest ciasno, ma dociąganą chustę aż do dołów podkolanowych, do główki, a nawet na główkę; a samo noszenie w chuście jest równocześnie:
  • bujaniem– i jest to nie byle jakie huśtanie, ale huśtanie w rytm czynności, do których dziecko było przyzwyczajone przebywając w łonie swojej mamy;
  • dotykanie, masaże o różnej sile w zależności od potrzeb dziecka; żeby zobaczyć, jakiego masażu potrzebuje dziecko, warto obserwować jego reakcje (czy mu odpowiada dany dotyk czy woli lżejszy/silniejszy); są dzieci, które lubią delikatny dotyk, są takie, które wolą mocniejszy; te preferencje zresztą zmieniają się wraz z wiekiem; w tym dotyku często pomocny jest u małych niemowląt przeżywających problemy pozwolenie im na przeżycie jeszcze raz kontaktu ciało-do-ciała czyli brzuch do brzucha; pomocne bywa to zwłaszcza przy problemach z karmieniem piersią.

Czasem matki lubią się chwalić, której dziecko grzeczniej leży w łóżeczku i bardziej promienieje radością dziecięctwa. Tylko to, co wygodne dla matki czy ojca, wcale nie musi być dobre dla dziecka. Dla dziecka we wczesnym dzieciństwie dobry jest częsty kontakt szczególnie z matką, świadomy trud noszenia go, zawijania, masowania, dotykania, zainteresowania.

To, co trudne, okazuje się cenne na dalszą metę.



Maryja piersią karmiła- w ten oto sposób miłości uczyła

img_1095

Nie mogąc się z dziećmi doczekać w miniony Adwent Bożego Narodzenia, układaliśmy trochę razem, a trochę osobno pastorałki.

Niezła zabawa z tego była. Ale też czas na refleksję.

W ten oto sposób powstało dwadzieścia parę pastorałek- zilustrowanych przez moją córę, która uczyła się w ten sposób informatyki.

I dziś z okazji święta mieliśmy czas wrócić do nich, poczytać sobie i się pośmiać z częstochowskich rymów.

W pewnym momencie odzywa się ssak:

-Mi zaśpiewaj „Pastorałkę mleczkową”!

Ha!

Tu nastąpiła chwila konsternacji.

-Ale ja nie napisałam żadnej Pastorałki mleczkowej.

A może Wy miałybyście ochotę dołączyć się do zabawy?- tak sobie pomyślałam.

Dzielę się więc z Wami pomysłem i zachętą:

Napiszcie pastorałkę laktacyjną (lub wedle pierwowzoru „mleczkową”) i wyślijcie ją do mnie na maila (fizula@gazeta.pl) lub zamieście w komentarzu do tego wpisu. Wystarczy 1 zwrotka i 1 refren. Choć oczywiście można i dłuższe utwory pastorałko-laktacyjne. Myślę, że możemy sobie dać czas do 20.01.2017.

Jako wygraną wyślę te oto książki:

img_1111

Jackie Silberg „Gry i zabawy z niemowlakami”

Walter Trobisch „Małżeństwo na nowo odkryte”

Stormie Omartian „Moc modlitwy rodzica”

Książki używane (głównie przeze mnie), ale nadające się do czytania. I warte przeczytania.

Jak nie będzie chętnych do napisania, to wyślę pierwszemu chętnemu.

 

Żeby Was zachęcić i ośmielić do próby pisania, podzielę się fragmentem własnej pastorałki, którą w końcu przeczytałam w odpowiedzi na prośbę mlecznego ludzika.

„Dlaczego Duch potrzebuje ciała, pastorałka o tym zagrała”

Ref.: Cisza święta, błogosławiona-

Duchem Świętym natchniona.

Słowo stało się Ciałem

-miłości kwiatem wspaniałym.

 

  1. A skoro Ciałem stało się Słowo,

To nie pogardziło Matki osobą.

I chociaż Maryja pałacu nie dała,

To mleka swojego nie żałowała.

I chociaż w bogate stroje też nie ubrała,

To rąk do noszenia nie żałowała.

I chociaż złotem i srebrem Józef nie obdarował,

To czasu i nauki nigdy nie żałował.

A Maryja, choć drogich naczyń Mu nie dała,

To czułości, karmienia piersią nie odmawiała.



Zaufanie- na wagę złota

zdjęcie 2

Jedną z rzeczy, która wywarła na mnie wielkie wrażenie w czasie studiów było spotkanie z kobietą, która opowiadała nam o adopcji.

Jedna historia, którą poruszała była opowieścią o chłopcu, który ciągle uciekał z Domu Dziecka. Uciekał do matki, która była alkoholiczką i prostytutką. Zapytany przez nią, dlaczego ucieka, odpowiedział: „Przecież uciekam do mamy!”

Po co to przytaczam?

Czy po to, żebyśmy pozwoliły sobie na bylejakość? Czy na wywyższanie się: „Ja na szczęście jestem lepsza!”

Oczywiście, że nie!

Po to, byśmy doceniły te zadania, jakie dał nam Pan Bóg: rolę matki!

Jak wielkie zaufanie dzieci w nas pokładają, że nawet po omacku w ciemności życia uciekają do matki. Takiej matki. Ale własnej, kochanej.

Jak wielkie zaufanie dzieci w nas pokładają.

I trzeba się uczyć nie zawodzić go.

A potem przestają być dziećmi.

I to my musimy się uczyć im ufać.

Coraz więcej.

Tam na górze jest mały fiołeczek uczepiony grudki ziemi pośrodku wapiennej jurajskiej skały. Matka jest jak ta gleba. Temu fiołkowi starczyło, by wzrosnąć. Ale jeśli ma wyrosnąć krzew lub duże drzewo, czy również by starczyło? Pan Bóg dając nam trudne doświadczenia, ale też sakrament pokuty spulchnia nasze serce.

Chociaż zdarzają się cuda.

Takie też:

Blaski i cienie- idąc do światła

Beskid Niski- drzewo pośród skał



2017

Żebyśmy spełniły zamysł Boży, pełen miłości i pokoju- tego sobie i Wam życzę:

o roli matki