Zdarzyło mi się czytać niejedną książkę wojenną, gdzie masowo kobiety tracą mleko, „bo się wystraszyły”. Ciekawe, że zwierzęta, które nieustannie żyją w stresie, bo są łupem innych zwierząt nie tracą z tego powodu mleka. Również te, które same polują- drapieżniki, różne tygrysy, wilki, szakale, mimo że bez stresu polowanie się nie obejdzie, podobnie opieka nad bezbronnym potomstwem, to nie tracą z tego powodu mleka.
Czy więc kobiety tracą pokarm przy dużym poziomie stresu? A jeśli tak, to dlaczego?
Na to pytanie generalnie należałoby odpowiedzieć: Nie, nie tracą pokarmu.
Dlaczego?
Bo główny hormon odpowiadający za wytwarzanie mleka-prolaktyna ma się nijak do hormonów stresu: m.in. adrenaliny. Mleko się wytwarza niezależnie od tego, czy matka chodzi, leży, siedzi zestresowana, podminowana, spanikowana czy zrelaksowana.
Ale…
Ale antagonistą (czyt. przeciwnikiem) tegoż hormonu stresu jest za to oksytocyna. Pomimo że nie odpowiada ona za wytwarzanie mleka, to ma znaczenie w laktacji. Oksytocyna jako hormon wypływu, rozkurczający mięśnie gładkie i umożliwiający popłynięcie fali mleka z pęcherzyków mlecznych.
Organizm działa według reguły- jak jest stres, niebezpieczeństwo, zagrożenie, konieczność ucieczki, to przecież nie można karmić młodych, tylko trzeba ratować życie i zdrowie- dać energię mięśniom, by dostatecznie szybko, sprawnie biegły, broniły się.
Stąd rzeczywiście w sytuacji trudnej do zniesienia, kiedy matka się bardzo boi, a nawet jest przerażona, może z jej piersi nie lecieć mleko. Jednak jeśli ta sytuacja się uspokoi, jeśli ze względu na dziecko matka odetchnie głębiej parę razy, polula dziecko, żeby je i siebie uspokoić, to już po chwili gdy tego maluszka przystawi do piersi, znowu będzie płynąć mleko.
Warto jednak zdawać sobie sprawę, że jako ludzie jesteśmy podatni na samospełniające się proroctwa.
To znaczy?
To znaczy, że pewne mity, przekonania, „przepowiednie” czasem sprawiają, że wybieramy takie zachowania, które rzeczywiście zmieniają rzeczywistość zgodnie z „przepowiednią”.
Mit, że matka może stracić pokarm, gdy się przestraszy ma i miał się dobrze również w czasie wojny. Matka w momencie stresu mogła czuć, że mleko nie wypływa. Podejmowała wtedy takie działania, które sprawiały, że sama ograniczała laktację. I jedna taka sytuacja napędzała kolejne. Podawała dziecku inne pokarmy-> dziecko przesypiało pory karmienia-> to było sygnałem dla piersi, że mleko nie jest tak potrzebne-> gruczoł mleczny hamował produkcję -> matka miała potwierdzenie, że rzeczywiście traci pokarm -> itd. powstawało sprzężenie zwrotne hamujące laktację.
Ale znam też z historii sytuacje odwrotne. Więźniarkom w czasie wojny (tu: nie polskiej) towarzyszyła mądra doradczyni, która tłumaczyła im na czym polega laktacja, dlaczego jest tak ważne dla dziecka, by je karmić piersią w tych trudnych sanitarnych warunkach. Wszystkie matki z tego obozu wykarmiły dzieci, pomimo wielu stresujących sytuacji, wybuchów bomb, itd. A co więcej dzieci przeżyły wojnę zdrowe.
W czasie ekstremalnym znaczenie ma jeszcze inny czynnik.
Głód.
Matka niedożywiona, głodująca wytwarza również najlepsze mleko dla swojego dziecka (choć z mniejszą ilością niektórych witamin, które muszą być na bieżąco dostarczane). Jednak z powodu zagrożenia jej życia organizm ogranicza laktację- mleka może być mniej niż potrzebuje dziecko nawet jeśli matka ma je bardzo często przy piersi.
Myślę sobie jednak o nas, rodzących współcześnie. Nie ma wojny, ale niejedną matkę, która urodziła w szpitalu spostrzegałam jako tak silnie zestresowaną jakby urodziła w przerażających czasach, okolicznościach.
I dowiadując się, co się działo, co się dzieje w szpitalu z nimi, z ich dziećmi- przestawałam się temu dziwić.
Samo wyjaśnienie słowne jak działa laktacja w tych sytuacjach to było o wiele za mało.
Jak można odstresować mamę karmiącą?
- pomasować jej kark, stopy, plecy- w zależności od upodobań, potrzeby;
- zapewnić jej satysfakcjonujący kontakt z dzieckiem- często bardzo pomocne, rozluźniające i dla mamy, i dla nowowyklutego potomka jest kontakt ciało-do-ciała;
- poprawić ułożenie, tak, by jej było wygodnie karmić: podłożyć pod głowę, ramię dodatkową poduszkę, wałek (w warunkach szpitalnych można zrobić z czegokolwiek- zwinąć ręcznik, szlafrok, koc); podpowiedzieć, że można karmić leżąc, a niekoniecznie opierając się na łokciu i wisząc niewygodnie nad dzieckiem;
- pozwolić się wypłakać, wysłuchać; uspokoić, że mit „nie płacz, bo stracisz mleko” to jedynie bajka jakich wiele;
- podać napój, ulubione danie- wytłumaczyć, że normalne jedzenie jest dla matek karmiących.
Bardzo rzadkim wyjątkiem, gdy rzeczywiście matka może stracić pokarm może być zespół stresu pourazowego. W sytuacjach wyjątkowo gwałtownych, tragicznych, rzeczywiście taka sytuacja może z rzadka mieć miejsce.
Napisałam „z rzadka”? Nie pomyliłam się?
Owszem.
Bo laktacja rusza i wtedy najczęściej z miejsca niezależnie od naszych stresów okołoporodowych- sama zmiana porodowa, hormonalna, wydalenie łożyska jest wystarczającym zazwyczaj bodźcem dla niej. Matki czasem muszą hamować laktację nawet po urodzeniu martwego dziecka.
W niektórych tradycyjnych kulturach urodzenie martwego dziecka nie jest powodem do hamowania laktacji. Matka wówczas odciąga mleko i wylewa je.
Wylewa je razem ze łzami.
Opłakuje utracone dziecko, opłakuje nieosiągalny czas karmienia.
Rozumiecie?
Wbrew pozorom ma to sens.
Nowoczesny sposób postępowania: „Masz tu leki na zahamowanie laktacji!” niestety powiększa poziom stresu, depresji. Polecane w takiej sytuacji przez lekarzy farmaceutyki działają depresyjnie. Szybka zmiana hormonalna- szybkie hamowanie laktacji- zwiększa depresję. Jakby sama śmierć dziecka to było mało!
O, rety! Daleko zaszłam w swoich rozważaniach.
A wracając do samego stresu- nie aż tak ekstremalnego.
Pamiętam, gdy sama byłam niedoświadczona, mocno zestresowana, niespokojna.
Sięgnęłam wtedy do wyuczonych ze Szkoły Rodzenia głębokich oddechów.
Nic nadzwyczajnego.
Ale pomogło wytrwać.