Archiwum miesiąca marzec 2013


Przytulony Baranek

Takim obrazem chcę się z Wami podzielić.

Msza Święta w poranek wielkanocny. Mała dziewczynka podchodzi do ołtarza. Wchodzi po schodkach, wącha po drodze kwiatki. Potem widzi płaskorzeźbę z barankiem z przodu ołtarza- podchodzi do niej i przytula się do Baranka.

To było coś pięknego- ciekawa byłam, co się dalej wydarzy. Jednak mama od razu zabrała ją.

Oczami wyobraźni widziałam, że to Baranek Zmartwychwstały wychodzi do niej pierwszy i pierwszy ją przytula.

Tego przytulenia od Prawdziwego Baranka- Jezusa Chrystusa życzę Wam z serca:

  • żeby rosło w nas Jego życie, radość, ufność.

 

 



Świadek Prawdy

Miałam szczęście być na konferencji zorganizowanej z okazji 10 rocznicy śmierci profesora Włodzimierza Fijałkowskiego: obrońcy dzieci poczętych, propagatora szkół rodzenia, itp. Przywiozłam stamtąd cenny dla mnie łup: książkę „Świadek prawdy. Włodzimierz Fijałkowski” Doroty Kornas-Bieli.

Ogromne wrażenie na mnie zrobiły relacje jego bliskich i autorki z umierania profesora.

„W pewnym momencie Profesor powiedział: Odchodzę, umieram – wtedy zmienił mu się wzrok, szukał ręki, trzymał moją dłoń długo (…)

Odchodzisz… Co mam robić dalej?

Odpowiedział: Nie trzeba nic, tylko trwać.

I po chwili dodał: Nic, Dorotko, nic, tylko trwaj.

To był testament.”

Tak jak profesor był miłośnikiem porodów naturalnych, również porodów domowych, tak zechciał żegnać się z tym światem we własnym domu, w atmosferze skupienia, modlitwy, przylgnięcia do Pana Jezusa,  nie medycznej obstawy. Nie było to łatwe. Medycyna lubi zawłaszczać sobie obecnie dar rodzenia, ale również umieranie człowieka traktując jako szpitalne wyłącznie doświadczenie.

„Wprawdzie Profesor wiele razy mówił o tym, że człowiek ma prawo godnie rodzić się i godnie umierać- bez jarzeniówek, sprzętu i zabiegania lekarzy, którzy nic nie mogą już pomóc, jednak decyzja o zabraniu Profesora ze szpitala do domu nie była łatwa. Syn Paweł (…): Tata przechodził już na tamtą stronę. Wracał na chwilę. Lekarze mówili, że nie mają z nim kontaktu. Ja miałem stuprocentowy. Łapałem te jego krótkie zdania, słowa, nigdy nie był gadułą (…) Wiedział, że odchodzi. Chciał do domu. Wszystko przygotowałem. (…)

Tato, pod szpitalem czeka samochód, wnętrze nagrzane. Ale musisz mi pomóc. Daj wyraźny znak, bo lekarze nie chcą ciebie wypuścić. Grożą, że oskarżą mnie o eutanazję. Słyszysz jak dyskutują na korytarzu. Wyszedł na korytarz i po chwili dało się słyszeć głośne zawołanie profesora: Do domu! Do domu! Lekarze osłupieli, żona zbladła. Syn owinął ojca w kurtkę, na to koc, owinął dla bezpieczeństwa taśmą, wziął go na ręce i jak kiedyś ojciec wyniósł go w beciku ze szpitala, tak on dziś po czterdziestu latach zabrał go ze szpitala na rękach.”

Czyż wymaga to komentarza?



Dlaczego?

Józef Flawiusz, żydowski historyk napisał, że ukrzyżowanie było „najbardziej wstrętną ze śmierci”.

(…)

Jezus schodzi aż tak nisko. Po nas!

(za: „Gościem Niedzielnym”)



Do więzienia z nim!

Świętego ojca Pio teraz by wsadzili do więzienia, gdyby żył w Polsce. Oczywiście ci od poprawności politycznej.

Taką historię o tym świętym czytałam (z książki „Radość i uśmiech ojca Pio”). Otóż przyszedł do niego pewien ksiądz i wyznał, że ma problemy z codziennym odmawianiem brewiarza, zdarza mu się go opuszczać. Ojciec Pio zachował się wówczas okropnie: nie dość, że spoliczkował delikwenta, to jeszcze nakrzyczał „okradasz Kościół!”. O dziwo, ów ksiądz od tego czasu przestał już opuszczać swój brewiarz.

Pomyślałam sobie o tej historii w kontekście „mądrości” sądu, urzędników socjalnych odbierających dziecko rodzicom (Bajkowscy), dlatego że ci popierali i stosowali kary fizyczne i przyznali się do tego nieuczciwym terapeutom.

Nie to, żebym specjalnie popierała metody wkładania dzieciom do głowy przy pomocy paska, ale jednak… Jednak i rodzice, i ich dzieci są grzesznikami i nie raz robią rzeczy, których się później wstydzą, za które potrzebują potem się nawzajem przepraszać. Nie jest to powód do odbierania rodzicom dzieci. Zwłaszcza jeśli ci przychodzą po pomoc, szukają jej.

Niektórzy rodzice uważają, że należy stosować kary fizyczne, bo jest o tym napisane w Biblii, w Starym Testamencie. No cóż, jest też napisane o tym, że należy kamienować za niektóre grzechy. Jednak nasze dzieci potrzebują karcenia, choć niekoniecznie w postaci klapsów czy innych kar fizycznych. To jest meritum sprawy, że dzieci potrzebują korekty zachowania, bo rodzą się grzesznikami i są nimi. A Pan Bóg za wychowawców wybrał im właśnie również grzeszników- ich rodziców.

Niektórym paniom terapeutkom albo innym osobom prowadzącym kursy dotyczące efektywnego wychowania, terapie zdaje się, że zjadły wszystkie rozumy, że metoda Faber i Mazlish (bez karania, bez kar fizycznych itd), itp., załatwia wszystkie sprawy, jest idealna dla wszystkich i zawsze. Jestem tu pewną kontestatorką. Od początku uważałam, że owszem jest to metoda przydatna. Jednak życie jest ciekawsze, nie wszystkim ludziom da się zmienić wszystkie przyzwyczajenia, rodzinne uwarunkowania- i wcale to nie musiałoby być najlepsze. Owszem warto sobie pomóc w wychowaniu, ale czasem nawet zdawałoby się zupełnie kiepskie metody okazują się o wiele lepsze od tych „idealnych”.

W sytuacji wymienionej na początku- współczesny terapeuta nauczałby ojca Pio, że powinien użalić się nad biednym kapłanem: „Ach tak, to naprawdę sprawia Ci trudność. Ten brewiarz to dla ciebie rzeczywiście problem. To budzi twoje poczucie winy i smutek”. Na szczęście ojciec Pio okazał się ojcem dla tego kapłana i otrzeźwił go, zajął się nim po ojcowsku dając terapię wstrząsową. Zdaje się, że wbrew poprawności politycznej niekiedy i dzieciom potrzebna jest dawka wstrząsowa jakiejś nauki póki nie jest za późno.

Nigdy bym nikogo nie zachęcała do dawania klapsów, ani policzkowania nikogo. Jednak dostrzegam, że ze względu na to, że jesteśmy tylko słabymi ludźmi, nie jesteśmy idealni, jesteśmy czasem bezradni, bezsilni, nieracjonalni również jako rodzice- takie zachowanie zdarzają się nawet wspaniałym rodzicom.

Rozmawiałam na ten temat z pewną mamą dorosłej już gromadki młodych ludzi- oświadczyła mi, że jej w obecnych czasach powinni zabrać wszystkie dzieci. Wydaje mi się, że promuje się współcześnie pewien mit idealnego rodzica i idealnego dziecka podczas gdy nie ma ani jednego ani drugiego na tej ziemi. Nawet po przejściu wszystkich możliwych szkoleń na teat wychowania. Ale mimo wszystkich swych grzechów Pan Bóg wybrał właśnie tych rodziców dla tych dzieci. Konieczna jest modlitwa o Ducha Świętego- wtedy Pan Bóg jest w stanie nami kierować ku lepszemu, ku lepszym metodom, ale niekiedy wykorzystuje nawet te nasze błędy, porażki rodzicielskie ku pożytkowi dzieci. A niekiedy te nasze „błędy” wcale nie bywają błędami, jak z zewnątrz by się wydawało.

Odbieranie rodzicom dzieci powinno być ostatecznością. Nawet dzieci w domach dziecka pochodzące ze zdeprawowanych, alkoholowych, patologicznych rodzin, gdzie istnieje zagrożenie ich zdrowia i życia bardzo często uciekają właśnie z powrotem do tych rodziców. Nauczone życiem spodziewają się znaleźć tam więcej uczucia niż w instytucji domu dziecka. Niestety w sytuacjach zagrożenia zdrowia i życia dziecka taka decyzja bywa uzasadniona i sensowna. Oczywiście urzędnikom socjalnym trudniej wybrać się do takich rodzin, bo jest ryzyko otrzymania butelką w głowę.

Zrównywać zwyczajnych rodziców, „którym nie wychodzi” z taką patologią to zaczyna być rodem z horroru. Nie zachwalam metody klapsa, ale też nie potępiam rodziców stosujących ją. Będąc z zewnątrz o wiele łatwiej jest osądzić. Będąc w skórze drugiego człowieka mogłoby się okazać, że nie umielibyśmy sobie w ogóle poradzić z tymi dziećmi.



Projekcja filmu „Uwolnić poród” w Lublinie- zapraszam!

IFMSA czyli Międzynarodowe Stowarzyszenie Studentów Medycyny i Fundacja Rodzić po Ludzku organizują projekcję filmu „Uwolnić poród” 9 kwietnia o godzinie 19.00 w SPSK4 na ul. Jaczewskiego 8 w sali kinowej na 5 piętrze. Wstęp wolny, po wyświetleniu filmu przewidziana jest dyskusja. Zostałam zaproszona do dyskusji, zamierzam się więc stawić, ponownie obejrzeć film i rozmawiać 🙂

Dla mnie zdumiewającą rzeczą jest, że akurat takiego dnia jest to przewidziane. W dzień takiej drugiej rocznicy, która cudownie pasuje do takiego filmu 🙂

Zachęcam do obejrzenia filmu, do podyskutowania. Ciekawe, jakie będą pytania w takim miejscu jak szpital na Jaczewskiego. Mi się osobiście ono kojarzy bardziej z trybem więziennym niż szpitalem. Chociaż niektórzy tak lubią- dopiero co rozmawiałam z mamą, która sobie bardzo chwaliła to, że nie ma odwiedzin na salach w tym szpitalu (jest tylko jedna sala widzeń- dla wszystkich położnic).



Jeszcze raz Duchowe położnictwo

 „Jeśli przez całe życie nie robiłeś nic ciężkiego, są takie przejścia w życiu, które są ciężkie. Na przykład narodziny dziecka są jednym z nich. Jeśli będziesz kompletną ofermą przez całe życie, poród dziecka cię znokautuje, bo będziesz na to zbyt tchórzliwy. Ale jeśli robisz coś, co buduje twój charakter zawczasu, będziesz miał wystarczającą siłę charakteru, żeby mieć dziecko, i będzie to dla ciebie piękne i duchowe przeżycie.

-Stephen”

To ciekawa diagnoza. Diagnoza hipisa, męża hipiski- a mi się zawsze wydawało, że hipisi to tacy ludzie „wyluzowani”, nastawieni na życie „lightowe”, bez wysiłku. Ciekawe. Zgadzam się z powyższym cytatem w 100% przypominając sobie różne porody: i swoje własne, i te, którym mogłam towarzyszyć.

Jeśli kobieta całe życie z powodu miesiączki, „leczy się” środkami przeciwbólowymi (które w rzeczywistości nic nie leczą), jeśli każde przeziębienie, każda pospolita choroba również musi być znieczulona- to poród tym bardziej będzie czymś niewyobrażalnym bez znieczulenia. To gdy spotka nieokiełznane siły rodzenia, spanikuje i poprosi o cesarkę, znieczulenie itd.

Ina May Gaskin autorka zachęca, by wyzbywać się postawy narzekania. Jeśli nie zaczęło się tego wcześniej- ciąża jest takim ostatnim dzwonkiem na naukę. Jeśli bowiem całe życie narzekamy: na drożyznę, na polityków, że koleżanki, mąż nie tacy jak powinni, że pogoda pod psem, to poród będzie jednym wielkim powodem do narzekania i pasmem narzekania. To nie będzie on czasem otwierania się radosnego na dziecko i świętowania, ale jakąś niezrozumiałą bliżej męczarnią.

Pracujemy więc na swój poród wiele wiele czasu zanim on nastąpi.

W obecnych czasach, gdzie tak mało cierpliwości i zrozumienia, że dziecko ma swój własny czas rodzenia, gdzie tak wiele indukcji porodów (bo medycyna „wie lepiej”, kiedy jest termin porodu od samej natury)- niestety wielu kobietom jest on odebrany już na początku. Wtedy staje się zasługą lekarzy, położnych, to oni rodzą zamiast kobiety. Czują się z siebie dumni- jak ważni! Matka nie miała możliwości przekonać się, jak wielkie są siły rodzenia drzemiące w niej, uznano ją za niezdatną do porodu.  Znam takie sytuacje, gdy lekarz po szczęśliwym fizjologicznym(10 pkt w skali Apgar) acz trudnym porodzie komentował: „Pani w ogóle nie umie rodzić!” Jednak takie stwierdzenie i takie „wzmocnienie” kobiety świadczy przede wszystkim, że to lekarz nie umie rodzić, towarzyszyć w porodzie i nie umie właściwie pomagać.

Duchowe położnictwo czyli to, które otwarte jest na wymiar fizyczny, ale i duchowy szuka wzajemnego zaufania, szuka tych sił matczynych, wierzy w ich obecność i je wspiera. I wie dobrze, że nie są to tylko siły fizyczne, że wsparcie ducha rodzącej jest równie ważne.

Ina May Gaskin zachęca swoje rodzące, by mówiły w trakcie porodu swoim mężom, że ich kochają. Zauważyła, że wyznanie miłości czy słowami czy gestami czy słowami ma taką moc, że otwiera dosłownie kobietę. Pewnego razu badała kobietę ginekologicznie, kiedy ona wymawiała te słowa do swojego męża „kocham cię”- jak wielkie było jej zdumienie, że w trakcie badania szyjka rodzącej poszerzyła się o kilka centymetrów.

Kiedy nasze szpitale staną się miejscami, gdzie będzie miejsce na takie zaufanie między personelem a rodzącą parą, na taką prawdziwą intymność dla rodzącej?



Wolność w przeżywniu rodzicielstwa

Czasem się spotykam z takim stwierdzeniem: „Odstawiłam od piersi- wreszcie czuję się wolna”.

Gdzie jest nasza wolność? Czy w niezależności od dziecka? W tym, że nie musimy mu służyć sobą, swoją obecnością? Jaki to rodzaj wolności?

To może najbardziej wolni są ci rodzice, którzy najszybciej się pozbędą dzieci z domu i nie decydują się w żaden sposób im pomagać? A jeszcze bardziej wolne osoby samotne- nie mające dzieci?

Jakie to puste i płytkie pojmowanie wolności: otrząsanie się z drugiego człowieka-dziecka jak z uciążliwego balastu.

Można być wolnym i czuć się wolnym karmiąc piersią- bo dziecko nie jest balastem, kimś, kogo należy się pozbyć możliwie szybko, ale darem miłości. Karmienie piersią jest takim naturalnym darem- przydatnym na pewnym etapie rodzicielstwa. Otrząsanie się z tego daru karmienia piersią z niecierpliwością i bezrefleksyjnie bywa nierozsądne.

Niekiedy mamy karmiące dzieci powyżej roku skarżą się, że nie mogą nigdzie wyjść bez dziecka- bo ono płacze bez piersi. Myślę, że tu problem nie leży w karmieniu piersią, ale w czymś innym, ponieważ takie dziecko zazwyczaj jada już inne jedzenie, potrafi się z innymi dorosłymi bawić, wytworzyć więź.

Częściej problem leży:

  • w nieumiejętności zaufania osobom, z którymi zostaje dziecko;
  • w braku pokornego spojrzenia, że z nami matkami dziecko również płacze i to nierzadko- jest w końcu dzieckiem;
  • w tym, że za mało dbamy, by nasze dziecko miało też dobrą, bezpieczną relację z innymi osobami; to też wymaga naszego zaufania im;
  • w nas samych- niekoniecznie i nie zawsze w dziecku.

Gdzie leży nasza wolność? W tym, że umiemy wybrać dobro, choć ono niekiedy kosztuje wiele trudu. Dobro nie zniewala, ono uwalnia, uzdalnia do dawania, przyjmowania, czerpania radości z daru.

Taką prawdziwą  wolność daje Chrystus- wolność dziecka Bożego.

Mentalność- „nie muszę robić tego i tego, i wtedy jestem wolny”, „nie karmię piersią- więc jestem wolna, nie pomagam swojemu dziecku, więc jestem wolna”- to mentalność niewolnika. W tym wypadku rodzica-niewolnika, który jest tak zniewolony, że aż mu się nic nie chce, jak nie musi. Taki rodzic-niewolnik tylko czeka na oswobodzenie, kiedy wreszcie „nie będzie musiał” czegoś robić.

Matka w wolności wychowująca swoje dziecko- chce być matką, ciesząc się przemijającymi chwilami tej roli. Daje sobie ten czas i spokój, żeby obserwować jak dziecko dojrzewa, co mu jest potrzebne w tym  rozwoju, a z czego już wyrosło.

Szukam więc wyzwolenia w Ranach Chrystusa- i je znajduję. Poszukajcie i Wy 🙂



Bardzo dobre i bardzo złe

Dawno nie czytałam książki, która wywołałaby tyle ambiwalentnych uczuć we mnie i to bardzo sprzecznych: zarówno bardzo pozytywnych jak i bardzo negatywnych.

Chodzi mianowicie o pozycję „Duchowe położnictwo” Iny May Gaskin.

Dużo pozytywów: przywrócenie porodowi jego miejsca wśród wydarzeń rodzinnych, należących do sfery fizjologii, intymności. Zwłaszcza ukazanie jak pieszczoty małżonków: wzajemne otwarcie się na obdarowywanie się pocałunkami, dotykiem itd. sprzyjają otwieraniu się kobiety na swoje dziecko- bardzo cenne.

Jednak dużo widzę też negatywów: zwłaszcza w sferze duchowej. Autorka dzieli się religijnością swoją i swoich rodzących, która operuje jakimś synkretyzmem, operuje imieniem Jezus i Budda, mam wrażenie, zamiennie. To jest bardzo niebezpieczne duchowo. Opisy poszczególnych porodów w większości należą do hipisów, którzy mówią o jakiejś niezidentyfikowanej energii i otwieraniu się na nią, co mi osobiście na pewno nie odpowiada.

Strona merytoryczna jest nieco przestarzała: opisywane sytuacje, medyczne interwencje, których się obecnie unika w czasie porodów domowych lub sytuacje, które nie powinny mieć tam miejsca.

Jedna z rad wydaje mi się nietrafiona: „Podczas fali skurczu miej oczy otwarte i zwracaj uwagę na ludzi wokół ciebie i na to, co się dzieje.”

Może komuś rzeczywiście pomagać utrzymywanie kontaktu wzrokowego z położną, mężem czy inną osobą wspierającą, ale nie wydaje mi się to konieczne. Nie każda matka skorzysta z kontaktu wzrokowego i go potrzebuje. Michel Odent w swych publikacjach zdaje się inaczej sugerować: otwarcie w czasie porodu na działanie starszej części mózgu, zdaje się nie iść w parze z otwarciem na pilne rejestrowanie bodźców zewnętrznych. Mi osobiście w porodach zawsze bardziej pomagały oczy raczej przymknięte, nie pilnowanie tego, co na zewnątrz, a skupienie na wnętrzu, modlitwie, na tym, co czuje dziecko.

Kiedy towarzyszę w czasie porodu jako doula w szpitalu, niekiedy widzę, że to, co dzieje się w szpitalu, to co tam widać- bardzo przeszkadza matce w otwarciu się na dziecko. Zdarza mi się więc zaproponować jej, że może wolałaby przymknąć powieki. Kobiety na dość zaawansowanym etapie porodu same zresztą nierzadko to robią. Przyjmując pozycję na czworaka, schylając głowę skupiają się na tym, co się dzieje w ich wnętrzu, nie zaś zewnętrzu.

Ina Gaskin zwraca naszą uwagę szczególnie na ekstatyczny charakter wydarzenia, jakim jest poród. Wejście w tę ekstazę umożliwia odważne otwarcie się na nie jako na łaskę, otwarcie się z miłością na osoby towarzyszące, położną, otwarcie z radością, a nawet humorem, przyjęcie narastającej fali skurczów jako błogosławieństwa, fali unoszącej nas miłości na spotkanie z wychodzącym na świat dzieckiem.

Piękny znajdziemy tu opis przyjęcia na świat z miłością dziecka ciężko chorego: z bezmózgowiem. Rodzice wypisują swoje umierające dziecko ze szpitala, żeby zapewnić mu godne odchodzenie, swoją obecność i kruchą miłość, z którą chcieli go pielęgnować, kochać. W szpitalu wiedząc, że dziecko i tak umrze nie zatroszczono się nawet, aby je karmić. „Żył jeszcze pięć dni. Nie był już dzieckiem, był jak stary mądry nauczyciel. Czuliśmy się szczególnie uprzywilejowani, że jest w naszym domu tak Święta istota.”

Piękne są również zdjęcia dzieci nowo narodzonych i już uśmiechniętych – wyraźny ślad, że one też brały udział w tej ekstazie, olśnieniu przychodzenia na świat.



Płacz a karmienie piersią

Nasza kultura, ale także to, co w niejednej książce na temat małych dzieci można przeczytać mówi nam, że gdy niemowlę płacze, to zazwyczaj wystarczający powód, by przystawić je do piersi. Dalej możemy się z nich dowiedzieć, że dzieci głównie płaczą z tego powodu, że są głodne. Słyszy się nierzadko w rozmowach, że dziecko płakało, a to znaczy, że się nie najada z piersi.

Czy rzeczywiście jest taka prawidłowość czy rzeczywiście głód to główny powód płaczu niemowlęcia? Czy dziecko płaczące dużo, również po karmieniu piersią, to dziecko nienajadające się?

Jest to ogromne uproszczenie, a zarazem niezrozumienie zachowania małego dziecka.

Czy więc należy natychmiast przystawić do piersi płaczące dziecko?

Nie uważam tak. Płacz i ssanie piersi to dwie czynności, które się wzajemnie wykluczają. Otóż gdy dziecko płacze, podnosi wygięty język do góry. Natomiast żeby ssać dobrze potrzebuje najpierw położyć go na dolnej wardze- wtedy jest gotowe do przystawienia.

Także nawet jeśli płacz w danej sytuacji jest objawem głodu, najpierw warto dziecko uspokoić: kołysaniem, utuleniem czy innym sposobem, a dopiero wówczas zacząć przystawianie do piersi. Przystawienie do piersi płaczącego dziecka bywa więc bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe- nawet jeśli dziecko jest głodne, a na pewno o wiele trudniejsze niż wtedy, gdy dziecko okazuje w inny sposób, że chciałoby ssać.

Noworodki są osobami, które w większości okazują na spokojnie, że są głodne. Dopiero do późnych oznak głodu należy płacz. Gdy maleństwo jest głodne, najpierw pokazuje odruch szukania: kręci głową, jakby się rozglądało za piersią, mlaska, wkłada paluszki do buzi, jeśli leży na brzuszku, to główka mu się kiwa w różne strony jak u dzięcioła w poszukiwaniu piersi z szeroko otwartymi ustami. Dopiero jeśli nikt nie reaguje na tę mowę ciała, dziecko zaczyna się zachowywać coraz bardziej nerwowo, zbiera mu się na płacz, a w końcu wybucha gromkim płaczem.

Często się zdarza, że dziecko równocześnie pokazuje coś na podobieństwo odruchu szukania i od razu dużo niepokoju, gwałtowne wpychanie sobie rączek do buzi, szybko zaczyna płakać- nie jest to wyrażanie głodu, a potrzeby odbicia połkniętego powietrza, cofanie się mleka do przełyku i gardła (nie zawsze ulewa się na zewnątrz buzi, niekiedy cofa się tylko do gardła, co też jest nieprzyjemne). Dziecko wtedy jakby łapało się za usta, okazuje dużo niepokoju. Nie raz widziałam mamę usiłującą z całych sił po takim zachowaniu niemowlęcia przystawić je do piersi- efekty były bardzo marne. Dochodzi wówczas do takiego siłowania między mamą i dzieckiem: dziecko się odpycha, mama mimo to próbuje mu włożyć pierś do buzi. Jeśli taka sytuacja się bardzo często i długo powtarza, dziecko może w stosunku do piersi nabrać negatywnych skojarzeń. My również byśmy nabrali negatywnych uczuć w stosunku do pożywienia, które ktoś systematycznie starałby się nam wpychać do buzi, gdy zbiera nam się na wymioty. Gdy zbiera się na ulewanie, wymioty czy to dziecku czy dorosłemu, to ostatnią rzeczą jest chęć jedzenia/ssania.

Bywa nam trudno być wrażliwą na komunikaty dziecka, gdy jesteśmy nowo upieczoną mamą, gdy ktoś nad nami stoi i nam wtłacza do głowy, że dziecko na pewno płacze, bo głodne. W naszym społeczeństwie gdy większość kobiet ma zbyt szybki wypływ z piersi jak na możliwości noworodka, dzieci mają bardzo dużą potrzebę odbijania połkniętego powietrza: mogą potrzebować beknąć sobie już po paru łykach, a potem jeszcze parę razy przy każdy karmieniu lub po karmieniu kilkrotnie.

Zdarza mi się spotkać noworodki, które tuż po urodzeniu przez parę dni bardzo dużo płaczą, nie za każdym płaczem chcą być karmione. Zazwyczaj przyczyną nie jest głód. Gdy rozmyślam nad tymi sytuacjami, nasuwa mi się parę wniosków:

  • dla niektórych dzieci poród i pierwsze dni po narodzeniu są niezmiernie trudne- odreagowują to płaczem;
  • dzieci po narodzinach muszą nauczyć się wiele: oddychania, wydalania, utrzymania stałej temperatury, koordynacji: ssania-połykania i oddychania, trawienie matczynego pokarmu; zimno powietrza, nieregularny oddech, wysiłek towarzyszący ssaniu, trawieniu, zmiana dotycząca tego, co dziecko słyszy, czuje, widzi- to aż nazbyt wiele by wytłumaczyć wiele, wiele płaczu dziecka po narodzinach, dyskomfort, jaki wtedy czuje;
  • interwencje medyczne w okresie okołoporodowym.

Cierpliwe i spokojne podejście do takiego młodego człowieka sprawia, że po kilku dniach może się zachowanie dziecka wyciszyć wraz z przystosowaniem do nowych, lądowych warunków po „brzuszkowych” wodnych przyzwyczajeniach.

Nie należy się bać płaczu własnego dziecka- potrzeba uczyć się go wysłuchiwać. Żeby dobrze zareagować na potrzeby dziecka- trzeba najpierw pozwolić mu wyrazić, czego potrzebuje,nadstawić ucho i serce. Natychmiastowe zatykanie dziecku buzię piersią, smoczkiem czy palcem- wcale nie musi być więc dobre dla maluszka. Wzięcie na ręce, przytulenie, dotknięcie, przemawianie do dziecka- daje nam czas na usłyszenie odcieni emocjonalnych, z jakimi dziecko płacze.

Patrząc na zdolność uczenia się dziecka, przystawianie go do piersi w chwili, gdy jest najbardziej rozdrażnione, zdenerwowane, rozżalone- nie jest dobre na przyszłość. Czy karmienie piersią nie powinno być kojarzone z przyjemnością, radością wspólnego bycia, uciszeniem? Dlatego tak ważne jest, aby przed przystawianiem do piersi:

  1. Upewnić się, czy dziecku na pewno chce się ssać -podniesienie go do góry, położenie go na swoim brzuchu (na kangurka: brzuch do brzucha), zmiana pieluchy itp. może spowodować, że dziecku się odbije, uleje i że się uspokoi bez karmienia; pomasowanie brzuszka lub przygięcie mu nóżek do brzuszka może spowodować, że się wypróżni i uspokoi również bez potrzeby karmienia;
  2. Usłyszeć, w jaki sposób dziecko płacze (chwilka zastanowienia: co ten płacz może oznaczać?), żeby właściwie zareagować;
  3. Jeśli dalej wydaje nam się, że może to oznaczać głód (a małe dzieci mogą być bardzo często głodne), to najpierw uspokajamy dziecko przed karmieniem; dziecko, żeby się dobrze przystawić, potrzebuje choć chwileczki uspokojenia.

Jest to nasze pierwsze wychowanie:

  • Czy słyszę i wysłuchuję, co dziecko do mnie mówi swoim ruchem, językiem, odruchami czy tylko płaczem?
  • Czy przytulenie, bliski kontakt towarzyszący karmieniu piersią są dla dziecka dobre i przyjemne? Czy dajemy mu w tym poczucie bezpieczeństwa, nie zmuszamy do karmienia, nie szarpiemy się wzajemnie?