|
|
Archiwum miesiąca sierpień 2010
31 sierpień
Jestem myślami przy małej Amelce chorej na ostrą białaczkę:
Pomóż Amelce
Gdy czytam kronikę pisaną przez jej mamę, uderza mnie jedna myśl:
jak cenny jest każdy uśmiech dziecka! Jak łatwo o tym zapomnieć, gdy dziecko jest zdrowe rozbrykane i tryskające radością!
31 sierpień
Zachęcam do obejrzenia. Miałam w tym programie swój malutki wkład. Ten akurat odcinek 6 września o godzinie 12.20 jest poświęcony poronieniu. Jeden dzień z życia Basi, Wojtka i Jaromirka. Spotkania w rodzinie, z przyjaciółmi, z grupą wsparcia, którą Basia założyła itd. I dużo, dużo rozmów o dzieciach utraconych. Zwiastun poniedziałkowego programu:
Pytając o Boga
I jeszcze w tym temacie wywiad z moją drogą Moniką Staszewską i księdzem Kieniewiczem:
Zmarłych pochować, żywych bronić
31 sierpień
Zastanawiając się nad powodzeniem przedszkoli i innych instytucji pedagogicznych prowadzonych przez siostry zakonne, doszłam do kilku wniosków. Jeden z nich wypłynął i powrócił z nową siłą, gdy przyjaciele zaprosili nas na Mszę Świętą w kościele, w którym modlą się siostry z kontemplacyjnego zakonu. Wyszliśmy stamtąd pod wrażeniem ogromnego skupienia, ciszy i pokoju, jaki udzielał się nie tylko dorosłym, ale i dzieciom zwykle żywiołowym i rozbieganym.
W przedszkolach prowadzonych przez siostry widzę podobny rys. Często cisza, skupienie modlitewne towarzyszące życiu sióstr również otula ich podopiecznych. I o ile znajome przedszkolanki-nie-siostry czasami mówią, że krzyk to jedyna metoda na niektóre dzieci, nie widać tej samej tendencji, by siostry opiekujące się dziećmi również brały sobie krzyk jako metodę pracy „w trudniejszych przypadkach”.
Każdy chyba rodzic zwłaszcza starszego dziecka wie, jak trudno nie odpowiedzieć dziecku krzykiem na krzyk, złością na złość. W postępowaniu sióstr widzę specjalny wysiłek, by właśnie tym rozkrzyczanym dzieciom nie oddawać krzykiem za krzyk, złością za złość, złem za zło, ale wymagać od siebie odpowiadania ściszaniem własnego głosu, spokojną cierpliwością lub spokojną stanowczością, gdy dziecko napada własnym krzykiem.
Nie jest to, co prawda jakaś reguła i rys obowiązkowy, ale tą pracę nad sobą, nad wyciszaniem własnego wnętrza odczuwa się w postępowaniu z dziećmi. Rodzice zresztą doceniają ten szczególny sposób postępowania sióstr i wiele tego typu przedszkoli jest oblężonych.
Jednak tak naprawdę takie postępowanie nie jest zastrzeżone tylko dla sióstr. Czy każdy rodzic- chrześcijanin nie jest zobowiązany do pracy nad sobą, by oddawać swoje wnętrze Bogu, by mógł ukołysać naszą duszę jak niemowlę w swych ramionach, by zaprowadzał w nas pokój?
Przychodzi też na myśl czysto ludzki punkt widzenia. Czym dla młodego człowieka jest krzyk osoby kilkakrotnie większej od niej, znaczącej życiowo? Czy nie doświadcza przy tym przerażenia i nieprzezwyciężonego lęku?
Nie sądzę jednak, by można było wprowadzać prawny zakaz krzyczenia na dzieci, podobnie jak bzdurą jest wprowadzenie obecnego zakazu dawania klapsów. Człowiek jest słaby, są sytuacje w życiu każdego człowieka, gdy niezależnie od swojej chęci, woli postępuje nierozsądnie. Mądrzy ludzie wręcz mawiają, że rodzicielstwo jest sumą popełnionych błędów. Są też dość rzadkie życiowe sytuacje, gdy krzyk jest adekwatny do sytuacji, jest ostrzeżeniem, wyrazem troski, bólu, poczucia nie/sprawiedliwości. Ważne by nie stał się stałym sposobem postępowania czy „metodą” radzenia sobie z własną bezradnością.
Taka refleksja w trudnym dla mnie czasie, gdy właściwie o zdenerwowanie mi łatwiej niż spokój.
„Nie odpłacaj zło za złem, ale zło dobrem zwyciężaj”. Biblia wciąż żywa i skuteczna.
29 sierpień
Na pewno spotkałyście się ze stwierdzeniem, że „nie karmię, bo nie miałam mleka”. Czy to jest możliwe? Jakie błędne wyobrażenia/stwierdzenia doprowadzają do takich nieprawdziwych stwierdzeń. Zajmę się dzisiaj dosłownie tymi pierwszymi dniami po porodzie, okresem kiedy występuje pierwsze mleko zwane siarą, a więc do 6 dni po porodzie. Co doprowadza matki do błędnego (zazwyczaj) stwierdzenia, że brakuje im wówczas mleka:
- Niewłaściwe oczekiwania. Mamy oczekują, że od razu po porodzie będą lecieć im strugi mleka. Jeśli nic im nie wycieka z piersi, to myślą, że nie mają mleka. Zwłaszcza jeśli dziecko jest krzykliwe, płaczliwe, to łatwo o taki wniosek. Jak może jednak wniosek być prawdziwy, skoro same przesłanki są nieprawdziwe czyli postawienie znaku równości: wypływ mleka z piersi=obecność mleka w piersiach. Każda kobieta (nawet ta z ogromnymi problemami w laktacji, z niedorozwojem piersi itp.) ma mleko w piersiach i to już od około 16 tygodnia ciąży Hbd. Mleko (zwane siarą) jest wówczas w piersiach, ale nie wypływa poza sytuacją ssania dziecka. To raczej sytuacja wypływania siary w czasie błogosławionym czy tuż po porodzie jest rzeczą rzadką. Częściej zaczyna wypływać mleko, kiedy zacznie się nawał pokarmu (nie musi być u każdej kobiety). Porównywanie się w tym czasie z innymi kobietami karmiącymi swoje maleństwa jest więc zupełnie bez sensu: w innym dniu laktacji może ona się prezentować zupełnie różnie, też u różnych kobiet może przebiegać odmiennie (z nawałem/bez nawału, z wypływem z drugiej piersi/bez wypływu z drugiej piersi, ze znacznym powiększeniem piersi/z niewielkim powiększeniem piersi itd.).
- „Skoro nie miałam po porodzie mleka albo było go mało, to musiałam dokarmiać butelką, bo dziecko się nie najadało”. Po pierwsze trzeba wiedzieć, że noworodek rodzi się z żołądkiem mniej więcej o pojemności 5 ml. Ta mała ilość siary w pierwszych dniach po narodzinach jest więc na miarę potrzeb dziecka, nie ma sensu, by było tego więcej, te kilka kropelek na każde karmienie jest ilością w sam raz.
- Niezrozumienie zachowań dziecka. Skłonność do interpretowania każdego płaczu jako głodu, podczas gdy noworodek w ciągu tych pierwszych dni ma wiele powodów do płaczu, bo bardzo wielu rzeczy na raz się musi nauczyć: oddychania, regulowania ciepłoty ciała, wydalania, życia w świecie lądowym, stawienia czoła nowym bodźcom. Ponadto różne zabiegi, którym jest najczęściej poddawany w szpitalu nie uspokajają go bynajmniej: odśluzowywanie, badanie jamy ustnej, zakraplanie oczu, zastrzyki (obowiązkowy z witaminą K), szczepionki, pobieranie krwi itp. Trudną nauką jest też synchronizacja 3 niełatwych czynności: ssania, połykania i oddychania. Ponieważ pojawia się ona w pełniejszym wymiarze około 34 tygodnia życia płodowego czyli stosunkowo późno świadczy to też o stopniu skomplikowania tego połączenia. Jeśli to weźmiemy pod uwagę, to łatwiej będzie zrozumieć, że to właśnie siara jest najwłaściwszym pokarmem przez pierwsze dni po narodzinach: sączy się ona po kropli, jest lepka i nie stwarza dużego ryzyka zachłyśnięcia się w porównaniu z rzadszym szybko płynącym mlekiem przejściowym, które pojawia się po siarze.
- Siara jest tym pierwszym mlekiem, które ma wyjątkowe walory, często niedocenione: uszczelnia przewód pokarmowy dziecka czyniąc go niedostępnym dla patogenów czyli różnego rodzaju zarazków; zawiera mnóstwo różnego rodzaju czynników odpornościowych, w tym bardzo dużo immunoglobulin. Tak wiele ciał odpornościowych mleko matki w innych okresach już nie będzie zawierać w takim skoncentrowaniu. Jest to więc najlepszy pokarm dla dziecka z niedojrzałym przewodem pokarmowym, z rozpoczynającym pracę układem oddechowym, z niedojrzałą odpornością, z niezbyt wyćwiczoną synchronizacją połykania-ssania-oddychania.
W ciągu tych pierwszych dni normą jest utrata na wadze do 10% masy urodzeniowej– przyrosty wagi dziecka liczymy wówczas od tej wagi spadkowej. Pozytywnym zjawiskiem jest to, gdy dziecko po urodzeniu chce spędzać dużo bądź bardzo dużo czasu przy piersi:
- pobudza wówczas laktację, by ta się dobrze rozwinęła;
- potrzebuje bliskości mamy: do tej pory miało zapewnioną bliskość 24 godziny/dobę; przez częste ssanie dalej kontynuuje tę bezpieczną dla siebie bliskość;
- ssanie noworodka może być jeszcze bardzo niedojrzałe- może potrzebować więc wiele czasu, by się najeść i trzeba dać dziecku taką możliwość, starając się w tej sytuacji o wiele cierpliwości wobec niego i siebie samej.
Dziecko rozwija „mamie”, a przede wszystkim sobie laktację ssąc prawidłowo i często. Wówczas po 2-7 dniach siara zmienia się w mleko przejściowe. Jednak niektóre dzieci nie ssą prawidłowo i często. Część z nich np. po urodzeniu jest tak opitych wodami płodowymi, że przez dobę lub dwie nie wykazują chęci ssania. Inne są oddzielone od mamy z powodu złego stanu zdrowia. Ważne jest wtedy, żeby mama nie wzięła tego za dobrą monetę, zrządzenie niebios, któremu się trzeba biernie poddać, zapowiedź nieudanej laktacji. W takiej sytuacji tym bardziej potrzebna jest aktywność mamy: powinna nie dalej niż 6 godzin po porodzie zacząć odciągać systematycznie mleko, żeby pobudzać piersi do jego wytwarzania, żeby przyjść dziecku z pomocą dając mu mleko, które jest w tej sytuacji jednym elementów leczenia. Dziecku wymiotującemu wodami płodowymi można chociażby dać co godzinkę- dwie kilka kropelek własnego mleka, tak by „zaszczepić” jego błony śluzowe (układu oddechowego i pokarmowego) właściwą florą bakteryjną, ciałami odpornościowymi. Za przedłużony brak ssania odpowiedzialny jest również często nasilony poziom żółtaczki fizjologicznej. Dziecko wówczas potrafi przesypiać własne uczucie głodu. Jedną z najbardziej bezpiecznych, przyjaznych dla mamy i dziecka metod wypłukiwania z organizmu żółtego barwnika (bilirubiny) przez mocz i kał jest częstsze karmienie: trzeba wówczas często wybudzać dziecko i karmić nawet co pół godziny, co godzinę.
Za mała ilość pokarmu może nastąpić dopiero w późniejszym okresie najczęściej na skutek początkowych trudności, braku wsparcia i właściwej pomocy, niekorzystnych dla laktacji decyzji:
- przez niewłaściwe przystawianie do piersi- zbyt płytkie, gdy dziecko ssie samą brodawkę bez otoczki- uszkadza silnie brodawkę i zbyt słabo pobudza piersi do wytwarzania mleka;
- podawanie smoczków, butelki, przepajanie, podawanie mleka modyfikowanego- wówczas dziecko wysysa mniej mleka z piersi i nie pobudza jej do właściwej pracy, uczy się nieprawidłowego mechanizmu ssania;
- brak pomocy, poradzenia sobie z początkowymi problemami;
- nieznajomość fizjologii laktacji, a więc niezrozumienie własnego karmienia piersią i zachowania dziecka przy piersi itd.
W naszych szpitalach, warunkach społecznych, gdzie starsze pokolenie operuje najczęściej mitami na temat karmienia piersią te początki bywają trudne. Jeśli jednak je przezwyciężymy, same możemy się stać źródłem wsparcia dla innych matek potrzebujących go.
25 sierpień
Dzisiaj podzielę się z Wami moją bieżącą lekturą. Czytam ją właściwie od dłuższego czasu, bo nie wszystkie książki da się i warto „połknąć w całości”. Z niektórymi trzeba się zmierzyć, przetrawić, przespać się albo i przesiedzieć parę nocy.
Ingrid Trobisch „Kobieta silna”
Dawno nie byłam tak urzeczona jakąkolwiek książką z pogranicza psychologii/doradztwa. Już bardzo ciekawą osobą jest sama autorka. I jej myśli i zebrane przez nią perełki skłaniają mnie do refleksji, że wspaniałym wsparciem dla młodszych kobiet mogą być właśnie kobiety starsze, doświadczone. Ingrid Trobisch korzysta więc i ze swojego doświadczenia żony, matki, ale także przeżytej żałoby i wdowieństwa.
Kilka cytatów, które przybliżą Wam ducha tej książki:
Kobiety „czują się wyobcowane ze swego wnętrza, ponieważ są odcięte od ważnych części samych siebie. To tak, jakby miały wielkie rezydencje, a mieszkały tylko w kilku pokojach.
W jeszcze innym miejscu znajdziemy:
„Jeśli jest ufność w siebie, to kobiece użalanie się nad sobą znika.” Efektem tej pewności siebie jest zamiast kobiety zranionej, kobieta piękna, której ego nie jest kruche jak cienka porcelana, lecz potrafi wytrzymać nacisk, podobnie jak hartowana szwedzka stal.
Jej rozmowa z bliską przyjaciółką, dla której ma dużo podziwu:
„Reinhildo, w jaki sposób uczysz się kochać?” „Pozwalając, aby mnie kochano”- brzmiała natychmiastowa odpowiedź.
W innym miejscu z kolei przeczytamy:
„Zawrzyj pokój z tym, kim jesteś- a to dotyczy też ciała, które wylosowałaś w loterii genetycznej przy narodzinach”.
Aby kochać to, że jest się kobietą, potrzebna jest postawa wdzięczności za to, co otrzymaliśmy. (…)
„Jeśli nie wierzycie w siebie, to kim będziecie? Lecz jeśli wierzycie wyłącznie w siebie, to do czego będziecie przydatni?”
W trudnościach dnia codziennego, problemach, ale też zwyczajnym poszukiwaniu- zajrzyjcie do tej lektury 🙂
24 sierpień
Taki sympatyczny artykuł pomagający nam rodzicom wyzbyć się kompleksów, że wymagamy od własnych dzieci, że zwracamy im uwagę na niestosowne zachowania, że mówimy im czasem „nie” i wreszcie sięgamy też po różne kary:
Zabroń mi wreszcie
Artykuł długi i właściwie pokazujący oczywistą oczywistość, ale obecnym rodzicom zapewne takie rzeczy trzeba przypominać w epoce, gdzie parlamentarzyści wtrącają się w krytykowanie, karcenie dzieci (patrz: o ustawie antyrodzinnej). I grożą przy tym paluszkiem prawa stanowionego.
Właściwie w powyższej czytance nie ma nic nowego, ani nic specjalnie odkrywczego. Już wiele setek lat temu Biblia w o wiele krótszych i treściwszych słowach przedstawiała tę prawdę. Zajrzyjmy choćby do czytań z ostatniej niedzieli:
„Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo tego Pan miłuje, kogo karze, chłoszcze każdego, którego za syna przyjmuje.
Trwajcież w karności. Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił?
Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości.”
Z mowy o najlepszym wychowawcy – Bogu Ojcu możemy się uczyć i czerpać, jakimi my powinniśmy być rodzicami.
Z jednej strony takimi, którzy „przytulają do swojego policzka” dziecko w swej łagodności, a z drugiej strony takimi, którzy uczą dziecko przyjmować wymagania, uwagi, krytykę oprócz pochwał.
Jednej ważnej rzeczy zabrakło w tym artykule: zwrócenia uwagi, że te krytyki, kary powinny być adekwatne do wieku, a jeszcze bardziej do dojrzałości dziecka, tak aby mogło je przyjąć, zrozumieć, skorzystać z nich.
Innych bowiem rzeczy możemy wymagać od dziecka dwuletniego, a jeszcze innych od czteroletniego. Stąd i inne kary będą adekwatne, mądre dla różnych dzieci.
Negatywna krytyka, zwrócenie uwagi maluchowi, żeby miało to sens, musi być konkretne, konstruktywne. Słyszałam kiedyś uwagę matki do pełnoletniego syna, który przyszedł prosto od fryzjera: „Ty idioto, jak ty się ostrzygłeś!” To nie jest konstruktywna uwaga, tylko bardzo raniąca, oceniająca. Gdy precyzyjniej wyrażamy swoje myśli, konkretniej, możemy mocniej oddziaływać na swoje dzieci, a mniej je ranić: „Przykro mi, ale nie podoba mi się ta Twoja nowa fryzura. Uważam, że o wiele bardziej Ci do twarzy w klasycznych strzyżeniach.” O ile pierwsza wypowiedź rodzi bunt i niezgodę na obrażanie, to druga daje bardziej do myślenia.
Kara nie będzie też adekwatna i przynosząca dużego pożytku, jeśli będzie wyładowaniem się na dziecku. Wyżywanie się- tego po prostu nie można robić.
Krytykując i karząc w duchu miłości własne dziecko trzeba się więc wyzbyć kompleksów, że robi się coś niewłaściwego. Dziecko potrzebuje uczyć się przyjmować i pochwały, i krytykę- są to dwie strony tego samego medalu dobrego wychowania.
Słowo Boże rzeczywiście najlepiej zna serce człowieka. Sami też zapewne pamiętamy, że sami byliśmy besztani, krytykowani, karani przez naszych rodziców- i wówczas nie było to dla nas przyjemne. Jednak mądrą krytykę, słuszne kary jesteśmy w stanie docenić z perspektywy wielu lat, niektóre dopiero wówczas, gdy sami zostajemy rodzicami.
Tak się wymądrzyłam, ech, ale samo życie nie jest takie łatwe.
Choć jeśli ktoś jeszcze nie zaczął uczyć dzieci wartościowego karania, może warto zacząć od najbardziej naturalnych kar (zrozumiałych!- a więc jeśli dziecko nie rozumie, co do niego mówimy, np. z powodu jego zmęczenia, to lepiej sobie darować), typu:
- rozlałeś-wytrzyj;
- rozrzuciłeś-pozbieraj;
- zgubiłeś- no to nie masz.
Czyli poznawanie zwykłej konsekwencji własnego działania. Małe dzieci, jeśli się na nie mocno nie gniewa, entuzjastycznie podchodzą do kar. Fajnie jest tak sobie szmatą pomachać po wodzie, którą się wcześniej rozlało, zwłaszcza gdy się jest dwulatkiem i dostało się od mamy ciekawą ścierkę, a w wykonaniu kary ma się pomoc własnej mamy.
Nie bójmy się karać naszych dzieci, wówczas kary będą bardziej adekwatne, gdy nie będą podszyte lękiem, złością.
Myślę, że jest to zadanie na lata. Ech, dużo nauki przed nami 🙂
23 sierpień
Wpadł mi w oko taki artykuł:
Skupianie się na dziecku
Jest on jakby ciągiem dalszym książki „W głębi kontinuum” Jean Liedloff.
No więc jak to jest:
- Wystarczy nie zwracać zbytnio uwagi na własne dzieci, żeby były grzeczne?
- Czy wystarczy powierzyć młodsze dziecko opiece starszego?
- Wystarczy dziecko puścić samopas z innymi dziećmi, żeby nie stwarzało problemów i nie buntowało się?
- Wystarczy wprowadzić typ przywódczy własnego rodzicielstwa?
Nie wystarczy. Kluczem do tego jest przede wszystkim nieprzerwana bliskość z własnym dzieckiem dopóki tego potrzebuje poprzez noszenie, karmienie piersią, wspólne spanie oraz życie w specyficznej kulturze i ścisła struktura wsparcia z innymi członkami społeczeństwa. Matki są wspierane przez inne matki w ich roli matczynej, a także przez innych, ojcowie mają wsparcie wśród innych mężczyzn i wzór postępowania oraz od innych członków plemienia. Dorośli nie podważają autorytetu innych dorosłych. Dziadkowie nie podważają autorytetu rodziców, rodzice nie podważają autorytetu dziadków itd.
Dlatego nie ma takiego prostego przełożenia z tamtej kultury na naszą, z tamtego wychowania- bo nie ma tej bliskości wśród dorosłych, tej współzależności. Nie ma również tego prostego przełożenia ze względu na specyficzne warunki: puszczenie samopas w naszych warunkach dzieci wiązałoby się zwyczajnie z brakiem ich bezpieczeństwa.
Skąd się bierze mnóstwo wypadków na wsi wśród dzieci, np. spowodowanych obsługą przez nich narzędzi rolniczych?
Skąd się biorą wypadki samochodowe z udziałem dzieci jako pieszych?
Owszem pewne zaufanie i doza swobody jest niezbędna. Tym większa swoboda jest możliwa, im bardziej dziecko nauczy się właśnie przestrzegania potrzebnych granic. Ale i wówczas jakieś minimum opieki, kontroli jest potrzebne.
Nie zapomnę naszej małej sąsiadki, może wówczas 5-letniej, która wzięła sobie siekierę i zaczęła rąbać. Co gorsza w ogóle nie chciała się posłuchać, choć na różny sposób jej to perswadowałam.
-Odłóż tą siekierę!
-?
-Nie wolno się bawić siekierą!
-(spojrzenie w moją stronę)
-A czy pozwalają Ci się rodzice bawić siekierą?Itd.
W końcu na moją groźbę, że zawołam mamę dziewczynka odłożyła swoją „zabaweczkę”, ale najpierw tak jak tatuś i dziadek to robią musiała ją zostawić wbitą. I tak wygląda w naszej kulturze posłuszeństwo dziecka od najmłodszych lat puszczonego samopas z innymi dziećmi. Bo generalnie od kiedy pamiętam tą małą, zawsze biegała cały dzień z innymi dziećmi po całej wsi, po ulicach i polach.
Także czytając tego typu publikacje warto zachować dużą dozę rozsądku. Bo unikanie nadmiernej koncentracji na dziecku nie oznacza, że w ogóle nie potrzebuje naszej uwagi, troski, gdy zaczyna wyrywać się spod naszych skrzydeł. Oznacza, że opiekując się nim:
- warto też znajdować czas dla swoich spraw;
- trzeba znaleźć własny sposób odpoczywania od dziecka, ale również przy dziecku;
- trzeba być przykładem dla dziecka.
W takiej prostej sprawie jak przechadzka, spacer: jak być przykładem dla dziecka? Czy drepcząc za nim posłusznie? A może idąc właśnie przed nim i pokazując dokąd się samemu zmierza? Jeśli dziecko od najwcześniejszych miesięcy widzi, że to dorosły jest skłonny iść za nim, śledzić jego każdy ruch nerwowo, kroczyć krok w krok, to dziecko właściwie nie ma możliwości nauczyć się, że ważne jest, żeby iść za rodzicem, przyglądać się jego drodze.I to zaczyna się od najwcześniejszej nauki chodzenia.
Rzeczywiście wówczas maluch może przeginać, żeby dowiedzieć się: „Jak daleko rodzic będzie podążał za mną?” „Jak daleko mogę się od niego oddalić?” I o ile na krótką metę może być dobrą zabawą, że to rodzic podąża za dzieckiem, o tyle na dłuższą metę jest to męczące i dla dziecka, i dla rodzica. Czy rodzic ma wchodzić w rolę dziecka, żeby podążać za własnym dzieckiem? Owszem dziecku takie naśladownictwo nie wyjdzie na złe, jeśli rodzic kroczy w dobrym kierunku.
Bardzo częstym błędem rodziców jest wymaganie od zbyt małego dziecka zdolności decyzyjnych. „Wolisz bluzeczkę w samochodziki czy w rowerki?” Takie pytanie zadane dwulatkowi jest przedwczesne, zbyt trudne. O ile dorosły może mieć w takiej sytuacji konflikt decyzyjny, o tyle dla dziecka jest to postawienie go w bardzo trudnej sytuacji, często nierozwiązywalnej. Jeśli chcemy żeby tak małe dziecko rzeczywiście spróbowało zdecydować, lepiej zadać pytanie o jedną tylko możliwość wyboru: „Chcesz ten podkoszulek w samochodziki?” W ten sposób uprościmy i swoje życie, i jego.
Rodzice w dobrej wierze stawiają dziecko przed zbyt trudnym dla niego wyborem, a potem dziwią się jego złości, frustracji, niezdecydowaniu.
I jeszcze jeden aspekt całej sprawy: czy nasze dzieci na pewno nie potrzebują więcej zwracania nań uwagi? Czy nasza kultura nie jest bardziej twórcza, bardziej niezależna? Czy puszczając dzieci samopas nie mamy później do nich żalu, pretensji, że broją, psują, rozrabiają, brudzą się? Czy nie lepiej jednak rzucić okiem na własne dziecko, tak żeby się też samemu tym zbytnio nie umęczyć, ale również żeby móc je jednak w odpowiedni sposób ukierunkować jego zabawę?
20 sierpień
Karmienie piersią jest prawem dziecka, tak samo jak jego prawem na wcześniejszym etapie życia jest zamieszkiwanie sobie w macicy swojej mamy. Co prawda zdarza się, że dziecko nie może skorzystać z tego prawa:
- w przypadku zamieszkiwania pod sercem swojej mamy, np. konieczność wcześniejszego rozwiązania z powodu choroby zagrażającej życiu dziecka lub mamy (np. rzucawka, konieczność szybkiego leczenia matki lekami przeciwnowotworowymi) itd.;
- w przypadku karmienia piersią, np. galaktozemia u dziecka (ciężka choroba metaboliczna uniemożliwiająca karmienie mlekiem matki), ciężka niewydolność krążenia matki najpoważniejszego stopnia itd..
Jednak tego typu wyjątkowe sytuacje nie znoszą tego prawa dziecka, a tym bardziej go podkreślają. Zdrowie bowiem wymaga starania się o naturalny rozwój dziecka i naturalne karmienie.
Tak jak inkubator jest przydatnym urządzeniem, ale najczęściej niewskazanym miejscem przebywania dziecka przed 40 Hbd- tygodniem ciąży (jeśli szczęśliwie zamieszkuje w brzuchu mamy), tak samo mieszanki bywają koniecznym pokarmem dla bardzo nielicznych wyjątków, ale dla większości dzieci bardzo niekorzystnym, szkodliwym rozwiązaniem.
Tak jak byłoby ze szkodą dla zdrowia dla dziecka wydobyć je z brzucha przedwcześnie, „bo mama jest zbyt zmęczona, źle się czuje”, tak analogicznie jest szkodliwe dla dziecka nie dać mu ssać piersi, „bo mnie męczy to karmienie, bo nie czuję się z nim szczęśliwa”.
Jak podkreślają medycy w akademickich podręcznikach, karmienie piersią jest naturalną kontynuacją procesu rozrodczego, a więc poczęcia, rozwoju dziecka w macicy i porodu. I zlekceważenie tego mści się nie tylko na samych dzieciach, ale również na ich matkach poprzez:
- zwiększone ryzyko utraty krwi po porodzie, także poprzez wolniejsze obkurczanie macicy;
- większa i szybsza utrata krwi poprzez wcześniejszy powrót miesiączkowania, szybszy powrót płodności;
- większe ryzyko raka piersi i jajników;
- większe prawdopodobieństwo osteoporozy i złamań szyjki kości udowej po okresie menopauzy;
- możliwy opóźniony powrót do wagi sprzed ciąży;
- większe prawdopodobieństwo choroby nadciśnieniowej, reumatoidalnego zapalenia stawów itd.
Okazuje się więc, że dostosowanie się do tego naturalnego prawa dziecka do ssania matczynej piersi, na dłuższą metę jest korzystne również dla zdrowia matki. Na co dzień znosząc trudy tego wyboru, nie pamięta się o tym.
Tak jak karmienie piersią zostawia swój pozytywny ślad w organizmie matki, tak i w głębokiej relacji łączącej ją z dzieckiem.
19 sierpień
- Jeśli matka i ojciec od poczęcia troszczą się o własne dziecko, otaczają miłością,
- Jeśli po urodzeniu opiekują się nim 24 godziny na dobę,
- Jeśli przyglądają mu się uważnie, odpowiadają na płacze, krzyki, jęki, westchnienia,
- Jeśli rozumieją pierwsze słowa, powodzenia i niepowodzenia,
to kto zna dziecko lepiej niż oni sami? Jeśli rodzice zapracowali swoim poświęconym czasem na znajomość własnego dziecka, to kto może powiedzieć, że umie lepiej wychować to dziecko niż oni sami? Niestety ale nasze państwo w swojej inicjatywie ustawodawczej posunęło się tak daleko, że uważa, że ono samo ze swoimi urzędnikami, pracownikami socjalnymi umie lepiej wychowywać dzieci, że może dawać wszystkim rodzicom recepty na „idealne” wychowanie. Podczas gdy każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę, że takiej idealnej recepty po prostu nie ma. Każdy musi odnaleźć własną receptę dla konkretnego dziecka poprzez cierpliwą, wymagającą, odpowiedzialną miłość.
Z pewną ciekawością wracam ciągle do książek Korczaka. I cóż tam można wyczytać? Otóż i Stary Doktor przyznaje się, że i nie raz zagniewał się na dziecko niesprawiedliwie. A cóż my zwyczajni nieobdarzeni aż takim nieprzeciętnym umysłem rodzice?
Zaakceptowana niedawno przez Parlament Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie jest próbą takiego ustawiania rodziców jako ignorantów w dziedzinie wychowania ich własnych dzieci. Bo tak czy inaczej urzędnikowi nadaje ona prawo decydowania, czy rodzic słusznie czy niesłusznie krytykuje własne dziecko, czy ma prawo karać go w dany sposób czy też nie. Zamiast stworzyć szersze przestrzenie dla tworzenia ośrodków pomocy rodzinie, przeciwdziałania alkoholizmowi, woli postawić się w roli Eksperta od Rodziny. Stąd już niedaleko do Orwellowskiej wizji:
Ministerstwa miłości
Nie jestem za tym specjalnie, by karać dzieci klapsami, bo to wyraz raczej bezradności rodziców w większości przypadków, ale równocześnie nie jestem skłonna, by rodziców dających klapsy traktować jak przestępców.
Nasze dzieci potrzebują zarówno pochwał, jak i krytyki czy kar. Zaryzykowałabym też twierdzenie, że dzieci wręcz wolą być krytykowane czy nawet ukarane niż pomijane, niż spotykać się ze strony rodziców z obojętnością.
Co prawda mądry rodzic stara się więcej chwalić, pozytywnie komunikować niż karać, ale jednak i karania nie można się bać stosować w sensowny sposób. W ostatnim czasie intensywnie myślę o matce księdza Jerzego Popiełuszki, która otwarcie przyznawała, że wychowywała syna surowo. Wydaje mi się, że w obecnym czasie mamy tendencję, by wychowywać jednak zbyt gładko, przyjemnie i niewymagająco- i na efekty przyjdzie nam jeszcze czekać. Stąd nie możemy z góry patrzeć na minione pokolenia, metody wychowawcze przez nie stosowane, bo sami nie odkryliśmy jeszcze żadnej idealnej metody.
Ciąg dalszy dyskusji odkryłam dzisiaj:
Klapsy i podatki?
Pozostaje mi mieć nadzieję, że ustawa jednak zostanie odrzucona przez Trybunał Konstytucyjny. A pracownicy socjalni będą mogli się skupić na patologicznych układach, sytuacjach, rzeczywistej przemocy, a nie donosach sąsiadów i zawracaniem głowy zwykłym rodzicom. Może wtedy zauważą też, że tam jest więcej patologii, gdzie rodzina jest rozbita lub jej wcale nie ma, a są związki-na-próbę.
Za zwrócenie na to uwagi atakowały mnie ostatnio dziewczyny same pozostające w tego typu związkach konkubenckich, że rzeczywistość zakłamuję nie widząc, że i w rodzinach bywa patologia i przemoc. Cóż, statystyka zdaje się w lepszym świetle przedstawiać stabilne rodziny, bo mniej w nich przemocy, jednak wyrocznią ona nie jest, a tylko pokazuje pewne średnie, krzywe Gaussa itp. Statystyka jest tak prawdziwa jak to, że chłop prowadzący krowę przez most mają średnio po 3 nogi. Tak więc rzeczywistość jest bardziej złożona niż statystyka, ale ogólny obraz wyłaniający się ze statystyk myślącemu człowiekowi krzywdy nie robi.
19 sierpień
Nie pracuję jako psycholog, ale jednak ponieważ żadne wykształcenie nie hańbi i każde można wykorzystać mniej lub bardziej udolnie, zdarza mi się dokonywać oglądu rzeczywistości właśnie przez pryzmat mojej psychologicznej wiedzy.
Otóż dzięki pomyłce mojego męża stałam się posiadaczką książki Martyny Wojciechowskiej „Kobieta na krańcu świata”. Dlaczego dzięki pomyłce? Bo luby mój małżonek pomylił tą osóbkę z Beatą Pawlikowską, której fanką jestem. Po przeczytaniu lektury zakupionej przez pomyłkę potwierdzam moje mętne przeczucie, że fanką Martyny nie jestem.
Jako bohaterki lektury i nagrania telewizyjnego Martyna wybrała sobie: kobietę-zapaśniczkę, kobietę-sapera, kobietę-menagera w pływającym domu, kobietę-założycielkę schroniska dla słoni, kobietę-kowboya, kobietę- Miss, dwie kobiety-żony jednego męża i 1 pannę młodą z afrykańskiego plemienia. Wszystkie te wymienione kobiety stanowiły dla autorki głównie tło dla jej porównań ze sobą, tudzież atrakcyjne tło dla jej własnego piękna (w domyśle: też wewnętrznego).
Najbardziej chyba zaciekawiła mnie jej relacja ze schroniska dla małych ocalonych słoniątek. Okazuje się, że uratowanie takich słoniowych bobasów wymaga oddania, ciężkiej pracy i bardzo dużo czasu. W naturze słoniątka są bowiem karmione przez matkę jej mlekiem przez 4-5 lat. Gdy ginie matka (najczęściej z powodu polowania kłusowników na kość słoniową), nie tak łatwo ją zastąpić. Autorka roztkliwia się tam nad kilkumiesięcznym słoniątkiem, które zdycha z powodu wyjazdu opiekuna do domu na 2 tygodnie (oczywiście słonik zostaje z innym opiekunem). Podkreśla jak bardzo my ludzie i słonie jesteśmy do siebie podobni z powodu inteligencji oraz ogromnego przywiązania.
Ciekawe jak daleka jest owa pani od analogii do własnego życia. Jej słynny wyjazd na wiele tygodni, gdy jej dziecko miało niespełna rok wywołał kiedyś burzę na moim forum. Z psychologicznego punktu widzenia dziecko przeżywa w takiej sytuacji nie tylko stres, ale ono wręcz „zmienia mamę”. Niemowlę i dziecko do lat minimum 2-3 potrzebuje bowiem stałego przywiązania do jednej osoby i jej systematycznej obecności. Jeśli ta osoba je opuszcza na wiele tygodni, to rodzi się przywiązanie do innego opiekuna, które jest przywiązaniem „jak-do-mamy”. Z psychologicznego punktu widzenia mamą staje się niania czy babcia, która sprawuje dalej opiekę.
Dzieje się tak tym szybciej, im mniejsze jest dziecko. Po dwóch tygodniach wyjazdu moich sąsiadów ich 18-miesięczna córeczka nie pamiętała ich, bała się swojej mamy. A więc słaba jeszcze pamięć świadoma, trwała małego dziecka sprawia, że dziecko tym bardziej potrzebuje stałej codziennej obecności własnej mamy, własnego taty, aby czuć się zdrowe, pogodne, związane bezpieczną więzią.
Widzę, jak moje bardzo krótkotrwałe (niecałe 3 dni) pobyty w szpitalu zaburzyły poczucie bezpieczeństwa najmłodszej córci, choć to był już jej trzeci rok życia. Musiała później „nadrabiać” te zaległości tym większą potrzebą kontaktu, bliskości, utulenia, karmienia. A czym w takim razie jest dla dziecka rozstanie kilkutygodniowe? Wydaje się, że przerwą nie do nadrobienia. Dla dziecka to jak otchłań, bycie osamotnionym, porzuconym, ponieważ ono jeszcze nie rozumie, co to jest czas, tydzień, miesiąc, godzina. Nawet jeśli używa tych słów, to ich znaczenie jest dla niego wyjątkowo niejasne.
To, czego nie warto żałować własnemu dziecku zwłaszcza w jego pierwszych latach życia to czas z nim spędzony. Praca zawodowa jest często bardzo potrzebna i konieczna, ale dziecku równie konieczne dla równowagi psychicznej są systematyczne powroty mamy i pogrążanie się w bezpieczeństwie jej ramion.
Książki tejże specjalnie nie polecam, a więc nawet nie dodaję, że do poczytania się to nadaje. Bardziej do oglądania.
Także powracam do lektury książek Beaty Pawlikowskiej mniej kręcącej się wokół własnej osi, za to z o wiele bardziej dostrzegającej humor sytuacji codziennych i niecodziennych. I o wiele bardziej kobiecej, choć wykazującą tę samą podróżniczą smykałkę. Takie tam moje odczucia…
|