Archiwum miesiąca czerwiec 2014


Kobieta-cyborg czyli Zosia samosia

Mogę podziwiać, jak kobiety radzą sobie równocześnie i z byciem żoną, mamą, z ogarnięciem domu i jeszcze z pracą zawodową.

Czasami jest taka konieczność życiowa. Ale jakim kosztem? Zazwyczaj swoim kosztem. Często kosztem dzieci, ponieważ dzieciom nic tak nie dokucza jak samotność.

Mogę podziwiać, gdy w połogu szybko matki wracają do wszystkich codziennych aktywności.

Podziwiać- tak, ale naśladować- nie! „Wszystko można, ale nie wszystko przynosi korzyść.”

Myślę sobie o czasie połogu- to taki okres karencji. Szczególnej ochrony mamy i dziecka. Ale my współczesne matki mamy jakąś chorą potrzebę udowodnienia (sobie? innym?), że sobie już w połogu ze wszystkim radzimy, ogarniamy obowiązki, czujemy się wyśmienicie. Dlaczego uważam tą „potrzebę” za chorą? Ponieważ ani w krótkiej, ani w długiej perspektywie to nam nie służy.

Kiedy czas, który powinien być wykorzystany na odpoczynek, regenerację sił, poznawanie swojego dziecka, karmienie go piersią, uczenie się bycia mamą wykorzystujemy na wracanie do starych obowiązków, nie dajemy sobie szansy dojrzewania jako matki. Ponadto niszczymy swoje zdrowie fizyczne i psychiczne- prędzej czy później niszczy to nas. Niszczy to nas, bo uczymy też otoczenie, że matce, choćby w szczególnym okresie nie warto pomagać. A więc przy następnym dziecku, choćbyśmy się czuły fatalnie- być może też nam nie pomogą, bo już ich nauczyliśmy, że nie trzeba, że jesteśmy Zosie-samosie radzące sobie.

Ojca uczymy, że jest niepotrzebny, że nie musi być silny, bo my jesteśmy wystarczająco silne: jeszcze w połogu zapracujemy na siebie i dziecko. Babcie, ciocie, siostry, przyjaciółki uczymy, że bez nich dajemy radę- a więc mogą się zająć swoimi sprawami.

Kiedy nie dajemy sobie pomóc, nie prosimy o pomoc, nie dajemy innym wykonać dobrych uczynków. Nie uczymy siebie budować zdrowia dziecka oraz swojego zdrowia przez potrzebny odpoczynek, częste karmienie piersią. Nawet jeśli czujemy się dobrze, to jest to czas, kiedy w niezwykle intensywny sposób potrzebuje nas nasze dziecko.

Mądrość Starego Testamentu chroniła kobiety i ich nowo narodzone dzieci. Był 40-dniowy okres oczyszczenia. To był też czas szczególnego zaopiekowania się matką po porodzie: czas, kiedy mogła „nauczyć się” swojego dziecka, odpocząć po porodzie. Sama przyjmując czułą troskę, opiekę ładowała akumulatorki, by móc skutecznie na długie miesiące i lata obdarzać nią swoje dziecko. Tylko 40 dni a jaki ważny czas! Owszem, tamta mentalność stygmatyzowała kobiety jako nieczyste, ale zarazem stanowiła dobre prawo chroniące je w tym czasie przed wyczerpaniem.

Sama kiedyś uważałam, że o ile dobrze się matka czuje, to może iść w połogu i do kościoła, i do sklepu, i wszędzie. Bez skutków ubocznych.Bardzo się myliłam!

Czasem te skutki uboczne wychodzą mimochodem szybko: przez złe samopoczucie, zły nastrój, uczucie rozbicia, ciągłego niewyspania! Czasem później: nie umiemy prosić o pomoc, przyjąć jej, nie mamy siły karmić piersią tyle, ile tego potrzebuje dziecko. Zamiast radości macierzyństwa przeżywamy notoryczny smutek.

Słabość, kruchość ciała w połogu nie jest wrogiem, z którym za wszelką cenę trzeba walczyć- to możliwość



Boimy się miłości

Po przeczytaniu artykułu „Nie bójmy się mieć dzieci”, w którym padło sformułowanie, że w dużej mierze nie mamy dzieci z powodu chęci wygody, zaczęłam się zastanawiać.

Jak to jest w rzeczywistości? Myślę, że bogactwo motywów jest o wiele większe niż wymieniona wygoda. Spotkałam ostatnio pewną mamę, która twierdziła, że ma idealne dzieci. No i rzeczywiście wydawały się sympatycznymi, dobrze wychowanymi dzieciakami. Tyle że rodzi się pytanie: jeśli ktoś ma taką rękę do dzieci, to dlaczego nie decyduje się na więcej dzieci? Może by się okazało, że jednak ani dzieci nie są idealne, ani sami jako rodzice nie jesteśmy tacy idealni? Takie moje gdybanie.

Wielodzietność obnaża nasze wady. Niedawno oglądałam fotoreportaż „Duża rodzina niebo przypomina”. I od razu zrodziła się myśl: chyba raczej czyściec. Nie da się na dłuższą metę udawać kogoś innego. Poznajemy siebie jako grzeszników, ale też mamy szansę kształtować świętych.



Dzieci a porządek

Pamiętam taki dom, bardzo piękny dom, zadbany w najdrobniejszym calu, urządzony pod każdym względem nienagannie. Posprzątany na błysk- jak to się mówi. I w nim nastolatka i jej dwoje rodziców. Moje myśli po pobycie w tym domu były takie: „Cudny dom, ale bez życia. Brakuje mu życia.”

Po jakimś czasie dowiaduję się, że w tym domu pojawi się dziecko zgodnie z powiedzonkiem: „Nowy domek, nowy potomek.” I okazuje się, że matka tego dziecka odrzuca go aż do tego stopnia, że myśli o aborcji. Miałam wrażenie, że właśnie w tym domu bardziej był kochany porządek, nienaganny wygląd, wygoda pięknego mieszkania niż żywy człowiek. Tylko wrażenie ulotne, na szczęście dziecko zostało przyjęte. Wniosło życie do tego domu.

W tym kontekście myślę sobie o własnym stosunku do porządków, do moich dzieci, gdy o porządek chodzi.

Przeczytałam jakiś czas temu, że kobiety żydowskie przed sprzątaniem na szabat zawsze się modliły. I tak sobie myślę- jak taka modlitwa przemienia czas sprzątania, czas porządkowania: człowiek dalej pozostaje ważniejszy od rzeczy.

A jak u Was ze sprzątaniem?

U mnie w rodzinie to grząski grunt. Nikt nie lubi sprzątać. A kurz jest po to, aby leżeć.