W latach 70-, 80-, a nawet w wielu szpitalach w latach 90-tych zabierano po urodzeniu dziecko od matki, bo ona taka niesterylna. I izolowano dziecko od matki przynosząc je tylko co 3 godziny w dzień na karmienie, aby dziecko mogło przebywać we wspaniałych czystych sterylnych warunkach szpitalnych z dala od „brudnej” matki. Efektem tego był i jest wysyp chorób alergicznych u dzieci, a w wieku późniejszym u dorosłych. I traumy, często wypierane (bo boli!), u matek.
Potem pojawiły się inne pomysły, wytyczne dla położnictwa. Okazało się, że szpitalna flora bakteryjna jest dużo bardziej zjadliwa niż matczyna, że oddzielenie dziecka od matki jest bardzo niekorzystne w pierwszym godzinach i dniach po porodzie z wielu względów. Że matczyna flora bakteryjna jest korzystna dla dziecka. Że jest probiotyczna, a więc bardzo zdrowa dla dziecka.
A potem przyszedł wirus-celebryta… i położnictwo znów cofnęło się o 20 lat wstecz (a może i dłużej?- znajome położne szpitalne twierdzą, że znów stało się położnictwem przemocowym). Wraz z całą medycyną. Z powodu zafiksowaniu się na dezynfekcji, izolacji, maseczkach. Zapomniało o wadze, ogromnym sensie probiotycznych organizmów, kontaktu międzyludzkiego, dotlenieniu.
I proszę bardzo, co obecnie odkryli japońscy naukowcy:
Otóż na podstawie badania (bagatela!) 78 915 par matka-dziecko w ramach Japan Environment and Children’s Study wyciągnięto ciekawe wnioski dotyczące dezynfekcji dokonywanej przez matki w stanie błogosławionym. Matki, które stosowały środki dezynfekcyjne od 1 do 6 razy w tygodniu będąc w stanie błogosławionym, rodziły później dzieci, które były znacznie bardziej narażone na astmę lub alergiczne stany zapalne skóry w porównaniu z matkami, które nie stosowały tychże.
Kto odpowie za bezrefleksyjne namawianie wszędzie, zawsze i każdego do dezynfekcji rąk podczas minionej pandemii wirusa-celebryty? Za wzrost odsetka dzieci rodzących się z różnymi alergiami na skutek wyjałowienia skóry matki oraz wdychania przez nią niezdrowych oparów środków dezynfekcyjnych? Nikt nie odpowie. Ale wiadomo, kto będzie się z tym zmagał z całą pewnością: dzieci i rodzice.
Życie nie znosi próżni.
Jeśli likwidujemy probiotyczne organizmy zasiedlające naszą skórę, śluzówki, przewód pokarmowy, w to miejsce przychodzą sobie wredne zarazki i broją, łobuzują, że „hej”.
Dlatego wypróbowałam ostatnio mydło probiotyczne i mogę polecić z czystym sumieniem, ponieważ okazało się również bardzo wydajne, gęste, starczyło kilkakrotnie dłużej niż wcześniej stosowane przeze mnie mydła sklepowe (jeśli uważacie, że to nieuprawniona reklama, to możecie pominąć ten link i znaleźć albo stworzyć własne mydła z probiotykami, świetne np. byłyby te z naturalnymi olejkami eterycznymi):
Do higieny intymnej zaś w ogóle nie trzeba używać żadnych mydeł, aby nie usuwać ochronnej flory bakteryjnej broniącej nas przed zakażeniem dróg rodnych. Jeśli potrzeba wspomóc tę florę, można polecić dla małych i dużych kobiet podmywanie się wodą z dodatkiem naturalnego octu jabłkowego (1 łyżeczka na 1 filiżankę wody) lub z dodatkiem zsiadłego mleka. Błędem jest golenie wzgórka łonowego- zwiększa to również prawdopodobieństwo zakażenia i osłabia prawidłową probiotyczną florę bakteryjną. Badania pokazują, że kobiety, które golą swój wzgórek łonowy, mają znacznie więcej nieprawidłowej flory bakteryjnej i grzybicznej, a znacznie mniej flory probiotycznej służącej utrzymaniu zdrowia.
W życiu nie warto bać się życia.
Ono jest najlepszym, co może nam się przydarzyć. Pan Bóg wiedział co robi, stwarzając nas tak, a nie inaczej.
Poród w szpitalu to: udzielanie wywiadu medycznego, kiedy masz skurcze, leżenie pod KTG, kiedy masz ochotę zmieniać pozycję, stosowanie się do standardów szpitalnych, odwiedziny tych, których nie zapraszałaś do swojego porodu: nieznanych lekarzy, położnych, salowych, studentów, bycie „dobrą pacjentką”, często rodzenie po indukcji czyli w czasie, kiedy Twoje dziecko i twoje ciało nie były na to gotowe.
Poród w domu to: skupienie się na meritum sprawy.
Bo:
-wywiad medyczny przeprowadzić można podczas kwalifikacji czyli około 3-4 tygodnie wcześniej;
-we własnych kątach, gdzie kobieta czuje się bezpiecznie, może łatwiej pozwolić się porwać fali skurczów czyli ekstazie porodowej i nie walczyć z nią;
-poród w domu to sztuka czekania, cierpliwości, świętowania narodzin człowieka; czasem pieczenia szarlotki przy 6-7 centymetrach rozwarcia 🙂 i jedzenia jej między partymi (tak, tak :); lub gotowania rosołu mocy i wspólnego jedzenia go tuż po porodzie 🙂
-to czas na błogosławieństwo nowonarodzonego i dzielenie się radością, jak i trudem i podtrzymywanie w nich;
-to „echo” poczęcia dziecka, gdy pocałunek małżeński tak pięknie zapraszał, otwierał i otwiera.
W porodzie domowym czekanie ma swoją wartość, sens, spokój.
I wymaga uszanowania i cierpliwości, i zaufania.
Bo miłość jest cierpliwa.
Jak bardzo jestem wdzięczna za zaufanie i zapraszanie mnie do Waszego macierzyństwa, jego cudu, trudów i radości 🙂
Nawet jeśli aktualnie nie oczekujecie na narodziny dziecka, zapraszam do zapisywania się do położnej środowiskowej Domu Narodzin lub skontaktowania się ze mną (w celu przekazania papierowej wersji dokumentów): tel.: 501-218-388.
Warto wiedzieć, że wsparcie położnej wg polskiego prawa należy się każdej kobiecie od narodzin do śmierci, a chłopcom do 6 tygodnia po narodzinach.
Zawód położnej uprawnia zarówno do edukacji, wspierania fizjologii, elementów diagnozy i leczenia, rehabilitacji.
W miejsce kropek wstaw konkretny zawód, który mam na myśli.
Czy macie żelazne zdrowie?
Oj, to żelazo wcale nie musi być takie zdrowe, jeśli:
jego nadmiar może być teratogenny w 1 trymestrze stanu błogosławionego (czy ktoś uprzedził Was o tym zalecając suplementy dla kobiet w ciąży?); czy nie bierzesz nadmiarowo, nie dowiesz się bez badania ferrytyny i poziomu żelaza w organizmie;
z badań z kolei można się dowiedzieć, że branie żelaza przy wysokim poziomie ferrytyny i żelaza w organizmie może być nawet rakotwórcze.
No to może, jeśli mamy niski poziom hemoglobiny i erytrocytów, lekarz powinien nas odesłać na badania właśnie ferrytyny i żelaza w organizmie? Który lekarz tak robi?
Często niski wynik hemoglobiny i ilość erytrocytów nie wynika wcale z braku żelaza w organizmie (chyba, że chodzi o wege- mamę), tylko z innych niedoborów: witaminy C, kwasu foliowego, witaminy B12.
Kwas foliowy i witaminę B12 warto wybierać naturalne lub jeśli wspomagamy się suplementami, to w formie metylowanej czyli metylofolinę i etylokobalaminę (B12). Witamina B12 czasem jest słabo przyswajalna z przewodu pokarmowego, stąd bywają sensowne zastrzyki z tąże witaminą.
Często też niski poziom w/w parametrów krwi wynika również z łączenia żelaza w diecie z: kawą, herbatą, glutenem, przetworami mlecznymi, które utrudniają przyswajanie żelaza.
No to życzę Wam żelaznego zdrowia 🙂 I przemyślanych wyborów!
to pozostaną pieluchy wielorazowe: j/w formowanki lub zwykła tetra, flanela, ochraniacze.
Dlaczego zachęcam matki, żeby sięgnęły do pieluch wielorazowych:
ze względu na empatię w stosunku do swojego dziecka; pomyśl jak czułabyś się, gdyby Cię zapakowano na 2 lata do sztucznych, pełnych chemikaliów nieprzepuszczalnych majtek- infekcja i odparzenia różnorodne murowane;
tak jak zachęcamy do korzystania dla niemowląt z ubrań 100% naturalnych (lub choćby zbliżony skład), tak samo w przypadku pieluch;
dlaczego brakuje napisanego składu na większości pieluch jednorazowych? Bo gdybyśmy go czytali i przejęli się, to dzieci nie dostałyby nigdy takich chemicznych pieluch, np. ze względu na jeden ze składników pieluch, który wycofano z tamponów; czy dzieci są mniej wrażliwe niż ich mamy?
bo dzieci potrzebują, żeby się nimi często zajmować!;
bo obserwując zawartość pieluchy, mamy pewien wgląd w stan zdrowia dziecka.
I nie chodzi, żeby się tym zamęczyć.
Bo zmieniając pieluchę, jest doskonała okazja, żeby z młodym człowiekiem się bawić, wygłupiać, pośmiać, pomasować go. Tak zadbana młoda osoba rozwija się w tempie ponaddźwiękowym. Bo jak wiadomo, najlepszym sposobem na rozwój dla dziecka jest właśnie zabawa.