Archiwum miesiąca maj 2011


Opuszczone dziecko

Opowieść pewnej napotkanej mamy. Gdy jej synek miał dwa lata, stwierdziła, że „musi odstawić od piersi”. Zrobiła to metodą „wyjazdową” czyli na kilka dni dziecko zostało z tatusiem czy babcią, żeby się odzwyczaiło, nie miało możliwości ssać. Po powrocie mały Krzysio odezwał się do mamy z wyrzutem: „Opuściłaś mnie! Zostawiłaś!”

Ile w tym stwierdzeniu emocji! Ile wyrzutu! Czy ta mama wiedząc, że taka gorzka będzie reakcja jej dziecka zdecydowałaby się na tą nagłą rezygnację, na postawienie swojego dziecka w sytuacji bez wyjścia? Gdy mamy do czynienia z faktem dokonanym: dziecko rzeczywiście już się odzwyczaiło, czuje się zrezygnowane, to matka patrzy już przed siebie, nie będzie wracać po to, co już wydaje się stracone, zakończone. I jest tu pewna racja: dalszy ciąg karmienia, kolejne odstawienie mogłoby otworzyć tą ranę, która już się zaczyna zabliźniać.

Bardzo mnie cieszy każde spotkanie z kobietkami, które uczęszczały niegdyś na spotkania grupy wsparcia dla karmiących piersią. Okazuje się, że wiele z nich karmiło powyżej 2 lat, 3 lata albo i 4. Czy to zadziałało nasze wsparcie, które sobie udzielałyśmy, że tyle czasu wytrwałyśmy, żeby dać możliwość dorosnąć do zakończenia naszym dzieciom? Być może w pewnym stopniu, ale, myślę, że przede wszystkim zadziałała intuicja matczyna towarzyszenia dziecku w jego rozwoju, zadziałała pewność siebie, że mam prawo karmić piersią, również według potrzeb rozwojowych mojego dziecka, mam prawo go nie łamać.

Gdy jest Ci więc ciężko z karmieniem, nie wahaj się szukać wsparcia, prosić o nie, domagać się go.  Żeby być odważną i dzielną w swoich wyborach, żeby nie dać się porwać przez nurt „tak robią wszyscy”, żeby być pewną, że rozumienie potrzeb swojego dziecka, wrażliwość na nie jest wartością, której nie możemy pozwolić sobie zabrać.

Radość jest życiem dzieckaDrugie imię każdego dziecka to wrażliwość. Pierwsze to radość. Dajmy się zarazić tą radością i tym zaufaniem do życia.



Dzień Córki

Dzisiaj Danielek stwierdził, że on chce mieć Dzień Syna. Na to Lidka, że w takim razie ona Dzień Córki. Po chwili namysłu stwierdziła, że właściwie zrobiłam jej niedawno Dzień Córki, kiedy zabrałam ją na wagary.

Potem opowiedziała mi sytuację ze szkoły. Jej koleżanka zaczęła przeklinać przy niej, czego Lidia bardzo nie lubi, odpaliła więc jej:

-Olka, nie klnij. Mi to nie imponuje, bo ja nie klnę. A im (tu pokazała pozostałe dzieciaki) to też nie imponuje, bo oni klną.

Pogratulowałam córci asertywności. Ech, jak to trzeba doceniać dziecięce zbuntowane „nie”, żeby potem umiało powiedzieć też „nie” swoim kolegom bez kompleksów.



Dzień Matki w toku

Z aktualności. Listonosz przedwczoraj wręczył mi cudne życzenia z okazji Dnia Matki. Bardzo się ucieszyłam, zwłaszcza że były ozdobione pięknymi trupimi czaszkami 🙂 Oprócz tego dostałam jeszcze bukiet różnokolorowych bibułkowych różyczek w słoiku zakamuflowanym barwnym papierem (cudo!) oraz propozycję zabrania swoich dzieci na lody z okazji tego pożytecznego święta.

Z innej beczki. Niedawno dostałam polskie tłumaczenie książki Gabrielle Palmer (zresztą dosyć kiepskie, bo dużo błędów), zatytułowanej „Polityka karmienia piersią”.  Ale samej książki nie można nie przeczytać, zwłaszcza jeśli się jest mamą karmiącą, zwłaszcza jeśli trudno znaleźć w sobie, w otoczeniu wsparcie tegoż naturalnego karmienia. Ale też koniecznie, jeśli karmi się modyfikowanym mlekiem, żeby poznać tajniki jego produkcji. Chyba że ktoś woli żyć w nieświadomości.

Karmienie piersią- mój konik- więc często na niego wsiadam. Jednak ten i ów nierzadko mi zarzuci, że macierzyństwo nie ogranicza się do niego. Owszem ale jest to jakąś ilustracją symbolem czym w ogóle jest macierzyństwo. Karmienie piersią się szybko kończy. Cóż to znaczy te 2-3-4 czy 5 nawet lat karmienia jednego dziecka?! Niewiele. Równocześnie trzeba karmić z ciałem i duszę dziecka: przekazywaniem tego, co istotne, co nieprzemijające. Dusza dziecka spragniona jest przede wszystkim miłości, ale nie da się jej nakarmić, gdy zaniedbuje się to małe, kruche ciałko. Karmiąc ciało karmimy równocześnie duszę, bo są jednym. Karmiąc własną miłością, wzmacniamy też ciało.

Spotkałam się ostatnio z zarzutem, co do karmienia piersią po roku, dwóch, trzech, że może tylko uwsteczniać dziecko, że do niczego nie jest już potrzebne. Jednak jest tak wyjątkowo rzadko, bo rzadko która matka karmi wyłącznie z własnych pobudek, rzadko która zmusza własne dziecko do ssania, ogranicza je do niego. Jest zupełnie inaczej: dziecko np. 3-letnie ssie, ale równocześnie rozwija się fantastycznie we wszystkich dziedzinach. Z pozoru uwstecznia to dziecko, np. które wraca do karmienia, bo urodziło mu się młodsze rodzeństwo, ale są to tylko pozory. My mamy nie powinnyśmy im ulegać, a patrzeć głębiej na swoje dzieci, w ich serca. Takie nawet regresy, powroty do piersi są jak zapadanie się na skoczni: jest to potrzebne, by zapaść się z dużą siłą w dół, aby tym wyżej i dalej skoczyć. Trzeba zrobić kroczek w tył, żeby mieć siłę do trzech radosnych skoków do przodu.

Kiedyś powiedziałam przed porodem zaprzyjaźnionej mamie dziewięciorga dzieci, że boję się tego regresu u dziecka, które przestaje być najmłodszym. „Czego się boisz? To jest potrzebne, dzieci korzystają na tym, bo mogą zachowywać się jak dzieci, rekompensować sobie to, czego potrzebują. To mija szybko”.

W Dniu Matki i w każdym innym dniu warto ucieszyć się ze swoich dzieci, bo ten czas nam podarowany się nigdy nie powtórzy.



Co to znaczy być kobietą?

Najpierw podzielę się z Wami cytatem, który mrozi krew w żyłach, a zarazem po którym robi się dziwnie ciepło na sercu. Niemożliwe?

Rzecz dzieje się w okupowanej Warszawie. Do domu państwa Żabińskich wpada banda własowców, żeby grabić, gwałcić. Z perspektywy pani Antoniny Żabińskiej, pani domu, matki wygląda to tak:

„Jeden z nich (własowców), najstarszy rangą, zatrzymał się przy mnie. Zmierzyliśmy się wzrokiem. Rozbiegane, półprzytomne oczy na chwilę znieruchomiały. Tuż w pobliżu w koszykowej kolebce spała maleńka… patrzyłam, wciąż patrzyłam bez drgnienia powiek na przybysza o wybitnie wschodnich rysach twarzy. Opalona ręka z wolna wyciągała się ku mnie i pochwyciła złoty łańcuszek od medalionu… między wargami zaświeciły białe zęby.

Możliwie spokojnym i łagodnym gestem wskazałam napastnikowi niemowlę i ważąc sylaby jak najcenniejszy kruszec, usiłowałam każdemu z wymawianych powoli słów nadać siłę rozkazu:

-Nielzia! Twaja mat’! Twaja żiena! Twaja siestra! Poniał? (tłum.: Nie wolno! Twoja matka! Twoja żona! Twoja siostra! Zrozumiałeś?)- i położyłam mu rękę na ramieniu. Zdumiał go mój ruch i zaskoczył. Dzikość jak spłoszony lis do głębokiej nory, uciekł ze skośnych źrenic. Jakiś rozszalały żywioł w nim ucichł… jak pod magicznym zaklęciem… (…) Wsadził dłoń do tylnej kieszeni spodni. (…) Wyciągnął rękę… podał mi garść zlepionych różowych landrynek, pokrytych kurzem, brudem, resztkami tytoniu.

-Dla niewo wazmi! (tłum.: weź dla niego)- powiedział z kolei wskazując na dziecko.

Serdecznie, z wdzięcznością podałam mu rękę.

Odtajał. Uśmiechnął się po chłopięcemu…”

Z powieści „Azyl. Opowieść o Żydach ukrywanych w warszawskim Zoo” Diane Ackerman.

Ten tekst i sytuacja są tak niezwykłe i wymowne, że nie wymagają komentarza. Jaką moc ma macierzyńska łagodność, stanowczość dobrego kobiecego serca. Jaką moc może mieć nad sercem mężczyzny samo słowo „matka”, „żona”, „siostra”, skoro potrafi zbrodniarza zmienić w brata. A mąż o niej mówił w wywiadzie: „Antonina była gospodynią domową. (…) Nie zajmowała się polityką czy wojną, była nieśmiała, a mimo to odegrała wielką rolę w ratowaniu innych i nigdy się nie skarżyła na niebezpieczeństwo, jakim to groziło. Jej ufność rozbrajała najbardziej nawet wrogo nastawionych”.

Gorąco polecam.

I jeszcze jeden fragment z tej samej książki o polskiej wsi z początków XX wieku:

„Na wsi kobiety miały specjalne pory, które uważały za dobre na odstawienie od piersi. Po pierwsze nie można tego było robić w czasie, gdy ptaki odlatują na zimę, żeby dziecko nie wyrosło na dzikusa i nie chowało się w lesie. Natomiast dziecko odstawione od piersi w czasie opadania liści szybko wyłysieje. Należy także unikać pory żniw, kiedy zboże starannie chowa się do spichrzy, gdyż groziło to dziecku wyrośnięciem na osobę bardzo skrytą.”

I co wy na to?



Postępowanie z niemowlęciem, postępowanie z mamą karmiącą

Taki ciekawy artykuł znalazłam:

potrzebujemy publicznego karmienia!

Nie zgadzasz się z tym? A rodziców karmiących butelką traktujesz tak samo? To w końcu „postać zastępcza”, „imitacja” karmienia piersią. Czy matki i ojcowie karmiący z butelki lub podający smoczek też powinni się chować po kątach, bo urażą czyjeś uczucia?A przecież może  razić to uczucia matek karmiących piersią, bo może być im szkoda dzieci mających tylko kiepską imitację mleka matki. Osobiście uważam, że ani na punkcie karmienia piersią, ani karmienia butelką nie trzeba być zakompleksionym- można robić to otwarcie, bo jedzenie (zwłaszcza małego dziecka) nie powinno być jakimś tabu.

Światowa Organizacja Zdrowia poleca, by karmienie piersią, było wzorcem, do którego powinniśmy się odnosić. I waga dziecka karmionego piersią kształtuje się często inaczej, i wiele jego zachowań. Ale jak coś może być wzorcem, jeśli będziemy to chować, wstydzić się tego?

Wzorcem w naszej kulturze stała się butelka, stał się smoczek-uspokajacz. Obrazem, który od najwcześniejszych lat wtłaczany jest dzieciom. Większość lalek ma atrybuty smoczka, a dziwią dorosłych nawet tych przekonanych do karmienia naturalnego zabawki promujące karmienie piersią. W mediach symbolem niemowlęctwa jest smoczek i butelka ze smoczkiem.

Czasami zastanawiam się, czy wystarczy pozytywny wzorzec wyniesiony z rodziny przy tak nachalnej propagandzie reklam, które dostają się nawet do placówek opieki zdrowotnej, a więc miejsc, które powinny zachęcać do wyborów prozdrowotnych. Tym bardziej więc my mamy karmiące piersią potrzebujemy obok siebie innych mam karmiących w ten sposób, by nie czuć się jak gatunek wymarły.



Dziecko SIĘ rodzi

Kiedy Ignaś jeszcze cichcem przesiadywał sobie pod moim sercem, wpadła mi w ręce za sprawą mojego ulubionego męża książeczka „Dziecko – aktywny uczestnik porodu” pod redakcją E. Lichtenberg – Kokoszki, E. Janiuk, J. Dzierżanowskiego.

Z pasją połknęłam ową lekturkę, ale z pewnym niedosytem płynącym z faktu, że w niewielkim stopniu jej treść odzwierciedla ciekawie brzmiący tytuł.

Wydaje się, że w większości lektur o rodzeniu nacisk kładzie na rolę:

  1. Matki rodzącej- jak swoim zaangażowaniem, oddychaniem, ruchem, skutecznym parciem itd. może być aktywną uczestniczką porodu;
  2. Personelu medycznego- i tu najwięcej można się naczytać, jakby to niemal medycy rodzili, a nie matka, jakby to ich działanie było najistotniejsze.

Jakoś mało widoczna w tym wszystkim rola dziecka. Nie trzeba zaś być specjalistą, lekarzem czy położną, by zauważyć, że bez dziecka nie byłoby porodu. Zupełnie inaczej może rodzić się dziecko z żywiołowym temperamentem, inaczej to powolne, spokojne. Inaczej takie, które często i długo śpi, przejawia mało aktywności, inaczej takie, które jest burzą energii, inicjatywy.

W każdym bądź razie warto zauważyć, że to nie my same, to nie tylko matka rodzi, to również nasze dzieci rodzą się, angażują się mniej lub bardziej w poród, z większą lub mniejszą pasją. Te dzieci powolniejsze, jakby nieśmiałe w rodzeniu, może wrażliwsze na ból, na mocne odczucia towarzyszące porodowi nieruchomieją, mniej współpracują. Wtulone w mamę nie rwą się do wychodzenia naprzeciw przygodzie zwanej przychodzenie na świat.

Mamy przed porodem obawiają się nierzadko, jak sobie poradzą ze skurczami porodowymi. Jeśli mam szansę im towarzyszyć, to jestem skłonna zdejmować ten balast z ich ramion choć po części zwracając im uwagę, że nie cała praca do nich należy. Że dziecko w czasie porodu w pełni w nim uczestniczy i swoją aktywnością posuwa poród naprzód. To bardziej aktywne szybko i sprawnie kręci głową, wkręca się w kanał rodny, odpycha się nóżkami i rączkami, swoim kręceniem się przyśpiesza rozwieranie szyjki macicy. Jeśli dane jest mu naturalnie się rodzić, bez zaburzania wywoływaniem porodu, bez kładzenia matki na łóżko, bo tak wygodnie personelowi, to przychodzi z pomocą mamie sprawnie wstawiając się do porodu, swoją ruchliwością przyśpieszając poród.

To dziecko, które jest wolniejsze, spokojniejsze, mniej ruchliwe może rodzić się w swoim powolnym tempie. Takie maleństwo czeka, chowa się, jakby się wahało: urodzić się czy nie.

Oczywiście nie przekreśla to faktu, że w porodzie bardzo ważne są również inne warunki: przede wszystkim stan zdrowia rodzącej i rodzonego, czy matka jest spokojna, czy dziecko nie jest owinięte pępowiną, położnicze komplikacje.

Jednak gdy nie ma komplikacji, gdy poród odbywa się naturalną koleją rzeczy, świetnie można zaobserwować zachowanie dziecka, jeśli nie jest się skupioną tylko na sobie, na swoich bólach.

Małgorzata Klecka i Iwona Palicka w w/w pozycji zamieściły swój artykuł „Czynniki ryzyka okresu okołoporodowego i ich wpływ na dalszy rozwój dziecka”. Wymieniają w nim wrodzone odruchy, które posiada dziecko przychodzące na świat, ich pojawianie się, kształtowanie, zanikanie, kształtowanie dojrzalszych. Omawiają to jednak w kontekście zaburzeń rozwojowych, jakie może powodować niewłaściwe ich kształtowanie, zanikanie. Szkoda jednak, że tak ciekawy temat nie został również omówiony z perspektywy zdrowych dzieci. Niby wszystkie zdrowe dzieci przychodzą na świat z tymi samymi odruchami: ssania, szukania, chwytania- dłoniowy i podeszwowy, Moro, toniczne odruchy błędnikowe, asymetryczny i symetryczny toniczny odruch szyjny, grzbietowy Galanta. Odruchy te z pozoru są nieciekawe: przejawiają je wszystkie dzieci, tak jakby działały mechanicznie.

Niby takie same, ale jak różnie przejawiane! Od początku mają w sobie piętno indywidualności. Jedno dziecko przejawia odruch ssania tak zapalczywie jakby umierało z głodu (pomimo że jadło pół godziny temu), inne i po kilku godzinach bez mleka szuka spokojnie, wolniutko dając znać o swojej potrzebie ssania. Jeden maluch odruch Moro (reakcja na nagłe bodźce, np. lampa błyskowa) przeżywa tak jakby waliła się ziemia, inny zachowuje się niemal tak jakby od urodzenia był stoikiem. Niby odruchy takie same, a ile dzieci, tyle sposobów ich przeżywania.

I jest to widoczne już w czasie porodu, a nawet wcześniej, gdy umiemy nawiązać z nim kontakt.

Lidia pomimo że rodzona pod górę (na leżąco) urodziła się najszybciej, bardzo energicznie. Daniel rodził się dłużej, bez pośpiechu, powolutku. Z Tosi śmiejemy się, że wzięła inicjatywę w swoje ręce i tak skutecznie, energicznie kręciła głową w czasie skurczów i między nimi, że nie zaczekała na położną, choć początkowo rodziła się powoli. Ignaś chyba myślał, że poród go ominie jak się nie będzie ruszał, że uda mu się go przeczekać, skulić się, schować. Dopiero doprowadzony do ostateczność energicznie wyszedł na świat.

Każde dziecko ma swoją historię. Jednak nie każda mama ma możliwość skupienia się na dziecku w czasie porodu. Często rozprasza rodzącą zbyt głośne, nachalne zachowanie personelu, podłączanie do aparatury (KTG), rozmowy, narzucone pozycje ciała, zachowania itp. Znieczulenie dokręgosłupowe w ogóle ucina kontakt z dzieckiem, podany Dolargan (lek z grupy opiatów) sprawia, że matka w ogóle może słabo kontaktować, może się czuć jak pijana.

Artykuł ten zwraca  uwagę w pewnej mierze, jak nabyte doświadczenie może wpływać na owo zachowanie dziecka, niby odruchowe.

„Zaobserwowano, że u noworodków, które przyszły na świat w wyniku cięcia cesarskiego, odruch Moro jest nadal obecny po piątym miesiącu życia, podczas gdy w grupie niemowląt nieobciążonych ryzykiem okołoporodowym  i urodzonych naturalnie odruch ten zanika znacznie wcześniej.”

Przypadek, że akurat chodzi o odruch Moro, który wygląda jak reakcja przestrachu? Czym innym jest cesarskie cięcie jak nie wystraszeniem dziecka, które nie do końca przygotowane doświadcza przejścia, a wygląda to jak wyciągnięcie dziecka za głowę.

I jeszcze jeden cytat podsumowujący:

„Dbałość o jak najbardziej fizjologiczny przebieg porodu ze względu na dobro dziecka jest nie do przecenienia”.

Warto jednak sobie zdawać sprawę, że takie zdanie pada w Polsce, gdzie porodów naturalnych, według danych Fundacji Rodzić po Ludzku jest aż… 3%



Wyzwoleni rodzice- przez kogo?

Rok temu na konferencji o porodach domowych na mojej Alma Mater Bogusia opowiadała o swoich trzech porodach domowych. Mówiła cała rozpromieniona o tym, że rodząc czuła się jak królowa. I to nie z tego powodu, by brakowało jej w czasie tych porodów trudu, bólu, zmagania się ze sobą. Zapewne miało to dużo wspólnego z wyrazem szczęścia, spełnienia, które dało się wyczytać z jej twarzy.

Cytat z pewnej lektury i to bynajmniej nie o porodach, a o wychowaniu dzieci, radzeniu sobie z nimi, a może przede wszystkim z sobą samym:

„Byłam Królową Matką, od której kondycji zależy stan całego ula, siłą, która scala jego życie. I biada nam wszystkim, jeśli potrzeby królowej są lekceważone.”

Jak bardzo doceniać trzeba własną rolę, potrzeby, a przede wszystkim własną osobę, by pozwalać sobie być właśnie Królową Matką. Pozwalać innym troszczyć się o siebie samą, uczyć ich tej troski.

I rodzi, i karmi się później dobrze własne dzieci, gdy doświadcza się wsparcia, gdy pozwala się sobie na bycie obsłużoną, gdy umie się o to prosić, a niekiedy nawet domagać się tego.

Czasem mówię do młodych tatusiów, że oni też mogą i powinni karmić piersią swoje dzieci. Mogą to robić podając podczas karmienia swojej żonie herbatę czy wodę, troszcząc się o jej komfort. Karmią wówczas piersią swojej żony i jest to właśnie to, czego w tym momencie potrzebuje cała trójka: związanie miłością, gdzie każdy jest każdemu potrzebny.

Powyższy cytat pochodzi z książki „Wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci” autorstwa A. Faber, E. Mazlish.

Gdzieniegdzie wyczytać można tam takie banały jak: Rodzice nie są odpowiedzialni za szczęście swoich dzieci. Są odpowiedzialni za ich charakter.

Niby oczywiste, ale na pewno nie dla wszystkich, bo rozglądając się wokoło nie trudno zauważyć rodziców, którzy zachowują się jak babcie i dziadkowie własnych dzieci, jak dobre wróżki gotowe spełniać każde życzenie własnego dziecka. Po co dziecku same babcie i dziadkowie? Potrzebni są mu też rodzice, którzy będą je uczyć stawiania wymagań sobie samym i innym, którzy będą uczyć też pokonywania trudności, a nie tylko zaspokajania zachcianek. Ale znów same wymagania bez dozy czułości i zadowolenia byłyby trudne do zniesienia.

I jeszcze jedna z rad zawartych tam:

„Dla własnego zdrowia psychicznego rodzice nie powinni poddawać się nastrojom dzieci. (…) Nie byłoby żadnego pożytku z lekarzy, gdyby zarażali się chorobami pacjentów.”

Łatwiej doradzić tego typu zachowanie, trudniej zrobić, gdyż wymaga to dojrzałości, czasu, zdystansowania się. I zdaje się, że o wiele trudniej o taki dystans może być rodzicom jedynaków, bo jedyne dziecko stanowi dla nich pewien wzór i wyrocznię. Fora internetowe pełne są rad rodziców jedynaków: radzą oni innym, jak wychować, opiekować się cudzymi dziećmi na wzór i podobieństwo swojego jedynaka. Cóż stąd, że inne dzieci mają inne temperamenty, inną wrażliwość, inne doświadczenia życiowe, innych rodziców! Rady narzucają się same, skoro tak dobrze udaje się nam „pokierować” własnym jedynym dzieckiem.

Przez całą lekturę wisi nade mną pytanie o tytuł. Wyzwoleni rodzice? Książka ta jest w zasadzie świadectwem, że takie wyzwolenie jest na dobrą sprawę do końca niemożliwe. Jak bumerang wracają utarte przyzwyczajenia, wrodzone czy wyniesione z domu sposoby wyrażania się, postępowania, pomimo ćwiczeń, starań, przemyśleń. Więc może nie warto się starać? Oczywiście, że warto, bo tego potrzebujemy i my sami, i nasze dzieci. Brakuje jednak kropki nad „i”: wyzwolić w pełni nas jednak może jedynie Ten, który sam jest Wyzwoleniem.