Archiwum miesiąca grudzień 2011


Mały i słaby

To, że Bóg stał się mały i słaby, daje do myślenia.

Przecież mógł przyjść jako wielki mocarz, przed którym każdy by drżał.

Zechciał jednak być dzieckiem. Zapragnął być potrzebującym miłości, nagim i bezbronnym. Kruchym i delikatnym, wrażliwym jak tylko dziecko być może.

Boże Narodzenie przemienia zawsze moje myślenie o sobie, o dzieciach, o miłości Bożej, która chce być kochana.



Jest szansa

Jest szansa:

  • na sens w naszym życiu,
  • na nową głębszą radość,
  • na zgodę w naszych rodzinach,
  • na pokój w naszym kraju i na świecie

bo dla Boga nie ma nic niemożliwego, skoro Wiekuisty narodził się jako małe Dziecię.

Życia tą wiarą, nadzieją i miłością życzę Wam serdecznie na te Święta Bożego Narodzenia i na całe życie.



Gdyby dziś…

Gdyby dziś Pan Jezus urodził się w stajence:

  • wezwanoby policję: „Jakim prawem to dziecko urodziło się w stajence czy grocie zamiast w szpitalu?”
  • zrobionoby dochodzenie: „Dlaczego to Dziecko leży w żłobie?”, w związku z tym groziłoby Maryi i Józefowi odebranie praw rodzicielskich;
  • nie zabrakłoby współczesnych Herodów, którzy udowadnialiby, że konieczne jest zabicie tego Dziecka już tuż po poczęciu, a potem po narodzinach;
  • tak się zastanawiam, czy przyszliby do niego robotnicy obudzeni przez Anioła, czy woleliby spać dalej koniecznie przy pomrukach włączonego telewizora interpretując obecność Anioła jako telewizyjny majak;
  • czy my wpuścilibyśmy Jego Rodziców do swojego domu, czy odprawilibyśmy z kwitkiem mówiąc, że jeszcze tyle przygotowań do Wigilii?


Małżeństwo i konkubinat

Jeśli nie zgłosiłeś jeszcze protestu przeciwko temu, co chce zrobić premier- zrównać w prawach małżeństwa i konkubinaty, to się pośpiesz.

Czas masz do Wigilii:

Fundacja Mamy i Taty



Prawa i zapomniane obowiązki

Od najmłodszego wieku nasze dzieci nasiąkają tym, że mają prawa. Trąbią o tym media, trąbi o tym szkoła.

Rodzice, jeśli chcą też wychowywać swoje dzieci, powinni je wdrażać od najmłodszych lat na równi z liczeniem się ze swoimi prawami, również do wypełniania obowiązków. Najpierw w formie zabawy- wszak wrzucanie pluszaków do celu jest fascynującą zabawą dla młodych osób.

Dla dziecka rocznego i dwuletniego uczestniczenie w pracach domowych wraz z mamą i tatą jest czymś naturalnym. Naturalną więc rzeczą jest też podanie maluszkowi ściereczki, gdy coś rozleje i ścieranie wraz z nim drugą ścierką. Prosta nauka, którą trzeba nasiąkać: ponoszenie naturalnych konsekwencji swojego zachowania.

Gdy tego zabraknie, rodzice przecierają oczy ze zdumienia, że tego się wymaga np. w przedszkolu i mądre przedszkolaki potrafią odkładać zabawki na półki.



Anty-Tracy

Modne książki Tracy Hogg „Język niemowląt” oraz o dwulatku (tytułu w tym momencie nie pamiętam) robią zamieszanie w głowach wielu rodziców.

Żeby zrozumieć typ rad dawanych przez tą panią, warto zapytać się kim jest autorka. Otóż Tracy Hogg to pielęgniarka i opiekunka w domach bogatych ludzi.

Książka „Język niemowląt” sprawia powierzchowne wrażenie zrozumienia dziecka, odczytywania jego potrzeb. Po gruntownej analizie można jednak dostrzec jej drugie dno. Otóż warto zapytać się, po co ta pani chce rozpoznawać potrzeby dziecka. Robi to w tym celu, żeby było łatwiej opiekunce, rodzicom, żeby dziecko było łatwiej obsługiwać, żeby żyło się wygodniej, przyjemniej, a dziecko nie sprawiało kłopotów, a rodzice, opiekunowie mieli dużo czasu na swoje potrzeby.

Czy to jest dobra motywacja do wychowania małego dziecka? To jest motywacja utylitarna, czysto użytkowa. Wygodnicka, bardzo idąca z prądem współczesnego światowego myślenia.

T.Hogg uczy więc rozumienia języka dziecka nie po to, żeby na ten język odpowiedzieć z wrażliwością właściwą miłości, ale żeby wytresować niemowlę, dopasować je wygodnie do świata dorosłych.

Ta pani wiele mówi o szacunku do dziecka, ale ten szacunek podszyty jest brakiem miłości do dziecka. Miłość bowiem na tym etapie życia wyraża się oddaniem dziecku.

Stąd metody proponowane przez nią zapewne już niejedną mamę zachęciły do odstawienia od piersi, do podejrzewania swojego dziecka o wyjątkowo złe zamiary już od pierwszych dni życia.

Usystematyzowanie pseudo-charakterów (poprzeczniak, aniołek itd.) wygląda raczej na etykietowanie dzieci, przypinanie im łatki. Owszem sprawia, że myślenie o swoim dziecku jest ułatwione, uproszczone, ale zarazem zakłada rodzicowi pewne klapki na oczy.

Rady tejże pani w sprawach laktacji dowodzą jej niezrozumienia tej kwestii, popieraniu sztucznego karmienia.

„Wrażliwość” tej autorki na prawdziwe zrozumienie dzieci wyraża jej rada dotycząca wychowania dziecka w drugim roku życia: proponuje rodzicom rozkrzyczanych dzieci wkładanie zatyczek do uszu! Ta rada, powiedziałabym, obnaża podejście tej pani.

Stąd- odradzam!

Gdy trudno nam wytrzymać z własnym dzieckiem, lepiej wziąć się za prace domowe 🙂 Czy zrobiłyście już pierniki, drogie panie?

Muszę się pochwalić, że u nas ładny stosik pierniczków już zrobiony w większości przez dzieci, a oprócz tego będziemy mieli pierwszy raz w tym roku choinkę patriotyczną 🙂 A to dzięki sąsiadce, od której dostaliśmy pięknego piernikowego orzełka z jagiellońską koroną z krzyżem 🙂

 



Wielki brak

Przedwczoraj zaopatrzyłam mojego ośmiomiesięcznego młodzieńca w zapas witaminy D3- czyli dużo przebywania na słońcu. Łapiemy takie słoneczne dni jak radosne podarunki przed długą zimą.

Nam mamom też niejednokrotnie brakuje tej czy innej witaminy, jakiś mikroelementów. Zamartwiamy się i o dzieci, i o siebie. Że włosy nam wypadają (po 3-4 miesiącach od urodzenia zazwyczaj wypadają w większej ilości), że się odwapnimy, że zgrubiejemy, że schudniemy nadmiernie, że kształt piersi będzie zmieniony itd., itp. Lista jest o wiele dłuższa. No i mając na uwadze jakiś ideał zdrowia i urody psioczymy na to karmienie piersią, że czegoś nam samym może zabraknąć, że coś może nam popsuć ta laktacja.

Są też mamy inne. Np. afrykańskie, cierpiące suszę i głód, a karmiące z wdzięcznością swoje dzieci. Często nienajedzone, ale zadowolone, że mają czym karmić swoje dziecko. Same spragnione, ale noszące blisko przy piersi swoje dziecko, żeby chociaż ono mogło natychmiast zaspokajać swoje pragnienie.

My jesteśmy najedzone, a karmimy często tak jakbyśmy żałowały naszym dzieciom własnego pokarmu. One są głodne, więc lepiej rozumieją małe dzieci, czym jest głód. Są spragnione, więc zaspokajają pragnienie swoich dzieci, jak tylko mogą, nie czekając aż będą płakać z pragnienia. Wystarczy im, że zauważą jak dziecko szuka piersi, kręci głową, tuli się- śpieszą mu z pomocą. My najedzone, napite mamy często czekamy aż dziecko zacznie płakać, nerwowo szarpać nas za ubranie, żeby podać mu pierś.

Mój proboszcz opowiadał ciekawą historię jakiś czas temu.

Pewien młody człowiek wstąpił do zakonu. Przydzielili mu w nowicjacie zadanie palenia w piecu, musiał to robić przez długi czas. Był tym zajęciem zmęczony, znudzony i rozgoryczony: „Czy po to wstępowałem do zakonu, żeby palić w piecu? Przecież miałem się modlić, rozwijać jako zakonnik, a nie uczyć się na palacza!” Podzielił się tymi rozterkami z Karolem Wojtyłą, wówczas jeszcze biskupem, który wizytował jego klasztor i zapytał o radę.

Co usłyszał? „Rób, to co robisz dalej, ale wkładaj w to swoje serce.”

Często jesteśmy znużone naszą codziennością. Jednej mamie doskwiera najbardziej karmienie czy piersią czy butelką, zupką, innej przewijanie, innej starsze dzieci dają się we znaki. No i jednak często zaczyna nam brakować tej najważniejszej witaminy M jak miłość.

Dołożenie witaminy M do obowiązków rodzicielskich sprawia, że stają się mniej uciążliwe. Radość uskrzydla 🙂

Tyle że my jesteśmy grzesznikami i zawsze na jakimś etapie naszego życia tej witaminy M brakuje, choćbyśmy się nie wiem jak spinali, starali, wychodzili ze skóry. No i wtedy łatwiej zauważyć, że Bóg pokornie puka z pomocą. Stoi u naszych drzwi. Gotowy zaspokoić ten wielki brak naszego serca, wybaczyć  i wlać nową miłość, nie tak powierzchowną jak wcześniej graniczącą z egoizmem.



Dorastanie rodzica

Dzieci rosną- taki truizm. Ale my powinniśmy wraz z nimi rosnąć jako rodzice podejmując nowe wyzwania, zadania, pracując razem. Bez zafiksowania na wcześniejszym etapie życia, na wcześniej nabytych umiejętnościach.

Z obserwacji rodziców dzieci szkolnych wyciągam wnioski, że jakoś podatni jesteśmy na zafiksowanie na jedzeniu, karmieniu, kontrolowaniu tego, tak jakby dzieci same miały tendencje do zagłodzenia się. Mamy skłonności do podejrzewania ich, że zjedzą za mało, że będą słabe, głodne, jeśli nie będziemy nalegać, zachęcać, dogadzać.

Czasami wygląda to żałośnie. Mama uznaje konieczność istnienia sklepiku szkolnego z samymi śmieciami żywieniwymi, „bo jej synek nic innego nie zje, jak nie kupi sobie czekoladowego rogalika i chipsów”. Wygląda to dość niedojrzale, gdy ojciec ośmioletniego chłopaka dobrze rozwiniętego, wcale nie chudego domaga się szczególnej opieki nad jedzeniem syna (dzieciaki same sobie nakładają na stołówce). Czy rzeczywiście zdrowy nader dobrze rozwinięty ośmiolatek tego potrzebuje? Nie sądzę. Jakoś widzę zafiksowanie na tym etapie w gruncie rzeczy niemowlęcym, kiedy to jedzenie, spanie, przytulanie jest rzeczywiście niesłychanie ważne dla dziecka. Później już coraz mniej, choć w okresie poniemowlęcym ma dalej dość duże znaczenie, ale jednak stopniowo się zmniejszające zwłaszcza po 18 miesiącach.

Osobiście zafiksowana jestem na karmieniu piersią szkoląc się w tej materii od dłuższego czasu. Docenienie jednak tego daje mi jednak pewne dowartościowanie zdolności dziecka do tzw. samoregulacji. Karmiąc piersią nie mierzymy, nie odmierzamy, nie kontrolujemy ilości zjedzonych mililitrów, częstości, długości karmień,  a dzieci rosną wspaniale (a przynajmniej nie ma powodu, by to robić, gdy dobrze rosną). Dlaczego i w późniejszym czasie miałyby tego nie robić?

Dążąc do kontroli nad tą sferą życia, zamiast do oddawania jej dziecku, w pewnym momencie dojdziemy do etapu, że będziemy biadolić nad niedojadaniem i nastolatka, a potem dorosłego. Skoro przez osiem lat ten problem spędza nam sen z oczu, to dlaczego kolejne osiem lat nie mielibyśmy się się tym zamartwiać? Po prostu jest ryzyko, że pewne sposoby myślenia wejdą nam w krew.

W wychowaniu ważniejsze jest dążenie do samokontroli niż do kontroli. W różnych dziedzinach życia schodzi nam to z oczu.



Odbijanie- ulewanie- rozpaczanie

W naszym społeczeństwie paradoksem jest, że kobiety mając mleka wręcz za dużo (świadczą o tym: nawały, zastoje, zapalenia piersi, zbyt szybkie wypływy, dławienie się itd.) odstawiają niejednokrotnie z przeświadczeniem, że „nie mają pokarmu, mają go za mało”, „dziecko nie chce piersi, bo się awanturuje, wygina”.

Radą na to nie powinno być odstawienie, ale zrozumienie samego karmienia, ale także zachowania dziecka przy karmieniu. Wyjście poza jednolitą interpretację: płacze, bo jest głodny. Trzeba sobie to jasno uświadomić, że dziecko ma wiele powodów do płaczu i przypisywanie mu wyłącznie motywu głodu jest bardzo nierozsądne tak jakbyśmy uważali, że młody człowiek składa się wyłącznie z układu pokarmowego.

Najczęściej mamy mają problemy ze zbyt szybkim wypływem mleka. Łykają przy tym dużo powietrza. Wyginając się i prężąc,  krzycząc w niebo głosy chcą to połknięte powietrze wyrzucić z siebie. Niestety nie mogą, bo nie potrafią sobie usiąść, podnieść się.
Gdy tylko widziałam, że dziecko zaczyna ssać niespokojnie próbowałam podnieść go do góry i opukać plecki. W nocy zaś (nie lubię siedzieć nocą jak chyba każdy) kładłam malucha na jego i moim brzuchu. W pozycji na brzuszku dziecko jest w stanie odbić połknięte powietrze.
Smoczek nie rozwiązuje problemu, tylko go tłumi. Dziecko nie mogąc pozbyć się połkniętego powietrza będzie ssać niechętnie, odpychać się. Ponadto jeśli mama ma szybki wypływ, dziecko nie potrzebuje ssać aż tak długo. Jednak może potrzebować robić często przerwy właśnie na odbicie bądź pomasowanie brzuszka.
Czasem jedno karmienie więc może być podzielone na raty: karmienie- odbicie-odbicie-karmienie-odbicie. Lub nieco inaczej. Innym razem dziecko woli takie właśnie króciutkie karmienie i po nim odbicie, chwilę przerwy i znowu odbicie. Częstsze krótkie karmienia z jednej piersi (aż do jej rozluźnienia) mogą być bardziej odpowiednie. Krótkie i częste karmienia sprawiają, że wypływ nie jest jak z fontanny.
Używanie smoczka-uspokajacza nie daje szansy nauczenia się odczytywania sygnałów, które wysyła dziecko. Niespokojny płacz to zazwyczaj nie jest sygnał o głodzie, ale właśnie o tym, co dziecko drażni, przeszkadza mu. Maluchowi połknięte powietrze dokucza bardzo mocno- tak jakby nam się zbierało na wymioty. Niektórym dzieciom się ulewa widocznie, innym z kolei ulewa się w sposób niewidoczny (tylko podchodzi im do gardła)- to też jest powiązane z odbijaniem połkniętego powietrza. To normalne, że dziecko będzie wariować, jeśli karmimy je wtedy, kiedy ono chce odbić- to tak jakby ktoś nas chciał karmić, kiedy mamy odruch wymiotny. Będziemy się przed tym bronić z całych sił- podobnie dziecko. Może się wówczas zachowywać, jakby nie umiało ssać, odpycha się, wariuje, a nierzadko mama wraz z nim nie wiedząc, dlaczego to dziecko nie chce ssać. Męczarnia dla dwojga, a wystarczyłoby podnieść do odbicia bądź położyć na brzuszku bądź na swojej ręce w pozycji antykolkowej.

Dziecko się wygina, wariuje, bo chce odbić połknięte powietrze. Jest zasmoczkowane- więc w dalszym ciągu nie może się pozbyć bąbelka powietrza z żołądka. Karmisz znowu, więc problem narasta- bo kolejny raz dziecko nie może się pozbyć problemu tylko jedząc z piersi i ssąc uspokajacz. Nie trzeba się bać płaczu dziecka- ono nam w niczym nie zagraża, wszystkie dzieci płaczą, bo to ich mowa. Zanim przystawimy do piersi- najpierw posłuchajmy czy dziecko płacze spokojnie (głodne) czy z niepokojem, rozdrażnieniem (tu: podniesienie, wzięcie na ręce bądź przewrót na brzuszek może pomóc). Czasem niemowlę potrafi płakać przed zrobieniem kupki: to też normalne. Jest to dla niego trudne, uczy się tego. Masaż brzuszka, leżenie na brzuszku, noszenie w chuście, pozycja antykolkowa niekiedy wystarczy. Jeśli maluch ma miękki stolec, załatwia się co najmniej co 10 dni (po okresie noworodkowym), ogólnie jest pogodny, to nie trzeba podejrzewać jakiejś patologii.

Bywa u maluszków z powodu zbyt szybkiego wypływu dławienie się, krztuszenie. Jest kilka sposobów, żeby temu zaradzić, trochę załagodzić, choć niedojrzałe połykanie jest charakterystyczne dla noworodka:
-odciągnięcie przed karmieniem trochę pokarmu;
-karmienie pod górę na leżąco albo na podwyższeniu (dziecko na Tobie, powyżej piersi) albo dziecko bardziej spionizować;
-karmienia podzielone na raty czyli częste i krótkie; pomiędzy nimi podnoszenie dziecka do góry albo na brzuszek zamiast wkładania smoczka; krótkie i częste karmienia sprawiają, że piersi aż tak się nie przepełniają; tak rzadkie karmienia- co 2-3 godziny sprawiają, że piersi są „przepełnione” mlekiem;
-dzieci często się krztuszą, ale do niebezpiecznych zadławień nie do chodzi często.
Jeśli mama z powodu tego niepokoju maluszka po karmieniu, podaje mieszankę modyfikowanego mleka, to skutecznie ogranicza produkcję własnego mleka. Może też nauczyć niewłaściwego sposobu ssania.

Laktację sobie sama zmniejsza podając dziecku mieszankę modyfikowaną zamiast piersi. To jest dopiero paradoks- mama, która by wykarmiła i trojaczki (tak szybko i dużo jej z piersi leci) podaje dziecku butelkę i wmawia sobie, że ma za mało pokarmu, bo jej dziecko płacze po karmieniu. Poznałam kiedyś mamę, która płacz po karmieniu w ten sposób interpretowała: że dziecko dalej głodne, więc podawała jeszcze mieszankę. „Osiągnęła” w ten sposób „fantastyczny” przybór masy ciała: 2,5 kg na miesiąc. To się nazywa za mało pokarmu!

Laktacja jest elastyczna: zmniejsza się bądź zwiększa w zależności od częstości i siły ssania. Dziecko ssie raz na dobę- więc ma 1 posiłek mleczny. Ssie 20 razy na dobę- ma 20 mlecznych posiłków na dobę. Przystawiamy dziecko do piersi według jego potrzeby, pamiętając, że dziecko ma wiele różnorodnych potrzeb. Płacze i z powodu zrobienia kupki, i dlatego że mu zimno, i dlatego że chce się przytulić, rozdzieerająco płacze, gdy chce beknąć (czyli odbić połknięte powietrze), i płacze, gdy jest bardzo głodne. Jak jest tylko trochę głodne, to rozgląda się za mamą w odruchu szukania rozdziawia paszczę, dziobie naokoło jak dzięciołek- wtedy najlepiej je przystawić do piersi, również najłatwiej, bo dziecko jest wtedy chętne do współpracy.

Uczymy się rozpoznawać potrzeby dziecka próbując różnych rzeczy: nie bojąc się wypróbować i podniesienia, i poklepania, i pomasowania, i przystawienia do piersi, i ponoszenia (na rękach, w chuście- wolne ręce) itd.
To nie prawda, że nie może być karmione z piersi dziecko, które płacze po karmieniu. Może być karmione- ale kiedy tylko zaczyna się niepokoić przy piersi- podnosimy je do odbicia. Czasem odbijać trzeba nawet kilka razy po jednym krótkim karmieniu przy szybkim wypływie, czasem nawet godzinę po karmieniu. Małe niemowlęta często się budzą właśnie z powodu chęci odbicia połkniętego powietrza.
Najlepiej się karmi piersią, jak się zwyczajnie wyrzuci wszelkie smoczki. Jak nie stracić pokarmu?- właśnie wyrzucając smoczki i karmiąc bezpośrednio z piersi.
Najskuteczniejsza metoda na zwiększenie laktacji? Częstsze karmienia (lub odciągania- ale tego nie polecam, gdy jest możliwość bycia z dzieckiem, gdy nie ma rzeczywistej małej ilości pokarmu).

Zauważam, że nasza kultura predysponuje nas do tego, by podejrzewać to nasze karmienie piersią o niestworzone historie, matki o wszelkie możliwe patologie, zamiast zwyczajnego zrozumienia oferuje imitację karmienia na wszelkie problemy laktacyjne.

A imitacja karmienia w postaci smoczek i butelek zazwyczaj tylko utrudnia zrozumienie własnego dziecka.



Przewracanie i podnoszenie

Jest coś wzruszającego w nieporadności małego dziecka. W raczkowaniu, którego maleństwo się dopiero uczy, w kroczkach tak chybotliwych, że każdy z nich grozi przewróceniem. Dziecko zachowuje pion, ale tak jakby lada moment miało wylądować na ziemi. Ten widok rozczula rodzica, jest powodem do dumy, bo dziecko nie poddaje się, mimo upadków idzie, cieszy się tym. Na szeroko rozstawionych nogach, niezdarnie, ale naprzód. Gdy takie maleństwo przewraca się, nie jest to powód do gniewu dla mamy i taty, a raczej do radości, że i z upadkami sobie młody człowiek radzi- wstaje.

Pan Bóg też tak na nas patrzy- ze szczególną czułością, miłością rozumiejącą naszą małość. W Sakramencie Pojednania liczą się dla Niego nie tyle nasze upadki, co wola powstawania, kroczenia dalej z Nim. O ile uznajemy upadek za upadek, a nie powód do samozadowolenia.

Uśmiałam się do łez:

Kabaret Moralnego Niepokoju