Archiwum miesiąca listopad 2011


Tętniąca pępowina

Uzasadniając poprzedni wpis nie mogłam sobie odmówić wklejenia linku:

Kiedy przeciąć pępowinę?



Pępowina=czekanie ma sens

Wiele nas w tym świecie odwodzi, zniechęca do czekania:

  • sklepy robiąc Boże Narodzenie już w listopadzie poprzez dekoracje, muzykę itp;
  • lekarze nie kochając naszych dzieci i proponując poród w wyznaczonym dniu, odstawienie, kiedy karmienie zaczęło być trudne;
  • psycholodzy serwując nam papkę typu: „Twoje uczucia są trudne, to postępuj zgodnie z nimi, zgodnie ze samym sobą”- robiąc bożka z ludzkich uczuć, z własnego „ja”;
  • inni ludzie nietaktownym dopytywaniem: kiedy się wreszcie urodzi? kiedy w końcu go odstawisz od piersi?
  • ale chyba przede wszystkim własna niecierpliwość, niezgoda na trud czekania, na niewiadomą, jaką ono przyniesie.

Czekanie jednak ma wielki sens, choć często uwiera, trudzi i boli (niekoniecznie fizycznie):

  • Daje szansę na rozwój; na rozwój fizyczny, ale też na rozwój duchowy; ostatnie 2-4 tygodnie pod sercem mamy to rozwój mózgu o ok. 1/3, niesamowite zmiany w korze nowej. Zgadzając się na wywoływanie porodu, ryzykujemy niedojrzałość własnego dziecka, niekoniecznie dostrzegalną gołym okiem. To, że dziecko radzi sobie z oddychaniem, nie oznacza, że było dojrzałe do urodzenia. Zazwyczaj skoro się nie rodzi, to najzwyczajniej w świecie nie było dojrzałe do tak dużej zmiany w swym życiu.  Pracując swego czasu w szpitalu zdarzało mi się widzieć dzieci, które zmuszono do narodzin z błahych powodów („bo już jest termin, bo na USG wystarczająco duże”), a które potem okazywały się wcześniakami albo nie wykazywały gotowości do ssania bądź spały tyle, co wcześniaki itd. Dla współczesnych rodziców niejednokrotnie lekarz jest bożkiem, przed którym drżą i liczą się z każdą jego opinią. A czy nie warto przemyśleć tego, co nam mówi? Jest to tylko omylny człowiek, często zresztą niekochający naszego dziecka. Człowiek wyszkolony w patologii czyli stanach chorobowych, nieprawidłowościach, bojący się tej patologii, nie nauczony natomiast, jak wspierać fizjologię, jak pomagać, gdy wystarczy nie przeszkadzać, dodawać ducha, dzielić się spokojem i czekać. W ciągu ostatnich dwóch tygodni przed porodem przez łożysko przekazywane są dziecku bardzo liczne ciała odpornościowe. Wielu ginekologów  jakby się zatrzymało w rozwoju w wieku XIX- wtedy powstała reguła Naegelego, w której liczy się termin porodu na podstawie ostatniej miesiączki. Zakłada ona, że dziecko się poczyna 14 dni od pierwszego dnia miesiączki, co jest tak zgodne z prawdą jak to, że wszystkie kobiety mają cykle 28-dniowe. Znam dzieci, które cało i zdrowo przychodziły na świat naturalnie 40 dni bądź jeszcze inaczej po terminie liczonym wg Nagelego. Dlaczego? Bo się poczęły tuż po owulacji, a nie 14 dni po pierwszym dniu miesiączki, bo każde dziecko potrzebuje nieco innego czasu na rozwój. Np. jedno potrzebuje 7 miesięcy, by samo wstać na nóżki, a inne potrzebuje na to cały rok- i jedno, i drugie są to zdrowe dzieci. Jedno potrzebuje 10 miesięcy, by zacząć chodzić, inne z kolei aż 18 miesięcy, choć żadne nie ma zaburzeń rozwojowych. Po narodzinach możemy podziwiać jak indywidualny rytm ma rozwój dziecka- natomiast co do terminu porodu sztywno się trzymamy wyliczeń, jakby dzieci rozwijały się opierając się na tabelkach i wyliczeniach, a nie na własnym potencjale. Owszem takie wyliczenia są potrzebne, tyle że od daty owulacji oraz zakładanie marginesu błędu czyli bycie elastycznym. Dawniej za taki margines przyjmowano: + /- 3 tygodnie. Dziecko rodzi się więc w „terminie”, gdy przychodzi na świat samoistnie 3 tygodnie przed tym umownym terminem, ale równie dobrze 3 tygodnie po tym terminie. Ze świecą szukać takich lekarzy, którzy będą wspierać kobietę w cierpliwym czekaniu na naturalny poród zamiast proponować łatwych rozwiązań sztucznej indukcji porodu „urodzimy za panią”.
  • Podobnie jest z porodem. Znam mamę, która rodziła swoje dziecko 3 dni: całe Triduum Paschalne. Cóż za symbolika! To był dla niej prawdziwy krzyż, ale przyjęła to z wielkim pokojem nie chcąc go skracać. Szczęśliwie urodziła w poranek Zmartwychwstania. Dobrze wspomina swój poród pełny długiego czekania i trudzenia się nad rodzeniem. Bynajmniej nie jestem za tym, by nie pomagać kobietom, które nie dają rady dłużej rodzić- oczywiście, że pomoc w takich sytuacjach jest jak najbardziej uzasadniona. Ale niepokoi mnie tendencja, że to, co dzieje się w medycynie prowadzi do tworzenia w świadomości kobiet przekonania, że one w ogóle nie są zdolne do urodzenia dziecka. Że kobieta nie ma prawa rodzić dłużej niż przeciętnie, bo lekarzowi kończy się zmiana. Nasza niecierpliwość sprawia już zamieszanie na etapie przedporodowym, kiedy skurcze przepowiadające bierzemy za poród. Jadąc często z takimi skurczami do szpitala albo oczekując, że po nich szybko się urodzi to proszenie się o kłopoty. Lekarze, gdy matka przyjeżdża z takimi skurczami do szpitala zwyczajnie zostawiają ją tam „na obserwacji”. A kobieta nie jest dzikim zwierzątkiem, żeby ją obserwować. Obserwowanej, notorycznie badanej trudniej się otworzyć na dar rodzenia. Tak samo jak trudno byłoby nam inne zwieracze (odbytu, cewki moczowej) otwierać będąc pod lupą, w miejscu publicznym. Szyjka macicy jest właśnie mięśniem zwieraczem. Jej skuteczne otwieranie wymaga więc przede wszystkim intymności, spokoju, dyskretnego wspierania. Podczas porodu rozwija się matka poprzez znoszenie trudu dla kochanej osoby- dziecka. Rozwija się też podczas porodu dziecko: duża ilość różnorodnych hormonów, które zaczynają krążyć w jego organizmie przygotowuje je do samodzielnego oddychania, utrzymywania stałej temperatury w zmiennym otoczeniu, do ssania, przygotowuje również jego mózg. Przechodzenie przez drogi rodne matki daje dziecku możliwość zasiedlenie prawidłową florą bakteryjną. Okazuje się, że nawet spożycie przez dziecko mikroskopijnej ilości kału matki ma sens: zasiedlają dzięki temu jego przewód pokarmowy mikroorganizmy produkujące witaminę K. Niemowlęta urodzone drogami natury rzadziej cierpią na niedobór tej witaminy. Cierpliwość czekania ma więc również wiele przyziemnych sensów. Jak chociażby to, że dziecko któremu nie odcina się natychmiast tętniącej jeszcze pępowiny ma szansę dostać 30% więcej krwi, co zapobiega niedokrwistości również w późniejszym czasie. Inna sprawa, że ma szansę na to, że weźmie pierwszy oddech spokojnie, a nie z powodu duszenia się, odcięcia dopływu tlenu. Obserwowanie natury może uczyć mądrości, jeśli wyciąga się wnioski. Czytałam o sytuacjach, że pępowina tętniła 4o minut: dziecko dopiero po tak długim czasie zaczerpnęło powietrza do płuc. Wówczas przestała tętnić. Co by było, gdyby lekarze od razu przecięli temu dziecku pępowinę? Czy udałoby się je reanimować? Możemy postawić tylko retoryczne pytanie. Z własnego doświadczenia wiem, że dzieci, którym tej pępowiny nie odcina się szybko nie płaczą tak rozdzierająco. Niekiedy kwilą cicho, choć temperament innych sprawia, że głośno wołają, ale bez przerażenia w glosie. Moje dzieci po porodzie nabierały tchu pięknie: Daniel spokojnie i cicho, Tosia stanowczo i głośno, Ignaś: zdecydowanie „nareszcie się urodziłem”. Ale żadne nie miało tego przerażenia w głosie, jaki słychać na szpitalnych traktach porodowych. Jeśli lekarze, położne nie czekają, bo nie kochają naszych dzieci- to my możemy stanąć po stronie własnego bezbronnego potomstwa. Jeśli ojciec i matka nie upomni się o godne, cierpliwe powitanie dla swojego dziecka, to kto się upomni? Fundacja? Może i tak, ale mało skutecznie, jeśli to my rodzice nie będziemy działać oddolnie i stanowczo.
  • Karmienie piersią i czekanie aż dziecko dorośnie by zaprzestało pić mleko. Jest pewna schizofrenia w sprawie żywienia dzieci mlekiem w naszej kulturze (cywilizacji?). Z jednej strony odstawianie przeprowadza się pośpiesznie, bez zwracania uwagi na potrzeby dziecka, na to, co komunikuje swoim zapotrzebowaniem na ssanie, a z drugiej strony udowadnia się, jak to nawet dzieci szkolne potrzebują mleka.  Są to dwa błędy, które się mszczą na zdrowiu dzieci. Ani nie powinno się dzieci odstawiać wbrew ich zapotrzebowaniu, ani karmić mlekiem dzieci szkolnych, bo to im zwyczajnie szkodzi albo przynajmniej nie jest potrzebne. Jednak karmienie piersią według potrzeb dziecka czyli tak długo jak tego potrzebuje kosztuje wiele matkę. Przede wszystkim wiele starań o własną cierpliwość, zrozumienie. Gdy dzieci mają rok czy półtorej, matki często odstawiają je również z powodu własnej niecierpliwości. Trzeba natomiast wiedzieć, że te półtorej roku karmienia piersią to jest co dopiero co najwyżej połowa karmienia mlekiem, którego potrzebują dzieci. Wskazuje na to również ich zachowanie: wtedy jest częstokroć szczyt, punkt kulminacyjny ssania dzieci. Co robimy przez naszą niecierpliwość? Odcinamy mleczną pępowinę, kiedy dziecko nie jest nawet odrobinę gotowe do wyłącznie bezmlecznych posiłków i pozwalamy zastąpić się krowie w obdarzaniu mlekiem naszego dziecka. Kiedy ta mleczna pępowina zaczyna być gotowa do przecięcia? Kiedy samoistnie zaczyna tętnić rzadko, coraz rzadziej. Łatwiej jest ją przeciąć, gdy dziecko ssie już tylko raz lub dwa na dobę. Odstawianie, redukowanie karmień w okolicy 18 miesięcy to jak przerywanie ciąży tuż po półmetku jej trwania. Jest trudne i niekorzystne dla dwojga.
  • Czekanie ma sens ze względu na Tego, na kogo się czeka. Jak się kogoś ceni, to się go nie popędza w przychodzeniu. Także dzielmy się pokarmem adwentowo, nośmy nasze dzieci adwentowo. Kochajmy adwentowo: to, co jest wartościowe wymaga czekania i wzrostu. Czekajmy z radością!


Warto przeczytać

Pisałam kiedyś o „Polityce karmienia piersią”. Teraz wywiad z jej autorką. Polecam:

Matki nabite w butelkę



Kto pierwszy, ten lepszy?

Pewna znajoma podsunęła mi książkę „Filozofia w szkole” Matthew Lipman, A.Sharp, F.Oscanyan. Raczę się właśnie tą jakże ciekawą lekturą wspominając arcyciekawe wykłady na studiach z takimi znakomitościami jak prof. Szostek, prof. Zieliński, dr Weksler-Waszkinel. Do tej pory wspominam ich niektóre powiedzonka, przemyślenia. Z sentymentem, nie powiem.

No i napotykam się np. na takie teksty: „Podręcznik powinien być przygodą wypełnioną odkryciami.”

Kształtujemy ciało przez ruch, pożywienie, higienę, żeby było zdrowe. A w tej książeczce napotykamy się z refleksją nad kształceniem myślenia, nad dziecięcą potrzebą zrozumienia. Czytam i czytam, i ta książka nie daje mi spokoju, bo budzi się we mnie dziecko, które przez tyle lat szkoły starano się oduczyć myślenia wymagając niejednokrotnie wyłącznie zapamiętywania, gotowych odpowiedzi. Jakimś cudem jednak to dziecko przetrwało i teraz cieszy się z tego, że tak wiele potrafi się dziwić, tyle pytań ocaliło w sobie.

Mam ostatnio to szczęście kontaktować się z matkami dzieci w wieku „trudnym” mniej lub bardziej. Kilkanaście miesięcy, dwa lata bywają wiekiem buntu, nieopanowanej złości, wypróbowywania granic aż do poczucia bezsilności rodziców. Dzieci tak nas testują i w tym czasie, że nierzadko dają nam wgląd w nasze najlepsze zakamarki duszy, ale też i najgorsze niestety. W chwilach relaksu nasze pociechy stają  się odkrywcami, penetrującymi dom, świat, nasze zdolności. Jednak w chwilach zmęczenia, osłabienia nierzadko zamieniają się w zupełnie nieracjonalne potworki, dzikie i co najmniej nieokiełzane. W chwilach zdenerwowania, zmęczenia dzieci funkcjonują na jakby niższym poziomie rozwoju, jakby cofnęły się o parę lat bądź miesięcy w rozwoju.

Cóż więc jako rodzice mamy robić z takim rozdwojeniem? Traktować je tak dojrzale jak potrafią się zachować, gdy są w najlepszej formie i takiego zachowania wymagać i oczekiwać? Czy jako zupełnie nieracjonalne istoty? Myślę, że koncentracja na którejkolwiek skrajności nie jest rozwiązaniem. W ogóle nie mam rozwiązania. Z trudem coraz więcej zdobywam pytań, coraz mniej gotowych prostych odpowiedzi. Dla każdego dziecka odkrywa się nowe rozwiązania.

Podziwiam jednak tą pewną naturalność filozofowania u dzieci. To, że są zagłębiem pytań, to, że potrafią sformułować coś w zupełnie odkrywczy sposób.

-Mamusiu, poczytaj mi o ognistych chłopcach.- powiedziała któregoś wieczoru Tosia.

No więc czytaliśmy o trzech młodzieńcach w piecu ognistym z Księgi Daniela.

Co jeszcze u mojej Tosieńki 5-letniej w dzień jej urodzin, a zarazem święta patronalnego sióstr Pasterzanek i w Międzynarodowy Dzień Życzliwości?

Trochę chorobowo. Ale pomimo choroby można chodzić w zielonej koronie po domu. Zachwyca mnie czasami zrozumienie jakie ma ta istota w stosunku do swojego brata:

-No, już płacz, płacz, żeby mama dała Ci piersi- przemawia czule do niego, choć obudził się radosny, uśmiechnięty.



Prawo rodzica

Właśnie uświadomiłam sobie swój kardynalny błąd. Pisałam już nie raz o prawach dziecka. Obawiam się natomiast, że więcej powinno się pisać o prawach rodziców, zwłaszcza w obecnych czasach.

Czcij ojca swego i matkę swoją, abyś długo żył i aby ci się powodziło- z tego przykazania danego najpierw Izraelowi, a potem chrześcijanom wynika pewne pierwszeństwo rodziców w stosunku do dzieci.

Poznałam niedawno pewną wyjątkową mamę piątki dzieci. Piszę >wyjątkową<, ponieważ jej sposób postępowania wobec dzieci był tak oryginalny, a zarazem ciepły i niewyszukany, że doprawdy można by jej pozazdrościć rodzicielskiej mądrości. Opowiedziała mi o karze, którą wymyśliła dla swojego dziecka zwracającego się do niej niegrzecznie. Żeby zapamiętało, że jako matka jest dla dziecka jak królowa  zadała mu, by do końca dnia zwracał się do niej „Wasza wysokość”. Radości przy tej „karze” było co nie miara, ale czy przez to ta ważna lekcja nie zostanie lepiej zapamiętana?

Czytam o Szwecji czasem, tamtejszym prawie i za każdym razem przecieram oczy ze zdumienia. Tam bożkiem uczyniono właśnie prawa dziecka, natomiast prawa rodziców do wychowania dzieci systematycznie się niszczy. Skutki są opłakane: rodziny w rozkładzie, dzieci oddawane z błahych powodów do domów dziecka, rodzin zastępczych, np. z powodu krzyku rodzica.

Niestety w Polsce nie tak dawno również te prawo ograniczono powiększając zakres odpowiedzialności pracowników socjalnych. Czy oni będą bardziej kochali te dzieci? Wątpię szczerze.



Zachwyt obowiązkowy

Te nasze dzieci ciągle a to głodne, a to spragnione, a to wymagają przebrania, zwrócenia uwagi na nie.  A nawet jeśli najedzone, napojone, czyste, to głodne miłości, czułości, bliskości.

Panu Jezusowi dziwnie bliski każdy z tych skarbów, skoro mówi: „Byłem głody, a nakarmiliście Mnie.” „Byłem spragniony, a napoiliście Mnie.”

Niektóre dzieci przybywają do nas jak goście umówieni, oczekiwani od dawna bądź niedawna. Inne zaś przychodzą bez zapowiedzi, nie proszone przez nas, choć zawsze z Serca Kochającego Boga. „Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”.

To stworzenie wynikające z Bożej miłości wprawia w zachwyt. Nie można się nie zachwycać nad kimś, kto wyszedł prosto z rąk Bożych. A z braku tego zachwytu i pokornego klękania przed tajemnicą rodzą się koszmary typu in vitro, dzieci płaczące godzinami w łóżeczku, osamotnione do granic możliwości.

Jeśli dzieci przyjmujemy jako oczywistość, jako naszą własność, to rodzi się z tego ich ból.

„Ty głupku, jak ty się uczesałeś”- usłyszałam kiedyś od pewnej matki słowa skierowane do jej syna. Czy powiedziałaby tak, gdyby pamiętała, że ma to dziecko powierzone tylko na pewien czas? Dziwne jest nasze serce zranione grzechem.



Opowiem kawał, może ktoś zrozumie

Zanim podzielę się z Wami znakomitym poważnym kawałem, najpierw kawałek z życia wzięty.

Założyłam mianowicie mojej 5-letniej latorośli anegdotnik zatytułowany „Tosia powiedziała…” Córka moja bowiem przeżywa cudny rozkwit jako mówca (mówczyni?). Dzisiejsze trafne jej spostrzeżenie dotyczyło 7-miesięcznego rozkosznego bobasa, zwanego niekiedy jej bratem:

-Ignaś jest jak czarownica, bo ma jeden ząb.

Jedno zdanie, a ilekroć mi się przypomni rozciąga mi usta w kierunku usznym.

No to jeszcze kawał:

Sobota wieczór. Dzwoni telefon w domu hydraulika.

– Dobry wieczór. Mówi Kowalski. Pana lekarz domowy. Pan przyjdzie do mnie pilnie, bo toaleta mi się zapchała.

– Ale Panie Doktorze! Jest sobota wieczór. Jestem w garniturze i lakierkach i zaraz na randkę wychodzę.

– Proszę Pana. Jak Pan ma problemy ze zdrowiem to ja przychodzę o każdej porze. Dnia i nocy.

– No dobrze. Za chwilę będę.

Po piętnastu minutach hydraulik puka do mieszkania lekarza. Faktycznie ubrany w garnitur i lakierki. Lekarz prowadzi go do toalety. Pokazuje zapchaną muszlę. Hydraulik zagląda do środka. Cmoka. Wyjmuje z kieszeni jakieś tabletki. Wsypuje do muszli i mówi.

– Dobra, a teraz niech pan muszlę obserwuje przez dwa dni. Jak nie będzie poprawy – to Pan do mnie zadzwoni w poniedziałek.

🙂

-A wiecie czym się różni lekarz od Pana Boga?

-?

-Pan Bóg wie, że nie jest lekarzem.

🙂

Mój szanowny małżonek taki kawał z brodą opowiedział dziś przez telefon znajomemu lekarzowi:

Pacjent puka do drzwi.

-Pan doktor przyjmuje?- pyta zajrzawszy do gabinetu.

-Nie odmawia.



Rozliczenie z karmienia…

Jak karmię? Czy to moje karmienie piersią czy jego zakończenie podyktowane jest miłością? Wystarczy wziąć do ręki List do Koryntian świętego Pawła, żeby zapytać:

  • Czy w moich decyzjach odnośnie karmienia, zakończenia karmienia jestem cierpliwa, łaskawa, wybaczająca, nie pamiętająca złego czy może unoszę się gniewem?

W niektórych decyzjach co do zakończenia karmienia można zauważyć ukaranie własnego dziecka, że nie jest takie, jakiego się spodziewali rodzice, że jego zachowanie nie jest takie. Wychodzi na jaw też współczesny psychologizm, że niby poczucie winy co do własych decyzji nie jest potrzeby.

Guzik prawda. Nadmierne poczucie winy nie jest potrzebne, ale zwykłe ludzkie poczucie winy jest niezbędne, bo jest głosem naszego sumienia.



Indoktrynujmy, bo inni nam zindoktrynują

Nie ma czegoś takiego jak neutralność, nie jesteśmy w stanie przekazać jej swoim dzieciom. Gdy zaś chodzi o płeć- jest to sprawa wręcz nabrzmiała nieobojętnym przekazem, nacechowanym wieloma emocjami. Zdaje mi się, że w epoce USG tym bardziej. Gdy ludzie widzą mamę „z brzuszkiem”- często zamiast o samopoczucie, zdrowie mamy i dziecka, pytają od razu o płeć. Im bardziej próbują genderowcy wmówić nam, że dziecko i tak sobie samo wybierze płeć, tym bardziej przykładamy do tego wagę. I chyba nie jest to przypadkowe.

Płeć po prostu jest ważna, choć nie najważniejsza. Ważna jest jej akceptacja. Najpierw przez rodziców, żeby dziecku było łatwiej się zaakceptować samemu jako dziewczyna lub jako chłopak. Mama i tato po prostu cieszą się, że mają córkę, cieszą się z syna. W okresie dojrzewania łatwiej się potem dziecku zidentyfikować z własną płcią. W tym czasie dziewczynkom mają prawo podobać się inne dziewczynki, kobiety. Chłopakom mogą imponować inni chłopcy, mężczyźni, mogą ich podziwiać. I nie ma to nic wspólnego z wynaturzeniem homoseksualizmu, ale jest normalnym etapem dojrzewania.

Najpierw podoba nam się własna płeć, do niej się odnosimy, z nią porównujemy, przyjaźnimy w większym stopniu. Pomaga to w zrozumieniu, kim jesteśmy jako kobiety, jako mężczyźni, do czego nas Pan Bóg powołuje w zgodzie z własną płcią. Widać to już u małych dziewczynek. Już w wieku przedszkolnym dziewczynka będzie wolała rysować królewny, damy. Chłopiec natomiast częściej narysuje rycerza, księcia czy innego bohatera płci męskiej. I bardzo dobrze- to taki prosty wyraz docenienia własnej płci. Żeby mieć prawidłową relację do płci przeciwnej, trzeba zaakceptować własną.

Niemożliwa zamiana



Odliczanie, wyliczanie, wymierzanie

Niektórzy ludzie chcą się odchudzać i jedzą z „linijką”, zapisują kalorie skrupulatnie, obliczają, ograniczają się. Inni z kolei z powodu choroby (np. cukrzyca) dbając o własne zdrowie pilnują diety.

A po co się zapisuje godziny ssania dziecka, długość tego ssania? Przecież ono ma przybierać na wadze i to szybko. Ma rosnąć według własnych potrzeb rozwojowych, nie według zegarka, nie według tabelek, ale według swoich własnych uwarunkowań (pomijając sytuację zaburzeń wzrostu, które jednak są dość rzadkie), dziedzicznych predyspozycji.

Zazwyczaj nie ma żadnych powodów, by zapisywać, odliczać czas ssania dziecka. Skąd w ogóle wziął się taki pomysł, żeby wyliczać dziecku czas ssania? Im dalej odchodzono od naturalnego karmienia, im mniej je rozumiano, im bardziej zajmowali się nim lekarze, tym więcej wymyślano „utrudnień”: odmierzanie czasu od jednego do drugiego karmienia, ograniczanie czasu spędzanego przez dziecko przy piersi, obliczanie ilości wypijanego mleka, oddzielanie matki od dziecka po porodzie. Te różne pomysły może sprawdzają się w sytuacji karmienia mlekiem krowim (w obecnych czasach jest ono pod postacią proszku mleka modyfikowanego), ale przy karmieniu piersią przyczyniają się wyłącznie do niepowodzeń w wykarmieniu dziecka własnym mlekiem.

Młoda mama zamiast odpoczywać podając pierś, zamiast podziwiać swoje maleństwo podczas karmienia stresuje się, czy aby nie za długo ono ssie, czy nie za krótko, czy nie za często, czy nie za rzadko. Czasami takie mierzenie „od linijki” tak psychicznie wymęczy mamę, że ma dość karmienia bardzo szybko. Więc decyduje się na to, co mierzalne, choć sztuczne.

Stąd zachęcam: pozwólmy ssać naszym dzieciom, ale róbmy to z radością, cierpliwą miłością (która karmi mimo własnego zmęczenia), ale bez zegarka. Dzieci się nie znają na zegarku, zwłaszcza małe.