Archiwum miesiąca czerwiec 2010


O ojcach i matkach

Scenka z życia wzięta.

Niezobowiązująca propozycja do męża:

-A może byś poszedł ze mną do K.?

-Nie, zmęczony jestem.

-Tosiu, a może Ty w takim razie chciałabyś pojechać ze mną do K.?- zapytałam naiwnie.

Nie, najpierw Tata.

Tu zapaliła mi się czerwona lampka. Powtórzyłam to samo, czy na pewno dobrze zrozumiałam, bo zazwyczaj lubi w różne miejsca ze mną jeździć . I? Odpowiedź oczywiście ta sama: najpierw tata.

Oczywiście, skoro tata nie chce, to dlaczego dziecko miałoby chcieć?

Tę zależność widzę też z innymi ważnymi osobami: maluch przypatruje się, jaką opinię ma na dany temat brat i siostra. Jeśli brat oceni nowe danie „ble, niedobre”, to murowane, że młodsza siostrzyczka nie będzie ryzykować.

Ciekawa jest ta zmiana znaczenia, jakie ma dla dziecka mama i tata. W pierwszych trzech latach życia (mniej więcej) to zazwyczaj matka jest dla dziecka „najważniejszą osobą” pod słońcem.  A potem stopniowo jej rola blednie. Ciężkości natomiast nabiera rola ojca jako „osoby znaczącej”.

Na początku więc pewnej pokory wymaga rola ojca- bo on wtedy może czuć się mniej ważny dla dziecka, mniej znaczący, skoro dziecko dąży głównie do kontaktu z matką. najbardziej wtedy może zdobywać serce dziecka dając mu poznać, że otacza opieką tą relację mamy z dzieckiem i w ten sposób jest po jego stronie.

Stopniowo jednak to się zmienia- ojcowie stają się niezmiernie ważni dla dzieci, ich opinie, zachowanie itd. Wtedy nienarzucania się, pewnej dozy pokory i dystansu potrzebują matki. Najlepsze co mogą w tej sytuacji to wspieranie ojców swoich dzieci w rozwijaniu z nimi relacji.

Nie znaczy to, że w którymkolwiek momencie matka bądź ojciec mogli sobie pozwolić na rezygnację z relacji z dzieckiem, zwalając ją na drugiego! Nic podobnego: skromniejsza w danym momencie rola to nie znaczy niepotrzebna. Na własne dziecko po prostu nie można się obrażać.

W pewnym momencie, może nawet szybciej niż nam się wydaje, rodzice zaczynają wychowywać dziecko może nawet  bardziej swoją więzią małżeńską niż pojedynczymi odniesieniami. Wtedy „nie, nie pomogę Ci” kierowane do współmałżonka przekłada się na „nie, nie chcę” dziecka.

Dlatego w małżeństwie nie można zaprzestać chodzić na randki, trzymać się za ręce, patrzeć w jedną stronę. A jeśli przyblakła ta relacja, to czasem można spróbować ją ożywić wiernością,  wyjściem z zaproszeniem na randkę lub na romantyczny spacer, okazaniem pierwszemu miłości, wzajemną pomocą itp.



Gdy Dzień Matki odwołano…

Może Dzień Matki, a może to Dzień Dziecka miał być zupełnie inny. Na ten termin mniej więcej miałam wyliczony przez siebie termin porodu…

Ale nasze dziecko odeszło wcześniej… O wiele wcześniej. Ale dzięki niemu poznałam wiele wspaniałych osób, wzięło ode mnie, choć tak małe, grube pokłady moich lęków i zaniosło je pod krzyż…Może to nie pasuje, bo refleksje zimowe i ciężkie, ale… może komuś innemu też jest zimowo i tęskno w te upalne dni.

Dla niego, naszego maleńkiego Józefa napisane już dawno:

Józinkowe znaki pewności

1?

Śmierć stara wariatka
zabiera gdzie popadnie
wymachuje rękami
i wygraża
śmiejąc się szyderczo

A my jej się boimy

dlatego

wiosnę do nas wysyłasz z transparentem „Jam zwyciężył świat”
lęk już niepotrzebny
wystarczy że ufności się chwycę

2?

Nie będę Cię nosić
do serca tulić
piersią karmić

Wiaro mała
skarlała z bólu

U Boga przytulniej
niż w jednym westchnieniu
mojego macierzyństwa

3?

Czy nazwiesz Go
Boże
jak i my nazwaliśmy
Józinek Józio Józef

Czy martwe nierozwinięte oczy otworzysz
na blask Twojej miłości

Ufność taka ogromna
ale ja zbyt mała

nie mogę jej dosięgnąć
nawet na palcach

4?

Jak cieszyć się z cudzych Jasełek?
Z dzieci
którym dane było
urodzić się
dorosnąć pięknie i niepięknie?

Jak cieszyć się ze śmiechu dziecka
przenikającego jak miecz
na wskroś

Zaryzykować
-przyjść z prezentem
kokardą owiniętym
z zawartością łzą

5?

Mały Aniele pod krzyżem
jeszcze oczu nie umiałeś otworzyć
a już modlitwą się napełniałeś

swoje rwące do rozwoju ręce
dałeś Bogu
jak niepotrzebny balast
bo nic jeszcze nie umiałeś
oprócz trwania
w maleńkiej kruchości

6?

Dziecko zbyt małe
by Cię nie kochać

To nie ja Ciebie będę nosiła
to Ty weźmiesz mnie w objęcia

w głębi bólu

gdy ksiądz-tylko człowiek
nie chce słuchać człowieka
zaprowadzisz do Boga
w słuch zamienionego
cichego jak góra

To Ty mnie przytulisz
w milczeniu
chociaż chciałam być ta pierwsza

7?

Krzyż Dzieciątka Jezus

Przez góry
niosła Cię Maryja pod sercem
potknęła się przestraszyła

-cierpiałeś?

Upał doskwierał w Izraelskiej ziemi
nie podano wody Matce

-cierpiałeś?

o zdrowie świętej Elżbiety staruszki
troszczyła się Niewiasta
mało odpoczywała

-cierpiałeś?

ciężkie dzbany wody nosiła
nie żałowała swojego potu

-cierpiałeś?

Dla kogo ten krzyż od poczęcia nosiłeś
Dzieciątko Kochające Najbardziej?

Czy dla równie małych?

8?

A propos paska świętego Dominika

Szła śmierć
przez oddział ginekologiczno-położniczy
obserwowała
nastroje
wnętrza matek
z podejrzliwością mordercy

Nagle oniemiała
zatrzymała się

Dominik
dziecko przeznaczone na zabicie
poświęcone Panu- w zbroi już było

-odeszła stara jędza
mszcząc się na innych

8?

Miałam dzisiaj nic nie pisać
słowa niepotrzebne
gryzą

wylewają się

może ktoś je odnajdzie
ułoży od nowa
lepiej
piękniej
żeby wyszły
puzzle z pejzażem nadziei

nie takie byle jakie

porozrywane
i pytające wciąż o to samo
niewdzięczne

(*)(*)(*)

9?

Anioły pod śniegiem się pochowały
udają że ich nie ma
tylko czasem robią a ku ku
czubek nosa wystawią
jakby wąchały
czy idziemy

ale zmartwychwstanie je odsłoni

wystarczy zaczekać
aż zacznie tajać

popłynie w niepamięć biała pustynia niewiary

10?

Grobie samotny
nieodwiedzany

wnuczątko
nie rozpoznane

pochyl się czasem nad nimi

nadzieją załopocz im w sercu
że chociaż nieopłakane
przywitasz ich z radością

11?

Aniele, który odszedłeś po cichu
spojrzałeś dzisiaj na mnie oczami cudzego dziecka
uśmiechnąłeś się
nic nie powiedziałeś

odwal z serca kamień
niech już uwierzy w zmartwychwstania dzień
w spotkanie, które się nie będzie kończyć

grób masz jak pierwszą kołyskę
miękki puch śniegu w niej
tak zimno
pocieszenie nie przychodzi
samo
bo by zamarzło

głupie moje słowa
nie radzą sobie ze sobą
po co jestem
gdy Ciebie nie ma
-sensu upatrują w czekaniu na spotkanie



Samotność w macierzyńskim pejzażu

Samotność jest doświadczeniem każdego człowieka. Dziecka, mężczyzny, kobiety, osoby starszej. Również matek- nie tylko tych opuszczonych przez mężów i ojców. Bo prędzej czy później ojcowie po narodzinach wracają do pracy zawodowej, a kobiety zostają na macierzyńskim, na wychowawczym w domu. Rzadko bywa odwrotnie.

Samotność domowa tym bardziej często ciąży, że właściwie dziewczyny, młode kobiety nie są przygotowywane do bycia żoną, mamą, gospodynią domową. Są przygotowywane do wykonywania zawodu, do pracy umysłowej bądź fizycznej,  rzadko natomiast matki uczą swoje córki, jak dobrze czuć się we własnym domu, jak sobie radzić z byciem żoną, mamą i nie zwariować. Koleżanki pracujące zawodowo potrafią okazać swoją wyższość nad „biedną kurą domową”. Nierzadko też dziadkowie nie mieszkają blisko lub emocjonalnie nie są tak bliscy, by stale wspierać matkę.

Opieka nad małym dzieckiem potrafi być fascynującym zajęciem, ale mimo to matki potrafią być tym bardzo znużone z powodu poczucia zamknięcia, obniżenia lotów, związania rąk przez opiekę nad dzieckiem. Zwłaszcza małe dzieci często potrafią chorować, więc mama przeżywa dobrowolny areszt domowy razem z dzieckiem.

Wiele mam, pomimo że planowało urlop wychowawczy nie wytrzymuje właśnie tego poczucia osamotnienia, tej monotonii opieki nad dzieckiem i „ucieka” przed tym do pracy.

Stąd zanim podejmie się decyzję o jakimkolwiek kroku, warto sobie zdać sprawę, że nie musimy być skazane na  to. Warto wychodzić z tego poczucia osamotnienia.

Jak można to zrobić:

  • rozglądanie się dookoła, czasem w sąsiedztwie są mamy, które również zmagają się ze swoim macierzyństwem; zagadnięcie innej mamy z dzieckiem jest zwyczajną rzeczą- nikt się temu dziwić nie powinien;
  • nie rezygnowanie z dotychczasowych przyjaźni, relacji rodzinnych- rozwijanie ich; prośba o pomoc w opiece nad dzieckiem;
  • rozwijanie własnych zainteresowań;
  • zapoznawanie przez rozmaite fora kobiet podobnie myślących i czujących: możliwość konfrontowania myśli, organizowania spotkań;
  • zauważenie we własnym dziecku człowieka narażonego na samotność i cierpiącego niejednokrotnie osamotnienie oraz w innych członkach rodziny.

Zwłaszcza ten ostatni punkt jest niezwykle cenny: bo wtedy daje szansę, że te dwie samotności mamy i dziecka spotkają się i nie będą tak przygniatające.

Dziś taki temat, ponieważ Kasia przysłała mi link do Klubu Mam, który jest też odpowiedzią na potrzeby społeczne kobiet opiekujących się własnymi dziećmi i pozostającymi w domu:

o klubach dla mam

Uważam to za świetny pomysł! Może jeszcze ktoś dołączy do już istniejących lub założy podobny klub?



Normalne jedzenie

Spotykam się często ze stwierdzeniem, że dziecko nie chce normalnego jedzenia, bo ssie tylko pierś.

Tkwi w tym założenie, że mleko matki to nie jest normalne jedzenie, tylko nienormalne. Jest w tym błąd myślowy: otóż mleko matki jest właśnie najnormalniejszym i całkowicie naturalnym pokarmem małego dziecka.

I właściwie zazwyczaj należałoby się cieszyć, że dziecko, które nie zgłasza  zapotrzebowania na innego rodzaju pokarmy, na „trudniejszą” żywność ma pokarm zawierający wszystkie składniki odżywcze począwszy od wody, białek, cukrów, tłuszczy, po enzymy, składniki przecwinfekcyjne, hormony itd.

Zwłaszcza mama pierwszego, jedynego dziecka narażona jest, by zbyt sztywno podchodzić do kwestii czasu wprowadzania żywności uzupełniającej. Gdy przeczyta, że ten odpowiedni czas to skończone 6 miesięcy, nierzadko stara się wtłoczyć w ten schemat swoje dziecko. Obserwacja rozwoju większej grupy dzieci pozwala się zreflektować, że dzieci dojrzewają jednak w różnym tempie. Zazwyczaj ten okres gotowości na nowe smaki, nowe potrawy poza mlekiem mamy waha się między 5-6 a 12 miesiącem. I część dzieci od razu z zapałem rozwija bujnie swój apetyt, inne z kolei czekają jeszcze dłużej (rekordziści nawet do 18 miesiąca). Jeśli dziecko rozwija się prawidłowo, nie ma anemii, to nie ma powodu do niepokoju.

Najczęstsze błędy popełniane przy wprowadzaniu nowej żywności:

  • zastępowanie w drugim półroczu dziecka mleka matki żywnością uzupełniającą (podczas gdy mleko powinno wówczas stanowić nadal podstawę diety); rezygnowanie z karmienia piersią według potrzeby w drugim roku życia;
  • porównywanie się z innymi mamami, z innymi dziećmi;
  • nie reagowanie na sygnały przekazywane przez dziecko (np. niechęć do jedzenia);
  • zmuszanie dzieci do jedzenia, np. podstępem, zabawianiem;
  • robienie z jedzenia dziecka problemu; przyklejanie mu etykietki „niejadek” (dziecko słucha i uczy się od rodziców, kim jest);
  • zbyt wczesne wprowadzanie najbardziej alergizujących pokarmów do diety dziecka: cytrusy, selery, przetwory z mleka krowiego, pomidory, kakao, orzechy, ryby; zwłaszcza gdy dziecko miało jakieś objawy alergii, można te pokarmy zostawić na drugi rok bądź później;
  • wczesne podawanie śmieci żywieniowych;
  • równoczesne podawanie pokarmu składającego się z wielu składników.

Karmiąc dziecko piersią, warto zdać sobie sprawę z tego, że żywność uzupełniająca jest przynajmniej z kilku powodów „trudniejsza” dla dziecka:

  • wymaga dobrego pogryzienia i dokładnego zmieszania ze śliną, czego dziecko dopiero zaczyna się uczyć;
  • może być zanieczyszczona, a więc wymaga sprawniejszej pracy nerek i wątroby (oczyszczalni organizmu);
  • wymaga sprawnego działania enzymów i procesów trawiennych;
  • może zawierać składniki podrażniające, alergizujące.

Dla dziecka w drugim półroczu i drugim roku życia niekiedy pół łyżeczki, łyżeczka to jest właśnie tyle, ile dziecko może potrzebować. Ani mniej ani więcej. Po ćwiartce albo po łyżeczce można proponować dziecku na pierwszy raz danego pokarmu. Jest to właściwa ilość, żeby oswajać się z danym smakiem, konsystencją, zawartością.

Jeśli dziecko akceptuje te pół łyżeczki, można wówczas kolejnego dnia zaproponować już całą łyżeczkę obserwując jego reakcję.

Nasz stosunek do karmienia żywnością uzupełniającą jest nacechowany kulturowymi uwarunkowaniami.

Wiele rodzin wychowuje swoje dzieci dążąc do przekarmiania jako ideał przedstawiając:

-dziecko jedzące dużo;

-dziecko jedzące wszystko oraz szybko;

-dziecko pulchne.

Przekarmiać łatwo też jest dzieci przyzwyczajone do butelki ze smoczkiem, która zazwyczaj uczy wypijania więcej niż potrzeby dziecka tego wymagają ze względu na niefizjologiczny wypływ (ciągły jednostajny). Dzieci te często mają rozciągnięte żołądki czyli przygotowane do przekarmiania. Czy warto więc porównywać swoje dziecko karmione piersią z dzieckiem karmionym butelką?



Pierś czy wymię? Kobieta czy samica?

„Kazać komuś dać gotowe myśli to polecić obcej kobiecie, by urodziła własne twe dziecko. Są myśli, które w bólu samemu rodzić trzeba, i te są najcenniejsze. One decydują, czy podasz, matko, pierś czy wymię, czy wychowywać je będziesz jak człowiek, czy jak samica, czy kierować nim będziesz, czy wlec na rzemieniu przymusu, czy tylko, póki małe, bawić się będziesz, znajdując w pieszczocie z nim dopełnienie skąpych lub niemiłych pieszczot małżonka; a później, gdy nieco podrośnie, puścisz samopas lub zwalczać zapragniesz.”

Znowu Stary Doktor przychodzi mi z pomocą.  Mocne słowa- już widzę oburzenie mam karmiących butelką z mieszanką modyfikowaną (z wyboru!), która nie jest niczym innym jak właśnie mlekiem krowim z odrobiną „retuszu”.

Jeszcze takie dyskusje przychodzą mi na myśl, gdzie kobiety same przyznawały, że one są zwierzętami i niczym innym. Że człowiek jest zwierzęciem i niczym innym. Na kogo wychowają swoje dzieci? Ukierunkują je do zrównywania się ze zwierzętami?

Stary Doktor duże pokładał nadzieje w rozumie. To zrozumiałe- trzeba z niego korzystać, żeby nie zrównać się ze zwierzętami. Ale przy karmieniu piersią tak jakby on nie wystarczał, niestety. Bo czasem matka zmaga się ze sobą, ma wiedzę dużą, a jednak butelka wygrywa, emocje wygrywają lub choroba decyduje. Samej zdarzało mi się pomagać z całych sił- na marne.  Jest w tym dar od Boga. Niezasłużony.

Jak go wykorzystamy? Czy będzie pomocą w wychowaniu czy balastem? Bo człowiek z dobrej nawet rzeczy (jaką jest karmienie) potrafi zrobić kajdany. Ze sprężyny, od której dziecko odbija się, by skoczyć wyżej i dojrzalej, można zrobić dławiący łańcuch na szyję. Karmienie piersią, bliskość z dzieckiem może być taką sprężyną rozwoju i samodzielności, ale można z niej też zrobić metodę manipulacji.

Karmienia piersią nie można gloryfikować, ale widzieć w nim potrzebną pracę matki- owszem- pracę, która ma służyć przede wszystkim dziecku. Pracę radosną, ale i czasem mozolną. Pracę, której znaczenie wygasa, ale owoce zostają.



Czy poświęcenie jest potrzebne?

Właściwie nie zamierzałam dziś pisać o poświęceniu. Wpadła jednak mi w ręce książka Marka Edelmana „I była miłość w getcie”.

Wpadła i wciągnęła. A są to słowa człowieka, który nie tylko przeżył getto, Powstanie w getcie i Powstanie Warszawskie, ale był ostatnim dowódcą Żydowskiej Organizacji Bojowej, starał się być autentyczny. Wiele by pisać, chcąc zaprezentować tę postać.

Prościej będzie podzielić się cytatem:

„Bo nienawiść jest dużo łatwiej wzbudzić, niż skłonić do miłości. Nienawiść jest łatwa. Miłość wymaga wysiłku i poświęcenia”.

W dziedzinie wychowania promowany jest teraz niestety zwłaszcza na łamach niektórych portali i niektórych gazet model typu: łatwo i przyjemnie, patrząc na doraźne korzyści.

Taki model prowadzi jak równia pochyła wyłącznie w dół człowieczeństwa. W rodzicielstwie potrzebne są i ból rodzenia, i nocne pobudki, i zmaganie się ze sobą, żeby nie walczyć z dzieckiem.

A więc trzeba walczyć ze sobą, ze swoim lenistwem, niechęcią, brakiem zrozumienia, ze swoimi wadami, żeby być po prostu wiarygodnym człowiekiem, a więc także rodzicem.

„(…) trzeba dziś znowu młodzież nauczyć, iż pierwszą i najważniejszą rzeczą jest życie, a potem dopiero jest wygoda.”

Ale czy dopiero młodzież? To o wiele za późno! Już bardzo malutkie dziecko można poprosić, żeby zrobiło coś, czego mu się nie chce ze względu na kogoś, kogo kocha: mamę, tatę, siostrzyczkę czy braciszka albo Pana Jezuska. I przede wszystkim dla Pana Jezusa. Wytłumaczyć, że zależy nam na tym albo komuś z rodziny, że Pan Bóg potrafi się cieszyć z usiłowań małego dziecka. Już niewielki rozmiarami człowiek może i powinien się wprawiać w przezwyciężaniu siebie, swojego „chcę” na tyle, na ile jest w stanie.

Oczywiście maluch powinien też odczuć, że to jego chcenie też jest ważne: dla mamy, taty, ponieważ on sam jest dla nich ważny itd. Ale równocześnie można pokazywać mu, że samo też może zrobić coś, co jest dla kogoś innego ważne, choć nie przynosi nam samym korzyści, przyjemności.

Ważniejsze jest życie niż wygoda- na te słowa przypomina mi się znajoma rodzina wielodzietna z 9 dzieci. Oni dla mnie są tego świadectwem. Ich głęboka miłość do tych dzieciaków procentująca w ich rozwoju.

Czytając te słowa niestety przypomniała mi się szkoła podstawowa, w której byłam na zakończeniu roku szkolnego moich dzieci. I słysząc, czym sycą dusze dzieci, utwierdziłam się w przekonaniu, że dobrze zrobiłam zabierając  stamtąd moje dzieciaki. Co takiego usłyszałam na akademii z okazji zakończenia roku? Niby nic takiego, znaną piosenkę: „Nic nie robić, nie mieć zmartwień, chłodne piwko w cieniu pić (…) nic nie robić, mieć nałogi, bumelować gdzie się da.”

Usłyszawszy to zastanowiłam się, czy ci pedagodzy myślą, komu taki przekaz przedstawiają? Piosenka jest w rzeczy samej humorystyczna i o tym ja wiem, ale 6-7-8 latki rozumieć tego nie muszą. Czy tym pedagogom się zdaje, że dzieci nie słuchają? Z mojej perspektywy widzę, że dzieci słuchają i to niesamowicie uważnie, zwłaszcza, jeśli zainteresuje je jakieś nowe słowo, coś odkrywczego. Co wezmą z takiego przekazu? Że nałogi mogą być fajne? Że leniuchowanie jest w porządku? Za taki przekaz wychowawczy ja dziękuję, nie chcę.

Oczywiście trud i poświęcenie zaczynają być pociągające, gdy nie zabraknie w tym wszystkim radości, ale to nie znaczy, że można z nich zrezygnować. One są po prostu nieodłączną częścią życia i prędzej czy później na nie natrafimy, jeśli będziemy chcieli iść dalej.

Nie wszyscy o tym wiedzą, ale w ogóle słowo „poświęcenie” jest bardzo pozytywnym słowem tak jak świętować, święcić. Bo poświęcić ma bardzo dużo wspólnego z uświęcić. Chociaż nam po ludzku trud, cierpienie, przezwyciężanie swoich wad może wydawać się bezsensowne, zbyt mozolne, to jednak Pan Bóg widzi lepiej. Bo on zawsze ma lepszą perspektywę.



Wychowanie małego dziecka

O małym dziecku mówimy w literaturze do lat 3. Wiele osób się zastanawia, jak wychowywać, a niektórzy czy wychowywać tak małe dziecko?

To jest jakiś znak czasów, że niektórzy podważają w ogóle sens i potrzebę wychowywania małych, a nawet dużych dzieci. Brak wychowania to też wychowanie, ale bez ukierunkowania, bez zasad, bez wsparcia czyli po powierzchni życia, z prądem. A jak wiadomo tylko żywe ryby potrafią płynąć pod prąd.

Wychowanie zaczyna się przynajmniej 10 lat przed narodzeniem dziecka -mówi wschodnie przysłowie. I jest w tym głęboki sens: bo wychowujemy przede wszystkim sobą. Wychowujemy dobrze przede wszystkim pracując nad sobą, dokonując wyborów zgodnie z sumieniem, wymagając najpierw od siebie samych.

Jak się ma to wychowanie sobą, tym, kim jesteśmy do małego dziecka?

Maluszek poczyna się w naszym ciele, a stworzony z Bożej miłości, wymaga, by to ciało mu najpierw oddawać: miejsce w nim, jego pokarm, jego sily. A ponieważ człowiek  nie jest samym ciałem, ale zawsze uduchowionym ciałem, zawsze duszą ucieleśnioną, to dając dziecku swoje ciało, swój czas, pokarm, ręce do noszenia, serce do przytulenia, łatwiej do miłości ku dziecku skłonić swoją duszę.

Oddajmy głos dr Januszowi Korczakowi („Jak kochać dziecko”, Warszawa 1992), który wychowywał właśnie swoją obecnością, głębokim zrozumieniem i wiernością do końca swojemu powołaniu:

Nieprawdą jest, że dziecko pragnie szybki z okna i gwiazdki z nieba, że je przekupić można pobłażaniem i uległością, że jest wrodzonym anarchistą. Nie, dziecko ma poczucie obowiązku nie narzuconego przemową, lubi plan i ład, nie wyrzeka się prawideł i obowiązków. Żąda tylko, by brzemię nie było zbyt ciężkie, by grzbietu nie raniło by znalazło wyrozumienie, gdy się zawaha, poślizgnie, gdy znużone przystanie, by tchu zaczerpnąć. (…)

Przeraźliwie samotne może być dziecko w swym cierpieniu.

Widzieć w dziecku człowieka cierpiącego, wymagającego uważnego słuchania, czyż to nie istotne?

Inaczej mówi do nas dziecko ukryte w brzuchu mamy, inaczej niemowlę. Jedno swoim ruchem, spokojem i niepokojem, przeobrażaniem naszego kobiecego ciała. Drugie mówi ruchem, mimiką, krzykiem, płaczem, gestem. Ani płaczu, ani krzyku, ani ruchu, ani nawet cierpienia dziecka nie trzeba się bać. Jeśli nasze zachowanie będzie powodowane strachem, to będzie niewłaściwe, nadwrażliwe, podobnie jak niewłaściwe będzie zachowanie ignorujące płacz, tylko wówczas tą niewłaściwością będzie niewrażliwość i znieczulenie.

Żeby mieć serce gotowe do adekwatnej reakcji na płacz dziecka, dobrze być wolnym od lęku, zwłaszcza nadmiernego. „Wolność jest w nas”- powiedział ksiądz Jerzy Popiełuszko, można ją odkryć. Ale nie byłoby jej, gdyby nie wlał jej w nas Ten, który nas stworzył jako osoby wolne. Dla mnie osobiście największą wolność daje zjednoczenie z krzyżem Pana Jezusa- ona usuwa lęk i daje siłę niewyobrażalną. Również do wychowania.

Cdn.



Geniusz kobiety

Znowu niepoprawnie politycznie o kobiecości.

Pan Bóg na początku stworzył nas mężczyzną i niewiastą. Widocznie to miało sens. I ma nadal, bo Pan Bóg żyje i jest obecny, mówi między innymi przez takich ludzi jak Jan Paweł II:

„Godność kobiety wiąże się ściśle z miłością, jakiej ona doznaje ze względu na samą kobiecość, i równocześnie z miłością, której ona ze swej strony obdarza. (…) Nasze czasy oczekują na objawienie się owego „geniuszu” kobiety, który zabezpieczy wrażliwość na człowieka w każdej sytuacji: dlatego, że jest człowiekiem! I dlatego, że „największa jest miłość” (Kor 13, 13)” z Mulieris dignitatem.

Mówiąc w taki sposób przez współczesnych proroków z pewnością dodaje Ducha kobietom, by doceniły ten dar otrzymany z góry, dar kobiecości, otrzymany niezasłużenie. I rozwijały go w każdej sytuacji życiowej jakiej jesteśmy: jako żony, mamy, siostry, przyjaciółki czy zakonnice. Bo w każdej z nich możliwa jest miłość.

Skoro Pan Bóg stworzył nas na początku mężczyzną i niewiastą, a nie dodatkowo jeszcze homoseksualistą i homoseksualistką, to widocznie miał jakiś powód.



Nieznajomość początków

Spotkałam się z sytuacją, że zwrócono matce miesięcznego dziecka uwagę, żeby w czasie Mszy Świętej nie karmiła piersią. Z mojego punktu widzenia jest to nieludzkie: niemowlę nie jest w stanie odraczać swoich potrzeb (kłania się psychologia rozwojowa). Taka zdolność dopiero zaczyna się rozwijać w drugim roku życia i to z niemałym trudem. Niektórzy dorośli nawet jeszcze nie panują nad tą sferą, a cóż dopiero maleńkie niemowlęta.

Jeśli dziecko ssie smoczek uspokajacz np. 30 minut, to znaczy, że wypiło mleka matki o 30 minut za krótko (może za słabo przybierać na wadze w stosunku do swoich potrzeb- a w pierwszym roku życia powinno  mniej więcej potroić swoją urodzeniową wagę). Jak często i dużo my byśmy musieli jeść, żeby w pół roku podwoić swoją wagę, a w rok ją potroić- wyobraźmy sobie. Podawanie smoczka-uspokajacza czy karmienie mieszanką przed Mszą Świętą (żeby dziecko ją przetrzymało- mleka modyfikowane są ciężkostrawne, więc długo zalegają w żołądku niemowlęcia i długo się dziecko nie upomina) jest dla niego niekorzystne, ponieważ może odbić się na jego zdrowiu lub spowodować niedostateczne wytwarzanie przez matkę mleka.

Wielkim błogosławieństwem jest dla matek uczestnictwo w świętej Ofierze Pana Jezusa- jednak nie powinno to kolidować z ich macierzyńskimi obowiązkami. Matki karmiące piersią zwyczajnie karmią piersią podczas Mszy Świętej- najwyżej się kamuflują, zasłaniają, siadają z boku, z tyłu albo z powodu karmienia w ogóle nie idą w dzień powszedni na Mszę, ani w niedzielę podczas połogu czy choroby dziecka (mają do tego prawo). Osobie z boku łatwo jest łatwo powiedzieć: „Nie karm w czasie Mszy Świętej, przetrzymaj dziecko, żeby wtedy nie jadło”- ale taka matka w ten sposób prędzej czy później może  zapracować sobie na „brak mleka w piersiach”.  Czy będzie miała potem pieniądze na mleka modyfikowane (najmniej 200 złotych miesięcznie) oraz na leki (częstsze choroby spowodowane niewłaściwym żywieniem)? Osoba zwracająca jej uwagę jej tego nie zasponsoruje.

Priorytetem dla osób duchownych powinno być karmienie ludzi- mężczyzn i kobiet Słowem Bożym, Ciałem Pana Jezusa, a więc karmienie ich duszy. Ale dla matki zwłaszcza w pierwszym roku życia priorytetem również powinna być miłość, której wyrazem jest wykarmienie własnego dziecka, zapewnienie mu opieki (co nie musi kolidować z karmieniem duszy). Warto, żeby osoby postronne to zrozumiały. A rozumiejąc doceniły.

Jeśli nie uszanują i nie docenią tego, to nie uczą kobiet być dobrymi matkami. Bo żeby karmić duszę dziecka, najpierw trzeba wykarmić jego ciało.  A karmiąc ciało niemowlęcia, ogrzewa się jego duszę, przygotowuje ją do wzrostu. Rzeczy, o których piszę na prawdę powinno się wynosić z domu od własnych matek, sióstr, ale ponieważ teraz większość ludzi się wychowuje w rodzinach małodzietnych, utrzymuje niezbyt bliskie kontakty z własnymi matkami, z innymi członkami rodziny, modelem często jest sztuczne żywienie, nie jest łatwo nauczyć się tego.

Niemowlęciu po prostu wypada ssać pierś w każdych okolicznościach (tak samo jak robić kupę w każdych okolicznościach), ponieważ ono nad tym kompletnie nie panuje, nie kontroluje tego.

Tak samo niektóre osoby zdają się nie rozumieć za bardzo, że okres połogu (6 tygodni po porodzie), to okres, kiedy matka nie powinna być obarczana obowiązkami przynajmniej z kilku względów. A nawet jeśli musi pewne obowiązki wypełniać,to priorytetem w tym okresie jest jednak opieka, karmienie młodszego dziecka. Matka w okresie połogu:

  • jest osłabiona po porodzie, ma cały czas odchody połogowe (6 tygodni mniej więcej);
  • potrzebuje czasu na regenerację sił (poród to wysiłek porównywalny z biegiem maratońskim);
  • powinna być wtedy szczególnie dyspozycyjna dla dziecka, które jej potrzebuje (niektóre noworodki potrzebują ssać wiele godzin na dobę, żeby się najadać, ponieważ ssą jeszcze mało efektywnie), karmienie piersią jest także bardzo ciężką pracą w pierwszych miesiącach: wymaga często dostosowania matki do dziecka, a dziecka do matki;
  • we wszystkich niemal kulturach połóg to okres, kiedy daje się matce odpoczywać tyle, ile tego potrzebuje, nie tylko nie obciąża jej się, ale opiekuje się nią– to jest szczególny czas matkowania jej, by mogła być dyspozycyjna dla własnego dziecka;
  • jest to czas, kiedy matka niejednokrotnie wiele razy w nocy musi karmić, przewijać dziecko- a więc ona wykonuje ogromną całodobową pracę nawet bez sprzątania, gotowania itd.

Warto, byśmy same siebie rozumiały w początkach macierzyństwa, aby móc kolejne pokolenia kobiet wspierać, nie stawiać sobie nierealistycznych celów, pozwolić sobie w tych pierwszych tygodniach z dzidziusiem na zwolnienie obrotów.

Wracając do sprawy karmienia piersią.

Nawet w kulturach, gdzie pielęgnowana jest wstydliwość, zakrywanie całego ciała, np. wśród muzułmanów, gdzie kobiety są zakryte od stóp do głów, matki karmią swobodnie niemowlęta choćby i na ulicy. W epoce wiktoriańskiej słynącej ze swej pruderyjności kobiety otwarcie bez skrępowania karmiły piersią dzieci w kościele.

Zastanawiam się, co takiego dzieje się w głowie współczesnego człowieka, że matce karmiącej piersią każe się schodzić do podziemi. Nie ma we mnie zgody na taką sytuację.

Ciekawe, że dawniej wspieranie naturalnego karmienia było tak powszechne i oczywiste, że nawet księża nie bali się o tym mówić na ambonach, pisać o tym (wiek XVII – XIX).

Przykłady?

bp Ignacy Krasicki

Do Katarzyny z Krasickich Stadnickiej

O matko dobra, co za dawnym wiekiem
Idziesz, choć jesteś i młoda, i ładna,
Co znasz, iż płód twój przecież jest człowiekiem,
A w czasach naszych zbyt rzadko przykładna,
Żona podściwa, rozumna i miła,
Śmiesz sama karmić to, coś urodziła.

Taj się, bo cnota teraz pośmiewiskiem,
Taj się, bo dobrą już się być nie godzi.
Tak wiek nie rzeczą światły, lecz nazwiskiem,
Nad dawną cnotą zuchwale przewodzi
I gdy przepisy wiekotrwałe maże,
Śmie szydzić z tego, co natura każe.

Pod Jagiełłami, Wazami i Piastą
Podściwa dzikość rozrządzała domy,
Lepiej niż damą było być niewiastą.
Nasz wiek syt w zbytki, w istocie poziomy,
Zrządził, iż zniósłszy dawne grubiaństwo,
Utraciliśmy i cnotę, i państwo.

Płci wdzięczna, kiedy męska tak odrodna,
Dawaj przykłady, zawstydź, wzbudź ospałych.
Płci wdzięczna, stan się uwielbienia godna:
Ródź, karm, pielęgnuj w umyśle wspaniałych.
Zgładzi wiek przyszły, co dzisiejszy szpeci,
Z podściwych matek dobre będą dzieci.

Dzieła wybrane, PIW, Warszawa, 1989, tom1.

Więcej o historii karmienia piersią znajdziecie tu:

karmienie piersią dla profesjonalistów



Porodowe zamyślenia

Temat rodzenia dziecka bliski był mi od zawsze. Jest w tym coś fascynującego tajemniczego i niepowtarzalnego jak niepowtarzalne jest każde dziecko. Moja położna mawia, że każdy poród jest swego rodzaju niespodzianką, niesie jakiś element zaskoczenia.

Taka refleksja snuje mi się gdzieś po głowie: co właściwie jest najważniejsze w czasie rodzenia dziecka?

  • Skupienie się na dziecku, na misterium, tajemnicy porodu– matka jest w tym niezastąpiona. Dziecko jej w tym czasie ogromnie potrzebuje: jej otwarcia się na nie, jej współpracy z siłami natury. Każdy skurcz ogranicza dopływ tlenu do dziecka, więc skuteczne oddychanie w trakcie porodowego skurczu, jest niebagatelnym prezentem dla dziecka: dotlenieniem go i ofiarowaniem mu swojej siły życiowej.
  • Dla osoby wspierającej jest najważniejsze, by otoczyć matkę rodzącą poczuciem bezpieczeństwa, zapewnić jej (na ile się da) możliwie dużo intymności, spokoju, zapewniając o własnej akceptacji. Być jej oddanym, ale nie przekazując jej własnych niepokojów, niepewności.

„Silnemu powierzony został bezbronny” (Romano Guardini)- to jest prawda o porodzie fizjologicznym. Matka jest tu osobą obdarzoną siłami rodzenia. Ale czy wybiera spostrzeganie siebie jako zdolnej do otwarcia się na siły rodzenia dla dobra dziecka czy jako bezwolnej bezsilnej pacjentki? Nie piszę tu o patologii, gdzie ta bezsiła i ból zwyciężają- gdzie rzeczywiście wymagana jest pomoc medyczna i trzeba ją wybrać. Odnoszę się do stanu fizjologii czyli zdrowia matki i dziecka, kiedy aktywnie współdziałają oni w dziele narodzin.

Wówczas 50% pracy rodzenia wykonuje matka, ale 50% udziału ma dziecko, które aktywnie kręci głową (w slangu medycznym: rotuje się), odpycha się nóżkami, rączkami, przesuwa się aktywnie i z całej swej kruchej ale niezbędnej siły.

„Narodziny to fakt fizyczny, zarazem jednak, i to w pierwszej kolejności, symboliczny i metafizyczny, który zawsze wyzwala procesy psychiczne o olbrzymim znaczeniu.”  (Claudio Rise 2010)

Matka więc w czasie porodu ponosi ogromny wysiłek porównywalny do biegu maratońskiego, ale zarazem jej zanurzenie w skupienie, łączność z dzieckiem, modlitwę rodzi je psychicznie.

Hałas, zamieszanie, niepokój, odrywanie jej od dzieła rodzenia na różne badania, podglądanie mogą spowodować, że jej ciało zahamuje proces rodzenia. Podobnie może być, gdy w czasie porodu rozgrywają się w jej wnętrzu nierozwiązane konflikty.

„Nowe nie może się narodzić, ponieważ zmusi mnie do tego, żebym zmieniał się razem z nim. Każe mi też podjąć odpowiedzialność i uświadamia fizyczną skończoność, nieuchronny kres, do którego prowadzą wszystkie przemiany mojej osoby” (Claudio Rise 2010)

Symbolicznie narodziny oznaczają możliwość rozwoju życiowego, który domaga się, by się nań otwarto, przyjęto go.

Czy wchodząc w poród zgadzamy się na te głębokie zmiany, które dziecko wnosi w nasze życie? Czy oddychamy dla dziecka dając mu nową przestrzeń wolności, rozwoju poza swoim ciałem?

W trakcie pierwszej fazy skraca i rozwiera się szyjka macicy dochodząc do średnicy 10 cm, ale jeszcze ważniejsze, by otwierało się matczyne serce.