Archiwum miesiąca kwiecień 2014


Pod ochroną

Sowy pod ochroną. Ropuchy, węże, niedźwiedzie.

Moje dzieci mocno przeżywają, że wyczytały, że nawet żaby, których mamy całe mrowie na działce oraz wróble są pod ochroną.

A człowiek?

 



Czym jest karmienie piersią?

Co to takiego karmienie piersią?

To sztuka cierpliwości. Owszem można wymieniać inne czynniki, dzięki którym ono udaje się bądź nie. Jeśli jednak braknie cierpliwości: do siebie, do dziecka, do tego daru Bożego, jakim jest karmienie piersią, to klapa.

Pomagałam wielu mamom i widzę tą prawidłowość, że gdy braknie cierpliwości z tego daru nic nie zostaje. Inne przyczyny powodzenia/niepowodzenia też oczywiście występują, ale gdy zabraknie dyspozycyjności matki, jej wystarczającej otwartości na potrzeby dziecka, to przechodzi się na sztuczne żywienie prędzej lub później. Jeśli zabraknie też jej cierpliwości do własnego ciała, sposobu jego funkcjonowania. Ale nie mówię tu o cierpiętnictwie, a o cierpliwości: co różni się radością. Cierpliwość jest otwarta na radość, cierpiętnictwo jest otwarte na smutek i zrzędzenie.

Stwórcy karmienie piersią się udało. Choroby, trudności, nieporozumienia między mamą a dzieckiem występujące tu niekiedy nie zaprzeczają temu, ale pokazują jak grzech, zło niszczy. Zakończenie karmienia też może być piękne i dobre, gdy wracamy do Bożego pomysłu na nasze życie.

Dostałam niedawno piękny list od pewnej mamy, która opisuje, że zakończyła karmienie swojego dziecka w zgodzie z nim, że ten etap życia pozostanie pięknym wspomnieniem dla niej. Takie proste: miłość jest cierpliwa… Takie trudne: dać małemu człowiekowi czas na dojrzewanie…

Bardzo lubię Wyżynę Krakowsko-Częstochowską z jej przecudnymi białymi wapieniami. Z dzielnymi roślinkami, które w najmniejszych zagłębieniach takich kamieni potrafią wyrastać. My też czasem przesadzamy nasze dzieci w takie niesprzyjające miejsca, sposoby funkcjonowania.

Nie uciekniemy od cierpliwości: jeśli nie mamy jej do bycia z dzieckiem, to trzeba ją będzie mieć do pracy zawodowej. Jeśli nie mamy jej do karmienia piersią, trzeba jej będzie się uczyć do wygotowywania i podawania smoczków, butelek itp. Bo dziecko się nie poddaje: prosi swoim płaczem niezależnie od postępków rodziców o miłość cierpliwą.



Noszaki-dzieciaki

Lubię nosić me dziecię na plecach. Chusta wiązana tkana spełnia swoją rolę.

Siedzi sobie człowiek na plecach, widzi, co chce, czuje mamę, ma darmowy transport. Jak chce, to się wtuli i sobie zaśnie. Jak mu się znudzi, że jest noszony, zgłodnieje etc., to od razu umie pokazać, żeby go zdjąć.

Od czasu do czasu ktoś daje wyraz swojej litości nade mną i nad moim dzieckiem: jak to ciężko tak nosić! jak to dziecku niewygodnie/ciasno/zimno/ciepło (wstaw dowolny przysłówek)! No i nawet nauczyłam się już nie dziwić tymi uwagami zbytnio. Dlaczego? Bo ludzie patrzą przez pryzmat swojego doświadczenia: zazwyczaj wożenia dziecka w wózku, noszeniago na rękach.

A co się takiego dzieje, kiedy nosimy na rękach:

  • rzeczywiście jest nam ciężko: wysiada prędzej czy później kręgosłup (czasem skutki czujemy dopiero po latach), boli kręgosłup, ręce;
  • mamy zajęte ręce, niewiele możemy zrobić, nie możemy się zająć starszymi dziećmi, ciężko ugotować obiad, rozwiesić pranie mając dziecię w objęciach itd.;
  • obniżają się narządy dna miednicy, skutki tego również mogą się pojawić dużo później, m.in. mimowolne popuszczanie moczu, wypadanie moczu; im więcej dzieci, im więcej noszenia na rękach, im większe predyspozycje ku tym przypadłościom, tym większe szanse na te „atrakcje”;
  • noszenie dziecka kojarzy nam się jako utrudnienie codziennego funkcjonowania, przy każdej okazji staramy się odłożyć malucha, ulżyć sobie.

Te utrudnienia nie występują podczas noszenia w chuście, zwłaszcza na plecach: kręgosłup nie boli, można większość rzeczy w domu zrobić, narządy dna miednicy wracają po porodzie na swoje miejsce, zaprzyjaźniamy się z dzieckiem i z chustą jako pomocnym narzędziem. Dziecku oczywiście nie jest ani niewygodnie, ani za ciepło, ani zimno, bo ciało matki nie jest kanciaste i dostosowuje się do potrzeb noszonego dziecka tak jak dostosowywało się podczas noszenia go 9 miesięcy pod sercem (czyli nie zauważając tego: np. obniżając albo podwyższając swoją temperaturę tak, żeby to było korzystne dla dziecka).

Nosząc w chuście nie widzimy potrzeby, żeby ulżyć sobie, a więc dostrzegamy, że noszenie przynosi ulgę dziecku w różnych sytuacjach i służy zaspokojeniu jego potrzeb fizycznych, emocjonalnych, poznawczych.

Jedno z moich dzieci lubiło zasypiać z główką schowaną do chusty („Czy aby się nie udusi?”), a pod koniec spania zwieszać ją swobodnie do tyłu („Proszę pani, główka dziecku wisi!”).

Niedawno zaczepiła mnie nieznajoma siostra zakonna, kiedy najmłodsze dziecię spało sobie spokojnie wywiesiwszy głowę:

-Czy ta główka dziecku nie odpadnie?

-Nie, nie odpadnie. Dobrze przymocowana przez Stwórcę. – i posłałam siostrzyczce radosny uśmiech i dalej konwersowałyśmy.

Nauczyłam się nie przejmować zwisaniem głowy dziecka, gdyż:

-dzieci mnie nauczyły, że im się tak wygodnie śpi;

-specjalistki od noszenia: matki w Afryce, Azji, tam gdzie się nosi dzieci w chustach od pokoleń też się tym nie przejmują, pozwalają dzieciom na takie spanie, a dzieci tam mają kręgosłupy dobrze zbudowane po takich doświadczeniach.

Ludzie mają z tym jeszcze problem, gdy zarzucam człowieka na plecy. Jako objaw życzliwości i troski przyjmuję, gdy chcą mi wtedy pomagać. Jest z tym jednak problem, że nie ma tu w czym pomagać: dziecko jest bezpieczne, nic mu nie grozi, ja z kolei umiem wrzucić sobie człowieka na plecy do chusty. Czuję się więc niezręcznie: doceniam życzliwość, a muszę odmówić, bo ewentualna pomoc raczej mi przeszkadza niż pomaga (kiedy mnie stresuje czyjś badawczy wzrok, robię więcej „niedociągnięć” w motaniu się chustą).

Ogłaszam więc konkurs na ciętą ripostę: Co odpowiedzieć takiemu życzliwemu, żeby nie poczuł się urażony, że odmawiam? A zarazem, żeby zrozumiał, że się to robi samodzielnie (no, może poza sytuacją, kiedy się dopiero uczy- czyli kilka pierwszych razy) i pozostało po tym doświadczeniu dobre wspomnienie.



Jedyna taka noc…

Życzę Wam serdecznego spotkania ze Zmartwychwstałym, zachwycenia się Jego miłością, życiem, które jest silniejsze niż śmierć!

Jesteś kimś dla kogo warto było umierać!



Tajemnice

Bóg stał się kruszyną- Dzieckiem

Bóg stał się kruszyną -Chleba

Cuda Miłości



Odczucia też się liczą

Zarzucono mi, że w moim propagowaniu naturalnych porodów nie doceniam wagi ratowania życia, zdrowia kobiet i dzieci, a zbyt wielką wagę przywiązuję do odczuć rodzącej kobiety.

Jednak kiedy się rodzi naturalnie, odczucia się liczą.

Dlaczego?

  • Bo otwierająca się wtedy szyjka macicy jest mięśniem zwieraczem, a nasze zwieracze dajemy radę rozwierać tylko w warunkach intymności i spokoju;
  • Oksytocyna- hormon miłości wydziela się w odpowiedniej ilości, kiedy jesteśmy traktowane delikatnie, z szacunkiem, kiedy jesteśmy otaczane miłością; dajemy z siebie miłość i otwieramy się na nią;
  • Bo łatwiej otworzyć się na swoje dziecko, gdy same jesteśmy przyjęte, gdy czujemy wsparcie i pokrzepienie;
  • Bo nasza ludzka istota domaga się miłości również w tym, co czujemy.

Kiedy rodzi się przez operację cesarskiego cięcia, odczucia też się liczą.

Dlaczego?

  • Bo mamy duszę i ciało, które chcą być w tym wszystkim potraktowane godnie;
  • Bo jesteśmy kobietami i nasze emocje z czasu porodu będą dla nas jakoś ważne przez całe nasze życie.

Niezależnie od rodzaju porodu kochamy nasze dzieci i chcemy je przyjąć radosnym sercem, dlatego odczucia się tu liczą.



Rozumiesz swój los?

„I dopóki kobieta nie zrozumiała, że jej zadaniem jest być matką, nie zrozumiała swojego losu.”

-piękny cytat z szerszej wypowiedzi dr Półtawskiej.

Chętnie bym usłyszała dalszy ciąg tej wypowiedzi. Myślę, że diabeł szczególnie chce niszczyć matki, ich rolę ze względu na Maryję, której nienawidzi. Dlatego najchętniej wszystkie wysłałby na traktory, aby cały dzień spędzały na kasach, w bankach, na ulicach itd. Byle z dala od dzieci i męża.



A było to tak…

Zaczęło się od bardzo miłego wywiadu z miłą dziennikarką. W trakcie wywiadu były zapewnienia o autoryzacji.

Potem Ewa- nasza znajoma zadzwoniła, żeby pochwalić, jaki ładny artykuł jest o porodach domowych z udziałem naszej rodziny. Autoryzacji nie było. Dreszcz niepokoju przeszedł mi przez plecy.

Wtedy mąż szybko kupił gazetę. Kiedy przeczytałam go, poczułam się wstrząśnięta. To nie moje porody, nie moje słowa, nie słowa mojego męża. Nigdy nie rodziłam tak krótko (2 godziny), nigdy nie kładłam po porodzie dziecka obok itd.

Mleko rozlane. Tylko dobro może nas uratować. Więc spróbowałam się podzielić odrobiną dobra pomimo wszystko.

O porodach domowych i nie tylko

Taki prezent urodzinowy dla Ignasia.



Gender-blender

O ile blender jest przydatnym urządzeniem, to ze zmiksowania chłopaka z dziewczyną nic dobrego nie wyjdzie. Niestrawna papka po której wszystkim długo się będzie odczuwać zatrucie w optymistycznym wypadku, W mniej optymistycznym zgon miksowanego gwarantowany.

A gender takim mikserem do niszczenia kobiecości/męskości, macierzyństwa/ojcostwa właśnie jest.

Polecałam Wam kiedyś książkę „Rodzicielstwo przez zabawę”. Jest co w niej wybrać, dla poprawy swojej bliskości z dzieckiem, próby lepszego zrozumienia go. Jest jednak jedno wielkie ALE albo nawet kilka wielkich ale. Córka tego autora okazuje się mądrzejsza od niego. On by chciał, żeby ona bawiła się na równi lalkami jak i samochodami itp., a ona uparcie wybiera lalki i same dziewczęce zabawy. On jest feministą, a dziecko ma głęboko zakorzenione poczucie, kim jest i co mu służy.

Inna wada powyższej lekturki to ta, że autor jest na tyle nierozwinięty intelektualnie, że nie zauważył, że nie jest rolą rodzica



Kołysanka czy dogadzanie sobie?

Wiele rzeczy z rodzicielstwa bliskości lubię: i karmienie piersią, i noszenie w chustach, i wspólne spanie w łóżku dopóki dziecko tego potrzebuje, dopóki nie jest w stanie wyrosnąć.

Ale nie podpisuję się obiema rękami pod tym nurtem. Ma on swoje ograniczenia, minusy, a na pewno przegięcia.

W moim odczuciu takim przegięciem jest książeczka „Kołysanka o piersiach mamy”. Nie polecam!

Dlaczego? W końcu w karmieniu piersią nie ma nic złego. Zasadniczo nie ma nic złego w karmieniu piersią, ale w zafiksowywaniu dziecka na tym temacie już może trochę jest.

Bo po co takie karmienie jest? Żeby dziecko skupiło się na tym temacie czy skorzystawszy z tego daru szczęśliwie z niego wyrosło?

Dla dziecka postać mamy jest i tak ważna, nie potrzebuje zaznajamiać się z jej anatomicznymi szczegółami jeszcze werbalnie. Co najmniej to przesada.

Książeczka może mniej służąca rozwojowi dziecka, a bardziej samozadowoleniu mamy.

Wybieram śpiewanie dzieciom kołysanek o Bogu, o świecie, o zwierzętach. O sobie samej niekoniecznie- dziecko i tak ma swojej mamy po uszy, po dziurki w nosie albo jeszcze wyżej. Prędzej czy później to się okaże, więc nie przesadzajmy.