Archiwum miesiąca kwiecień 2013


Z perspektywy lekarza…

Tak jak się już chwaliłam, miałam przyjemność/nieprzyjemność (można dowolnie sobie wykreślić) dyskutować z lekarzem i położną najbardziej zmedykalizowanego szpitala w naszej okolicy, gdzie cesarskich cięć jest (zdaje się- można mnie poprawić) 50%, podawania sztucznej oksytocyny jeszcze więcej.

Otóż z perspektywy tamtejszej lekarki szpital jest miejscem, gdzie jest miejsce na naturalny poród, gdzie respektuje się prawa rodzącej oraz standardy okołoporodowe, które prawnie nabrały mocy w kwietniu 2011 roku.  Gdzie nie mają nic przeciwko porodom domowym, choć jak pani doktor przyznała sama nie brałaby udziału w porodzie domowym ze względu na to, że widzi w każdym porodzie patologię, możliwość jej wystąpienia.

Iście sielankowy obraz, którego bynajmniej nie potwierdzają kobiety tam rodzące.

Jak wiele zależy od perspektywy patrzenia!



Edukacja w domu- z czym to się je?

Po dzisiejszym sympozjum o edukacji domowej kilka świeżych, jeszcze pachnących KUL-owskim powietrzem  refleksji.

Dlaczego nauczanie w domu może się sprawdzać i generalnie sprawdzało się przez wieki:

  • bo buduje się od fundamentów: wychowania, w szczególności wychowywania religijnego; bez Opatrzności Bożej ani rusz;
  • dynamizuje to życie rodzinne; posyłając dzieci do szkoły, rodzice często inwestują w szkołę: swój czas, siły, materiały, pojęcia tłumaczą dzieciom „dla szkoły”; niekiedy inwestują pieniądze; edukując dzieci w domu- inwestują w swoją rodzinę, o nią bardziej dbają; to dodaje sił, przysparza pomysłów; wychowanie w szkole służy najczęściej szkole- wychowanie w domu służy Bogu, samemu uczniowi i jego rodzinie;
  • nauczanie w domu kształtuje jednostki umiejące samodzielnie myśleć, wyciągać wnioski, myśleć logicznie i realistycznie; szkoła coraz bardziej natomiast skłania się do testomanii odwracając od pogłębionego myślenia;
  • „między miłością a prawdą jest wewnętrzna więź”– jeśli nauczyciele nie są wierni swojemu powołaniu wierności prawdzie i nie kochają swoich uczniów- to, cóż jest warte ich nauczanie; któż więc potrafi lepiej nauczyć niż kochający rodzic, który szuka Prawdy.

Myślę, że edukacja domowa nie nadaje się dla wszystkich, nie jest też idealnym rozwiązaniem. Rozpowszechnia się jednak zwłaszcza ze względu na widoczny upadek polskich szkół w wielu różnych płaszczyznach.

Polecam: Marzena i Paweł Zakrzewscy „Edukacja domowa w Polsce”. Mogę nawet pożyczyć 🙂

Minusy jakie się rysowały z powyższej konferencji w edukacji pozaszkolnej to:

  • obciążenie dużymi obowiązkami rodziców;
  • brak podręczników do dobrego nauczania w domu (te które są, nie są zadowalające np. dla rodziców będących katolikami);
  • brak współdziałania, ruchu zrzeszającego rodziny edukujące w domu;
  • trudność pogodzenia obowiązków w gospodarstwie domowym z nauczaniem dzieci, np. w przypadku wielodzietności.

Dla mnie wychodzi więcej plusów dla edukacji domowej.



Ku rozwadze

Kto ma finanse na reklamy?

Kto rozsyła taką masę SPAMu, że nie zdąża się tego usuwać?

Na pewno jedną z tych grup są firmy farmaceutyczne. Gdy wchodzę na ten blog nigdy nie mam dużej ilości komentarzy, raczej pojedyncze i rzadko, za to niemało SPAMU reklamującego najróżniejsze specyfiki z branży farmaceutycznej.

Dlatego na pewno zastanawiający jest ów brak dyskusji w branży i zwalczanie przejawów wolnego myślenia.

Do przemyślenia artykuł i badania prowadzone przez panią Majewską, decyzje krajów skandynawskich dotyczących szczepionek:

Jakie szczepionki i czy w ogóle szczepionki?

 

 



Tęcza- błogosławiona różnorodność

Zdjecie0252_i

Cud od Jasnogórskiej Madonny- dwie tęcze widniejące nad klasztorem i mnóstwem przyczep i kamperów na I Ogólnopolskiej Pielgrzymce Karawaningowej.Tak jakby jednej tęczy było mało w dzisiejszych czasach, tak ten piękny symbol wykoślawiono.



Dobro naturalne

Matka karmiąca piersią z dzieckiem tworzą pewien ekosystem, którego nie należy pochopnie przerywać, ponieważ nie jest to korzystne dla żadnego z nich.

Lekarz, gdy dostanie w swe ręce tych dwoje powinien ich traktować komplementarnie: bardzo wiele chorób można leczyć kontynuując karmienie piersią. Jest np. wiele antybiotyków kompatybilnych z laktacją. Dziecko potrzebuje ssania, matka potrzebuje karmić go piersią. Czasem mama o tym zapomina będąc tak zmęczona czy swoją chorobą, czy monotonią karmienia.

Gdy karmimy dziecko ponad rok nierzadko lekarze nie doceniają tego- panie doktor najczęściej same nie karmiły bądź karmiły krótko, dlaczego więc miałyby doceniać to u innych.

Gdy trafimy na takiego lekarza, można obecnie pójść do niego z dokumentem:

Komunikat w zakresie karmienia piersią Ministerstwa Zdrowia

Lekarze często lekceważyli zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia oświadczając, że to bardziej dla krajów trzeciego świata, choć nie była to prawda. Dokumenty tej organizacji dotyczące karmienia piersią opracowane są przez licznych specjalistów najwyższej klasy i są tam zalecenia dla różnych krajów. Stanem żywienia dzieci w krajach rozwiniętych organizacja ta też się zajmuje.

Mając teraz nasze polskie wskazania (naprawdę one wcześniej też obowiązywały, bo Polska przyjęła tę rezolucję WHO), warto na to zwracać uwagę lekarzowi. Otóż mamy prawo karmić piersią. Mamy prawo domagać się leczenia komplementarnego: w zgodzie z naszym wyborem. Oczywiście lekarz ma też prawo przedstawiać tego wszystkie plusy i minusy, powinien jednak uszanować nasz wybór i dostosować do niego sposób leczenia.

Karmienie piersią jest bowiem pewnym dobrym naturalnym jak lasy, czyste powietrze, zwierzyna. Kiedy go zaniechamy- jego imitacje nigdy nie są dostosowane do potrzeb dziecka. Pozostaną zawsze bardzo odległymi imitacjami.  Żadne z nich nie zawiera czynników odpornościowych, właściwej proporcji hormonów, enzymów, ludzkiego białka, itp. substancji czynnych sprzyjających rozwojowi dziecka.

Zazwyczaj leczenie trwa tydzień, kilka tygodni czy miesięcy- można na ten czas ograniczyć karmienie piersią tak, żeby karmić piersią, kiedy nie ma najwyższego poziomu leku we krwi, jeśli lek nie jest bez skutków ubocznych. Niejeden lek można zażywać i karmić piersią bez żadnych ograniczeń- ponieważ w tak niewielkim stopniu przenika do mleka matki, jest tak nieszkodliwy. Są leki zawierające substancje czynne, które w ogóle nie przenikają do mleka. Trzeba też pamiętać, że to karmienie sztuczne jest ryzykowne i szkodliwe na dłuższą metę i to może przeważać.

Bywają też choroby przewlekłe, dla których można dobrać leki kompatybilne z karmieniem piersią, np. nadciśnienie tętnicze, nadczynność czy niedoczynność tarczycy, anemia.

Zdrowie jest kruchym darem. Ani my, ani nasze dzieci nie mamy idealnego zdrowia. Nawet to karmienie piersią nie jest idealnym panaceum na wszystko. Wybieramy jednak między swoim zdrowiem a zdrowiem swoich dzieci, jeśli rezygnujemy z karmienia piersią przedwcześnie. Uważam, że niejednokrotnie możemy uczyć się właśnie karmienia piersią od matek ubogich i głodujących. One niejednokrotnie karmią piersią, pomimo że same cierpią liczne niedostatki, nie mają możliwości ani środków dobrze się odżywiać, a nawet leczyć. My tak łatwo niekiedy rezygnujemy z tego naturalnego daru, pomimo że możemy dbać o swoją dietę, by służyła dwóm osobom, że możemy sięgnąć po suplementy, że tak wiele chorób możemy leczyć, pomimo że nasz organizm o wiele lepiej radzi sobie z przyswajaniem cennych składników pożywienia niż dziecko, pomimo że nasza wątroba jest bardziej dojrzała, jeśli chodzi o odtruwanie organizmu itd.

Rezygnując przedwcześnie z karmienia piersią ryzykujemy, że nasze dzieci:

  • będą odwapnione, bo mleko matki jest najlepiej przyswajalnym źródłem wapnia nie obciążającym równocześnie nerek; mogą mieć inne niedobory substancji odżywczych, ponieważ: nie gryzą dojrzale, nie trawią dojrzale, nie wchłaniają dojrzale;
  • będą narażone na zwiększoną zachorowalność, nie będą sobie radzić z chorobami;
  • będą narażone na zaburzenia wzrastania itd., itp.

Czasem nasze decyzje wymagają i przemyślenia, i przemodlenia. Mogą być niekiedy trudne i niewygodne. Jednak ile to radości być w zgodzie ze sobą, i ze swoim dzieckiem! Gdy zdecydujemy się już na wybór- nie oglądajmy się wstecz. Życie przyniesie nowe wyzwania, nowe radości.



Uciec przed gwałtem

Spotkałam ostatnio dwie kobiety, które chcą urodzić same, bez obstawy medycznej. W swoim własnym domu.

Dlaczego?

Jedna z nich stwierdziła, że pierwszy poród był gwałtem na niej- asysta szpitalna tak się zachowywała, że nie umie tego inaczej nazwać.Traumą nie było samo rodzenie dziecka- traumą było to, czego doświadczyła w szpitalu. Zabiegi robione bez pytania, ubezwłasnowalnianie, niedelikatność. Rodzenie zamiast kobiety rodzącej.

Dla mnie pewnym obrazem tego jak przebiega poród na większości polskich porodówek jest słownictwo, jakim posługuje się większość lekarzy i położnych. Oni „odbierają” poród zamiast go „przyjmować”. Odbierają radość i dziecko z całego procesu rodzenia zamiast wspierać kobietę, żeby to ona urodziła i miała z tego satysfakcję, dumę. Rodzą zamiast niej: podłączając większość kobiet do kroplówki z oksytocyną, masakrują szyjkę macicy robiąc tzw. masaż szyjki macicy, wyciskają z niej dziecko, nacinają ją, żeby tylko szybciej wyjąć z niej dziecko, przecinają worek płodowy, ciągną za pępowinę, naciskają na macicę przed urodzeniem łożyska. W końcu traktują nawet 30%, a w niektórych szpitalach nawet 50% kobiet za niezdolne do urodzenia dziecka.

Profesor Fijałkowski zwracał uwagę, że jest ogromnym błędem współczesnej medycyny, że zamiast wspierać naturę tam, gdzie jest wydolna i zdolna do radzenia sobie- zastępuje ją przy okazji niszcząc.

I nie jest to niszczenie tylko fizyczne. Jak lekarz może powiedzieć matce, która urodziła czworo dzieci drogami natury: „Pani w ogóle nie umie rodzić!” Jak ogromnie trzeba było przeszkadzać tej matce, zakłócać jej porody, jakiego braku wsparcia, jakich ingerencji w ten intymny proces musiała doświadczyć, że lekarz-mężczyzna uważa, że umie lepiej rodzić od niej, że podczas rodzenia czwórki dzieci „nie nauczyła się tego, jak się rodzi”.

Jak można się czegokolwiek nauczyć, jeśli ktoś robi coś za Ciebie?

Jak to odwrócić? Żeby docenić naturalne procesy i zacząć je wspierać zamiast zastępowania?

  • wydzielanie naturalnej oksytocyny a podawanie jej w zastrzyku lub kroplówce: tylny płat przysadki mózgowej jest u większości kobiet w stanie wytworzyć odpowiednią ilość tego hormonu miłości (oksytocyny), jeśli kobieta jest otoczona miłością; jeśli zadbamy o warunki intymności, spokoju, cierpliwości, o przyćmienie światła, o ciszę, jeśli nie zaczniemy egzaminować kobiety (wywiad porodowy można zebrać i powinno się zbierać przed porodem!- nie mają z tym problemu np. szpitale w Niemczech czy Holandii); cierpliwość w oczekiwaniu na „własny termin porodu” dziecka- wystarczy badać dobrostan dziecka i spokojnie czekać, a dziecko prędzej czy później i tak się samo zaczyna rodzić;
  • naturalne otwieranie się szyjki macicy a masowanie szyjki macicy w celu jej większego rozwarcia; trzeba pamiętać, że szyjka macicy jest wyjątkowo mocno trzymającym mięśniem zwieraczem; i musi trzymać on mocno, żeby przez 38 tygodni utrzymać wewnątrz dziecko; gdy porównamy jego działanie do innego zwieracza w organizmie: zwieracza odbytu, zobaczymy, że człowiek potrzebuje przede wszystkim spokoju i intymności, żeby rozluźnić się i zacząć pracować tym mięśniem: otwierać go; kto chciałby rozluźniać swój mięsień zwieracz przy  asyście kilku nieznajomych osób? mięśnie te pozwala otworzyć rozluźnienie innej grupy mięśni: chodzi mianowicie o mięśnie dna miednicy; ciekawa jest pewna współzależność rozluźnienia tych mięśni z rozluźnieniem mięśni twarzy; ogromne napięcie rysujące się na twarzy kobiet rodzących w szpitalu, zaciskanie przez nie ust, czoła, nóg-kolan- świadczy, że one hamują się w swym rodzeniu, że czują się tak skrępowane, tak zastraszone, że wolą się wić w bólu zamiast rozluźnić; gdyby zrezygnować z kupna skórzanych kanap dla doktorów, profesorów, a w zamian kupić więcej parawanów, dobudować więcej ścianek dających więcej intymności; gdyby zachęcać męża do okazywania czułości żonie (pocałunki!)- a nie położne do namówienia rodzącej na kroplówkę, to nie wpisywano by tak często „dystocja szyjkowa”- czyli że ta szyjka się nie może rozwierać; gdyby zająć się rzeczywiście serdecznie chorymi (bo i takie rodzące się zdarzają)- a nie kontrolować nadgorliwie zdrowe rodzące matki zamiast je wspierać, byłoby o wiele mniej zaburzeń rozwierania szyjki macicy; położne powinny być uczone masowania i rozluźniania kości krzyżowej, karku rodzącej, jej nóg, a nie szyjki macicy; masaż szyjki macicy jest jej uszkadzaniem: mięsień zwieracz jest niszczony, gdy się go rozwiera na siłę; może to skutkować kłopotami w przyszłej ciąży z donoszeniem dziecka;
  • rodzenie w pozycji wertykalnej a nacinanie krocza: gdy matka rodzi w pozycji stojącej, kucznej, siedzącej bądź klęku podpartym dziecko swoją główką bądź pośladkami rozciąga równomiernie na wszystkie strony krocze; nawet jeśli ono wówczas pęka, to nie jest to głębokie pęknięcie; dotyczy ono wówczas tylko śluzówki bądź powierzchownej warstwy mięśnia; gdy matka przez personel medyczny jest kładziona do parcia, główka bądź pośladki dziecka naciskają najbardziej na krocze, rozciągając nierównomiernie kanał rodny; nic więc dziwnego, że o wiele łatwiej wówczas o poważne obrażenia krocza; a wystarczyłoby dać matce wsparcie (np. podtrzymywanie przez męża bądź personel pod pachami kobiety), dać możliwość skorzystania z materaca, stołka porodowego, dać jej rodzić na stojąco, kucąco, gdy tego sobie życzy; niestety standardy postępowania szpitalnego są tak sztywne, że woli się zmusić (zazwyczaj psychicznie) kobietę do jej ulegnięcia niż dostosować do sposobu, w jaki potrzebuje urodzić; w szpitalu często personel kieruje się lękiem zamiast zaufaniem naturze: mądra położna umie cierpliwie wspierać parcie, a nawet je wstrzymywać, żeby chronić krocze, a nie nerwowo przyśpieszać proces, który ze swej natury jest stopniowy; bardzo szybkie parcie wcale nie musi być korzystne: główka dziecka wyskakuje wówczas jak korek z butelki, podlega wtedy zbyt szybkiej zmiany ciśnień; to może być wstrząsające doświadczenie dla mózgu dziecka; stopniowe wyłanianie się główki daje jej się przystosować do tej zmiany ciśnień (z ciśnienia panującego w drogach rodnych do ciśnienia atmosferycznego); może nerwowe popędzanie kobiety gromkimi okrzykami „przyj!” warto by czasem zastąpić przyjrzeniem się, że dzieci i ich matki potrafią rodzić (się), gdy się nimi nie rządzi.
  • przerywanie ciągłości worka płodowego a pozwalanie dziecku na urodzenie się w czepku; rzadko zdarza się tak, żeby worek płodowy samoistnie nie pękł choćby już na etapie parcia; co personelowi każe ciągle i we wszystkim przyśpieszać, pośpieszać, komenderować? cierpliwość jest pierwszą cechą miłości; za rzadko się pamięta, że przecinanie worka płodowego może być niebezpieczne dla dziecka, gdy mamy do czynienia z błoniastym przyczepem pępowiny; dopóki nie urodzi się łożysko nie wiemy, czy nie mamy do czynienia z takim właśnie przypadkiem;
  • ciągnięcie za pępowinę, naciskanie na macicę przed samoistnym urodzeniem się łożyska a pozwolenie na samodzielne urodzenie łożyska; jest w położnictwie ukuta zasada na trzecią fazę porodu czyli rodzenie łożyska: „ręce precz od macicy”; nie przestrzeganie tej zasady powoduje wzrost ilości krwotoków, niepotrzebnych zabiegów łyżeczkowania; ciało matki wie, kiedy należy urodzić łożysko: jednym razem jest to 15 minut, innym 4 godziny; choć sztywne trzymanie się zasad mówi, że do 2 godzin jest fizjologia, ale doświadczyłam, że może to nastąpić całkowicie fizjologicznie w późniejszym czasie; wymagać od wszystkich kobiet, by urodził łożysko w ciągu pół godziny (co jest teraz częste- dlatego pompuje się w kobiety kolejne dawki oksytocyny), to tak jak wymaganie, by wszystkie były jednakowego wzrostu od… do.

Personel medyczny sobie zwyczajnie zapracował na to, że coraz więcej kobiet nie chce z nim rodzić: brakiem cierpliwości, brakiem zaufania naturze, ingerowaniem w to, co nie wymaga ingerencji, zbyt częstymi badaniami, choć zdrowy człowiek nie wymaga nieustannych ani częstych badań i kontroli, straszeniem jako główną metodą przekonywania, traktowaniem porodu-procesu fizjologicznego jako wyjątkowo ciężkiej i zagrażającej choroby. Większość lekarzy nigdy nie doświadczyła, nie widziała porodu naturalnego, nie mają więc o nim zielonego pojęcia. To, co dzieje się w większości polskich szpitali, to poród silnie zmedykalizowany, kierowany.

Jak przywrócić to zaufanie?

W zasadzie prawo mamy w tym momencie sprzyjające. Standardy okołoporodowe, które weszły w życie w kwietniu 2011 roku dają nam prawo urodzić tak jak sobie tego życzymy, potrzebujemy, w zgodzie z naturą, wg własnego planu porodowego, który możemy przynieść ze sobą na trakt porodowy i domagać się jego realizowania. Szukam patentów: jak to zrobić w tych warunkach, jakie zastajemy. Część kobiet będzie bowiem wybierała szpital jako miejsce, w którym czują się bezpiecznie. Mają do tego prawo. Tak samo jak mają prawo rodzić w domu.

Co prawda nie zachęcałabym nikogo do rodzenia bez położnej, ale rozumiem taki wybór.

Jak pięknie umieją się dzieci rodzić np.  pośladkowo:

porody pośladkowe

Jak pięknym doświadczeniem może być poród, że matki aż promieniują rodząc, że dziecko od razu po porodzie może się uśmiechać?



Wtorek wieczorem w Lublinie

uwolnic porod

 

To rzeczywiście trzeba obejrzeć.



Poród- cudowne doświadczenie

Poród może być doświadczeniem dobrym, pięknym, niezapomnianym. Choć nieraz niezwykle trudnym, to zarazem niezwykle pozytywnie wzruszającym, pełnym mocy i świętości.

Nie oglądałam co prawda filmu „Poród w ekstazie”, który ukazuje to wydarzenie właśnie w ten sposób: poród wręcz jako wydarzenie orgazmiczne. Matka otwierając się na dziecko w naturalnym porodzie jest w stanie przeżywać coś niemal mistycznego, gdy jej się nie przeszkadza, daje natomiast wyciszenie, zapewnia intymność, udziela wsparcia, podtrzymuje na ciele i duchu.

Jak wejść w tą ekstazę, którą zapewnia w czasie porodu szereg hormonów (od oksytocyny, poprzez endorfiny, prolaktynę, adrenalinę)?

  • Poprzez skupienie się na dziecku: jak ono się czuje? jak zachowuje? pamiętanie, by oddychać dla niego dobrze;
  • Poprzez modlitwę: jedynie prawdziwy Bóg daje pokój, a on jest niezwykle istotny w czasie porodu; za każdy skurcz warto być wdzięczną: każdy jest kolejnym kroczkiem ku spotkaniu z dzieckiem po drugiej stronie brzucha; wiele kobiet mówiło mi, że ten czas przeżyły stale się modląc;
  • Intymność:  tak jak nie przeżywa się ekstazy w zatłoczonym autobusie pełnym obcych osób, tak trudno bez intymnych warunków doświadczyć jak błogosławionym doświadczeniem może być poród;
  • Odpoczynek: spędzanie czasu między skurczami macicy na rozluźnianiu się; niekiedy kobieta nie ma siły przeć, ponieważ wcześniej w czasie między skurczami niepotrzebnie wydatkowała energię, skakała, biegała; to jest czas błogosławienia, zamykania oczu, oddawaniu się rozmyślaniom lub marzeniom sennym; nawet w czasie skurczy nie zawsze wskazana jest aktywność: ciało ma swój rytm rozwierania się, ma swoje tempo i ekonomię; gdy myślę o porodzie Ani- przypominam sobie jak było dla niej istotne, że od czasu do czasu kładła się albo nieruchomiała i wyciszała skurcze; intensywny częsty odpoczynek dał jej siłę na długie godziny rodzenia, których potrzebował jej synek okręcony pępowiną (natura wtedy oszczędza dziecko-słabsze skurcze mniej zaciskające pępowinę, ale zwalnia tempo rozwierania, może bardziej zmęczyć matkę); odpoczynku i regeneracji sił dostarcza też posiłek- jeśli matce rodzącej chce się jeść, to zwyczajne powinna móc zjeść;
  • Trzeba widzieć swój poród jako wydarzenie piękne i rozwijające; ono jest jak wchodzenie na górę: jest to co prawda męczące; im bardziej przybliżamy się do wierzchołka, tym większego wysiłku potrzebujemy; ale jest to wysiłek ubogacający wewnętrznie, który można ofiarować Panu Jezusowi np. w intencji tego rodzącego się dziecka; można co prawda ominąć ten wysiłek- i mieć cesarkę- ale to tak jakby na górę wleciało się helikopterem.

Prawda jest taka, że trudno o intymne warunki zwłaszcza w polskich szpitalach. Jednak siła skupienia i wyciszenia przez siłę ducha matki może ją otoczyć takim wewnętrznym warownym murem, gdzie przestaje się liczyć to, co na zewnątrz.

Poród nie będzie na pewno wydarzeniem ekstatycznym, jeśli przeżyjemy go w lęku pt. „O, ja biedna!”, „O, jak mnie boli!”, „To zbyt straszne!”, „Nie wiem, co się dzieje i muszę zacisnąć zęby!” Skupienie się na własnym bólu- potęguje ten ból. Nawet nie skupiając się na nim- jest on odczuwalny mocno zazwyczaj. Skupianie się na nim w niczym nie pomaga, zwiększa obawy, negatywne odczucia. To dziecko potrzebuje skupienia i uwagi, ból tego nie potrzebuje. Poradzi sobie i bez tego.

Niekiedy kobiety przeżywają dwa porody w jednym: najpierw poród drogami natury przez wiele godzin, a następnie kończy się to cesarskim cięciem. Za jednym zamachem przeżywają dwa typy porodu: i fizjologiczny (choć nie do końca), i operacyjny. Choć ich dziecko nie doświadcza do końca porodu drogami natury, ale ta bogata mieszanka hormonów matki pomaga mu po wydobyciu z brzucha zacząć oddychać, zaadoptować się do nowego środowiska. Dzieci po cesarkach robionych „na zimno” częściej mają kłopoty z oddychaniem.

Nieraz słyszałam zarzuty, że nie trzeba zbyt wiele myśleć o własnych pięknych przeżyciach (i np. nie rodzić w domu), bo ważniejsze jest zdrowie dziecka. Myślę, że osoby, które tak mówią nie rozumieją jednak czegoś istotnego. Otóż jednoczenie się w modlitwie z dzieckiem, jego Aniołem Stróżem, spokojne otwieranie się (dosłowne: szyjka macicy zmienia średnicę od 0 do 10 cm) w cudzie rodzenia to również bezpieczna, spokojna droga na świat dla dziecka. Zdrowiu dziecka służy poród natury w harmonii z samym dzieckiem, jego tempem rodzenia. Bez popędzania go, wypychania, zmuszania do rodzenia.

Nasuwa mi się tu wspomnienie porodu J. Nie zgodziła się ona w szpitalu na podanie sztucznego przyśpieszacza porodu- kroplówki z syntetyczną oksytocyną, pomimo przedłużającego się porodu, pomimo słabych i nieregularnych skurczy. (A lekarze kusili!) Pomimo że było to jej najmłodsze trzecie dziecko i można się było spodziewać, że będzie się rodzić szybciej. Skurcze powoli i delikatnie zaciskały macicę na rodzącym się dziecku, na jego pępowinie- dawały mu wiele czasu na oddech. Jakież było ich zdziwienie, gdy dzieciątko urodziło się z węzłem zupełnym na pępowinie (czyli nie obkręcenie szyi czy innej części ciała pępowiną, ale zwyczajny węzeł). Dzięki mamie, jej cierpliwości (która z pewnością od Pana Boga)- całe i zdrowe się urodziło, 10 punktów w skali Apgar.

Ta cierpliwość, spokojne wspieranie, delikatna troska ma sens w naturalnym porodzie. Tak jak ma sens pomoc lekarska, gdy naturę trzeba uzupełnić, gdy ona sobie nie radzi, działa wadliwie.

Poród może też być cudownym doświadczeniem dla dziecka. Wystarczy zobaczyć twarz dziecka urodzonego w domu: rozluźniona, błoga. Potrafiąca się uśmiechać w kilka minut, godzin po porodzie. Dziecko potrafi aktywnie płakać nawet po łagodnym porodzie, ale nie ma w tym wydźwięku rozpaczy, rozdarcia. Łatwo załagodzić taki płacz. Przytulenie, okrycie, pierś wystarczą.

W taką twarz można się wpatrywać i wpatrywać. Jest najpiękniejsza na świecie. Człowiek, który niedawno wyszedł spod ręki Stwórcy.

Kohelet mówi, że jest na wszystko jest czas wyznaczony pod niebem. Jest też czas na przecięcie pępowiny. Jeśli nie ma konfliktu serologicznego (wtedy należy szybko przecinać pępowinę), to w domu i wśród mądrych lekarzy czeka się aż pępowina przestanie tętnić. Cierpliwość jest dobrym doradcą. Dziecko dzięki temu jest lepiej dotlenione: najpierw zaczyna oddychać przy pomocy płuc, potem ma chwilę, by jeszcze przez pępowinę dotlenić się równocześnie z pierwszymi oddechami, następnie pępowina jako już niepotrzebna przestaje działać. I wtedy jest czas na jej przecięcie. Spokój matki, cierpliwość położnej jest nagrodzona: dziecko może dzięki temu otrzymać nawet do 10% krwi obwodowej więcej (jakie zabezpieczenie przed anemią!). Bywa że pępowina bardzo długo tętni, jeśli dziecko nie zaczyna oddychać powietrzem. Jak życiodajna okazuje się wówczas ta cierpliwość!

Cudowne przeżycie w czasie porodu nie jest więc celem samym w sobie, ale odkrywamy je mimochodem, gdy wgłębiamy się w ten plan natury dla rodzenia się człowieka.

„Poród jest głęboko emocjonalnym i duchowym, z niczym nieporównywalnym doświadczeniem życiowym, niezmiernie inspirującym rozwojowo  i każdy poród każdej kobiety jest inny, a jego przebieg i przeżycie nie do przewidzenia.(…) Misteria życia, przez które każdy z nas przechodzi to naturalne etapy, a nie przypadki medyczne (…).”

Piękne prawda? Cytat z: „Świadek Prawdy. Włodzimierz Fijałkowski” D. Kornas- Biela.



Bardzo dobre, bo odkupione przez tak wielkiego Odkupiciela

O karmieniu piersią słyszy się, że jest doskonałe, najlepsze dla dziecka, wspaniałe dla matki, piękne itd. Jednak można też usłyszeć, że jest niezdrowe (np. w sytuacji choroby dziecka – galaktozemii), uciążliwe dla matki, zbyt trudne dla niektórych dzieci i matek.

I te, i te stwierdzenia są na takim stopniu ogólności, że w zasadzie są prawdziwe.

Ale nie od początku tak było. Na początku Pan Bóg stworzył wszystko dobrym. Człowieka natomiast został stworzony jako bardzo dobrego. udało Mu się więc stworzyć bardzo dobrze:

  • poczęcie człowieka;
  • jego rozwój w łonie matki;
  • i poród;
  • i karmienie piersią;
  • i dojrzewanie;
  • itd.

Udało się więc Panu Bogu, było od początku do końca bardzo dobre. Bez wyjątków. Choć były to sprawy delikatne, kruche, piękne, to bardzo dobre.

Grzech i zło jednak je skruszył, zniszczył, choć niezupełnie. I choć w zamyśle Pana Boga nadal pozostają bardzo dobre, to po drodze tak łatwo kruszą się, ulegają uszkodzeniu na tak różnych etapach.

Uszkodzeniu ulegają przez różne zło: chorobę, śmierć, różnorodne braki miłości, niecierpliwość, nienawiść, zazdrość itd.

Jednak Zmartwychwstanie wszystko zmienia. Odnawia całego człowieka: z jego duszą i ciałem, z jego poczęciem, porodem, karmieniem, dojrzewaniem itd.

Wystarczy przyjść do Zbawiciela i oddać mu w sakramencie Pokuty swoją niecierpliwość, a dostać w zamian cierpliwość. Przy Zmartwychwstałym można odkryć, że ten poród został stworzony jako bardzo dobry. Karmienie piersią na każdym swym etapie jest bardzo dobre: gdy się zaczyna, gdy trwa. I jego zakończenie też się Panu Bogu udało: dziecko wspierane ku dojrzałości pięknie z niego wyrasta przechodząc na następny etap.

********************

Inspirowane wykładem ks. Piotra Kieniewicza z 21.03.13 na KUL, konferencji poświęconej prof. Fijałkowskiemu.