Archiwum miesiąca listopad 2014


Krótkowzroczność czy przewidywanie?

Krótkowzroczność czy przewidywanie?- wybór należy do nas.

Rozmowa cukrzyka z lekarzem. Chory przyznaje się do poziomów cukru nie mniejszych niż 220-240 mg (czyli sporo za dużo- hiperglikemia). A lekarz na to: „To i tak w pana wieku to nie jest tak źle! W tym wieku to jest wręcz nie do obniżenia”.

Moje pytanie brzmi: To jest lekarz? Zamiast zachęcić do solidnej diety niskocukrowej, to ściemnia, że „się nie da”. No i naraża w ten sposób swojego pacjenta na dalszy rozwój choroby zamiast zagrzewać do walki o zdrowie.

Inna historia. Matka z dzieckiem pod sercem chwali się, jak to dużo zjada jedzenia śmieciowego (fast foody, żelki, inne słodycze itp.), a jakie przy tym ma dobre wyniki morfologii. Nie wytrzymałam i wypaliłam: „I dziecko też to zjada!” Nie to, żebym nie rozumiała zachcianek żywieniowych mam w stanie błogosławionym: trudno im się niekiedy, a może nawet często oprzeć. Czy ja tego nie robiłam? Niestety tak. Jednak dziwne mi się wydaje przechwalanie tym, jak jakimś osiągnięciem. I dodawanie, że lekarz też nie ma nic przeciwko temu (to lekarz czy znachor?)

Jakie to krótkowzroczne! Jakby chodziło tylko o wynik tu i teraz! A po co te badania? Dlaczego to jest tak ważne? Bo matka z dzieckiem pod sercem magazynuje w swoim organizmie mikroelementy i witaminy rozpuszczalne w tłuszczach oraz białka, tłuszcze nie tylko na chwilę bieżącą, na czas ciąży, ale przede wszystkim na okres karmienia piersią dziecka. I co z tego, że matka ma w ciąży dobrą morfologię, jeśli nie da rady potem karmić piersią z powodu własnego osłabienia. A na osłabienie, brak sił, gorsze zdrowie może się składać nie tylko brak żelaza (niska hemoglobina, erytrocyty), ale także braki innych elementów, których laboratorium nie mierzy.

Przepadam za Moniką, która też nosząc dziecko pod sercem czasem mi opowiada o jakiejś zachciance żywieniowej- robi to jednak z takim „żarcikiem” z siebie, na co dzień zaprawiając się w bojach o super zdrową kuchnię, że wesoło robi się na pokładzie. Bez chełpliwości. No to lubię posłuchać 🙂 I skosztować jej „przeboje” kulinarne, które świetnie smakują i dają rosnąć zdrowo dziecku. Mniam! Dzisiaj kosztowałam pasztet z fasoli. Dzięki!

Zaraziła mnie też stroną:

Dla wymagających

Jakie to smutne: najpierw w stanie błogosławionym fast foody, potem mleko modyfikowane! Nie jest to żadna reguła, ale czy nie jest to ten sam styl żywienia?

Zachwyciłam się dziś piosenką:

„Niech płynie!”

Nie oprę się i zacytuję jej fragmenty:

„Niech płynie, płynie, płynie mleko!

Niech rozsadzi mentalne tamy w człowieku!” (…)

„Na jakiej glebie posadzisz to ziarno?

Czy wiesz, że w życiu najlepsze rzeczy są za darmo?” (…)

„To, co płynie w nas, to nie woda, nie czas,

tajemnica wielka, co wypływa z serca!” (…)

„Więc pomyśl, jak kręci się ten świat,

że Stwórca dał nam mleko i dał nam plan,

ta układanka prosta jak ulał,

usta malucha psują do niej jak ulał;” (…)

„lek w proszku zostawcie proszę astronautom”;

„W imię Ojca i Syna i Ducha

niech trafi to, co święte do ust malucha!”

„One darem są dla rodziny,

a nie medialnym mięsem dla szumowiny!”

Piękna, nieprawdaż?



Psy, króliki i patyczaki

To jest jakiś znak czasów. Młode małżeństwo. O co się może starać? O pieska. O co się najpierw troszczy? O pieska. Ponieważ ostatnio parę razy byłam u weterynarza z naszym chorym Pasztetem (królik), spotkałam tego typu egzemplarze. „Ach, nasz Pimpuś połknął kawałek plastyku!”, „Ach, nasza Pusiunia taka niespokojna! Czy można jej dać coś na uspokojenie?” Nie jestem miłośniczką tego typu „rodziny”. Młode małżeństwo, według mojego wyczucia, powinno móc najpierw poznać siebie, o siebie nawzajem nauczyć się troszczyć, a nie ogniskować od razu swoje uczucia i uwagę na piesku- substytucie dziecka.Pieska lepiej mieć potem.

Stąd jakiś czas temu byłam wredną ciotką, co to się wtrąca i odradza młodej parze pieska na nową drogę życia. No i wredna ciotka dostała po nosie- a dobrze mi tak!

Jednak to nie tak, że jestem przeciwniczką posiadania zwierzaków, co to to nie! Wręcz przeciwnie. Dlatego wiem, że o wiele lepiej dogadują się dzieci i pies, gdy najpierw są dzieci, a pies lub inny zwierz potem. Wtedy pies uczy się szalonych, nieprzewidywalnych zachowań dzieci- i nie boi ich się, a więc jest o wiele spokojniejszy w kontakcie z dziećmi, co więcej, traktuje ich jak kompanów do zabawy, a nie jako potencjalnych zbrodniarzy czyhających na jego psie życie i zdrowie.

Najpierw dzieci, potem pies pokazuje też właściwą hierarchię. Niezmiernie istotną. Zwierzę je odczytuje bezbłędnie, gdy przybywa do rodziny po dziecku. Niemal każdy rodzic daje odczuć zwierzęciu (a więc daje mu się nauczyć), że dziecko musi mieć fory, pierwszeństwo.

Spotkałam wiele sytuacji, gdy małżeństwo z pieskiem po urodzeniu dziecka po prostu oddaje psa i to niekoniecznie z powodu alergii: bo pies zaczyna terroryzować dziecko, bo trudno sobie radzić z niemowlęciem i psem, bo dochodzi strach o dziecko w kontakcie z psem itd. Kiedy do domu, w którym jest już pies dołącza dziecko, pies jako starszy „uważa”, że może i powinien „uczyć” tego krnąbrnego ludzkiego szczeniaka. No i z tym nie zawsze się zgadzają rodzice tegoż. Konflikt na pokładzie gotowy.

Jako nastolatka miałam pieska. Potem po ślubie został on z moimi rodzicami i bratem. Jednak rodzice potem wyjechali do innego miasta i musiałam się zająć naszym psem. Dobra była psina, ale niezbyt cierpliwa. Cóż, szacowna matrona nie będzie się zbytnio zabawiać z maluchem, a na pewno nie da sobie zbytnio dokuczać. Dało radę wytrzymać, ale po co wytrzymywać, jak można sobie ułatwiać życie, a nie utrudniać.

Potem mieliśmy drugiego zwierza. I ten wariant o wiele bardziej sobie chwalę. Pies przybył do nas „na gapę”. I szczeniak dorastał sobie z dziećmi: nic go nie potrafiło zaskoczyć w zachowaniu dzieci. Był raźnym kompanem naszej dzieciarni.

Ostatnio dwie osoby zapytały mnie. Właściwie po co w domu (lub ogrodzie) pies? Jedna z osób nieco mnie zdziwiła: dlaczego właściwie o to pyta, skoro już się zdecydowała z mężem na psa (mając już dzieci)? Już ma psa, a dopiero teraz o to pyta.

Spróbuję na to odpowiedzieć z punktu widzenia maluchów. Dzieci często bardzo lubią zwierzęta lub wręcz przeciwnie mają wyraźną awersję do nich. Wiele dwulatków(lub półtoraroczniaków) przerażeniem reaguje na zwierzaki czarne. Pamiętam jak moje dzieci przestrachem reagowały na czarną zabawkę-kruka. Właśnie w tym wieku mniej więcej. Ignaś zaś nie cierpiał małp, zwłaszcza człekokształtnych. Z drugiej strony dzieci przepadają za przytulankami: misiami, pieskami, kotkami itd. Toż to wszystko zwierzaki!

Po co im zwierzęta?

Dużo by gadać, dlatego sobie wypunktuję:

  • Zabawa. To jest to, co dzieci lubią najbardziej, ale nie tylko dzieci. Psy np. również uwielbiają zabawę. Dzieci w zabawie czasem nie chcą grać czarnych charakterów, np. złego wilka z czarnego kapturka- ale gdy ma się psa, można go zatrudnić jako aktora grającego wilka. Albo Szarika, albo tygrysa, albo smoka, albo jako inną dowolną postać.
  • Zwierzak-przyjaciel w domu to wzrost pewności siebie dla dziecka. Rodzice, rodzeństwo się często denerwują, gdy dziecko się bije, szczypie innych, zachowuje się nerwowo, domaga się ciągle uwagi. A pies (taki jak do dogoterapii czyli wytresowany z dziećmi, dla dzieci) przyjmuje uszczypnięcia, zaczepki, bójki jako zachętę do dobrej zabawy- akurat mamy taki egzemplarz;
  • Kiedy dziecko pokona swój strach przed zwierzęciem, a mieszkając z nim pod jednym dachem następuje to szybko, zaczyna uczyć się jego zachowań. Jeśli pomożemy dziecku, to może ono łatwo nauczyć się rozumieć bezbłędnie zachowanie psa lub innego zwierzaka. Sama obserwacja jest zazwyczaj bardzo frapująca np.: Kto kogo naśladuje?
  • Kontakt fizyczny: zwłaszcza jak zwierz jest futerkowy, to dziecko nadmiar swojej energii życiowej, „nienaprzytulalność” może wyładować na nim (o ile zwierz się na to zgadza- i taka nauka też jest cenna). Do oswojonego z dzieckiem psa można się przytulać, wziąć go za łapę, ogon, na większych egzemplarzach można nawet pojeździć- to dziecku daje dużą satysfakcję, jest zafascynowane takim stworzeniem;
  • Nauka odpowiedzialności: dziecko dobrze pokierowane jest uczone dbałości o potrzeby podopiecznego, dobrego odnoszenia się do zwierzęcia tak, aby mu nie dokuczyć. Zwierzaka zazwyczaj trzeba karmić, czesać, jak chory leczyć, stosować zabiegi profilaktyczne- w to wszystko dzieci się włączają lub są włączane. Żeby o zwierze dbać, trzeba je zrozumieć- polecam „Okiem psa” Fishera!
  • Więcej ruchu: zwierzak o ile nie jest na uwięzi (uwaga! pies na uwięzi nie jest bezpieczny dla dzieci- bo gdy ma dość zabawy, nie ma gdzie i jak uciec), prowokuje dzieci do ruchu: biegania, skakania, szukania; każde dziecko potrzebuje dużo radości i dużo ruchu do rozwoju, a te dwie rzeczy jakby się wzmacniają; najszczęśliwsze są dzieci wyskakane i wybiegane, nieprawdaż?
  • Itd., itp.

Na koniec historia z życia wzięta. Wieczorną porą, moje biedne 3-letnie dziecko pochodzące z domu gdzie są „tylko” dwa króliki, kot i bycze szczenię z pretensją w głosie przemawia do swej matki:

„Mamo, ale dlaczego ja nie mam zwierzątka? Ja chcę mieć zwierzątko!”

„Synku, ale przecież masz i psa, i kota, i króliki.”

„Tak, ale ja chcę konia!”

Koń by się uśmiał 😉



Wszyscy

Na początku nowej drogi życia mówimy:

„Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”.

Ale po drodze małżeńskiego życia prędzej czy później napotyka się trudności, kryzysy, cierpienia.

I okazuje się, że bez tego „tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy jedyny i wszyscy święci” ani rusz. Stąd czerpiąc mamy prawo upominać się od Boga i świętych i to wszystkich o wszelką potrzebną pomoc. Upominajmy się więc z całą siłą- o to chodzi w sakramencie: o tą wielką miłość, nie byle jaką. O obfitość.

 



Kiedy mentorki się spotykają…

Nie byłoby mnie bez moich rodziców. Nie byłoby też tego co we mnie bez moich mentorek. A kiedy spotkają się dwie mentorki, to może wyniknąć coś tak cennego: zachwyt nad życiem, nad godnością człowieka od początków.

My i ty to my

W czwartek o 10.30 na żywo, ale i w dowolnym momencie na:

niezależnylublin.pl