Archiwum miesiąca październik 2018


Opowieść Ani

Posłuchajcie: „Okołoporodowi!”

 



O planowaniu przed porodem- w czym może pomóc doula

Ferdynand właśnie czekał na jedną z doul…

 

Świeżo jestem po spotkaniu z innymi doulami. Czyli osobami wspierającymi w czasie porodu. Profesjonalnie. To było bardzo ubogacające i … dołujące wydarzenie.

Świetne pomysły na wspieranie matek w ciąży i podczas porodu były przedstawiane przez kobiety.

Jednym z nich było zamienienie planu porodu na LIST.

Dlaczego list zamiast planu?

Bo położne i lekarze widząc kolejny świstek ściągnięty z netu ziewają już na wszelki wypadek z nudów.

List natomiast może być:

  • bardzo osobisty;
  • tworzący atmosferę zaufania i budowania relacji;
  • ciepły i empatyczny.

Kto zresztą nie lubi dostawać sympatycznych listów, w których przeczyta, jak bardzo ktoś liczy na nas, jak wiele dobrego się od nas spodziewa?

Dlaczego dołujące było to spotkanie?

Pozostawię to domysłom i … osobistym rozmowom.



Twórcy potrzebni od zaraz

Młody człowiek z natury lubi być twórcą.

I im bardziej bujnie swą twórczość rozwija, tym bardziej rozbiegają się po całym domu kredki, farby, nożyczki, papiery, kleje, materiały, koraliki i patyki itd. Stają się one stałymi domownikami, obecnymi zawsze pod ręką, gotowymi do rozmaitych hec i uciech artystycznych wraz z młodym artystą.

Pewna mama obfita w dzieci i doświadczenie życiowe podzieliła się kiedyś ze mną obserwacją, że sterylny porządek nie idzie w parze z rozwojem zdolności plastycznych u dzieci. Skoro kredki i farby są limitowane, bo mogą zabrudzić, to młody człowiek nie ma jak rozwijać swoich mocy twórczych na codzień. Usycha jego talent.

A dzieci lubią rozwijać żywą więź z przedmiotami codziennymi. Taka kredka znajdując się zawsze pod ręką, nogą, stołem zachęca: pobawmy się razem, pobiegajmy, popróbujmy, co jeszcze potrafię.

Fikają więc i rączkę rozwijają.



Smaki jesieni

Zaczyna się hartowanie, ale i czapek zakładanie.

Choć wydaje mi się, że te dzieci bardziej zahartowane, co dłużej wytrzymują bez czapek, szalików, skarpet. Co stawiają czoła jesieni, topiąc ją w ulubionej kałuży razem ze swoimi kaloszami, odnóżami i skarpetami.

Brrr! Dzielne dzieciaki! Już mi zimno na samą myśl.

A z doświadczenia to katary, prychanie i kasłanie u mych lubych dzieci zwykle zaczynało się wcale nie wraz z brzydką pogodą, a wraz z włączonymi kaloryferami.

Kaloryfery- wynalazek świetny i kiepski zarazem.

Świetny, bo ogrzewa wspaniale. Kiepski, bo tak wysusza powietrze, że dziecięce cienkie śluzówki przesusza na wiór. I nawet te w miarę odporne potrafią zacząć chorować. Niektórzy radzą sobie wieszając nawilżacze w pokojach, gdzie śpią dzieci (najprostszy nawilżacz- mokry ręcznik na kaloryferze lub suszące się pranie obok kaloryfera).

A ponieważ lepiej zapobiegać niż leczyć, to uczyć warto od maleńkości rozmaitości smaków, ziół.

Nawet roczne maleństwo może skosztować coś ostrego, ciekawego w smaku- pod warunkiem, że w obecności rodzica, w niewielkiej dawce i bez zmuszania, w bezpiecznej formie.

Pamiętam pewnego rocznego rączego młodzieńca, który wykradł z kuchni papryczkę chilli. Skonsumował ją w zaciszu pod stołem, po czym przyszedł z małą resztką i ogonkiem pokazując, że zaczyna czuć coś dziwnego. Jak na rocznego człowieka, to owo dziwne odczucie zniósł niemal ze stoickim spokojem.

Czy wiecie, że akceptowalność danego pokarmu zwiększa się po 18 skosztowaniu danego pokarmu?

Czyli dziecko potrzebuje, aby „oswoić”, polubić dany smak mieć szansę często go kosztować. Nic więc dziwnego, że meksykańskie dzieci  wespół z dorosłymi zajadają się ostrymi daniami, natomiast chińskie jadają niemal wszystko z imbirem.

Czy dajemy naszym dzieciom szansę oswojenia się wczesnego (czyli od 12 miesiąca wzwyż) ze smakiem kapusty i ogórków kiszonych, cebuli, czosnku, chrzanu, gorzkich ziół, przypraw (np. majeranku, rumianku, cynamonu, goździków), owoców (greipfruitów, aronii) etc.?

Gdy dziecko będzie miało szansę poznawania wczesnego tego bogactwa smaków, jego repertuar ulubionych potraw w późniejszym wieku będzie prawdopodobnie szerszy. Fatalną robotę wykonują kupcze przesłodzone niemowlęce kaszki- czynią z dzieci późniejszych konsumentów batonów, czipsów, mlecznych kanapek i innych jedzenia atrapek. Najpierw producent podsuwa jeden produkt- kaszkę mleczną czy zbożową dla maleństw, a potem przy jej pomocy przeprowadza do następnych swoich produktów. Samonakręcająca się spirala zwiększonej sprzedaży- osiągnięty cel producentów.

Koktajl wdrażający w ostre smaki, który lubią nasze dzieciaki:

  • 3 banany;
  • 3 gruszki;
  • sok z 1/2 cytryny;
  • 2 szklanki jarmużu;
  • 1 awokado;
  • 3 plastry imbiru (jak zaczynacie poznawanie tego smaku, to zacznijcie od mniejszej dawki);
  • 2 szklanki wody.

Wystarczy poobierać ze skóry, zmiksować i napawać się smakiem.

Już kiedyś o nim pisałam, ale dopiero jakiś czas temu odkryłam, że można go ożywić ostro-cytrynowym w smaku imbirem.

Smacznego!



Kto nauczył całować małego Lolka?

Kto wyrósł z małęgo Lolka?

Wiadomo. Biskup Wojtyła, który stał się papieżem 16 października 1976 roku.

O pocałunku papieża.

Papież całował ziemię i złe duchy zwiewały gdzie pieprz rośnie.

Bierzmy z niego przykład. Całujmy ziemię, którą Pan Bóg powierzył nam do uprawiania. Dla rodziców tą ziemią szczególnie powierzoną jest ich dziecko. Nawet gdy jest niegrzeczne, niedobre, trudne do zniesienia- tym bardziej potrzebuje naszej miłości. Spróbowałyście w takiej sytuacji zło dobrem zwyciężać?

Wiadomo.

O własnych siłach nie damy rady. Damy radę najwyżej oddać „pięknym za nadobne”. Czy stłuc na kwaśne jabłko.

Ale prosząc Ducha Świętego o pomoc, damy radę do krzyczącego powiedzieć dobre słowa szeptem, złoszczącego się damy radę spokojnie obdarować dobrem, by zapomniał o swojej złości. Smutnego zabijakę damy radę rozweselić i ucałować.

Pokorne proszenie o Ducha Świętego- chciałeś nas nauczyć tego, św. Lolku?



15 października- gdzie jesteś, moje dziecko?

Zaglądanie do nieba.

Jest tam kto?

Dziś dzień pamięci dzieci utraconych.

Zaglądamy za nimi do nieba,

gdzie brykają po niebiańskich ogrodach,

bawią się nieustannie

i zawsze czują się kochane

w objęciach Miłości,

która stęskniona sięgnęła po nie  na ziemię.

 

Mogę pożyczyć/oddać/ zamienić (proszę o zgłoszenia chętnych) „Listy do Darcy. Wzruszające słowa matki do nienarodzonego dziecka.” Tracy Ramos

Książka w sam raz na dzisiejszy dzień (Dzień Pamięci Dziecka Utraconego), na tęsknotę za dzieckiem, które za szybko odpłynęło. Mała Darcy żyła 36 tygodni u swojej mamy  i 15 dni po narodzinach mając trisomię chromosomu 18. Żyła krótko- pomogła tak wielu stać się lepszymi, bardziej kochającymi.



Historia vitae magistra est czyli historia nauczycielką życia

Piękna historia Polski w pigułce:

Rok 966

Zamiast uczyć dzieci o tęczowej nicości, warto je konfrontować z prawdą i radością z własnej historii.

Kochacie historię?

To nasze korzenie.



Kamień spadł z serca

 

Kiedy najstarsze dziecię siedziało ze mną w domu (czyt. chodziło na spacery, wycieczki, na place zabaw, do bibliotek, muzeów i innych miejsc użyteczności publicznej), omijało przedszkole, czasami gryzła mnie myśl podsuwana przez koleżanki. Myśl: a może rzeczywiście dziecię potrzebuje do rozwoju przedszkola i jego walorów. Nie nudnej matki, a

Ufff!

Jak to dobrze jednak, że dziecię się lepiej nie rozwinęło. Wystarcza mu więc póki co Uniwersytet Warszawski i jego uroki.

Z perspektywy czasu i już trzeciego okazu nastolatka przewijającego się w domu, widzę, że instytucja przedszkola nie jest wymyślona w ogóle dla dobra dziecka. Jest to instytucja pomyślana o dorosłych, którzy nie mieli co zrobić z dzieckiem, gdy oboje rodzice szli do pracy nie mając wsparcia babć, dziadków, niań.

Dziecko puszczane w obce środowisko nie mając odpowiedniej dojrzałości emocjonalnej- mimowolnie uwstecznia się w  sferze emocjonalnej. Lub odchorowuje, co jest również pewną ucieczką z trudnego emocjonalnie środowiska.

Pewna mama pochwaliła mi się jednak, że jej córeczki świetnie się zaadaptowały w przedszkolu- bez płaczu, chorób, smutków. Zdradziła mi, że wystarczyło, że dała im po prostu czas, którego potrzebowały. Jedna w wieku 4,5 roku zadebiutowała jako przedszkolanka. Druga mając lat 6,5.

Czas.

Czas to miłość.

Czas rzeźbi kamienie, przesuwa koryta rzek, góry spiętrza lub poniża.



Rosną nogi, ręce, serce

Kiedyś chodziłam do klubu przedszkolaka z moimi dziećmi. Założenie tych klubów było takie, żeby rodzice byli tak długo na zajęciach z dziećmi jak długo tego dzieci potrzebowały. Panie przedszkolanki prowadzące te zajęcia były na tyle mądrymi kobietami, by zachęcać rodziców, żeby odpowiadali na potrzeby dzieci. I niektórym dzieciom wystarczało kilka dni lub tygodni towarzyszenia, by poczuć się pewnie i dobrze w nowym miejscu, innym kilka miesięcy. Pamiętam też takie dzieci, które dopiero po roku lub jeszcze dłuższym czasie zechciały zostawać bez opieki bliskiej osoby. Założeniem tego miejsca była też formuła, że od czasu do czasu (raz w miesiącu bodajże) rodzic był też „na dyżurze” w klubie.

Większość rodziców korzystała z tej możliwości wsparcia swoich dzieci i pozostawała z nimi jakiś czas na zajęciach. Pamiętam jednak i takie sytuacje, gdy rodzice zlekceważyli to zdroworozsądkowe zalecenie, by pozwolić się zaadaptować dzieciom, dzięki swojej obecności, która działała uspokajająco na dziecko. Traciło na tym dziecko „wepchnięte” w rolę samodzielnego przedszkolaka. Traciły na tym pozostałe dzieci, które zamiast zajęć musiały wysłuchiwać płaczu nieboraka. Pozostałym maluchom udzielał się posępny nastrój dziecka przestraszonego pozostawieniem wśród nieznajomych.

Obce miejsce, obcy ludzie, obce, nieznajome wymagania, zadania- nawet człowiek dorosły czasem z trudem znosi pierwsze dni w nowym miejscu, nowej pracy. Cóż dziwić się dziecku!

Minęło sporo lat odkąd pożegnałam się z klubem przedszkolaka- teraz te dzieci, które wóczas poznałam przestały być już dziećmi. Czy zaszkodziło im udzielanie wsparcia przez rodziców? Pozwolenie im na dojrzewanie we własnym tempie w zamian za wrzucenie w samodzielność?

Ani trochę!

Dzieci te wyrosły na samodzielnych, zainteresowanych światem młodych ludzi.