Archiwum miesiąca listopad 2019


Twórczość jest w nas

Zdarza się Wam tak: macie coś do zrobienia, ale z jakiegoś powodu sprawia to ogromną trudność, więc znajdujecie sobie pracę zastępczą? Nie polecam takiego sposobu postępowania.

Mi się niestety zdarza.

I w ten sposób powstały 4 książeczki motywacyjne.

  1. O byciu w stanie błogosławionym;
  2. Porodowa;
  3. O mlecznej drodze (vide: zdjęcie);
  4. Wzmacniająca na koniec połogu.

Zachęcam do skorzystania z pomysłu, jako i ja skorzystałam. Z odwlekania prac koniecznych, które „uwierają”- nie.

A było to tak.

Miałam szczęście być w Domu Narodzin im. św. Rodziny w Łomiankach.

I tam napotkałam, oprócz cudownych ludzi, książeczkę z „Perełkami porodowymi” czyli cytatami dodającymi ducha np.

„Poboli, poboli i przestanie”.

Kliknęłam zdjęć parę. (Za jakiś czas Wam pokażę, dzięki uprzejmości Wandy Ekielskiej oraz rodzącej).

A potem w domu zrobiłam własną książeczkę. Potem drugą na kolejny temat. Itd.

A przy okazji zrobiły też swoje własne książeczki moje dzieci.

Tematy, rzecz jasna, zgodne z zainteresowaniami. Czyli różne.

Maluchy podchwyciły temat, bo spodobały im się: kolorowe sznureczki do związywania, każda karteczka w innym kolorze, możliwość układania własnej treści, własnych rysuneczków.

Tworzycie, kochane niewiasty?

To pomaga przywrócić równowagę ducha.

A jeśli nie tworzycie, to może dlatego, że nie odkryłyście jeszcze własnego potencjału? Lub boicie się otworzyć na nieznane, usłyszeć, co Wam w sercu gra?

No a teraz czas wracać do pracy właściwej 🙂  Czyli na adwentowe tory się ustawić.

 



Krok po kroczku zbliża się pewien święty na paluszkach, żeby nie obudzić dzieci…

W wieku szczenięcym zaczęłam czytać książki Małgorzaty Musierowicz z zazdrości.

I to jakiej!

No bo jak to może być, że dwie twoje ukochane przyjaciółki czytają ciągle i zachwycają się jakimiś książkami, a nawet, o zgrozo, urządzają sobie śmichy – chichy na ich temat, a ty jak głąb nic nie wiesz.

No więc musiałam przemóc swoje uprzedzenie do „głupiej” Anieli, co to dla chłopaka wyjeżdża do innego miasta, a nawet dla niego wybiera szkołę.

A że zaczęłam czytać od innej powieści niż Kłamczucha, to już poszło z górki.

„Ida sierpniowa” okazała się pysznym kąskiem dla mola książkowego. Więcej nikt mnie nie musiał zachęcać. Raczej dochodziły mnie nawoływania zza ściany o konieczności gaszenia światła o przyzwoitej porze.

Tyle, że to jest groźne.

Bo zaraźliwe.

Przyjaciółki zaraziły mnie miłością do p. Musierowicz.

Ja zaraziłam własnego męża.

Oboje zaraziliśmy córkę.

Potem był syn.

Następnie młodszej córce udzieliła się ta epidemia .

W międzyczasie najstarsza córka w taką komitywę weszła z p. Małgorzatą, że ta pogratulowała jej narodzin braciszka Ignacego Grzegorza na swoim czacie.

Strach pomyśleć, co będzie dalej 😉

No więc czytamy sobie dalej. Np. ostatnio dorwałam książkę „Na gwiazdkę”.

No i cóż się z niej można dowiedzieć?

Że autorka jako dziecko otrzymywała listy od św. Mikołaja.

Co prawda ten miły osobnik bardzo jej przypominał w korespondencji pogawędki dydaktyczne własnej mater, ale z sympatii można było na to przymknąć oko.

Jeśli czytujecie gatunek fantasy, to może z zainteresowaniem przyjmiecie wieść, że i Tolkien dostarczał listy od świętego Mikołaja swojemu dziecku.

To, co?

Dołączacie się?

Z dwuletniego doświadczenia widzę, że warto.

Dziatwa otrzymująca epistoły od tego zacnego świętego przechowuje je troskliwie. Czyta po wielokroć z wielkim zainteresowaniem (lub prosi o odczytanie). I co więcej: nawiązuje do listu w kolejnym liście do świętego Mikołaja! Zauważa, co do niej się pisze! Co bardziej dociekliwa dopatruje się podobieństwa stylów, tudzież charakteru pisma do własnej matki, o zgrozo!

Co oprócz listów warto doręczać swoim dzieciom?

Drobiazgi, które sprawią radość. Tworzywa, z których dzieci będą mogły wyczarować własny świat. Rękodzieło zrobione przez sąsiadkę, przyjaciółkę czy osobę w potrzebie. Książki!- oczywiście. Uszyty przez siebie gałganek. Lub owoc, który dziecko ciekawi.

Ten świat potrzebuje skromności i umiaru.

My ich potrzebujemy.

Potrzebujemy zwłaszcza więcej oddania, czasu, a mniej przedmiotów.

Tu uszyta kociczka z podartych bluzek. Przez kilka wieczorów ręcznie dało się zrobić.

P.S. Proszę się pozachwycać wcześniejszymi zdjęciami, które dostałam od pewnej pięknej mamy- fotografki i od drugiej cudnej mamy z wieloma skarbami :)))))

 



Jak w lustrze

Fotografia: Katarzyna Gumowska

 

-Mamusiu, czy Ty wiesz, że oglądam się w Twoich słowach jak w lustrze?

-Mamusiu, czy Ty wiesz, że rozumiem dużo wcześniej nim nauczę się mówić?

-I w Twoich, Tatusiu.

 

Jak wiele nieprawdziwych rzeczy potrafimy, my matki, (tatusiowie również niestety) wmówić naszym dzieciom.

Dopóki nie nabędą krytycyzmu chłoną nasze słowa jak gąbka.

Dlatego tego, co same przeżywamy, na co same chorujemy, czego się boimy, nie powinnyśmy przenosić na swoje dzieci.

One nie są nami.

Ze względu na dusze są nawet bardziej podobne do Pana Boga niż do nas.

Trzeba uważać, co się mówi do dzieci Bożych 🙂

Bo Panu Bogu zależy na nich.

Bardziej niż nam.

 



Co wybierasz: podejrzliwość czy zaufanie?

Piękna rzeźba Karmiącej i Karmionego.

Łagodność na tych Twarzach mówi o pięknym zaufaniu: do siebie nawzajem, do nas-patrzących, do pięknego zamysłu Boga-Stwórcy.

Szukając niejednokrotnie przyczyn, czemu to karmienie piersią z takim trudem przychodzi, widzę też w nim barierę naszej podejrzliwości. Podchodzimy więc niejednokrotnie do laktacji jak pies do jeża.

Niestety widzę to za każdym razem, gdy jestem w szpitalu.

Podejrzewamy laktację:

  • o to, że w ogóle jest czymś co pojawia się i znika albo w ogóle nie pojawia „nie wiadomo czemu”;
  • o to, że może się w ogóle nie pojawić, że jest dana nielicznym szczęśliwcom;
  • o to, że jest jakąś kulą u nogi;
  • o to,  że jest zniewoleniem, uwiązaniem dziecka, matki;
  • o to, że, ogólnie mówiąc, coś z nią nie tak;
  • o to, że nie da jej się połączyć z normalnym życiem.

 

No i utwierdzają nas w tym producenci reklam, którzy sprytnie przemycają przekaz o „niewystarczającej” laktacji, o tym, że z nią same problemy.

Efekt jest taki, że w Stanach Zjednoczonych, ale i bardzo wiele matek u nas, karmi dzieci podwójnie: i swoim mlekiem, i modyfikowanym. Skutkiem jest ogromna plaga otyłości, chorób cywilizacyjnych, bo nie jesteśmy krową z czterema żołądkami, by nas od urodzenia podwójnie karmić.

Wystarczy to matczyne karmienie niedoskonałą piersią, ale za to jak bardzo wspaniałą dla dziecka 🙂

Tymczasem:

  • Tak jak nie ma plagi chorób gruczołów potowych, tak samo nie ma plagi gruczołów piersiowych- bo gruczoł piersiowy jest zmodyfikowanym gruczołem potowym; jest za to plaga niewłaściwych porad, niepotrzebnego wciskania smoczków, butelek, reklam, plaga podejrzliwości wobec laktacji, wobec matek, dzieci, podejrzliwość wobec samego mleka matki, że coś z nim nie tak;
  • Karmienie piersią jest najwłaściwszym sposobem karmienia dziecka po narodzinach; karmienie butelką jest jak stosowanie inkubatora „na wszelki wypadek”;
  • Podczas karmienia piersią dziecko syci się matką: jej pokarmem, jej odpornością, jej ciepłem, kontaktem z nią; a matka syci się i cieszy dzieckiem- ma przynajmniej taką możliwość, jeśli się zdobędzie na cierpliwość;
  • Laktacja zaczyna się już w 16 tygodniu ciąży (co nie znaczy, że wtedy mleko musi wypływać na zewnątrz- zazwyczaj nie wypływa, mi nigdy nie wypływało, a moją piątkę dzieciaków wykarmiłam); a skoro zaczyna się w ciąży, to dlaczego miałaby cudownie zanikać po porodzie?!
  • Na naukę karmienia piersią warto sobie dać co najmniej 6 tygodni czyli tyle, ile trwa połóg: i dziecku, i matce; bo oboje uczą się siebie nawzajem; czyli połóg to taki czas, kiedy trzeba sobie pozwolić na odpoczynek z dzieckiem przy piersi; przy piersi jednej, drugiej, trzeciej, czwartej itd. … (Czy ktoś tu się dziwi, że matka ma cztery piersi i więcej? Oczywiście, że ma- tyle, ile razy zmieniamy pierś, tyle razy dajemy dziecku nową pierś, hehe. Taki styl skakania z piersi do piersi, zmian- służy stymulacji laktacji. Gdy chcemy, żeby piersi przestały szaleć i mniej wytwarzały mleka, wtedy dajemy dziecku jedną pierś przy jednym karmieniu.)
  • Karmienie piersią nie jest żadnym „uwiązaniem” dziecka do matki ani vice versa, tylko normalnym elementem rozwoju. Bo i dzieci i matki, które przez 9 miesięcy je nosiły karmiły 24 godziny na dobę potrzebują dalej tej bliskości. To nie matki, które prawidłowo karmią piersią są potem nadmiernie przywiązane do dorosłych synków i córeczek, ale te, które gdy miały niemowlęta i małe dzieci pośpiesznie je odstawiały, na siłę usamodzielniały. I zostało w niech to nienasycenie bliskością dziecka. Ale nie da się jej już zaspokoić, gdy dziecko ma naście, a tym bardziej dwadzieścia lat. Bo robi się krzywdę i sobie i dziecku.

Myślę, że ta plaga podejrzliwości wobec laktacji zaczyna się już przy leczeniu niepłodności, przy cesarce, gdy doznajemy zawodu, że nasze ciało nas zawiodło.

Ale to zazwyczaj nie ciało nas zawodzi. Światowa Organizacja Zdrowia za zasadne uważa co najwyżej 10% cesarskich cięć, tzn. że skoro w naszym kraju jest ich podobno nawet 50%, tzn. że robi się wiele niepotrzebnych operacji zdrowym kobietom.

I nie zawodzi nas ciało, ale najczęściej cierpliwość personelu medycznego, nasza własna cierpliwość, procedury medyczne, które często prowadzą do licznych schorzeń, zaburzeń jatrogennych.

„Kładę przed tobą podejrzliwość i zaufanie”.

Wybierajmy zaufanie, bo ono nadaje sens. I nas buduje, nasze dzieci.

Naszą relację.

Nie bójcie się też uczyć innych o karmieniu piersią.

Niech boją się ci, którzy nie mają o nim pojęcia, a się wypowiadają.

A takie piękne skarby rosną na mleku mamy:



Koń jaki jest, każdy widzi

Koń i jego chłopiec czyli miłość od pierwszego wejrzenia

Zachwyciła mnie kiedyś pewna mama prostym stwierdzeniem, że „nie odstawia swojej córeczki od piersi w tym momencie, bo z koniem nie będzie się kopać”.

Mądrością matczynego serca nie jest nieustępliwość, dążenie po trupach do celu czyli to „kopanie się z koniem”.

Mądrością matczynego serca jest czasem pójście z dzieckiem za rączkę dwa kroczki do tyłu.

My znamy kierunek podążania, rozwoju.

I bardzo dobrze.

Ale dziecko czuje, co się z nim dzieje. Zna swoją słabość i potrzeby.

Też dobrze.

Ważne, żeby być na tej drodze rozwoju razem.

I w zgodzie.

Fotografia Katarzyna Gumowska



Jesień, ach to ty!

Narzekacie trochę na pogodę?

A w myślach narzekacie?

Bo ten podziemny nurt drążący serce jest ważniejszy.

Mocniejszy.

Bardziej wpływający na życie.

Ile jeszcze mam do nauczenia się od dzieci!!!

 

Za cudne zdjęcia serdecznie dziękuję mamie tych dzieciaczków 🙂


Fascynujący kwiat

Czy o tych kwiatuszkach piszę w tytule?

Fioletowych i białych klematisach?

Po części.

Ale bardziej fascynującym kwiatem jest siostrzana miłość, dzięki której zrodził się pomysł, by udekorować w ten sposób najmłodszą siostrzyczkę.

Najbardziej zwariowane zabawy dzieci wymyślają z innymi dziećmi.

Oto i autorki tej dekoracji wraz ze swą siostrzyczką:

Miłość domaga się wielkoduszności.

Żeby dawać dzieciom to, co najlepsze:

  • siebie samego,
  • rodzeństwo,
  • cały świat
  • i największe dobro: żywego Boga, któremu na imię Jezus Chrystus.

Serdecznie dziękuję za zgodę na posłużenie się tymi pięknymi zdjęciami, które miałam przyjemność zrobić.



Komu prezent, komu?

Do podarowania

Takie dwie książeczki chętnie oddam tym, którzy jako pierwsi się zgłoszą do przygotowania przeze mnie do porodu.

(A dla mnie ogromnym prezentem jest to, że piszecie komentarze, pytania. To jest to!)

 

I cd. o książkach, ale z innej beczki:

Oglądam sobie książki dla dzieci w bibliotece.

I znajduję jeną zatytułowaną „Twoje ciało bez tajemnic”.

Bez tajemnic?

Odarte z wszystkich tajemnic?

A może to tylko nasza pycha nam każe tak myśleć?

Że wszystko już wiemy.

Bo często właśnie najtęższe umysły widzą, jak wiele jeszcze pozostaje do odkrycia.

Jak wiele zagadek jeszcze nierozwiązanych! Jak wiele pytań kolejnych nie ma swoich odpowiedzi!

Ciało jest ogromną zagadką.

Znamy jedynie czubek góry lodowej.

Bo po jego „wewnętrznej” stronie jest dusza.

I to, co w duszy gra, może wszystko zmienić.

„Miłość wszystko zwycięża!” „Wszystko przetrzyma.”

Trzymajmy się więc jej jak pierwszej i ostatniej deski ratunku.

(A w zanadrzu mam świetną historię z życia wziętą o klaczy, źrebaku i rżeniu, i ssaniu!- przypomnijcie mi, to ją opiszę. A tą klacz -ślicznotkę mam nawet sfotografowaną.)



Być bezradnym i przeżyć

Sytuacja z życia.

Mojego.

Cóż, trochę głupio mi o tym pisać.

Bo nie ma czym się chwalić.

Otóż popiraciłam sobie na drodze jadąc samochodem.

Nie jechałam za szybko, ale pośpiech i tak zrobił swoją kiepską robotę.

No więc policjanci na sygnale zażyczyli sobie, żebym za skrzyżowaniem sobie z nimi porozmawiała.

No i za „rażące naruszenie kodeksu” zaproponowali mandat i punkty karne.

Nie zdradzę ile, hehe. Ale obstąpiły mnie myśli o licznych wydatkach, które mamy w domu itp.

Wzięli prawo jazdy i poszli do swojego radiowozu.

Zostałam sama w aucie.

Czy na pewno sama?

„Zawsze dziękujcie!”, „W każdym położeniu wychwalajcie Boga!”– te Słowa były ze mną.

No i z poczuciem winy (rzeczywiście narozrabiałam!) i bezradności zaczęłam się modlić.

Dziękować za to skarcenie. Pochwaliłam Pana Boga w tych policjantach. W Jego Świętym Imieniu, które w każdym położeniu ma moc wybawić. „Jezu ufam Tobie!”- modlitwa na każdy czas.

No i wraca do mnie policjant.

I okazuje się, że dostaję jednak tylko pouczenie.

Pan Bóg jest wielki!

Wybawia w drobnych rzeczach i małych!

Z tą sytuacją skojarzyło mi się tak wiele sytuacji chorób moich dzieci.

I w niejednej z nich też takie poczucie bezradności, trudu ponad siły.

I tyle razy Pan Bóg wybawiał!

Tyle razy Pan Bóg wybawiał!

I z perspektywy czasu widzę, że najlepiej na tym wychodziłam i ja, i dzieci, gdy nie dyrygowałam swoimi prośbami Panu Bogu, co ma zrobić, tylko ufałam i chwaliłam Go w tych trudnych sytuacjach.

Tym mniej antybiotyków, tym mniej chemicznych leków dzieci przyjmowały, tym mniej szamotania się ze sobą, z dziećmi.

Byłam niedawno w świetnej Szkole Języka Włoskiego. Jej nauczyciel opowiadał nam o języku i kulturze włoskiej. Mnóstwo ciekawostek! M.in. i ta, że przeciętnie pierwszy raz antybiotyk Włoch bierze w wieku 30 lat.

A u nas?

Same wyciągnijcie wnioski.

Podsumowując – 2 ważne rzeczy:

  1. Ufać! I chwalić Boga w Jego planach!
  2. Robić dobrze swoją robotę czyli dbać najlepiej jak umiemy o powierzony nam dar: życia (wiecznego przede wszystkim!), zdrowia.


Lekarstwo czyli decydujesz się na skutki uboczne

Fotografia Katarzyna Gumowska

Pewien dr farmacji zaczął swój wykład tak: „Każdy lek to trucizna. Dlatego organizm stara się go wydalić: odtruć w wątrobie, wydalić przez mocz, skórę, oddech.”

Ale sobie pojechał.

Gdybyśmy wychodzili z tego założenia, to nikt by się nie leczył lub mało kto.

Prawda jest jednak taka, że wierzymy w dobroczynne skutki leku, a przymykamy oko na skutki uboczne.

Reklama na nas działa.

I to jak!

Gdyby nie działała, producenci nie wydawaliby milionów na reklamy telewizyjne, radiowe, papierowe, internetowe itd.

Kobiety i mężczyźni łykają więc niemal jak landrynki najróżniejsze leki, w tym np. paracetamol.

A leki przeciwbólowe w gruncie rzeczy niczego nie leczą. Niwelują jedynie skutki, zostawiając w spokoju przyczynę. Te przeciwbólowe środki w większości więc znieczulają układ nerwowy, żeby „nie czuł”.

Zaciekawiło mnie to, że działaniem paracetamolu zainteresowali się także psychologowie- tym jak bardzo nas znieczula. Badano więc poziom empatii. I odkryli, że umiejętność naszego współczucia drugiemu człowiekowi „lek” ten także znieczula.

Zobaczywszy jak często ten lek jest podawany na porodówce, położnictwie, zastanowił mnie ten fakt.

Czy nie jest to przypadkiem czas, kiedy maleńki człowieczek zwany dzieckiem potrzebuje tego współodczuwania bardziej niż kiedykolwiek indziej?

Jak cenna więc dla dziecka jest próba walczenia ze sobą, żeby dać radę obyć się bez lub choćby zmniejszyć ilość łykanych pigułek ze względu na dziecko.

Jak cenne niefarmakologiczne metody łagodzenia bólu, np. choćby zimny okład na zwijającą się macicę, wsparcie, by dobrze przystawiać do piersi, by dziecko nie przygryzało brodawki itp.

A jeśli macie znajome przy nadziei lub same jesteście przed rozwiązaniem, to warto się zainteresować działaniem paracetamolu w ciąży:

„Paracetamol w ciąży wcale nie taki bezpieczny”,

gdyż okazuje się, że działa on toksycznie na układ nerwowy dziecka. I zbadano jego silne powiązania z zespołem ADHD i o wiele poważniejszymi zaburzeniami ze spektrum autyzmu.

Myślę, że warto więc przestrzegać matki przed pochopnym łykaniem tych środków.

Zwłaszcza, że oba badania w gruncie rzeczy są zbieżne.

Jedne- te psychologiczne pokazują, że dorośli >zaledwie< stają się mniej wrażliwi emocjonalnie po paracetamolu, drugie- stricte medyczne, że dzieci tę wrażliwość społeczną mogą mieć niemal całkiem zniszczoną lub pobudzoną aż do rozmiarów monstrualnych (ADHD).

Leki?

Tak, ale z głową.

A w pierwszym rzędzie lekiem powinno być to, co jemy.

Bo jemy codziennie i to zwykle z apetytem co najmniej 3-5 razy, a leczenia potrzebujemy czasami, a zażywamy leki góra 3 razy dziennie (przeciętnie) i tylko w niektórych okresach życia.

Co więc nas bardziej podtrzymuje przy życiu?

Jedzenie czy leki?

A ile razy dziennie oddychamy?

Czy może nie mieć znaczenia jakim powietrzem oddychamy?