Archiwum miesiąca lipiec 2010


Szczęśliwa matka- szczęśliwe dziecko

Taki właśnie slogan robi karierę: „szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko”. Dzisiaj pierwszy raz zdarzyło mi się słyszeć, że z tego powodu matka odmówiła dziecku piersi (jeszcze na położnictwie). „Bo byłaby uwiązana do dziecka, a przez to nieszczęśliwa”.

Hm.

Jeśli się tak dobrze zastanowić, skąd wynika, że kariera tego sloganu jest tak zawrotna. Otóż jest w tym szczypta prawdy. Żeby prawdziwie kochać, kogokolwiek, męża, dziecko czy przyjaciółkę, to rzeczywiście trzeba umieć też dbać o siebie, umieć przyjmować wyrazy miłości, pozwalać się uszczęśliwiać i umieć też szukać własnej drogi szczęścia. Ale to jest tylko jedna strona medalu.

Jeśli sięgniemy do psychologii rozwojowej, to ten etap rozwoju mogą już osiągnąć zadbane, kochane dzieci, które zwyczajnie wiedzą, co lubią, wiedzą, że mogą się domagać okazywania miłości, zaspokajania ich potrzeb, a nawet pragnień.

Jednak człowiek dorosły ten etap wyłącznej koncentracji na własnym zaspokajaniu szczęśliwie powinien mieć za sobą, ponieważ dojrzałość polega na pójściu dalej. Wcześniejszy etap nie jest zanegowany przez następne, ale człowiek dorosły winien umieć też działać dla dobra drugiej osoby, a nie tylko poprzestawać na kurczowym trzymaniu się własnego zaspokojenia. I to niezależnie od własnych emocji.

Prosty przykład. To, że rodzic nie czuje się danego dnia uszczęśliwiony przewijaniem swojego dziecka, to w najmniejszym stopniu nie zwalnia go z tego obowiązku.

Także w tym kontekście slogan „szczęśliwa mama- szczęśliwe dziecko” jest zwyczajnie nieprawdziwy. O ileż bardziej wiarygodnie i prawdziwie brzmi „kochająca mama to szczęśliwe dziecko”.

Z miłości można też karmić piersią, nawet jeśli się tego nie lubi dystansując się od swoich własnych uczuć. Właśnie ze względu na dobro dziecka.

W kontekście takich wyborów, gdzie mama „musi” być szczęśliwa niezależnie od dobra dziecka zastanawiam się, czy nie adekwatniej byłoby zacząć modelować inne określenia: „szczęśliwa mama- opuszczone dziecko”.

Dlaczego opuszczone? Ponieważ karmienie piersią jest naturalną kontynuacją tej bliskości, kiedy dziecko było przy sercu mamy dosłownie przez cały czas.

I nie chodzi o to, żeby nie dbać o własne potrzeby, ale nauczyć się realizować je w łączności z dzieckiem. W takiej łączności, jakiej potrzebuje. Gdyż z perspektywy zwłaszcza maleńkiego dziecka więź z mamą to życie.



Dziecko a może piesek lub kotek?

Byłam swego czasu na szkoleniu dla douli (osób profesjonalnie wspierających podczas porodu) zorganizowanym przez Fundację Rodzić po Ludzku. Prowadziły je dwie Holenderki, będące doulami.

Na sam koniec swobodna rozmowa, wymiana pytań i odpowiedzi. Jedna z tych pań poradziła doulom, w większości młodym kobietom, że jeśli na skutek tej pracy „zachce” im się samym urodzenia dziecka, to zamiast tego można kupić sobie kolejnego kotka lub pieska. I że jest to dobre rozwiązanie problemu „chęci powiększenia rodziny”.

Uderzyła mnie ta rada. Zwłaszcza że kierowana do takiego audytorium, zwłaszcza że udzielona przez kobiety towarzyszące rodzącym.

Jaka duchowa postawa za tym się kryje? Czy nie ta sama, która o wzięciu zwierzęcia mówi w ostatnich czasach „adopcja”, a wzbrania się przed nazwaniem aborcji morderstwem najmłodszego dziecka? Skoro osoby, które uczą wspierania innych kobiet w ich macierzyńskim trudzie rodzenia sugerują, że nie warto mieć dzieci lub nie warto mieć ich więcej niż „mało”, to o czym to świadczy? Nie tyle jest to jakieś oskarżenie pod ich względem, ale pewne zapytanie, na które nie znalazłam odpowiedzi.

 Owszem nie każda kobieta jest powołana, by mieć wiele dzieci, ale to nie powód, by sobie znajdować obiekty zastępcze typu kotki-pieski-świnki itp. Każda kobieta jest jednak powoływana, by być córką, siostrą, matką czy w sensie duchowym czy fizycznym, by rozwijać się, uczyć się rodzić innych dla Boga, dla świata czyli kochać swoje, ale też nieswoje dzieci, swoje synowe, dzieci opuszczone. By być w relacji miłości do innych ludzi. Rada, by zamiast tego opiekować się zwierzątkami jest … hm… Z deka infantylna? Matki są też powołane, by odważyć się mieć więcej dzieci niż „standardowe” jedno czy dwoje. Czy nie inne kobiety dostrzegające wartość macierzyństwa powinny dodawać im odwagi, by iść pod prąd i dawać życie tylu dzieciom, ile tego od nas oczekuje Pan Bóg, a nie media lub otoczenie?

Podobny wpis znalazłam na jedym z blogów, podobny dylemat:

Dziecko czy mercedes?

W tym kontekście przypomina mi się Matka Teresa, która broniła życia dzieci i dosrosłych, opiekowała się konającymi, najbiedniejszymi. Gdy zapytano ją o kobiety najbiedniejsze, a mimo to rodzące dzieci i sens takiego macierzyństwa, odpowiedziała pytaniem retorycznym. A za kogo my się uważamy, skoro mamy czelność odbierać prawo tym najuboższym do ich jedynego i najcenniejszego skarbu, jakim jest dziecko? Nie jest to wierne przytoczenie jej słów, ale ich sens. Czy nie jest to ogromna pycha ludzi zamożnych, „że ich stać na dziecko”? Pomimo że finansowo może kogoś być stać na dziecko, ale emocjonalnie, duchowo może być stać na dziecko również osobę ubogą, o minimalnych środkach finansowych. „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Zdarzają się rodziny bogaczy, w których są niekochane dzieci, opuszczone przez swoich rodziców, zdarzają się też rodziny ubogie, gdzie dzieci nie mają wątpliwości, że są najukochańsze i rodzice poświęcą się dla nich, gdy tego będą potrzebować.

Nie znaczy to, że jestem przeciwniczką posiadania zwierzaków. Bardzo je lubię, a nawet jestem szczęśliwą posiadaczką psa i kota. Ale miłość rezerwuję wyłącznie dla ludzi, zwierzętom wystarczy rozsądek i odrobina sympatii, z przewagą rozsądku.



Kamyki, muszelki i słońce, które utonęło

Dziś byliśmy na wieczornym zbieraniu kamieni i muszelek. Dzieci obserwowały „tonące” w morzu słońce.

Cenny jest taki wolny czas, bo można dać się oczarować własnym dzieciom:

  • że kamyczek ma różowe pasemko, a drugi jest brązowo-czarny;
  • że morszczyn wyrzucony na piasek może mieć pęcherzyki owalne, kuliste lub w kształcie serca;
  • że słońce zanim się schowa maluje wszystkimi odcieniami po wodzie i niebie;
  • że rybka wygląda na ranną jak rusza skrzelami.

Dzieci są wspaniałymi obserwatorami, one chłoną wszystko jak gąbka. Interesują je bardzo szczegóły i drobne sprawy, każdą można się cieszyć lub smucić. Nie ma czasu na obojętność ani takiej możliwości.

Dzieci są tak wnikliwe, że prędzej czy później widzą i naśladują: zachowania nas-rodziców, dziadków, opiekunek, kolegów, sąsiadów, przypadkowych przechodniów.

Dopóki są małymi dziećmi, to głównie nasiąkają naszym sposobem zachowań i bycia, jeśli damy im swój czas, siebie. Bo jeśli oddamy je w ręce babci na większość dnia, to głównie będą się uczyć od babci. Jeśli opiekunka większość czasu będzie spędzać z dzieckiem, to nasiąkają sposobem życia, mówienia, wyborami tejże niani.

Dlatego ceńmy bardzo ten czas, który możemy spędzać z własnymi dziećmi. To czas bezcenny, nie do stracenia. Nigdy już nie wróci do nas.



Morskie fale

Kobieta jest podobna do morza: ze swoim cyklem miesiączkowym, ze zmiennością hormonów i nastrojów. I poród i karmienie piersią przypominają nieco odpływy i przypływy, morskie fale, które zalewają brzeg, żeby znowu uciec. W porodzie skurcze przypływają i odpływają, żeby znów nadciągnąć z jeszcze większą mocą. Gdy skurcze są małe, początkowe, to można je łatwo przyhamować stresem, zmianą miejsca rodzenia, itp., ale gdy są już wielkie i częste, to mało co je powstrzyma. Morza rozszalałego też mało co powstrzyma. Może ktoś widział jedną ocalałą ścianę kościółka w Trzęsaczu, która stała niegdyś kilka kilometrów bodajże od morza (głowy sobie za to nie dam uciąć, bo byłam tam zeszłego lata).

Podobnie fale twórczości macierzyńskiej mogą być niszczące, choć o wiele częściej są budujące i ożywcze. 

Hormon oksytocyna napływa w kobiecym ciele falami i unosi rodzącą matkę w nieznaną stronę macierzyństwa.

Podobnie jest w czasie karmienia piersią. Ta sama oksytocyna wpływająca na kurczliwość mięśni macicy, w czasie karmienia piersią obkurcza komórki mioepitelialne, które powodują wypływ mleka z pęcherzyków do przewodów mlecznych. Tak jak dziecko ssie w sposób falowy, powraca do ssania po częstych przerwach, tak mleko z matczynej piersi wypływa falami: raz więcej, innym razem mniej, potem, gdy damy sobie i dziecku dar ciepliwości znów więcej. Upływający czas, czułość jaką mamy dla dziecka ma zdolność wpływać na to falowanie.

Krótkie powyrywane myśli, bo ciemno, namiot zamoczony, sosny szumią jak szalone, a komputer nie jest moim wiernym towarzyszem na czas urlopu.

Pozdrawiam znad szalonego dziś Bałtyku!



Poród- przygoda życia

Pusto tu na blogu, ale dużo się dzieje u mnie. Urlop to taki owocny czas zmiany i dojrzewania. Mam nadzieję, że nie zmarnuję tej szansy zmiany przede wszystkim siebie.

Dziękuję Monice za przytoczenie takiego ciekawego filmu o porodach:

wieloraczki naturalnie.

Jak mieć budujące spojrzenie na poród, gdy:

  • mama, siostra czy ciocia trąbią o patologiach przychodzenia na świat, chorych matkach i dzieciach „z powodu rodzenia”;
  • gdy podręczniki, książki popularno-naukowe koncentrują się często na tym, co źle może pójść w okresie okołoporodowym;
  • gdy koleżanki, przyjaciółki, fora internetowe trąbią o zagrożeniach, jakie niosą ze sobą narodziny dziecka;
  • gdy samej doznało się traumy doświadczeń porodowych?

Jak odczytywać poród jako dar od Boga, przygodę życia i spotkania, gdy straszą nas nim niemiłosiernie?

Po pierwsze trzeba korzystać z najgłębszego wsparcia, jakiego nikt inny dać nie może, bez którego zawsze jesteśmy jak bańka mydlana. Pan Bóg jest w stanie udzielić nam i w tej głęboko ludzkim doświadczeniu wyjątkowego wsparcia, jakiego nikt inny nie jest w stanie nam dać. Bez Jego wsparcia zawsze będzie uwierać nas gdzieś głęboko samotność, a wsparcie ludzkie będzie zawsze zbyt powierzchowne.

Ludzkie wsparcie też bywa potrzebne i niekiedy warto go poszukać, warto go dawać innym. A może zwłaszcza dawać, bo „dając otrzymujemy, umierając rodzimy się na nowo”.

Czekam niecierpliwie na założenie strony przez Monikę i Kasię (i kogo jeszcze? nie wiem), która to ma być miejscem wsparcia dla kobiet po cesarskim cięciu, a nie porzucających myśli o kolejnych porodach siłami i drogami natury.   

Myślę sobie, że w gruncie rzeczy nie jesteśmy zbyt często wdzięczne Panu Bogu za ten dar rodzenia wpisany w naszą naturę. Jakoś tak łatwiej ponarzekać na niego, zwrócić na siebie uwagę użalaniem się, jaka to wtedy byłam biedna i nieszczęśliwa (co zresztą nierzadko jest prawdą).

Czy można chwalić to przychodzenie na świat dziecka?

I przyszła mi na myśl, że tej radości życia możemy się uczyć i od świętego Franciszka. Pieśń słoneczna inspiruje do teraz.

Bądź pochwalony Najwyższy Panie,

że chciałeś posłużyć się naszym kruchym ciałem, by nosiło Twoje dzieci, będące naszymi dziećmi. Bądź pochwalony za cud rodzenia, przychodzenia na świat i powolnego cierpliwego otwierania się na Twój dar miłości. 

Pochwalony bądź, Panie, przez położne Twoje siostry, które są pokorne i cenne, i bardzo troskliwe.

Bądź pochwalony, Panie, przez siostry nasze słabość i moc rodzenia, nieporadność, poczucie bezsiły i siłę, by wydawać na świat- od Ciebie je otrzymujemy.

Bądź pochwalony za życie i za śmierć, za zdrowie i chorobę, bo od Ciebie je otrzymujemy i Zmartwychwstanie opromieni je kiedyś wielkim i przejmującym blaskiem.

Ródźcie, siostry drogie, z wielką wdzięcznością za każdy skurcz, z wielką pokorą i radością, bo nie z Was jest owa ogromna moc dawania życia.

Przypomina mi się często świadectwo pewnej mamy dziewięciorga dzieci, która opowiadała mi, że każdy poród to był dla niej czas zanurzenia się w modlitwie, oparcia swojej samotności szpitalnej właśnie na Bożej pomocy. I patrząc na jej dzieci, na jej relację z nimi widzę to. Ta modlitewna więź nie przemija, ta bliskość, która nie jest z nas samych towarzyszy dalej dziecku.



Wielki krzyk

Opowieść Justynki.

Pierwsze cesarskie cięcie i ogromny strach przed drugim porodem naturalnym. Gdy kolejne dziecko poczęło się, mama niewiele myśląc umówiła się na drugą cesarkę na jej życzenie, choć oficjalnie nie istnieją one na liście szpitalnej.

Już po zakończonej operacji w wyznaczonym dniu (bez uprzedniej akcji porodowej) i po wybudzeniu matki dowiaduje się ona od personelu szpitalnego, że po wyjęciu dziecka z brzucha zaczęło ono przeraźliwie krzyczeć, piszczeć do tego stopnia, że przeraziło to nawet personel lekarzy. Bez powodzenia próbowano je uspokoić przez bardzo długi czas.

Dopiero po tym incydencie zakiełkowała refleksja. Jak czuło się moje dziecko, że tak przeraźliwie krzyczało? Co musiało przeżywać, gdy wyciągnięte zostało z brzucha bez żadnego przygotowania, uprzedzenia? Dlaczego było tak przerażone?

Czym jest dla dziecka cesarskie cięcie bez uprzedniej akcji porodowej? Dziecko może np. spać wtedy. Jak my byśmy się czuli, gdyby ktoś nas w czasie snu zaczął wyszarpywać raptownie z naszego domu, odcinać gwałtownie dopływ tlenu? To jest niesłychany koszmar.

Czym innym jest cesarskie cięcie po uprzedniej akcji skurczowej: wówczas i ciało matki, i dziecka przygotowują się do przejścia narodzin. Dziecko jest aktywnym uczestnikiem tego przejścia: ono aktywnie pracuje nad własnym narodzeniem się, odpycha się nóżkami, kręci głową, obraca się całym ciałkiem. Nie śpi w czasie porodu, zwłaszcza jego końcówki, ale aktywnie dąży do wyjścia na świat.

My jako matki powinnyśmy czuć się odpowiedzialne za inne kobiety, by nie powiększać w nich tego strachu przed porodem naturalnym, by oswajać je z tymi przeżyciami w sposób łagodny, spokojny i rozsądny. W przyszłości nasze przeżycia zapewne będą też ważne dla naszych córek, synowych. Czy będziemy umiały je wspierać, dodawać otuchy, a nie straszyć?

Niejedna kobieta właśnie z powodu tego strachu, różnych kłębiących się obaw nie pozwala się rozwierać swojej szyjce macicy. Wtedy łatwo lekarzom postawić diagnozę: dystocja szyjkowa czyli szyjka nie rozwiera się.  Ale dojść do przyczyn takiego stanu rzeczy już jest o wiele trudniej. Która położna i lekarz zatroszczy się o przeżycia rodzącej, zapyta czego się boi, co ją niepokoi? I zaradzi tym lękom?

Warto być odpowiedzialnym za inne kobiety, by nie zarażać ich własnymi obawami, strachami przed naturalnym porodem. Cesarskie cięcie zawsze jednak pozostanie poważną operacją, niezależnie od naszych poglądów na nie.

Przed porodem najstarszej córy też zetknęłam się z radosną niefrasobliwością opowieści. Kobieta, która sama była po cesarskim cięciu (po uprzednich skurczach) zaczęła mnie straszyć, że poród jest jak przeciśnięcie arbuza przez dziurkę od klucza. Zdenerwowała mnie tym strasznie, pamiętam, na szczęście już wtedy pomocą była mi wiedza zwłaszcza dostarczona przez książki prof. Włodzimierza Fijałkowskiego i jego wykłady (na kilku miałam szczęście być). W tym obrazie, który miał mnie przestraszyć nie ma krzty prawdy. Otóż poród nie jest przeciskaniem arbuza przez dziurkę od klucza, bo dziecko ma główkę o wiele mniejszą niż arbuz. Natomiast szyjka macicy rozwiera się do średnicy ok. 10cm, podczas gdy główka dziecka jest niewiele większa, jest adekwatnej wielkości.

Największym wsparciem odnośnie porodu były właśnie rozmowy z ludźmi i lektura książek takich autorów, dla których poród nie jest patologią, ale zjawiskiem fizjologicznym czyli objawem zdrowia. W tym też kierunku warto wspierać inne kobiety ukazując im piękno, radość porodu, zdrowe wzorce postępowania. Oczywiście o możliwych patologiach też można rozmawiać, ale na pewno nie po to, żeby kobiety straszyć, ale żeby miały na tyle odwagi, by stawić czoła możliwym trudom czy nawet przeciwnościom.



Najlepsza inwestycja w rodzinę

Najważniejsza inwestycja w rodzinę i we własne dzieci to troska o własne małżeństwo, pielęgnowanie go.

Wierne kochające się małżeństwo to nieoceniony dar dla rodziny, również dla wychowania dzieci. Dlatego chodzić na randki trzeba przede wszystkim w małżeństwie. Rozmawiać ze sobą trzeba właśnie w małżeństwie, dbać o wzajemne uczucia, o chodzenie za rękę, o czułość i delikatność, zrozumienie i pogłębianie wzajemnej relacji w świetle Bożej obecności szczególnie.

Nawet przy małych i bardzo małych dzieciach jest to możliwe i wręcz konieczne, ponieważ to przy maluchach rodzice często czują się nadmiernie obciążeni. Znajdują więc mnóstwo wymówek: nie ma czasu, zmęczenie, częste pobudki dziecka. Jednak dla chcącego nic trudnego: ci małżonkowie, którym będzie zależeć na wzajemnej relacji po prostu będą dążyć do tych  wyjątkowych spotkań, choć nie bez trudów. Nie musi to być perfekcyjne, ważniejszy powinien być wysiłek wzajemnego spotykania się i radość stąd płynąca.

Taka może oczywista refleksja, ale szczególna dla mnie po rozmowie z S. Drogie czytelniczki tego bloga, proszę o modlitwę razem ze mną za S.- żeby wytrwała w tej miłości, chociaż ona boli do dna serca i za jej dzieci, które płaczą zbyt żałośnie. Otulcie modlitwą ich cierpienie, żeby nie było zbyt przygniatające, bardzo proszę!



Wstyd z powodu karmienia piersią

W ciekawym społeczeństwie żyjemy, trochę schizofrenicznym.

Z jednej strony znieczulonym oglądaniem filmów, reklam zionących erotyzmem, nagością. Z drugiej strony podważającym sens i potrzebę naturalnego karmienia piersią widząc w nim obnażanie się kobiety, a nie zaspokajanie potrzeby dziecka.

Przez to nierzadko budzi się w karmiącej matce niepokój, czy robi dobrze karmiąc w tym czy owym miejscu, w parku czy na placu zabaw, w sklepie czy na ławce przy chodniku. Powiększa się on tym bardziej, gdy zamiast innych karmiących piersią matek widzi osoby karmiące przez smoczek, przez niekapki, dające smoczka-uspokajacza nawet bardzo małym niemowlętom.

Tak jakby karmienie piersią mogłoby być czymś wstydliwym, niewłaściwym. Nawet jeśli mama karmiąc piersią czuje zażenowanie z powodu obecności innych osób, nie świadczy to o tym, że jej zachowanie jest niewłaściwe. Świadczy bardziej o obawach, jakie ma z powodu spostrzegania kobiecej piersi w społeczeństwie jako obiektu seksualnego, a nie jako źródła pokarmu dla dziecka.

Czy jednak za tym odczuciem przykrości pomieszanej ze wstydem, zmieszaniem mamy podążać w swoich wyborach? Skoro uważamy karmienie piersią za normalne, naturalne, dobre, to dlaczego się wstydzimy?

Ten wstyd zapewne rozpowszechnił się z powodu zmieniania się wzorca społecznego. Gdyby wszystkie kobiety (bądź prawie wszystkie, np. 90%) mające małe dzieci karmiły je piersią i było to dla nich powodem do zadowolenia, dumy, to czy młode matki rozpoczynające swoją drogę macierzyństwa chowałyby się z własnym karmieniem? Gdyby znały „z widzenia” karmienie piersią w wykonaniu sióstr, sąsiadek, cioć itd., to czy sprowadzałyby je do podziemi, czy wstydziły by się tej oczywistości?

Gdyby i mężczyźni: ojcowie, bracia, wujkowie, księża, zakonnicy byli przyzwyczajeni, że normą dla małych dzieci jest karmienie piersią, to czy istniałby powód do jakiegokolwiek zawstydzenia? Niestety obecnie tak nie jest. Najbardziej rozpowszechniony jest wzorzec wszędobylskiego smoczka, jeśli nawet nie tego od butelki, to uspokajacza. Nawet małe dzieci kojarzą symbol „smoczek” jako znak niemowlęctwa, nawet te, które nigdy go nie używały. Poprzez zabawki, reklamy, kontakt z rówieśnikami szybko uczą się tego.

Zazwyczaj więc mamy wybierają środek, choć bynajmniej nie jest on złoty: karmią tam, gdzie ich dziecko jest głodne, starając się robić to jednak dyskretnie, bez zwracania na siebie uwagi, nie bardzo otwarcie tak by i dziecko było ukontentowane, i one same nie były narażone na czyjeś złe spojrzenia.

Jednak warto pracować nad sobą, by karmienie piersią dla nas samych, naszych rodzin było tak zwyczajną częścią macierzyństwa, byśmy nie dały się zwariować reklamie i sztucznym wzorcom. Nieraz trzeba uświadamiać sobie własne uczucia: skąd takie a nie inne emocje rodzą się w nas w związku z karmieniem piersią? I szukać rozwiązań, czasem zmiany w sobie, by być pewniejszą, a czasem zmiany zewnętrznej:

  • ubrania dające poczucie dyskrecji, np. poncha, karmienie w chuście, szukanie ubrań, w których czujemy się komfortowo karmiąc;
  • gdy czujemy się niepewne we własnym karmieniu piersią, nie wszystkim musimy zawsze otwarcie się do niego przyznawać; jeśli same potrzebujemy wsparcia w tym względzie, to aktywnie poszukujmy go u osób, które są przyjaźnie ustosunkowane do tej sfery macierzyństwa;
  • poszukanie innych mam karmiących w swoim otoczeniu daje poczucie bycia zaakceptowaną, normalności, współtowarzyszenia sobie;
  • nie pozwalanie na negatywne oceny karmienia piersią i nie wchodzenie w dyskusję z osobami wyraźnie uprzedzonymi do karmienia piersią: „uważam inaczej, proszę zachować swoje zdanie dla siebie”; „dlaczego Ci przeszkadza moje karmienie?”- zauważenie, że problem nie jest w mamie karmiącej, a w głowie osoby go zgłaszającej.

Trwają upalne miesiące, wiele kobiet chodzi po ulicach niemal roznegliżowanych. Karmienie piersią w tym kontekście i nasza dyskrecja, spokój karmienia przypomina o normalności, o tym, że trzeba się bardziej liczyć z kruchością dzieci niż ze skrzywieniem życia społecznego.

Czasami kobiety całkiem dobrze radzą sobie z karmieniem piersią niemowlęcia, a dopiero karmienie piersią w okresie poniemowlęcym zaczyna im doskwierać z powodu nieakceptacji społecznej. Stąd nierzadkie odstawienie w przestrzeni publicznej, a kontynuowanie karmienia w zaciszu domowym. Nie każde jednak dziecko jest jednak tak uległe, tak zgodne, by zaakceptować to rozwiązanie. Stąd pytanie: czy rzeczywiście warto bardziej cenić odbiór społeczny niż zgodę z własnym dzieckiem?



Szpitalne wychowanie młodej mamy

Młoda mama, nazwijmy ją Hermenegilda, żeby było anonimowo, trafia do szpitala z 4-tygodniowym maleństwem z powodu jednorazowego incydentu nieutulonego płaczu.

Lekarze nie znajdują żadnej przyczyny takiego stanu rzeczy, diagnozują więc: „głodne dziecko, dawać mu Bebiko”.

Żeby przybliżyć miejsce akcji, rzecz dzieje się w wojewódzkim szpitalu dziecięcym. Przyjrzyjmy się jednak wadze dziecka, żeby mieć obraz tej diagnozy. Malutki Rafałek w ciągu 4 tygodni (bez 3 dni) na samym pokarmie matki przybrał 880g, co stanowi całkiem ładną sumkę, wystarczającą dla maleństwa, ponieważ minimalny przybór to około 120g w ciągu tygodnia. Młodzieniec, który przybierał od masy spadkowej 220g/tydzień osiąga więc całkiem dobre przyrosty wagowe, które w żadnym razie nie powinny niepokoić.

Lekarze jednak są zdolni zaniepokoić najspokojniejszego człowieka na świecie. Zalecili młodej Hermenegildzie, żeby ważyła dziecko przed karmieniem i po karmieniu i zapisywała te „osiągi”, choć wartość tej metody jest wątpliwa nie od dziś.

Rzeczywiście zmiany w ten sposób osiągane były minimalne. Dlaczego?

  1. Karmienie piersią to nie egzamin. Robienie z niego egzaminu powoduje, że zestresowana matka wytwarza adrenalinę, która skutecznie ogranicza wytwarzanie oksytocyny odpowiedzialnej za sam wypływ mleka.
  2. Dziecko najwięcej często najada się nocą, a nie w dzień podczas kontroli: w nocy jest najwyższy poziom prolaktyny (hormonu mlecznego), oksytocyny (hormonu miłości, który wytwarzany jest gdy matka jest spokojna);
  3. Dziecko karmione piersią zazwyczaj jada często i krótko, a więc jego żołądek nie jest rozepchany, jednorazowo zjada niewielką ilość pokarmu. Ilość pokarmu zjadanego przez dziecko ma też duże wahania dobowe, np. rano porcje wypijanego mleka są zwykle większe niż wieczorem.

Ta mama na tyle miała rozsądku, że wypisała się na własne żądanie ze szpitala. Kontynuowała swoje karmienie piersią, dzięki wiedzy jaką miała, wsparciu osób, z którymi rozmawiała. Ale czy wiele kobiet w jej sytuacji nie uznałaby wyższości wiedzy lekarzy i posłusznie nie karmiłoby proszkowaną imitacją kobiecego mleka grzebiąc tym samym swoją laktację?



Okołoporodowo

Ponieważ czekam na kolejny poród co prawda nie jako rodząca, ale jej osoba wspierająca, to temat rodzenia wraca w moim myśleniu jak bumerang.

Temat intymności porodu wraca szczególnie, bo jest to dla douli w naszej polskiej rzeczywistości jakiś dylemat nierozwiązywalny. Naturalny poród, żeby przebiegał bez komplikacji powinien mieć zapewnione warunki intymności. Dlaczego? Dlatego, że mięśnie szyjki macicy są zwieraczami.

Ponieważ ten akurat zwieracz jest używany rzadko, odwołam się do innych zwieraczy, które znamy z częstszego używania. Zwróćmy uwagę, kiedy uruchamiamy zwieracz odbytu czy zwieracz cewki moczowej, kiedy pozwalamy im się otwierać. Czy w towarzystwie innych osób, publicznie czy w zacisznych ustronnych miejscach, gdzie czujemy się bezpiecznie?

Rzadko kto z własnej woli wybiera rozwieranie własnych zwieraczy w licznym towarzystwie, w miejscu publicznym, nie wyizolowanym, w świetle reflektorów, w sytuacji bycia obserwowanym. Jeśli znajdziemy się w takiej sytuacji, a musimy załatwić potrzebę fizjologiczną, to czym prędzej opuszczamy liczne towarzystwo, uciekamy z pola obserwacji innych. Gdy załatwiamy się oczywiście sami w publicznej toalecie w osobnej kabinie, to nawet odgłosy dobiegające z innych kabin nie są miłe, jedynie tolerujemy je, nie jest to jednak miłe uczucie.

Dla kobiet poród też jest wydarzeniem intymnym i to o wiele większym ładunku emocjonalnym, wymagającym uszanowania tej intymności. Dlatego w warunkach naszych szpitali kobiety często przestają rodzić właśnie po przyjeździe do szpitala. Jest to tak zwany efekt izby przyjęć. Rozwarcie szyjki macicy staje w miejscu bądź nawet znika: kobieta przestaje się otwierać lub wręcz zamyka swoje zwieracze, gdy zaczynają ją obserwować inni. No bo jak otwierać intymną część ciała w świetle reflektorów, gdzie wiele nieznajomych osób wchodzi i wychodzi?

Szpitalnym antidotum na taką sytuację jest podanie dożylnego wlewu sztucznej oksytocyny, żeby szyjka dalej się rozwierała, co niesie jednak za sobą szereg ryzyk.

Zastanawiam się, jak można przywrócić to poszanowanie intymności w warunkach szpitalnych, gdzie są niejednokrotnie pieniądze na skórzane meble dla ordynatorów, nie ma ich jednak na zrobienie oddzielnych pomieszczeń dla każdej rodzącej. I jest to jakaś  syzyfowa praca przede wszystkim nad zmianą mentalności.

Nie ma chyba idealnych rozwiązań, ale można udzielić jednak kilka podpowiedzi, co można spróbować zrobić w sytuacji wystąpienia efektu izby przyjęć i w celu zapobiegania mu:

  • jeśli rodząca czuje się na siłach, dziecko jest zdrowe, to warto możliwie długo pozostać we własnym domu; kiedy rozwarcie szyjki macicy jest już bardzo duże, to nawet przyjazd do szpitala nie jest w stanie zahamować porodu (choć i tu są wyjątki, znam sytuację, kiedy przez wiele godzin rozwarcie stanęło na 8 cm właśnie w sytuacji zmiany miejsca pobytu na szpitalne);
  • czasem ulgę przynosi i pozwala się rozluźnić dłuższy pobyt w łazience szpitalnej;
  • poczucie wyizolowania odprężenia dostarcza czasem zanurzenie w wodzie;
  • jeśli kobieta rodzi razem z mężem, mogą jej pomóc zacząć ponownie się otwierać jego czułe, intensywne pocałunki i inne pieszczoty; mąż szuka wtedy w szpitalu możliwie wyizolowanego miejsca, co jednak w sytuacji porodu szpitalnego nie jest łatwe;
  • zamykanie drzwi, wypraszanie postronnych osób;
  • wielkie skupienie się na rodzącym się dziecku, na oddychaniu, by dostarczyć sobie i dziecku tlenu aż do psychicznego odizolowania się od tego, co dzieje się „na zewnątrz” itd.

Właśnie troska o godność, poszanowanie intymności jest ważne i przy pierwszym porodzie i przy dziewiątym. Lubię rozmowy z Anią mamą dziewiątki dzieci: każdy poród ma w pamięci, i o każdym ma coś wyjątkowego do powiedzenia. Poród dla kobiety to są wspomnienia na całe życie- nie można więc przeżyć go byle jak.