|
|
Archiwum miesiąca luty 2014
20 luty
Dostałam ten obrazek od pewnego przystojnego motocyklisty z okrzykiem: „Czad!”
„Dzieci nie przeszkadzają w życiu, spełnianiu marzeń i realizacji własnych pasji”-tak głosi podpis do tego linka:
Motocykliści
Czy nie jest to jakaś utopia? A co wtedy jak jednak trochę albo i bardzo przeszkadzają? Czy można poświęcić ich dobro swojej pasji czy pozwolić, by jednak w życiu to one same też stały się naszą pasją?
Nie wydaje mi się, by dzieci, których mamy przede wszystkim realizują SIEBIE, rozwijają wyłącznie SWOJE pasje, są niezależne od swoich dzieci były szczególnie szczęśliwe. Z drugiej strony rozwój własnych zainteresowań w ciągu życia jest czymś naturalnym i potrzebnym. Jeśli się rozwijamy, to mamy co z siebie dawać, czym się dzielić.
Jednak w rodzicielstwie jest jednak i coś z obumierania. „Jeżeli ziarno nie obumrze…” Nasze zmęczenie, trud, rezygnacja z własnego „ja” tak bardzo cenne dla Chrystusa, że bierze je w swoje ręce i mówi naszym zeschłym kościom: „Zmartwychwstajcie!”
18 luty
Lekcja dla dzieci miała być: co to jest miłość?
Doszliśmy razem, że nie mogą to być same uczucia, emocje, bo te są zmienne. W emocjach też się wyraża miłość, ale różnych, bo można też się gniewać na kochaną osobę, smucić z jej powodu, ale jeśli nasze czyny i rozum dalej mówią „kocham cię”, to emocje z czasem zmieniają się, zazwyczaj łagodnieją.
Jak się przesyła sobie na co dzień walentynki w postaci: miłego słowa, całusa, uśmiechu, pomocy wzajemnej, to specjalne „Walę tynki” ( 😉 ) nie są chyba niezbędne, choć mogą być po prostu kolejną okazją do dobrze spędzonego razem czasu. Walą się tynki rzeczywiście, jeśli tylko w Walentynki składamy sobie świadectwo miłości.
Podzielę się z Wami takimi codziennymi walentynkami o mojego ulubionego męża czyli tutaj akurat garść kawałów:
patomorfolog – lekarz ostatniego kontaktu
bałagan – przestrzeń zaaranżowana alternatywnie
ginekolog – lekarz, który szuka problemów tam, gdzie inni znajdują radość
A tu taka Walentynka, która mi się spodobała za pośrednictwem naszego papieża Franciszka:
„Dobrze wiemy, że nie istnieją rodziny idealne, ani idealny mąż czy żona. Nie mówiąc już o idealnej teściowej. Istniejemy tylko my, grzesznicy. Jezus zna nas dobrze i przekazuje nam ten sekret: nie kończmy nigdy dnia bez prośby o przebaczenie, bez przywrócenia w naszych domach i rodzinach pokoju.”
7 luty
Dziś moje dzieci miały oprócz języka angielskiego lekcję gotowania barszczu czerwonego.
Najpierw ugotowały pyszny barszczyk, a później zapisały przepis. Starsze dziecię w słowach, młodsze (pierwszoklasistka) słowa+rysunki. Potem delektowaliśmy się efektem lekcji. Pyszniusieńki!
Będąc pod wpływem dwóch lektur „Rewolucja w uczeniu” oraz „Rodzicielstwo przez zabawę”
stwierdziłam, że za bardzo „po szkolnemu” uczę swoje dzieci podczas gdy one najwięcej się korzystają, gdy coś z zapałem robią. Stąd dzisiaj ta zmiana na lekcję praktyczną.
Tą drugą książką „Rodzicielstwo przez zabawę” dalej się delektuję, bo:
- przypomina mi ona o mojej radosnej części dzieciństwa;
- wyzwala wiele zapału, entuzjazmu do wejścia w świat dziecka;
- daje niezłego „kopa” do tego, by nie być zbyt poważnym, za to bardziej zrozumiałym i kochającym rodzicem.
Więcej nie piszę na razie, bo książki jeszcze nie skończyłam, idę dalej do lektury i do pracy!
O książce „Rodzicielstwo przez zabawę” jeszcze naskrobię zapewne, żeby drugą stronę medalu pokazać.
2 luty
Uczestniczyłam niedawno w ciekawej dyskusji, która zeszła na grząski grunt dotyczący liczby dzieci i pieniędzy.
W prasie można obecnie wyczytać rozpiski, ile pieniędzy wydaje się na jedno dziecko, na dwoje, troje… itd. I niektórzy ludzie biorą to sobie do serca, twierdząc na tej podstawie, ile mogą mieć dzieci czy ile inni powinni/nie powinni mieć dzieci.
Ta logika mnie poniekąd przeraża. Ponieważ uzależnia miłość małżeńską i rodzinną właśnie od pieniędzy, a raczej wyobrażenia o nich. Ato, że dzisiaj mamy mało pieniędzy nie znaczy, że jutro też będziemy mieć ich tyle samo. To, że dzisiaj mamy ich dużo, nie oznacza, że jutro albo za trzy dni (niedosłownie) nie splajtujemy i nie zostaniemy z niczym.
Uzależniając swoją decyzję wyłącznie od pieniędzy, wielkości mieszkania, swoich obaw pozostajemy niewolnikami tychże pieniędzy, metrów kwadratowych mieszkania, swoich wyobrażeń o przyszłości.
A Kościół rodziców zachęca do wielkoduszności w dziedzinie przekazywania życia, do otwarcia i swojego rozumu, ale też swojego serca na głos Boga. Bo Pan Bóg się nie myli. Jeśli ubogiej rodzinie dał dużo dzieci, to miał w tym plan, to jest to Jego dar miłości. Czy jesteśmy mądrzejsi od Niego, że uważamy, że wiemy, kto powinien, a kto nie powinien mieć dzieci, tę lub inną ich liczbę.
Uczestnicy tej dyskusji w pewnym momencie stwierdzili, że oni mogliby odpowiedzialnie mieć tylko troje dzieci, gdyż wtedy by ich było stać na studia dla nich. Nietrudno sobie wyobrazić, jak łatwo życie może spłatać psikusa w takiej sytuacji. Założywszy optymistyczną wersję, że Pan Bóg rzeczywiście tym ludziom da trójkę dzieci, nie da się już teraz przewidzieć, czy one choćby zechcą studiować.
Duchową przewodniczką dla mnie jest tu Matka Teresa z Kalkuty, która powiedziała kiedyś, że jeśli zabierzemy ubogim ludziom ich dzieci, to zabierzemy im ich największy skarb. Innego nie mają. Patrząc na postępowanie niektórych ludzi bogatych nie zawsze można powiedzieć, że rzeczywiście ich dzieci są ich największym skarbem.
Podziwiam oddanie kobiet z ubogich krajów z jakim karmią piersią swoje dzieci. Nie martwią się, że dzieci wyjedzą im z organizmu drogocenny wapń, mikroelementy, że jeszcze bardziej same schudną. Drogocenne pozostają dla nich dzieci.
Małe dzieci w tej kwestii pozostają mądrzejsze od wielu dorosłych: kochają swoich rodziców najbardziej na świecie, nie oglądając się na pieniądze.
Biedni też mają prawo do dzieci, nie ze względu na swoje pieniądze, ale ze względu na Boga-Stwórcę i miłość, jaką mają do swoich dzieci. Pan Bóg jedyny wie niekiedy, dlaczego dał to, a nie inne dziecko takiej rodzinie.
2 luty
Karmię sobie w spokoju ducha mój tandem czyli dwóch facetów dwulatka i trzymiesięcznego. Aż tu przychodzi X. i czuję wyraźnie jak niecierpliwi ją moja cierpliwość wobec starszego synka.
W gruncie rzeczy nic mi do tego. Nie oczekuję żadnej szczególnej aprobaty, wiedząc i doświadczając na co dzień jak to karmienie mlekiem jest jeszcze bardzo potrzebne dwuletniemu szkrabowi. Zwłaszcza, że wyraźnie odrzuca on nabiał.
Jednak zastanawia mnie: dlaczego niecierpliwi kogoś cierpliwość?
Zauważyłyście, że do tej cierpliwości karmienia się dorasta? Czy i Wam się wydaje, że kolejne dzieci karmi się dłużej? Cierpliwiej, spokojniej?
Pewna mama dziewięciorga dzieci powiedziała mi kiedyś, że dopiero przy dziewiątym dziecku nauczyła się cieszyć swoim macierzyństwem, dojrzała do niego.
Oczywiście nie jest to żadna reguła, ale jednak coś jest na rzeczy. Życie jak zwykle bardziej zawiłe niż regułki, ale jednak ten czas i doświadczenie zmienia rodziców w pewnym kierunku (o ile poddają mu się).
Gdy się nie ma w ogóle dzieci: wydaje się człowiekowi, że sam by lepiej umiał wychowywać dzieci niż ci, których obserwuje.
Gdy się ma jedno dziecko, wydaje się człowiekowi, że to dziwne, że inni nie postępują tak samo ze swoimi dziećmi, a przecież tak wiele się już wie o ich wychowaniu, pielęgnacji.
Gdy się ma dwoje dzieci, to człowiek odkrywa, że nie ma dwóch ludzi identycznych, że od kolejnego dziecka można się tak wiele nauczyć.
Gdy ma się troje dzieci, to okazuje się, że reguły odkryte u starszych dzieci niekoniecznie muszą się potwierdzać u najmłodszego i że życie niesie coraz więcej niespodzianek, że już się nie ma patentu na dobre wychowanie dla innych rodzin. Nie mówiąc już o swoich dzieciach.
Gdy się pojawia na świecie czwarty potomek, pojawia się w domu pewna równowaga i harmonia, choć nie wiadomo skąd.
Gdy się rodzi piąte dziecko, w ogóle człowiek głupieje i wie już, że nic nie wie, ale za to, jaki jest szczęśliwy mając to właśnie najmłodsze za potomka.
Trochę to z przymrużeniem oka piszę, ale coś jednak jest na rzeczy.
Co Wy na to?
|