Archiwum miesiąca maj 2012


Niebezpieczne niewychowanie

Przeczytałam niedawno artykuł z portalu Dzikie dzieci, który reprezentuje teorie rodzicielstwa bliskości zatytułowany  „Nie wychowuj!”.

Istotą artykułu było, że wychowanie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu nie jest potrzebne, gdy jest właściwy przykład rodziców, gdy zachowana jest więź, bliskość z rodzicami. Jest to swego rodzaju utopia. Wydaje mi się, że bardzo groźna utopia. Owszem zgadzam się z tym, że przede wszystkim wychowuje przykład mamy i taty, ale pomimo że jest to najistotniejsze, to jednak niewystarczające. Bo czy nasz przykład jest wystarczający? Zdaje się, że jest niewystarczający może poza wyjątkami świętych rodzin, świętych rodziców.

A że rodzice popełniają w swym wychowaniu błędy? Normalna sprawa. Skoro jesteśmy tylko grzesznikami, to mamy błędy, grzeszymy względem siebie, względem naszych dzieci. Jednak jeśli ci sami grzesznicy modlą się o światło Ducha Świętego w wychowaniu swoich dzieci, to Bóg jako kochający Ojciec daje im to światło. I wtedy nawet te błędy Pan Bóg potrafi wykorzystać z korzyścią dla dzieci.

Chyba że modlę się powątpiewając. Wtedy oczywiście nic nie otrzymam. Dlatego dobrze jest jak najczęściej uczyć się zaufania. Na przykład od siostry Faustyny: Jezu, ufam Tobie!



Te niedoseski kochane

Od sympatycznego sąsiada dwudziestoparoletniego studenta dowiedziałam się, że na kocięta odłączone za wcześnie od matki, jej mleka mówi się niedoseski. Zachowują się one nieco inaczej od kotów i kociąt odłączonych we właściwym wieku, gdy są już na to gotowe. Przed spaniem niedoseski  przebierają łapkami jak małe ssące kocięta, wtulają się, bardzo są spragnione obecności innych. Można by jeszcze dokładniej opisywać takie zachowania. Mamy taką właśnie kociczkę, którą dostaliśmy, gdy miała zaledwie 6 tygodni- i te cechy rzeczywiście występują u niej mimo upływu wielu lat.

Zróbmy analogię do dzieci. Czy dzieci też nie są zbyt często odłączane za wcześnie? Od piersi, od swojej mamy, która wraca do pracy, od domu, od rodziny?

I wcale nie chodzi o to, by skupiać się na tym karmieniu piersią, na swojej obecności w domu, skoro dalej się karmi, czy jest w domu, pomimo że inni już dawno skończyli. O wiele lepiej się karmi, gdy robi się to mimochodem, zwyczajnie, dziecko potrzebuje, to karmię. W końcu w życiu dziecka i jego rodziców jest tak wiele do odkrywania wspólnych przygód, etapów rozwojowych. Dzieci mają tak wiele zasad do odkrycia, tak wiele do nauczenia, że nie warto się nadmiernie zajmować tym, co i tak prędzej czy później wygaśnie, skończy się, straci na znaczeniu.

Podzielę się z Wami pięknym przysłowiem chińskim, które znalazłam.

„Źdźbło żyta nie urośnie wyżej, jeżeli będzie ciągnięte na siłę do góry, trzeba mu pozwolić rosnąć.”

Osobiście rzeczywiście nadmiernie skupiam się na karmieniu piersią zwłaszcza w internecie zaprzeczając temu, co w tym momencie piszę. Z racji własnych szkoleń, pomagania innym czasami w tej akurat dziedzinie. Jednak prywatnie odkrywam, jak dobrze się karmi, gdy robi się to będąc skupionym bardziej  na innych zadaniach. A karmienie piersią zostaje po prostu jako jeszcze potrzebne. Skracanie na siłę procesu odstawiania od piersi, zakańczania karmienia to takie właśnie „ciągnięcie źdźbła do góry”. Nie tylko nie pomaga, ale narusza ono korzeń, narusza dotychczasowy spokój dziecka, jego równowagę. Bywa trudne i dla dziecka, ale dla mamy również- trudno o nową równowagę po gwałtownej zmianie.

Nie pamiętam, czy pisałam kiedyś o 9-letnim chłopcu, który przez godzinę, kiedy go obserwowałam (mimochodem) większość czasu gryzł palce, ssał je, ciągnął. Czy nie warto było dać ssać takiemu delikwentowi w czasie, który był na to odpowiedni nawet gdyby to miało trwać przez cały wiek przedszkolny (he he, o zgrozo!- powiedzieliby niektórzy) niż mieć na całe życie bądź na wiele lat takie „oseskowate” zachowania?

Takie moje zastanawianie. I myśli zbieranie.