|
|
Archiwum miesiąca październik 2016
31 październik
Dzieci rozrabiają w kościele- to fakt.
Jednak są tam na wagę złota. Bo jak już się modlą, to szczerze i z wiarą.
A ich aniołowie nieustannie uwielbiają w wielkiej bliskości Boga.
Dlatego papież Franciszek wstawia się tak pięknie za każdym płaczącym dzieckiem, o czym tu pisałam.
Z drugiej- mojej rodzicielskiej strony.
Dzieci tak szybko rosną.
Jako maluchy (wiek poniemowlęcy 12-36 miesięcy) i przedszkolaki, (od biedy jeszcze młodszy szkolny) chętnie słuchają rodziców, chłoną ich słowa jak gąbka. A później pod górkę.
Trzeba zdążyć nauczyć, podzielić się tym co ważne póki nie kontestują. Póki to, co podane z życzliwą miłością przyjmują radośnie. Póki przyjmują uwagi do serca.
Dzieci tak bardzo potrzebują usłyszeć więc w kontekście przychodzenia do Kościoła:
- Jak bardzo Pan Bóg na nich tu czeka;
- Jak wiele mogą wymodlić, jak uważnie każdej ich modlitwy wysłuchuje Zbawiciel;
- Jak wielki cud dzieje się w czasie Eucharystii;
- Potrzebują to poczuć, jak wielki majestat i cześć należy się Bogu.
I to wszystko w atmosferze wielkiego spokoju i akceptacji.
No i z całą pewnością trzeba się wyrobić przed wiekiem buntu i kontestacji.
Przed Mszą trzeba i warto modlić się z dzieckiem i za dziecko.
Ja bardzo słaba jestem w dopilnowywaniu moich dzieci na Mszy, więc „zatrudniam” ich Aniołów Stróżów i przypominam im o ich obowiązkach względem moich dzieci.
Efekt jest, nie powiem. Oni się na tym znają, bo mają bliskie układy z Górą.
A jak i to nie pomoże, to wszystkich Świętych jeszcze trzeba zatrudnić. W kupie siła.
A jak to nie pomoże, to znaczy, że sama bardzo przeszkadzam naszym dzieciom w uważnym (jak na ich wiek) uczestnictwie we Mszy Świętej.
No i trzeba się nawrócić.
I jeszcze odnowić znajomość z własnym Aniołem Stróżem.
I własną znajomość ze świętymi, choćby kruchą.
O tym, że czasem trzeba zostawić dziecko w domu, dać sobie czas na skupienie: druga strona medalu.
25 październik
Jest taki czas, kiedy o naszej miłości świadczy tylko cierpliwość:
Jest sens czekać
a nawet utrudzić się tym czekaniem.
Dla niektórych dzieci ich termin to np. 43 tydzień (liczony wg miesiączki czyli regułą Naegellego). Jeśli indukcję czyli wywołanie porodu przeprowadzi się, kiedy dziecko skończyło 37 tydzień, to takie dziecko jest wcześniakiem, który powinien siedzieć jeszcze w brzuchu 6 tygodni dłużej. Widziałam wielokrotnie na położnictwie wcześniaki zabrane do inkubatorów urodzone „w terminie”, z dużymi problemami oddechowymi, nie mające siły ssać.
To czekanie na poród to góra kilka tygodni. A co potem z czekaniem, żeby wykarmić dziecko odpowiednio? Też się odstawia mleczne wcześniaki od piersi. No bo jeśli nie miało się cierpliwości czekać kilku tygodni, dni na poród, skąd weźmie się cierpliwość, żeby wykarmić dziecko?
Acha.
Po komentarzu Moniki dorzucę jeszcze kilka słów. Uważam, że lekarze z zasady mają dobrą wolę i bardzo dużo wiedzy. Stąd proponowanie przez nich indukcji- wywoływania porodu zanim się samoistnie zacznie zwykle wynika z tej dobrej woli, ale też z wielu przewidywań powikłań, o których się uczyli. No, musieli się uczyć, oczywiście dobrze, że się uczyli. Szkoda, że właśnie nie poświęcają całej swej uwagi tymże sytuacjom choroby, zaburzeń, bo wtrącanie się do fizjologii akurat niestety często ją niszczy. Zbyt krucha i delikatna jest ta kobieca fizjologia porodu, by można było wokół niej chodzić inaczej niż na paluszkach.
Jednak to rodzice mają intuicję rodzicielską. No i od nich zależy, czy w wiedzę się zaopatrzą.
Jak lekarz wierzący i modlący się, to jeszcze może mieć natchnienie Ducha Świętego, co do swojej pracy, z pewnością. Takich lekarzy ze świecą szukać.
Nasz znajomy oazowicz- lekarz rodzinny postawił moim dzieciom przez telefon prawidłową (niełatwą!) diagnozę, której nie potrafiła wypracować badająca ich kilka dni wcześniej lekarka. Chociaż w obrazie choroby nic się nie zmieniło.
23 październik
Portal „Catholic Culture” przytacza słowa papieża Franciszka o dzieciach.
Myślę, że jest on jak balsam dla rodziców, którzy przejmują się, że ich dzieci nie umieją się zachować na Mszy Świętej, bo są jeszcze małe.
Ojciec Franciszek powiedział, że łzy dziecka to „najlepsze kazanie”. „Dzieci płaczą, są głośne, nie przestają się ruszać. Jednak naprawdę mnie denerwuje, gdy widzę, że dziecko płacze w kościele, a ktoś mówi, że musi wyjść. W łzach dziecka jest głos Boga: nigdy nie można wyrzucać ich z kościoła”.
Ufff!- można stać po stronie dziecka, jaka ulga. Ale ja jednak czasem wychodzę z płaczącym dzieckiem, żeby móc go pocieszyć. Na głośne zachowanie dorosłego nie ma jednak przyzwolenia.
Ojciec Święty głosił także słowo o radości, której powinni doświadczać wszyscy wierzący w Chrystusa. „To boli, gdy widzi się chrześcijanina z goryczą na twarzy”, któremu brakuje pokoju. „Święci mają na twarzy radość”. Dzieciom tak blisko do świętości, że jest się czego od nich uczyć.
23 październik
„Gdybyś miała czas to napisz proszę, czy coś takiego, jak „zbyt mała ilość pokarmu” w ogóle istnieje? Znam z opowieści kilka takich historii, tzn. stwierdził to lekarz albo położna i kończyło się oczywiście na dokarmianiu MM bądź tylko sztucznym karmieniu.”
Padło takie pytanie w komentarzu.
Istnieje.
Ale w naszych realiach zwraca uwagę przede wszystkim „pozorny niedobór pokarmu”. Zdarzyło mi się konsultować matki, które twierdziły, że nie mają pokarmu, bo pod wpływem ich naciśnięcia (na samą brodawkę- czego się nie robi!) mleko nie leciało wartkim strumieniem. A jak wiadomo: 1. Nie odciąga się skutecznie mleka ściskając brodawkę, tylko wymasowując mleko spod otoczki; 2. Kobieta nie robot- nie działa za naciśnięciem guziczka- jak się ją sprawdza, to zazwyczaj odruch wypływu (oksytocynowy) zahamowuje z powodu stresu. Hormon stresu- adrenalina skutecznie blokuje wydzielanie oksytocyny odpowiedzialnej za „wyciskanie”, wytryskanie mleka; 3. Jak kobieta ma zastój, to pomimo że ma piersi przepełnione mlekiem, to jej mleko nie leci.
Zadziwiające, że można mieć tak mały kontakt ze swoim ciałem, że w momencie największego przepełnienia mlekiem piersi (jak głazy bywają twarde), twierdzić, że się go nie ma.
Druga częsta sytuacja jest ta, że z kolei unormowanie laktacji- czyli rozluźnienie piersi- kobiety odczytują jako „zniknięcie mleka”. No i tak się tym martwią, że coraz częściej podają mieszankę, no i rzeczywiście spełnia się ta obawa.Matki też potrafią płaczliwość interpretować jako niedobór pokarmu- a dziecko może doświadczać właśnie nadmiaru z powodu zbyt szybkiego wypływu mleka z piersi. Itd., itp.
Zdaje się jednak, że sympatyczną Pytającą interesował rzeczywisty niedobór pokarmu.
Zazwyczaj zdarza się: odwracalny niedobór pokarmu (czyli matkę można wyleczyć, sposób ssania dziecka rehabilitować, nauczyć dobrego przystawiania, wędzidełko zbyt krótkie podciąć itd.). W wyjątkowych naprawdę sytuacjach niedobór jest nieodwracalny, np. niedorozwój gruczołu mlecznego (baaaardzo rzadko- nie świadczą o tym małe piersi), stan po operacji piersi (np. przecięty nerw piersiowy), po radioterapii.
Niektóre przyczyny rzeczywistego niedoboru pokarmu:
- Hormonalne:
-pozostawienie fragmentu łożyska- organizm się więc dalej zachowuje jakby był w ciąży; a fragment łożyska utrudnia zwijanie macicy; dla zdrowia matki i żeby dziecko mogło się najeść konieczne jest łyżeczkowanie; po tym zabiegu- laktacja może ruszyć wreszcie z kopyta, jeśli się ją pobudza (o ile nie zaburzyło się w tym czasie odruchu ssania dziecka smoczkiem, itd.);
-niedokrwienie przysadki mózgowej (tzw. zespół Sheehana)- krwotoki porodowe nie są dobre dla przysadki mózgowej produkującej i prolaktynę (hormon mleczny produkowany przez przedni płat przysadki) i magazynującej w tylnym płacie oksytocynę;
-branie środków antykoncepcyjnych dwuskładnikowych i leków hamujących laktację (np. bromokryptyna;
-dużo papierosów, alkohol, narkotyki;
-nieleczona niedoczynność tarczycy (czyli słaby apetyt, depresja, zmęczenie), nieleczona cukrzyca (dla cukrzyczek laktacja jest baaardzo wskazana, bo to oznacza więcej zużytych kalorii, ale żeby laktacja ruszyła, trzeba jak najczęściej karmić);
-za mało oksytocyny, np. z powodu: bardzo silnego bólu, ciężkiej choroby;
2. Żywieniowe:
-głodzenie (się) matki (nie można się wycieńczająco odchudzać!);
-odwodnienie matki;
-głębokie wyczerpanie matki, głęboka anemia;
-duże ilości kawy (podaje się, że powyżej 5 filiżanek);
3. Odłączenie matki od dziecka:
-opóźnienie pierwszego karmienia;
-zbyt mała częstotliwość karmień (karmienie wg zegarka, podawanie smoczka zamiast piersi, przeczekiwanie, ospałe dziecko, dokarmianie;
-zbyt krótkie karmienia: np. pośpiech;
-brak nocnych karmień, np. uczenie dziecka przesypiania nocy, zabieranie dziecka w szpitalu na noc, „żeby matka wypoczęła”;
-brak, zbyt rzadkie, zbyt słabe odciąganie w sytuacji oddzielenia od dziecka;
4. Nieskuteczne opróżnianie może być spowodowane:
-obrzękiem, zastojem, zapaleniem (dziecku może być wówczas trudniej złapać pierś, jeśli brodawka się chowa);
-nieprawidłowym przystawianiem przez matkę;
-zaburzeniami ssania u dziecka, np. mylenie wzorców ssania (nauczenie się smoczka), leki działające na dziecko (np. opiaty przeciwbólowe w czasie porodu), choroby;
-problemami z odciąganiem.
Niestety są takie sytuacje. Ale jeszcze bardziej niestety, że w bardzo wielu można pomóc, ale się przekreśla kobiety, dziecko, że podsuwa się tak szybko butelkę ze smoczkiem jakby to było jedyne alternatywne rozwiązanie. Tak jakby jedyną alternatywą dla chodzenia był wózek inwalidzki. No cóż i w dziedzinie laktacji jest też cały szereg pośrednich rozwiązań nie przekreślających tak łatwo laktacji jak butla z mlekiem- bardziej zbliżonych do zdrowia.
Te oddzielenia matek od dzieci, sytuacje choroby, wcześniactwa to jednak bywają naprawdę bardzo trudne kwestie. A jak się na to nałoży jeszcze całe mnóstwo mitów dotyczących karmienia, to uzyskujemy obraz laktacji w sytuacjach szczególnych. To, że już na położnictwie 50% dzieci jest dokarmianych u nas w Polsce- to świadczy przede wszystkim o złych praktykach szpitalnych, o tym, że wiele z mitów laktacyjnych podzielają lekarze i położne oraz że ten właśnie personel medyczny jako rodzice sami karmią bardzo szybko sztucznie- więc dzielą się tym osobistym doświadczeniem z tymi, którzy wpadną w ich ręce.
W tej dziedzinie niestety matki i ich dzieci mają zbyt często pod górkę w naszych realiach.
17 październik
Jesień pełno liści niesie. Deszcze napełniają też niebo szarością. Te mglistości też na duszę czasem wchodzą i straszą ją.
Nie dajmy się więc:
- Bo zwycięstwo jest w naszym posiadaniu! „Jam zwyciężył świat!”- powiedział Zbawiciel, więc trzymajmy Go za słowo;
- Warto żyć; i potrzebują nas mężowie, dzieci, bliscy i dalecy, starzy znajomi i nowo poznani;
- Często spada nam nastrój z powodu wahań hormonów, które są szczególnie gwałtowne: tuż po porodzie, na zakończenie laktacji (zwłaszcza szybkie zakończenie), przed miesiączką, itd. No i co z tym zrobić? Chyba pozostaje śmiać się z siebie i żyć dalej;
- Czasem trzeba zrobić morfologię z tego banalnego powodu, że mało czerwonych krwinek lub mało hemoglobiny = kiepski humor;
- Innym mamom siada nastrój z powodu kiepskich wyników hormonów tarczycy; czasem można spotkać świetnych dietetyków, którzy świetnie pomagają w różnych problemach zdrowotnych; czasem „głupi” test na nietolerancje pokarmowe potrafi wiele pokazać, co nam leży na wątrobie;
- No i jak braknie nam w jedzonku witamin z grupy B, magnezu, to możemy się kiepsko czuć; magnez podobno można też nabyć przez kąpiele w solach magnezowych;
- Czy się chce czy nie chce, iść na słońce, gdy tylko się pojawi na niebie;
- ponadto gdy się ruszamy, to o podniesienie nastroju dbamy:
Jaś uprawiał gimnastykę i stał się wesołym smykiem,
a Agnieszka chodziarstwo ćwiczyła
i więcej się nie smuciła 😉
No to kto idzie na wycieczkę
po przygód pełną beczkę?
Oczywiście jeśli komuś się prawdziwa depresja zdarza,
niech się, proszę, na lekarza nie obraża.
16 październik
Prawidłowe karmienie piersią to tulenie dziecka do siebie. Przytulanie go do serca dosłownie i w przenośni.
Zdarzyło mi się jednak w praktyce konsultanta laktacyjnego widzieć też dziecko karmione piersią- odsunięte od jej ciała. Skutki opłakane- poranione brodawki matki, dziecko nienajedzone (z powodu zbyt płytkiego przystawienia do piersi).
Przytulenie do serca jest wpisane głęboko w karmienie piersią. Niestety gdy zabraknie tego głębokiego nastawienia serca na dziecko, staje się ono karykaturą samego siebie.
Mam tu na myśli te matki, które zaczynają karmić dziecko piersią ze złością, gniewem, jakimś wewnętrznym rozdrażnieniem. Czy więc z powodu tych uczuć powinnyśmy przestać karmić naturalnie swoje dzieci?
Nie, powinnyśmy natomiast zacząć wychowywać swoje serce. By było przy dziecku. By było sercem matki kochającej, nie zaś dziewczynki, która się łatwo niecierpliwi, zraża, buntuje czy dąsa.
Kiedy sama miałam z tym ogromne problemy, zauważyłam, że naturalnym korzeniem tej sytuacji jest fakt, że należę do pokolenia, które nie było karmione mlekiem matki lub w dalece ograniczony sposób. Brak doświadczenia tej ogromnej dawki fizycznej obecności, czułości matczynej, jej dyspozycyjności to jakaś wyrwa w psychice dziecka. Brak też nam było i jest widoku wielu innych karmiących mam. Brakuje wspólnego karmienia i wspólnych rozmów.
Czasem się wydaje, że już się jedno czy dwójkę wykarmiło, czy podchowało w miarę cierpliwie, to kolejne będzie łatwiej, spokojniej.
Nic bardziej błędnego.
Za każdym razem trzeba pracować nad sobą. Cierpliwość, wytrwałość nie jest dana raz na zawsze.
I nawet po zakończeniu karmienia piersią- co prędzej cy później musi przyjść, dziecko upewnia się, czy znajdzie miejsce w sercu i przy sercu mamy.
1 październik
„Zauważyłem, że wszyscy, którzy popierają aborcję, zdążyli się już urodzić.”
Ronald Reagan
To samo dziecko od początku do końca
Niektórzy wybrzydzają, np. tak: „Ale co to za dziecko jak na pewnym etapie ma ogon, łuki skrzelowe?”
No cóż, ale ten co pyta, najczęściej korzysta z wygodnego siedzenia, dzięki swej kości ogonowej. I chociaż uważa, że z powodu łuków, szczelin i kieszonek skrzelowych można człowieka bezkarnie zabijać, to sam korzysta nałogowo z własnych oczu, uszu, tchawicy, migdałków itd., które właśnie z owych „skrzel” się rozwinęły. No to jednak lepiej mieć te „skrzela” w dzieciństwie jak należy?
Człowiek na każdym z etapów życia wygląda inaczej. Ale na każdym potrzebuje miłości i uznania dla swojego człowieczeństwa.
Będąc w szkole podstawowej niepokoiła mnie teoria ewolucji i przedstawianie embrionogenezy jako przejście człowieka przez etap ryb-płazów-gadów itd. Niepokoiło mnie przedstawienie rozwoju człowieka jako podobnego do rozwoju zwierząt.
Do momentu gdy nie upewniłam się, że właśnie dlatego że przechodzi przez te etapy może być ich ukoronowaniem, zwieńczeniem.
Jeśli w pewnym czasie embriologia była tak mało rozwinięta, że widziała głównie podobieństwa między różnymi gatunkami, nie widząc szczegółowych różnic i ich sensów, to znaczy, że jeszcze bardzo niewiele wiedziała. Tak jak ja widząc grupę Murzyniątek, mogłabym powiedzieć, że są bardzo podobne (nie przyglądając się uważnie). Jednak matka jednego z nich nigdy nie powie, że te różnice są nieistotne. Ona wie więcej.
Kiedyś pracując na położnictwie usłyszałam od jednego z odwiedzających, że według niego wszystkie noworodki i niemowlęta wyglądają tak samo. (Sic!!!) Byłam wtedy na etapie zamiłowania do szkicowania portretów niemowlęcych – wydało mi się to tak niedorzeczne, że miałam wrażenie jakby ten człowiek z choinki się urwał. Mówiąc tak wykazał się on kompletnym brakiem wrażliwości, uważności spojrzenia.
Podobnie na tym etapie zarodkowym- w tych skrzelach ukryte są zawiązki rysów konkretnego człowieka. Czy patrzymy na tyle uważnie, żeby to odkryć? Przeszkodą może być sprzęt, ale największą przeszkodą jest jednak brak miłości i przyznania prawdy- na kogo patrzymy.
|