Archiwum miesiąca lipiec 2012


Ukryte w przyrodzie leki

Właściwie ten wpis powinien się zacząć od cytatu książki „Św. Hildegarda z Bingen. Medycyna dla kobiet” C.Schulte-Ubbing:

„Duszą terapi jest terapia duszy, dwa filary: „dusza” i „duch”, są nawet ważniejsze niż pozostałe trzy: „zdrowe życie, oczyszczanie, i wzmacnianie odporności organizmu”. Ze względu na świętą Hildegardę książkę można polecić, ale ze względu na jej autora- niekoniecznie.

Lobby farmaceutyczne robi wszystko, żeby uzależnić ludzi od leków, żeby nie umieli się bez nich obyć. Wydaje mi się, że coraz więcej lekomanów na tym świecie. Czy tylko mi się tak wydaje? Coraz mniej ograniczeń dla firm farmaceutycznych co do reklam – stąd też coraz bardziej się reklamują. To jest ciekawe, że oni coraz mniej potrzebują przedstawicieli handlowych- czyniąc sobie mnóstwo bezpłatnych pracowników- lekarzy, pielęgniarki, położne i in. Lekarz usłużnie po wizycie w jego gabinecie rozda Twojemu dziecku naklejki, lizaczki, inne gadżety itp. z napisem „Dzielny pacjent”, ale przede wszystkim z logo firmy, z nazwą leku itd. No i w ten sposób bezpłatnie pracuje dla firmy- zamiast porozmawiać chwilkę dłużej o prozdrowotnych zachowaniach, o Twoim samopoczuciu, rozmawia z Tobą i Twoim dzieckiem o naklejeczkach, bzdureczkach.

Może i zjadliwie piszę, ale niemal za każdym razem wizyty w przychodni otrzymujemy gadżety reklamowe, a nie pamiętam, kiedy ostatnio lekarz porozmawiałby ze mną bądź moimi dziećmi na temat profilaktyki czyli jak zapobiegać chorobom. Dzieci oczywiście to łykają, ale czy my dorośli też musimy być tak naiwni? Czy firmy te robią to bezinteresownie, żebyśmy byli zdrowsi? Oczywiście, że nie. Robią to, bo to jest skuteczne, bo dobrze na tym zarabiają, bo opłaca im się mieć uzależnionych od leków pacjentów.

No i uczą więc, że na wszystko dobra jest pigułka: na sen, na dobre samopoczucie, na ból gardła, na miesiączkę lub jej brak, na żałobę, na bóle takie i owakie. Bez jakiegokolwiek dociekania przyczyn- pigułka i po sprawie.

A Pan Bóg w przyrodzie ukrył wiele leków, wiele swoich darów. Wiele przywracających zdrowie i poprawiających samopoczucie.

Czasem matki przez wiele miesięcy i lat karmią piersią i leczą się pigułkami dzieląc się z dzieckiem swoim lekiem (choć są i takie leki, które wcale nie przenikają do mleka). I jest to o wiele lepsza alternatywa zazwyczaj niż karmienie dziecka wysoko przetworzoną paszą- mieszankami mlecznymi. Jednak wiele mam niepokoi ten wybór- same czują i wiedzą, że ich własna wątroba, nerki cierpią na skutek ciągłego obciążania sztucznymi substancjami zawartymi w farmaceutykach, nie mówiąc już o niedojrzałej wątrobie dziecka. Dlatego decydują się na wybór naturalnych leków- tych pochodzących z Bożej apteki.

Jedno z ostatnich spotkań pozwoliło mi poznać kurację przeciwko nadciśnieniu. Zastosował ją Piotrek i pozbył się nadciśnienia, choć wcześniej przez długi czas leczył ten objaw. Myślę, że z powodzeniem mogą ją stosować mamy karmiące piersią.

Wystarczą do niej:

  • modlitwa z wiarą o zdrowie- bo to Pan Bóg daje zdrowie i dopuszcza chorobę (chociaż jej nie chce);
  • 5 cytryn wyszorowanych i delikatnie sparzonych- przekrojonych na ćwiartki; koniecznie ze skórką;
  • 30 ząbków czosnku obranego, koniecznie polskiego, nie-chińskiego;
  • 2 litry wody.

Gotujemy tę oto miksturę jednak bez doprowadzenia do wrzenia. Bardzo ważne jest, żeby w porę wyłączyć kuchenkę- zagotowanie (100 stopni Celsjusza)- całkowicie psuje efekt. Wyłączamy palnik zanim lekarstwo zacznie wrzeć.

Sposób podawania: codziennie przed snem 30ml przez miesiąc. Następnie 1 miesiąc przerwy- następny miesiąc zażywania- itd. naprzemiennie przez pół roku. Przechowujemy w lodówce.

Jak ktoś ma już zniszczoną lekami wątrobę, to powinien też osłonowo coś zażywać: np. siemię lniane pite przed posiłkiem.

Używamy w naszym umiarkowanym klimacie tylko oleju słonecznikowego, innych sporadycznie przy tej kuracji.

Chciałam się podzielić tym oto przepisem. Może ktoś skorzysta albo przekaże dalej?



Od czego zaczyna się laktacja?

Przykład zoologiczny z mojego ogródka.

Mamy suczkę i kotkę. Suczka nigdy nie miała szczeniąt. Kotka natomiast w jednym z sezonów miała dwa mioty kociąt. Gdy była w ciąży po raz drugi – w brzuchu miała 7 kociąt- karmiła jeszcze swoim mlekiem ostatnie nieoddane kocię Pipisia, ale robiła to niechętnie. I cóż się dziwić.

Pewnego dnia przyłapaliśmy naszą suczkę na tym, że rozkłada się na boku i daje się przytulać Pipisiowi. Kocię wtulone było w sunię, spały czasem przytulone do siebie. Nie minęło 1 czy dwa dni, gdy zauważyliśmy, że oprócz tego przytulania pojawiło się ssanie. Kociątko przyssało się do naszej ulubionej Gapy.

Opowiedziałam o tym sąsiadce, że suczka karmi swoim mlekiem kocię. Ta z niedowierzaniem wzruszyła ramionami: „Ale na pewno nie ma mleka!” Nie kłóciłam się z nią, ale swoje wiedziałam: indukcja laktacji u stadnych ssaków nie jest niczym nadzwyczajnym, jest raczej prawem natury: o młode ze swojego stada trzeba dbać nie oglądając się, czy się je urodziło. Laktacji się nie da dobrze sprawdzić przez odciąganie, ale żeby udowodnić sąsiadce: pokazałam jej, że sunia ma rzeczywiście mleko w sutkach naciskając odpowiednio (większość ludzi nie umie tego robić!) na sutek.

A od czego zaczęła się ta laktacja naturalnie? Od przyglądania się kociątku, od stwarzania okazji do przytulania ciało-do-ciała. Od matczynego instynktu naszej suni, która piszczy do piszczących kaczuszek, zabawek.

Mama adopcyjna też może karmić piersią. Indukcja laktacji czyli wywołanie laktacji nie jest niczym nadzwyczajnym. To nam się tak wydaje, bo mamy tak marne intuicje na temat karmienia piersią, więcej w naszym społeczeństwie mitów na ten temat niż praktycznej wiedzy. Więcej się robi w naszych szpitalach na niekorzyść karmienia piersią niż na korzyść, nawet w tych noszących miano Przyjaznych dziecku. Szpitale tak się urządza, że bardziej sprzyjają wygodzie personelu niż pożytkowi matki i dziecka.

Mam to szczęście towarzyszyć rodzicom adopcyjnym w próbie indukcji laktacji. Ta mama adopcyjna ma większą miłość dla swojego dziecka niż niejedna rodzona matka, która pozbawia dziecko własnego  pokarmu od początku, bo „po co się będzie męczyć”, bo „wstawanie w nocy jest zbyt ciężkie”, itd. To cytaty- więc nie należy mi przypisywać, że kogokolwiek oceniam. Zachowanie podlega ocenie, serce widzi Bóg.



Rywalizacja rodziców?

Polecam do przeczytania.



Nieumiejętnych pouczać?

Proszę o modlitwę za dwuletnie dzieciątko. Rodzice chcą prosić o cud Pana Boga. Niemal całkowicie zniszczona trzustka. Lekarze nie dają szans na przeżycie. 1%? Tak ciężki przypadek cukrzycy.

Może ktoś  się dołączy do tej modlitwy? Jezus ma moc uzdrowić i to dziecko, jest Bogiem, który kocha szalenie.

Dla mnie to zarazem refleksja o tym, że rzeczywiście Pan Bóg kocha każde dziecko o wiele bardziej niż jego matka i ojciec razem wzięci. Również moje dzieci. Np. dla każdego niemal dziecka Pan Bóg zaplanował, że będzie karmione piersią co najmniej rok, dwa, trzy- okazuje się, że znacznie to zmniejsza ryzyko cukrzycy młodzieńczej. To maleństwo nie było karmione niemal wcale. Jezus ma moc dać jednak temu maleństwu zdrowie od nowa, bo jemu zależy na nim. Skoro stworzone jest na Jego obraz i podobieństwo- to potrafi się upomnieć o nie i w takiej dramatycznej sytuacji.

Nie piszę tego, by oskarżać tych rodziców- nie mam takiego zamiaru- wręcz przeciwnie. Myślę, że ta sytuacja jest wręcz metaforą sytuacji każdego rodzica. Nasza rodzicielska miłość, jej braki, niedostatki zostawia ślad w życiu naszych dzieci. I Pan Bóg przychodzi jej z pomocą, gdy Go o to prosimy.

I jeszcze dla mnie refleksja. Może jeszcze dla kogoś. Czy mam prawo zostawiać dla siebie wiedzę o karmieniu piersią? Czy przez to, że nie podzielę się tą wiedzą, pomocą, znowu jakieś dziecko nie rozchoruje się ciężko? Czy przez to, że zachowam tę wiedzę dla siebie, nie zapobiegnę rakowi piersi czy jajnika u jego matki?

Jednym z uczynków miłosierdzia względem duszy jest nieumiejętnych pouczać. Jeśli zaniedbam dzielenie się swoją wiedzą, pomocą, to mam udział w szerzeniu się plagi kobiet, które „nie mogły wykarmić swoich dzieci”. Trudne jest dzielenie się tą wiedzą, bo wiele jest kobiet niepokornych, które wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny, które nie potrzebują rad. Musimy jednak ryzykować swoją opinią- żywy człowiek jest większą wartością- niż nasza opinia osoby niewtrącającej się w cudze sprawy, niepouczającej nadmiernie.

Odkrywam całą mądrość Kościoła. Uczynki miłosierne względem duszy są takim Jego skarbem:

  • Grzeszących upominać
  • Nieumiejętnych pouczać
  • Wątpiącym dobrze radzić
  • Strapionych pocieszać
  • Urazy chętnie darować
  • Krzywdy cierpliwie znosić
  • Modlić się za żywych i umarłych

🙂



Umieranie na rzecz rodzącego się człowieka

Położna Irena Chołuj o końcu pierwszej fazy porodu w swojej książce „Urodzić razem i naturalnie”:

„Twoje emocje mogą być bardzo intensywne i skrajne: może nawet pojawić się uczucie rozpaczy, rezygnacji, bezsilności, a za kilka chwil doświadczyć możesz przypływu energii, mocy, odwagi. Może też się pojawić myśl o śmierci. Przyczyną jest nasilający się lęk, zniechęcenie (…) Nie bój się tych myśli. Jest to rzeczywiste odczucie umierania na rzecz rodzącego się człowieka, na rzecz Waszego dziecka. To Twój krzyż prowadzący do Zmartwychwstania!”

Czasem wydaje się, że co do porodu, to wszystko już stracone. Poród szybko się kończy. Jednak my matki rodzimy nasze dzieci ciągle: wypuszczając je spod swoich skrzydeł wciąż bardziej i bardziej. Rodzimy je dla innych, dla kolejnych etapów życia.

Dla tych, którzy przygotowują się do porodu powyższa lektura jest obowiązkowa. Dla tych, które już urodziły, ale potrzebują przemyśleć jeszcze swoje porody, zrozumieć je lepiej est to również lektura warta uwagi.



Porody siłami natury czy siłami służby zdrowia?

Mama piękna jak czara pełna po brzegi, aż kipiąca życiem. Takie skojarzenie miałam, gdy zobaczyłam znajomą, której stan błogosławiony dobiegał końca. Bardzo kobieca, bardzo piękna w tej łączności z dzieckiem.

Tylko jak uderzenie te słowa: „Nie popieram porodów naturalnych!” Cesarka na życzenie- domyśliłam się, skoro brak przeciwwskazań do porodu fizjologicznego.

Szkoda tylko dziecka, bo ono zazwyczaj popiera porody naturalne. Dzięki porodowi naturalnemu:

-oczyszcza się lepiej z wód płodowych jego układ oddechowy (wody te są z dziecka niejako wyciskane);

-jego skóra zasiedlana jest fizjologiczną florą bakteryjną zapewniającą zdrowie;

-hormony porodowe (oksytocyna, adrenalina, endorfiny) przygotowują skuteczniej dziecko do oddychania, utrzymania stałej temperatury, życia na zewnątrz mamy; dzieci urodzone drogami natury mają skuteczniejsze odruchy, rzadsze problemy z oddychaniem;

-no i wbrew pozorom mniej jest zejść z tego świata i matek, i dzieci, gdy matka udzieli swoich dróg rodnych do przyjścia na świat swojemu maleństwu.

Z drugiej strony nie dziwię się już temu buntowniczemu okrzykowi przeciwko porodom naturalnym: ta mama prawdopodobnie nie doświadczyła ani jednego takiego porodu pomimo urodzenia trójki dzieci sn jak wpisują lekarze czyli siłami natury. Fundacja Rodzić po Ludzku obliczyła, że w Polsce porodów naturalnych odbywających się w szpitalach jest zaledwie 3%. Co więc zrobiła służba zdrowia z porodów drogami natury? Chorobę wymagającą licznych interwencji medycznych.

A więc aż 97% kobiet ma udowodnione, że nie umie urodzić. Już na wejściu wkłuwa im się wenflony, kładzie je się, podpina pod urządzenia. No bo przecież personel medyczny wie lepiej jak rodzić od samych kobiet.

Znam sytuację, kiedy rodząca nie zgodziła się na wkłucie wenflonu, i wręcz uciekała przed położną, która nic sobie z tego nie robiła- już podczas parcia dopadła tą matkę i jej się wkłuła. Dla mnie ta sytuacja to symbol przestrzegania praw pacjenta w Polsce.

 



Brak wsparcia

Sytuacja z życia wzięta.

Wraca mama z dzidziusiem nowo narodzonym ze szpitala. Dokładnie 5-dniowym. Przez 5 dni pobytu w szpitalu nie znalazł się nikt, kto by pomógł mamie w karmieniu piersią poza zdawkowym: „dobrze pani przystawia”. Moje pytanie w takim razie: to po co jest ta opieka zdrowotna, skoro nie udziela ani pomocy, ani tym bardziej opieki?

„Pomoc” polegała jedynie na kilkakrotnym podaniu sztucznej modyfikowanej paszy dla niemowląt, zresztą za każdym razem innej. To się dopiero nazywa eksperymentowanie na dzieciach!

I co się okazuje po przyjściu ze szpitala? Mama laktację ma na dobrym poziomie, ale maleństwo przesypia za długo (czemu oczywiście sprzyja dokarmianie sztucznym), ssie nieefektywnie, a więc słabo się najada.

Położna środowiskowa nie zobaczywszy nawet karmienia, orzekła, że należy karmić co 2 godziny. Przy 35-stopniowym upale! Dorosły w takiej sytuacji co chwila sięga po wodę, napoje, a od dziecka kilkudniowego się wymaga, żeby co 2 godziny tylko piło! Zdrowy rozsądek podpowiada, żeby takiego bąbelka co chwila brać do piersi, trzymać go jak najbliżej siebie, żeby dziecko czując mamę miało chęć i siłę upominać się o „swoje”. Tak właśnie robią kobiety w „prymitywnych” plemionach, w upalnym klimacie, gdzie karmienie piersią (o dziwo!!) zawsze się udaje: co chwila przystawiają dziecko do piersi, trzymają je, gdy jest bardzo małe blisko swojego ciała przytulone, śpią razem z dzieckiem.

Co otrzymują nasze dzieci  po przyjściu na świat? Osobne łóżeczka, zalecenie, żeby karmić nie za długo, nie za często.

Zdrowy rozsądek podpowiada, żeby podpowiedzieć matce, żeby sprawdzać stan nawodnienia dziecka, a nie zostawić ją bez żadnej wiedzy, zrozumienia:

  • w 1-2 dobie dziecko może siusiać bardzo mało, a nawet wcale (0-1-2);
  • w 3-4 dobie powinno już zacząć moczyć przynajmniej 2-3-4 pieuszki;
  • 5-6 doba powinna już zaowocować moczeniem co najmniej 6-8 pieluch- świadczy to o dobrym nawodnieniu dziecka;
  • z przybieraniem na wadze dziecko ma czas do końca pierwszego tygodnia (przybieranie na wadze- to wzrost wagi liczący się od wagi spadkowej, nie zaś urodzeniowej!)- tak jak siara zmienia się w mleko przejściowe od 2 dni do 7 dni; niekiedy wymaga to więc czasu i cierpliwości; istotne jest, aby dziecko nie traciło więcej niż 10% wagi urodzeniowej i nie było odwodnione; nawet zresztą gdyby traciło więcej niż 10% pokarmem z wyboru do dokarmiania dziecka jest właśnie mleko matki! Wiele jednak można zrobić, by karmienie było skuteczne bez dokarmiania. Jednak lekarze i położne rzadko o tym wiedzą, bo zbyt często jeżdżą na konferencje organizowane przez firmy produkujące mieszanki mleczne, a niemal wcale nie podnoszą swej wiedzy co do karmienia piersią; czerpią też wiedzę przede wszystkim z własnego doświadczenia- a to jest zbyt często negatywne.

Matki stosując dla swych dzieci od początku pieluszki jednorazowe tracą kontakt z ciałem swojego dziecka bardzo wcześnie, a przez to tracą wiedzę na temat funkcjonowania jego ciała bardzo wcześnie. Co więcej nie są w stanie ocenić, czy dziecko jest odpowiednio nawodnione.

Nie mają lekko nasze dzieci przychodzące na świat w lecie!



Cierpliwość niezbędna dla miłości

„Miłość poznaje się po cierpliwości”- powiedział mi niedawno pewien ojciec.

  • Czy będę budzić się dla malucha kilka tygodni?
  • A może 3 miesiące?
  • A jeśli będzie mnie budzić 6 miesięcy?
  • A czy będę cierpliwa, gdy rok będzie mnie potrzebować dziecko również w nocy?
  • A 3 lata cierpliwości to nie za dużo?

Czy mamy prawo do cierpliwości, czy niecierpliwości?

„Miłość jest cierpliwa,

łaskawa jest,

nie zazdrości”.

Nie zazdrości też tym rodzicom, których dziecko nie budzi się w nocy zachowując się jak dorosły.



Zakonserwowanie dzieci, dzieci eksperymentalne

W jaki sposób zakonserwować sobie dziecko?

  • od pierwszych dni myć je mydełkami dla dzieci, szamponami;
  • nacieranie kremami, oliwkami z supermarketów;
  • używanie wszelakich próbek,preparatów, emolientów, kremów, itd.

Jeśli przyjrzymy się składowi tychże preparatów bez większego trudu dojdziemy do wniosku, że niemal wszystkie zawierają liczne konserwanty. Są to: różne alkohole, kwas cytrynowy, różne parabeny (rakotwórcze- ale kto by się tam tym przejmował), itp. I chyba jeszcze alkohol jako konserwant jest tu najbezpieczniejszym konserwantem, aczkolwiek można się zastanawiać nad zasadnością jego stosowania u dzieci.

Właśnie wzięłam sobie jeden krem rekomendowany przez Polskie Towarzystwo Alergologiczne (He he!)- moją próbkę badawczą- i policzyłam liczbę składników, które użyto do wytworzenia tego kremu. Otóż poza wodą krem ten, który polecany jest dla młodych osób „od pierwszych dni życia”, zawiera 28 składników. Aż 28! Wyobraźmy więc sobie, że pod wpływem używania tego kremu na skórze dziecka powstaje alergiczny wykwit. Hm, który z 28 składników uczula nasze dziecko? Jak to ustalić? Jest to niesłychanie trudne, jeśli nie niemożliwe.

Dlatego wielu rodziców wraca do prostoty naszych babć i prababć:

  • szare mydło;
  • kąpiel w krochmalu bądź płatkach owsianych przy problemach skórnych;
  • kąpiele ziołowe przy problemach, ale też przy zwyczajnych potówkach, które przydarzają się chyba każdemu maluchowi: napar z rumianku, korzenia żywokostu, pączków sosny, lawendy, nagietku;
  • nacieranie po kąpieli oliwkami tłoczonymi na zimno, np. budwigowym lnianym lub oliwą z oliwek, w niektórych kulturach naciera się skórę różnymi dostępnymi masłami (osobiście nie polecam krowiego masła ze względu na liczne uczulenia na białko krowie).

Nie warto robić z własnego dziecka królika eksperymentalnego stosując na nim zbyt wiele składników naraz. Zwłaszcza noworodki i niemowlęta mają skórę niezwykle wrażliwą, podatną na różne oddziaływania.

Trzeba więc je myć, pudrować (mąka ziemniaczana- nie łączymy jej z tłuszczami, np. oliwką), natłuszczać niezwykle delikatnie, oszczędnie, żeby skóra sama miała możliwość nauczyć się właściwego funkcjonowania, radzenia sobie ze środowiskiem zewnętrznym. Trzeba pamiętać np. że po kąpieli nie wycieramy dziecka pocierając go ręcznikiem, ale wyciera się je jedynie dotykając nim, otulając.

Jest ogromna słabość tych naturalnych składników: psują się o wiele szybciej, trzeba je przechowywać np. w lodówce (olej lniany, masło). Jest też ich ogromna zaleta: zawierają o wiele więcej witamin, wartościowych składników, ponieważ nie są wielokrotnie przetwarzane i nie trzeba dodawać w związku z tym żadnych sztucznych substytutów (zamienników) tychże.

Nasza służba zdrowia zapomina też o zupełnie naturalnym wartościowym kremie, jakim jest maź płodowa. Po porodzie nie należy jej zmywać, spłukiwać, niszczyć- powinno się pozwolić jej wchłonąć, bo jest naturalną skuteczną barierą dla skóry. Jednak to nie medycy i położne są odpowiedzialne za nasze dzieci- to my przede wszystkim powinniśmy być odpowiedzialni jako rodzice. Skoro my jako rodzice składamy całą odpowiedzialność w ręce opieki zdrowotnej- nie dziwmy się, że ją weźmie opiekując się naszymi dziećmi zazwyczaj tak jak jej wygodniej, jak standardy nakazują, jak przełożeni nakazują itd. Niektóre dzieci rodzą się z dużą ilością mazi płodowej, inne z kolei z suchą skórą (gdy mało jest wód płodowych). Te które mają jeszcze maź płodową- warto pielęgnować na tyle oszczędnie, by maź płodowa miała szansę się wchłonąć. Niektórzy rodzice jej po prostu nie zmywają.

Nie ma wyborów idealnych. Coś za coś.