27 luty
Słońce i witamina D3
Szkoła i edukacja domowa.
Chodzi za mną ten temat, zwłaszcza że naczytałam się ostatnio piramidalnych głupstw na temat edukacji domowej i swojej rodziny. Uczestniczyłam w 2 spotkaniach na ten temat.
Szkoła oczywiście jest potrzebna, ale generalnie uśrednia ona i nawet gdy w klasie jest kilkoro uczniów, nauczyciele potrafią twierdzić, że nie mogą indywidualnie pracować z dzieckiem. Ci, którzy nie mają możliwości, chęci kształcić swoje dzieci oczywiście z pewnym pożytkiem mogą wykorzystać szkołę, ale nawet niezbyt dobra edukacja w domu daje o wiele większe możliwości kształcenia twórczości, skupienia, poznawania i rozwijania własnych talentów.
Takie sytuacje, które pokazują czym się różni edukacja domowa od klasowej.
Sytuacja nr 1.
W szkole czyta się moralizujące wierszyki, opowiadania o pomaganiu mamusi, a potem zadaje tyle prac domowych, że dziecku nie chce się nic w domu robić. W domu po prostu uczy się, że obowiązki domowe są istotne i nie można się od nich wymigiwać.
Sytuacja nr 2:
Wystawa osteologiczna (tzn. ekspozycja kości) podczas festiwalu nauk. Dzieci uczące się w domu oglądają wystawę ok. 40 minut, czytają, porównują, pytają, rozmawiają na jej temat. Generalnie ogląd w ciszy, skupieniu. W pewnym momencie wpada klasa szkolna. 10 minut takiego hałasu, że myśli trudno zebrać nawet dorosłej osobie, a cóż dopiero dziecku. Po 10 minutach wychodzą, co dzieciaki uczące się w domu przyjmują z wielką ulgą. Wreszcie mogą w skupieniu dalej porównywać, poświęcać swój czas kolejnym szkieletom.
Sytuacja nr 3:
Sympozjum na temat bitwy w miejscowości, nieopodal której mieszkamy. Spędzam tam z synem pół dnia słuchając wielu ciekawych wykładów. Rozmawiamy z wykładowcami. Oglądamy mundury, uzbrojenie, inne znaleziska i rozmawiamy na temat eksponatów i ich pozyskiwania. Na jeden z wykładów przychodzi klasa szkolna. Nie wydają się zainteresowani tematem, część rozmawia podczas prelekcji. Po jednym wykładzie bez pytań, bliższego zainteresowania się towarzyszącą ekspozycją, wracają w mury szkolne.
Sytuacja nr 4:
Jedna z rodzin uczących się w domu organizuje wielotygodniowe warsztaty mnemotechniczne, z których korzystają i dzieci, i rodzice.
Dzieci chodzące do szkoły generalnie nie uczą się, jak się efektywnie uczyć. Bo nauczyciele pędzą z materiałem i narzekają wiecznie, że z nim nie zdążą.
Kolejna kwestia:
Lektura. Dzieci uczące się w szkole (w większości) z ledwością czytają pojedyncze lektury. Z kolei większość dzieci uczących się w domu czyta całe serie książek, jest stałymi bywalcami bibliotek lub kolekcjonerami książek, audiobooków itp.
Ktoś powie: bzdura! Są też dzieci uczące się w szkole, które mnóstwo czytają. Zgoda! Ale skąd to wynoszą? Czy ze szkoły? Rzadko. Zazwyczaj wynoszą to z domu, a w szkole tylko kontynuują zamiłowanie wyniesione z domu.
Zarzuca się dzieciom uczącym się w domu brak socjalizacji. Będąc mamą wielodzietną, widzę, że zsocjalizowane dobrze mogą być i te dzieci uczące się w domu, i te w szkole. Bardziej to zależy do ich predyspozycji osobistych niż miejsca nauki.
Mitem na temat edukacji domowej jest, że dzieci uczące się w ten sposób, kształcą się tylko w murach swojego domu.
Od kiedy zaczęliśmy kształcić dzieci poza szkołą, okazało się, jak wielki świat stoi przed nami otworem. Korzystaliśmy nie tylko z nauki w domu, ale również:
- z nauki w domach zaprzyjaźnionych rodzin z ED;
- z różnorodnych warsztatów, których wiele oferują obecnie domy kultury, biblioteki, pracownie, festiwale;
- z bogatej oferty pogłębiania zainteresowań, wiedzy, jaką obecnie przedstawiają otwarte uniwersytety, kids uniwersytety, festiwale nauki;
- z koncertów, przedstawień;
- z lekcji w parkach, ogrodach botanicznych, lasach, muzeach, w plenerze, podczas wycieczek np. rowerowych;
- z zajęć harcerskich;
- z nauki gry na instrumentach;
- ze spotkań z ciekawymi osobami, wyjazdów.
W pewnym momencie jedno z moich dzieci miało wręcz przesyt tych wyjazdów i zajęć eksterytorialnych. Jeśli mogło, to wybierało zajęcia w domu lub w znanych lubianych miejscach, w których miało swoje własne zainteresowania, poszukiwania lub po prostu wolało się zaszyć z książką.
W szkole uczy się o tym, jak to warto dużo przebywać na świeżym powietrzu. W ramach edukacji domowej, gdy słońce świeci łapie się jego złote promienie garściami ucząc się na dworze, na spacerze, na tarasie czy balkonie. Biega po dworze do utraty tchu zwłaszcza w te dni, gdy słońce jest na wagę złota.
Generalnie i jeden i drugi sposób edukacji jest potrzebny. I w jednym, i drugim nauczyciele-pasjonaci są na wagę złota. Jednak w domu dziecko ma na stałe kochającego nauczyciela, jeśli choć trochę uczy go rodzic. A rodzic musi się nawracać, żeby kochać coraz bardziej.
5 marca 2017 o godz. 19:08
Ładnie zebrane, zapomniałas ńapisac ze mozna zwariowac od ciaglego przebywania z dzieckiem, i ze sie ma dosc i ze sie chce je czasami udusic (zbyt czesto) i ze nie mozna zwalic wine za zle zachowanie na szkole, bo kurkaaaaa one robia to co jaaaaaaa
7 marca 2017 o godz. 13:59
Nie, nie zapomniałam. Staram się nie dopuszczać do tego typu sytuacji- i dzieciom, i mi dobrze robią te różne wyjazdy, warsztaty, wizyty u przyjaciół, dziadków, samodzielne wyjazdy. Odpoczywamy wtedy, nabieramy siły. Od czasu do czasu wysyłamy się tylko w kosmos i wariujemy 😉 Ja tu się głowię nad zorganizowaniem następnych warsztatów i in. w przyszłym roku, ew. ponownym zrobieniem zlotu bieżących i przyszłych ed.