Recenzja…?

Dawno nie recenzowałam Wam książek.

Dlatego, że sama duuuużo czytałam.

W większości dobrych książek.

I nie tylko.

Ale dzisiaj przedstawię Wam książkę, którą ODRADZAM.

Ale nawet książka słaba ma swoje plusy.

Plus był na samym początku.

Dobrej jakości grafika. Książka rzuca się w oczy. Nietrudno ją zauważyć.

Cytuję:

„Lekarze neonatolodzy na konferencjach pediatrycznych zwracali uwagę, aby przed planowanym zajściem w ciążę kobieta z wyprzedzeniem odstawiła środki antykoncepcyjne ze względu na możliwość wystąpienia zatorowości u dziecka w łonie matki”

-można przeczytać w „Ciąża, seks i dieta czyli zarządzanie wielką zmianą” Ireneusza Hałasa, Iwony Kaszlikowskiej.

Nie od dziś wiadomo, że hormonalne środki antykoncepcyjne sprzyjają również powstawaniu zmian zatorowo- zakrzepowych u kobiety je zażywającej. Czy jakikolwiek producent środków antykoncepcyjnych weźmie odpowiedzialność za to, jak wielu kobietom i dzieciom zaszkodzi?

Cenne wydały mi się także proponowane ćwiczenia, choć mam wątpliwości, czy dobrze uczyć się ćwiczeń akurat z książki. Ja zawsze wolałam uczyć się ćwiczeń ćwicząc.

Późniejsze wywody niestety już były tylko coraz gorsze.

Dla autora seks to głównie pozycje seksualne, urozmaicanie, gadżety itp.

Autor jakby zapomniał, że w tym wszystkim najważniejsza jest miłość, porozumienie, zgoda, szukanie wspólnych ustaleń, bycie nawzajem dla siebie dobrym, wyrozumiałym, wielkodusznym. Przebaczającym. Serdecznym.

Pozycje i wymysły nie wystarczą, gdy zabraknie miłości.

Flaki mi się zaczęły przewracać (przepraszam za wyrażenie), gdy doszłam do fragmentów, gdzie autor (-ka?) zaczął proponować jako alternatywę dla normalnych aktów małżeńskich seks oralny, analny.

Brrrr.

Wyjątkowo wstrętne, zwłaszcza w kontekście stanu błogosławionego.

Po pierwsze jest to duchowa trucizna.

I ta duchowa trucizna przekłada się na wyjątkowy wysyp różnorodnych chorób, które sypią się jak z rękawa, gdy dopuścimy do tego rodzaju zboczeń.

Jest to wyjątkowo nieodpowiedzialne, gdyż zaproponowane w kontekście ciąży, a więc jest zagrażające dla życia i zdrowia dziecka, choćby liczniejszymi infekcjami.

Jeśli treści o współżyciu seksualnym wyszły spod pióra położnej, to należy jej się dziwić, że tak mało korzysta ze współczesnej wiedzy położniczo-ginekologicznej, a tak wiele z propagandy LGBT.

Nauka jest nieubłagalna i podaje statystyki, z których wynika jak ogromnym zagrożeniem są wszelkie anomalie seksualne, gdy weźmiemy pod uwagę zachorowalność choćby na choroby weneryczne, liczbę samobójstw itp.

Z książką chciałam się zapoznać ze względu na to, że cenię sobie fizjoterapię, a tu się okazała wielka lipa.

Autor-fizjoterapeuta ze wszystkim odsyła do specjalisty zamiast napisać jakieś sensowne wskazówki. To, że można skorzystać z porady fizjoterapeuty każdy wie. Pisanie o tym w kółko, a ukrywanie swej wiedzy przed czytelnikiem jest nieco żenujące.

Równie słaba niestety okazała się część napisana przez położną, która dzieli się wiedzą z zamierzchłych lat, kiedy uważano, że należy nacinać krocze najlepiej wszystkim kobietom podczas porodu, a piersi przygotowywać do karmienia szorując je szorstkim ręcznikiem, wyciągając itp.

Przykro, ale nieaktualne.

Krocze należy chronić, bo żadnej części ciała nie należy człowiekowi nacinać na wszelki wypadek.

No i krocze matki chronić zwyczajnie warto i można przy odrobinie wysiłku czyli:

  1. W pozycjach wertykalnych, gdzie naciąga się ono równomiernie wokół główki dziecka (gdy matka jest w pozycji leżącej- bardziej narażona jest na głębokie pęknięcia w kierunku, w który mocniej naciska główka dziecka czyli w kierunku odbytu);
  2. Stosując ciepłe wilgotne okłady, które rozluźniają, spulchniają tkankę, czynią mniej podatną na pękanie;
  3. Zachęcając do porodu w wodzie;
  4. Spowalniając wyłanianie się główki stosując „zdmuchiwanie świeczek”- sapanie przez rodzącą, gdy główka najszerszym obwodem przeciska się przez tkanki krocza.

Położne w ustawie o zawodzie położnej mają wypisane, że są specjalistkami od fizjologii.

Niestety czytając w/w książkę nie mam poczucia, że autorka- położna zna fizjologię czyli przejawy zdrowia dobrze działającego organizmu.

Takiem przejawem fizjologii są skurcze Braxtona-Hicksa czyli napięcia mięśnia macicy będące objawem zdrowego przygotowania się macicy do porodu od 20 tygodnia ciąży do urodzenia. Trudno żeby mięsień pozostawał w bezruchu przez 9 miesięcy! To dopiero byłaby patologia. Macica musi ćwiczyć, żeby podczas porodu wykazywać sprawność i skuteczność. Inną sprawą jest, że niektóre matki czują, a inne nie czują tychże skurczy. Zależy to od indywidualnej wrażliwości. Nie należy wszakże matek wrażliwych na odczucia płynące z ich ciała straszyć tymi skurczami jako patologią!

Patologią współczesnej medycyny jest podawanie zdrowym matkom ze zdrowo działającym mięśniem macicy leków przeciwskurczowych. Niestety wiele dzieci po nagminnym przyjmowaniu przez ich matki No-spy czyli tabletek przeciwskurczowych ma po urodzeniu nieprawidłowo obniżone napięcie mięśniowe. Na nie też działały tabletki!

Najbardziej „rozwaliło” mnie jednak zdanie: „Dziecko przestawi cały dotychczasowy układ w domu. To ono będzie najważniejsze.”

Zastanawiam się, czy autorzy są świadomi, że niniejszym podają receptę na rozwalenie małżeństwa, a następnie rodziny.

Któryś ze świętych powiedział, że jeśli Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wtedy wszystko jest na właściwym miejscu w życiu człowieka.

I tak jest w rzeczywistości.

Ale nawet jak ktoś nie jest wierzący, ale ma rodzinę, to nie warto swoich dzieci czynić pępkami świata. Wcale im to nie służy. Wcale przez to nie są szczęśliwsze. Wręcz przeciwnie.

To małżeństwo, para rodzicielska jest osią, podstawowym podsystemem rodziny. Dzieci tylko korzystają na tym, gdy rodzice się dogadują, współpracują, rozumieją siebie nawzajem. Wówczas mogą także wspierać się nawzajem w rodzicielstwie. Psychologia rodziny się kłania.

Ufff!

Musiałam wygarnąć 😉


Zostaw odpowiedź

Musisz się zalogować aby móc komentować.