Młody ogień

Zwłaszcza zimą lubię sobie zapalić. Bardzo relaksujące zajęcie. Kiedyś napisałam o tym na forum i zebrałam gromy na swoją głowę. Jak to? Karmiąca matka i pali? Jak tak można się afiszować nałogiem?!

Jednak ci, którzy tak pisali wykazali się jedynie brakiem uwagi, staranności czytania, brakiem zdolności doczytywania do końca. Nie pisałam bowiem nigdzie, że palę papierosy, a tylko chciałam sobie zażartować opisując dokładnie jak to lubię to palenie. Dopiero na samym końcu napisałam, że chodzi mi o palenie w kominku, a cały ten post był swego rodzaju puszczeniem oka do czytelnika.

No więc zacznę jeszcze raz. Bardzo lubię palić, rozpalać w kominku. Ma to swój klimat. Często palimy w chłodne dni, w taki jak dzisiaj obowiązkowo. I ten ogień rodzi różne refleksje. Ponieważ zaprzyjaźniam się z nim poświęcając mu niekiedy sporo czasu, to i on zdradza mi swoje sekrety. Oczywiście sekretów się nie wyjawia, ale niektóre mam wrażenie, że potrzebują wyjawiania, bo ludzie w cieplutkich mieszkankach z kaloryferami zapomnieli już o tym, jak bardzo potrzebują Prawdziwego Ognia. Ten mały materialny ogień jest tylko jakimś dalekim kuzynem tego Jedynego.

Rozpalanie w kominku to prawdziwa sztuka. Oczywiście najłatwiej uciec się do popularnych rozpałek, wyłącznie suchego drewna- jednak nie każdy je posiada. Otóż starałam się ostatnio podzielić z jednym z członków rodziny odkrytą przeze mnie prawidłowością, że młody ogień łatwo zdusić. Gdy wreszcie uda nam się rozpalić,  nowe drwa na początku lepiej dodawać stopniowo i powoli. Dopiero potem można dodawać ich dowolną ilość. Jeśli taki młody ogień założymy wieloma drwami, to może się okazać, że go całkiem zagasimy, że nie poradził sobie z tak dużym zadaniem.

Czy nie podobnie jest z dziećmi? Jak łatwo stłumić talent- „nie maż!” (skąd wiemy, że przyszły malarz nam nie rośnie?); „nie gadaj tyle!” (polityk, dyplomata, a może przyszły aktor?); „nie biegaj wreszcie!” (sportowiec nam rośnie?); „oderwij się w końcu od tych klocków!” (może to przyszły budowniczy podejmuje ważną myśl, która potem zaowocuje?)

Można tak długo się zastanawiać, wiele jest sposobów na tłumienie, pacyfikowanie własnych dzieci. Sama znam niejeden. Mądre mamy jak anioły czuwają jednak nade mną dzieląc się mądrzejszymi myślami niż te, które powstały w mojej głowie. Na dłuższą metę łatwiej jest zahamować, przyciąć, ugłaskać niż dać potężny bodziec do rozwoju.

To często my sami jesteśmy źródłem niepokojów, niecierpliwości- nie dziecko. Dziecko to dziecko: i niedojrzale może mówić (np. cały czas albo z rzadka i powoli), i niedojrzale być nadaktywne, i zwracać na siebie uwagę niedojrzale itd. Wszystkie takie niedojrzałości są trudnym terenem do zagospodarowania. Tym trudniejszym, jeśli będziemy patrzeć na nie z podejrzliwością, nieopanowaną złością itd.

Zacznijmy więc pracę z tym młodym ogniem od tego, że go pokochamy. A więc najpierw damy cierpliwość, a potem stopniowo zadania do wykonywania. Najpierw maleńkie, potem coraz większe. Jeśli ogień, entuzjazm, siła wewnętrzna naszego dziecka będzie duża, to poradzi sobie z każdym trudem. Jeśli jego zapał będzie niewielki, to byle jakie zniechęcenie go przytłoczy.

Jesteśmy zachęceni do wielkiego entuzjazmu, do ufności wielkiej. Tyle że nie w oparciu o własne siły:

„Wszystko bowiem, co z Boga zostało zrodzone, zwycięża świat. A tym zwycięstwem, które zwyciężyło świat jest nasza wiara. Bo kto zwycięża świat jak nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?” 1J5, 4b-5


Zostaw odpowiedź

Musisz się zalogować aby móc komentować.