|
|
Archiwum kategorii ‘O wychowaniu siebie i wychowaniu dzieci’
7 lipiec
Jeszcze w podstawówce nauczycielka dawała nam przepis na grzyba:
1. Włożyć chleb do słoika.
2. Polać go wodą raz i drugi.
3. Nałożyć nań trochę brudu.
4. Zakręcić słoik i trzymać go w ciemnym, ciepłym miejscu.
5. Czekać aż wyrośnie piękna pleśń.
Teraz przepis na hodowlę Candida albicans (u dziewczynek drożdżyca) i innych drobnoustrojów chorobotwórczych:
1. Założyć dziecku szczelnie jednorazową pieluszkę.
2. Pozwolić mu w nią siusiać raz, drugi i trzeci (im więcej sikania, tym szczelniej chroni przed dostępem powietrza).
3. Dla pewniejszego efektu zaczekać jeszcze na jedną lub drugą kupkę i nie śpieszyć się z otwieraniem zawartości pieluszki.
4. Po zmianie pieluszki jak najszybciej założyć szczelnie nową, trzymać dziecko w cieple, najlepiej w upale i w pieluszce i w odpowiednio grubym ubranku. Przepis powtarzać odpowiednio dużo odpoczywając.
Po wykonaniu powyższego przepisu można cieszyć się pięknym zapaleniem pieluszkowym lub piękną drożdżycą i pogratulować sobie efektów swojej pracy i sprawnych działań marketingowych producentów pieluszek jednorazowych oraz stać się ekspertem w sprawie wypróbowywania kremów przeciw zapaleniu pieluszkowemu, przeciwbakteryjnych, przeciwgrzybicznych i innych.
Można też inaczej:
1. Pozwolić leżeć dziecku n golaska i w samym ubranku jak najczęściej (niezużyte podkłady poporodowe się do tego nadają, ceratki nakryte flanelową lub muślinową pieluszką).
2. Po każdej zmianie pieluszki pozwolić dziecku przeschnąć,, pofikać nóżkami „na goło”.
3. Nakładać bawełniane lub inne naturalne pieluszki jak najczęściej bez ochraniaczy, np. z samą zapinką Snappi.
4. Podziwiać zdrową pupcię swojego dziecka. Od czasu do czasu zaimpregnować ją np. olejem lnianym z pierwszego tłoczenia lub kilkoma kroplami mleka matki (trzeba pozwolić im wyschnąć).
Ten drugi sposób wymaga jednak więcej od rodzica, zwłaszcza kontaktu ze swoim dzieckiem.
Ciekawy sposób dwójmyślenia prezentujemy: sobie zakładamy zazwyczaj bawełnę, bo szybko się przekonujemy, że sztuczna bielizna =drożdżyca, ale dziecku pakujemy 100% sztuczną pieluchę przekonując siebie i innych, że to samo dobro.
Nieprawdaż?
23 maj
Żyjemy w Śmieciolandii i jeszcze dajemy się oszukać, że robią nam przysługę dając coraz więcej śmieci.
Dlaczego tak piszę?
Zaraz wyjaśnię, ale najpierw sytuacja z życia wzięta.
Dziadek do wnuczka: „Wyrzuć, proszę, te 4 worki po kurczakach!” Wnuczkowi chciało się przejść tylko połowę drogi do śmietnika, więc worki wylądowały w domku do zabawy- tam akurat wypadała połowa drogi. Worki pachniały apetycznie kurczakiem, więc zwąchał je młody pies i ze smakiem połknął.
Dzięki temu miał zafundowaną wizytę u weterynarza i picie zielonej mikstury, po której miał równie zieloną „minę” i biegi do Rygi.
„E, tam!”- powiecie może- „psa nie szkoda, bo to tylko pies”.
Ale innym razem może być dziecko.
Z Lidla, McDonalda, promocji i innych przybytków „cud-zabaweczki” przybywają dla dzieci (bo firmy nieźle na tym zarabiają). Oczywiście napisane, że dla dzieci powyżej 3 roku życia. A że dzieci powyżej 3 roku życia miewają rodzeństwo? No to po co są ci rodzice wyrodni- niech pilnują! Sklepiki mają prawo rozdawać, sprzedawać swoje cudowności „Niech się wnusio pobawi! Niech córeczka ma radość!”
Z mojego jednak doświadczenia pomimo że przed tymi zabawkami ostrzegają rodziców małych dzieci- tych do 3 lat, to nie mniejszym zagrożeniem są one dla starszych dzieci. Bo takie starsze dziecko ma więcej pomysłów. Może więc nie tylko skosztować gadżecik, ale włożyć go sobie do ucha, do nosa albo bratu gdzie się da.
Dajemy się nabierać na rozdawanie dodatkowych śmieciuszków- tylko kto to po nas posprząta? Podobnie z kupowanymi zabawkami. Dochodzę do wniosku, że więcej niż pudełko zabawek to zaśmiecanie domu i odbieranie radości dziecku i rodzicom. A Wy się zawsze cieszycie sprzątając te sterty zabawek? Dzieci się cieszą?
Niechaj zstąpi Duch Twój i odnowi ziemię! Niech nas nauczy odróżniać to, co potrzebne od tego, co zaśmiecające nasz dom, nasze myśli.
22 styczeń
Pocieszała mnie kiedyś sąsiadka tradycyjnym powiedzonkiem, że „małe dzieci nie dają spać, duże dzieci nie dają żyć”.
Będąc mamą na 24-godzinnym dyżurze domowym chciałoby się czasem trochę „zrzucić” na męża ten trud, niepowodzenia, poczucie bezradności itp. Ale wtedy okazuje się, że sytuacja jeszcze bardziej się zaostrza albo nic to nie daje, albo mężowi ciśnienie skacze.
Co robić?
Nie ma uniwersalnych recept, a nawet jak są, to zapewne są niewiele warte. Czasem się dystansuję czytując kolejny raz „Mikołajka”, żeby w innym świetle popatrzeć np. na ulubioną rozrywkę chłopców: bicie się z przyjaciółmi i wrogami (co na jedno wychodzi w ich przypadku).
Kiedy” trujemy” mężowi o niegrzecznych dzieciach tuż po jego przyjściu z pracy, można spróbować przestawić tę kolejność: podzielić się z nim najpierw czymś dobrym, radosnym, powiedzieć o każdym z dzieci przede wszystkim coś dobrego.
Siać dobro, żeby wyrosło dobro. Uczyć swojego męża zrozumienia dla dzieci, ich problemów.
Wiśta wio, łatwo powiedzieć.
Widzę pewną prawidłowość (?), że im dzieci starsze, tym bardziej role się zmieniają- to mąż uczy mnie zrozumienia dla dzieci, ich wolności, odpowiedzialności.
Im dalej w las małżeństwa, tym bardziej wyczulone uszy na małżonka powinny nam wyrastać. Kochające uszy!
7 grudzień
Zamysł Boży co do małżeństwa i rodziny jest pełen błogosławieństwa, innymi słowy szczęścia.
Według Jego pomysłu relacja małżeńska ma dawać wiele szczęścia, bycie rodzicem ma dawać wiele szczęścia. A jak wiadomo „więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu”. Jest to więc pole do nauki dawania, do uszczęśliwiania współmałżonka, w drugiej kolejności dzieci.
Pan Bóg nie daje nam dzieci, byśmy robili z nimi, co nam się zachciewa. On je nam „wypożycza”. Zapyta nas kiedyś, jak z nimi postępowaliśmy. Był kiedyś taki piękny zwyczaj w katolickich rodzinach, jak przed niedzielną Eucharystią podejść do każdego członka rodziny i powiedzieć: „Wybaczam i proszę o wybaczenie!” Nic, tylko wrócić do tego zwyczaju.
„Podobnie jak pasterz pasie On swą trzodę,
gromadzi ją swoim ramieniem,
jagnięta nosi na swej piersi,
owce karmiące prowadzi łagodnie.” Iz 40,11
Nasze dzieci są jagniętami, my jako dzieci Boże jesteśmy jagniętami. Czasem jako matki karmiące jesteśmy dla siebie zbyt niecierpliwe, zbyt surowe, zbyt smutne. A Pan Bóg chce nam dawać tak wiele swojej łagodności… Nie postępuje z nami surowo, niecierpliwie.
6 grudzień
Nie ma jak wsparcie męża i ojca od początku: od poczęcia, w trakcie porodu, po narodzinach.
W tej lub innej formie nic go nie zastąpi.
Ojciec potrzebny od zaraz
I to nie dlatego, żeby deprecjonować rolę matki. Kochający ojciec nic nie ujmuje roli matki, on ją podkreśla, podnosi, docenia.
„Uczynię mu odpowiednią pomoc”- powiedział Pan Bóg o roli kobiety jako „odpowiedniej pomocy dla mężczyzny”. Kobiety, gdy to słyszą, buntują się czasem- „Pomoc? Nie chcę być traktowana jako pomoc domowa, jako ktoś drugorzędny!”
Słowo „pomoc” występujące w tym zdaniu spotykamy również w innych miejscach Biblii: Pan Bóg o sobie mówi, że jest „pomocą dla swojego ludu”. A więc nazywając nas -kobiety pomocą nie tylko docenia nas, ale bardzo dowartościowuje, widząc na jak wiele dobrego nas stać. Jak bardzo dobre i piękne jesteśmy w Jego zamyśle! Nie musimy być zazdrosne o rolę męską.
23 październik
Opowiem Wam bajkę.
Dawno, dawno temu, a może nie tak całkiem dawno ją usłyszałam. W każdym bądź razie ząb czasu ją nadgryzł, a moja pamięć mogła niejeden uszczerbek w jej treści uczynić. Niemniej spróbuję podzielić się tą bajką-niebajką, a przynajmniej jej sensem.
Była sobie pewna uboga kobieta. Stwórca przydzielił jej w życiu zadanie podlewania kwiatów w ogródku. Dał jej do tego kilka dzbanów, żeby nimi nanosiła wody ze studni oddalonej kawałek drogi i przykazanie, żeby wszystkich dzbanów używała. Nosiła więc wodę, by podlewać rośliny. Jednak jeden z dzbanów sprawiał jej ogromne trudności: był bardzo dziurawy, tak że gdy dochodziła od studni do ogródka, to zazwyczaj okazywało się, że wody w dzbanie już prawie nie ma. Kobieta dziwiła się, złościła, okazywała niezadowolenie: po co ma nosić tym dziurawym dzbanem wodę, skoro efekty są tak mizerne? Wolała zawsze używać dzbanów pełnych, niepopsutych- dzięki nim kwiaty w ogródku były dobrze i sprawnie podlane.
Pytała się Stwórcy, po co ten dzban dziurawy ma używać, ale zawsze dostawała odpowiedź, że dowie się potem. Dopiero gdy poszła do nieba otrzymała odpowiedź. Zobaczyła z góry ogród i całą okolicę. „Zobacz- powiedział Stwórca- całe dzbany posłużyły do nawodnienia ogródka ze zwykłymi kwiatami, ale dzięki dzbanowi dziurawemu wyrosły najpiękniejsze kwiaty wzdłuż drogi. Podlewałaś ich nasiona niosąc wodę uszkodzonym dzbanem.”
Różne trudności przeżywamy z naszymi dziećmi, z sobą samą. Jak je nazwiemy? Możemy je potraktować jako problemy i boczyć się na siebie, na dzieci, na Boga, że dał nam coś tak bezsensownego w życiu- taki trud, z którym, zdaje się, nie radzimy sobie.Taki ból, który przygarbia ramiona, odbiera radość życia.
Ale możemy też te trudy potraktować jak wyzwanie: i korzystać z tej szansy wydobycia tego boleśniejszego piękna, dobra, ukrytego głębiej, wymagającego nauczenia się czegoś więcej.
Chodziła ta opowiastka za mną i chodziła. A ja się opierałam jej urokowi i opierałam, myślałam o niej, że w przepaściach mojej pamięci zgubiłam jej piękno. Aż w końcu P. swoim dzisiejszym mailem sprowokowała mnie do podzielenia się nią- bardzo Ci dziękuję za niego!
Różne cechy dzieci sprawiają trudność- czy potraktuję je jako wyzwanie, dar? czy jako powód do narzekania, wiercenia dziury w brzuchu sobie, mężowi, dziecku?
„He he- zapewne powiesz-mam docenić upór moich dzieci, ich kłótliwość, nieposłuszeństwo? Mam docenić swoją skłonność do depresyjności, swoją samotność, swój gniew?”
Tak, ponieważ tylko w ten sposób wydobędziesz z nich: wytrwałość, współpracę i dogadywanie się oraz wolność swoich dzieci. Tylko dzięki twórczości w tej dziedzinie odkryjesz własną refleksyjność, samodzielność myślenia, własną pewność siebie.
Wyobrażacie sobie, że umiecie docenić te swoje trudne cechy? A tak właśnie patrzy na nas Stwórca i przez te nasze „dziury” wpuszcza jeszcze więcej łaski, jeszcze więcej dobra niż gdyby ich nie było.
11 wrzesień
Dzieci rosną szybciej niż nam się wydaje.
Dziś taki bąbel ma kilka miesięcy, jutro już dziesięć lat, ani się obejrzymy, a będzie miał tyle, że się będzie chciał wyprowadzać.
Kropla drąży kamień nie siłą, lecz częstym spadaniem- znacie taką łacińską sentencję? Ile przez ten czas usłyszą od nas słów, upomnień, „kocham cię” i „mam cię dosyć”. Co drążymy tą małą codzienną kroplą?
Zbieramy te kropelki?
11 wrzesień
A to było tak: pomyślałam sobie, że przyjemnie byłoby wygrać chustę. Wzięłam więc udział w konkursie.
Konkurs polegał na tym, żeby dokończyć zdanie „Najlepszy rodzic to…”
Cóż było robić? W głowie pustki, a wygranie chusty nęciło, więc napisałam coś oklepanego, żeby nie było, że nie próbowałam:
„Najlepszy rodzic to ten, którego miłość daje korzenie i unosi na skrzydłach.”
No i wygrałam 🙂
I wytłumaczyć się trzeba z mojej pazernej miłości do chust długich wiązanych:
- Szczerze znienawidziłam wózki, gdy przeżyłam parę epizodów pt. „Dziecko z włączoną syreną okrętową na jednym ręku, a w drugim ręku prowadzony wózek”.
- Wnoszenie, wciąganie wózka na piętra, do autobusów, sklepów czyli cyrk lub horror w odcinkach jak kto lubi;
- Po przeżytej namiętnej miłości do chust kółkowych tak mi rąbnął kręgosłup z jednej strony, że przez jakiś czas nie mogłam chodzić (na szczęście krótko i węzłowato).
- Nabyłam więc wreszcie przy trzecim dziecku chustę długą wiązaną za co codziennie mój kręgosłup odwdzięcza mi się wierną służbą; a że staram się nosić głównie na plecach, to i mięśnie grzbietu się wzmacniają i narzekam w związku z tym tylko z grzeczności bądź dla towarzystwa co na jedno wychodzi. A przy piątym dziecku mój kręgosłup czuje się raźniej niż przy pierwszym.
Uczyłam się więc tych chust głównie na własnych wózkowo- nosidełkowych błędach. Uczę się w dalszym ciągu. Obecnie przeżywam chyba najkrótszy okres noszenia młodego dziecka- bo 1o miesięczne chłopię już stwierdziło, że bycie noszonym po domu to kompletna nuda. Ewentualnie toleruje wyjście na spacery w chuście- ale tylko sprawnie i bez przestojów. Nie ma jak szybko wyrastać z noszenia! A niektórzy wróżyli mi, jak to się dziecko do dobrego przyzwyczai i będę nosić do końca świata. Koniec świata z takim myśleniem.
10 wrzesień
Przedszkole to nie jest instytucja wymyślona dla wygody, potrzeby dzieci, ale dla dorosłych chodzących do pracy, nie mających co zrobić na ten czas z dziećmi. Jest taki mechanizm racjonalizacji „słodka cytryna”: człowiek sobie tłumaczy, jaki to wspaniały wynalazek, chociaż podskórnie czuje, jak dziecko cierpi w takim miejscu.
Dorosły sobie więc tłumaczy, żeby się usprawiedliwić:
- jak to dziecko potrzebuje kontaktu z innymi dziećmi;
- jak to wspaniale rozwija się w przedszkolu społecznie, poznawczo;
- jakie piękne wierszyki recytuje, piosenki śpiewa w tym przedszkolu.
Jeśli dziecko z zaniedbanego środowiska, patologicznej rodziny trafi do przedszkola, to być może będzie to korzystne dla niego.
Jednak gdy z normalnej rodziny trafi do przedszkola, to zazwyczaj musi to mocno odchorować dosłownie i w przenośni:
- trudno się dziecku dobrze rozwijać, gdy ciągle choruje, a taki jest zwykle pierwszy rok „chodzenia” do przedszkola;
- po 8-godzinnym dniu pracy dorosły człowiek jest wymęczony: a cóż dopiero dziecko, którego układ nerwowy jeszcze nie jest dojrzały! to utrudnia dobry rozwój, a nie ułatwia.
Generalnie różne są dzieci. Takie miejsca jak przedszkola, jak na mój gust, powinny pełnić rolę pomocniczą- bywają naprawdę potrzebne, czasami rodzić rzeczywiście potrzebuje takiej „taniej” opiekunki z dostępem do innych dzieci.
Szczególnie mocno ludzie potrafią naciskać na wysyłanie do przedszkola rodziców jedynaków, żeby taki młody człowiek się uspołecznił w takim miejscu. Wydaje mi się jednak, że od konkretnej przedszkolanki, konkretnych kolegów i koleżanek zależy czy to będzie uspołecznienie czy „od-społecznienie”. Jedynak w domu ma stosunkowo dużo czasu, by móc być sam bądź z niewielką liczbą domowników (chyba, że rodzina wielopokoleniowa)- w przedszkolu więc może się potwornie męczyć tłumem dzieci, od których trudno się uwolnić, od których nie można odpocząć przez wiele godzin.
Była już mowa o wspaniałych przedszkolankach- ponieważ one występują nie tylko w mitologii, to właśnie one są sensem przedszkola. Moim zdaniem oczywiście. Potrafią takie miejsce przemienić w coś do czego dziecko będzie tęsknić. Bo za kochającym człowiekiem drugi człowiek tęskni.
Są dzieci towarzyskie- te dobrze się poczują w takim miejscu jak przedszkole, a są takie, które są raczej nieśmiałe, mniej towarzyskie- te lepiej zazwyczaj czują się, gdy nie muszą tak wiele przebywać z liczną grupą.
Niestety przez ostatnie kilkadziesiąt lat komunizmu i obowiązkowych szkół i innych placówek przymusowego terroru instytucjonalnego tak się do tego przyzwyczailiśmy, że nawet nam się trudno przestawić na inne myślenie, że można inaczej, że nie musimy oddawać dzieci na wychowanie obcym.
Ech, życie… Ech, wybory… Chyba żadne nie są doskonałe.
Mogłabym tak wychwalać uczenie i wychowanie w domu, ale prawda jest taka, że nie ma lekko.
Na forum budowlanym kiedyś pisano: „Czemu masz mieć lepiej ode mnie? Buduj się!”
To i ja im zawtóruję: Czemu macie mieć lepiej ode mnie? Wychowujcie (uczcie) dzieci w domu!
|