W rozwoju dziecka najszybciej rozwijają się te zmysły, dzięki którym odbiera ono sygnały, że jest kochane.
Gdy chcemy komuś okazać, że go kochamy, uniwersalnym gestem jest przytulenie i pokołysanie go w swoich ramionach (wystarczy drobny ruch).
Są to więc gesty dotyczące zmysłu dotyku, ale i równowagi.
Dzieci, których matki w stanie błogosławionym leżą, narażone są w większym stopniu na deficyty rozwojowe. (Dobra wiadomość jest taka, że jest bardzo mało powikłań ciążowych, kiedy należy bezwarunkowo leżeć- do takich należy np. łożysko przodujące. W większości pozostałych przypadków wystarczy tryb życia „leniwej królewny”). Również wcześniaki przebywające w inkubatorze pozbawione są stymulacji zmysłów równowagi i dotyku, jeśli nie są kangurowane.
Zazwyczaj jednak zanim urodzimy nasze dzieci, nosimy je 24 godziny na dobę: wstając z łóżka i się kładąc, spacerując, pracując, gimnastykując się, siedząc. W ogóle nie trapi nas myśl, że nasze dziecko w ten sposób uczymy być „nieodkładalne”.
Dlaczego po urodzeniu ich dziwimy się więc, że nasze dzieci mają zamontowany fabrycznie „czujnik na odkładanie”? I jedną z rzeczy, które najbardziej je uspokaja jest właśnie: noszenie, bujanie i jeszcze więcej bujania?
W ten sposób pobudzamy zmysł równowagi. Czy wiecie, że ten sam zmysł równowagi później używamy rysując i pisząc? A więc bujając, nosząc niemowlę dajemy podwaliny pod jego przyszłą naukę pisania. Różnego rodzaju terapii również na etapie szkolnym mogą potrzebować więc później dzieci, których rodzice stosowali zimny chów i nie brali dziecka na ręce „żeby nie rozpieścić”, nie nosili za wiele, „żeby nie przyzwyczaić”. Nie mówiąc o tym, że już od dawna wiadomo, że w ten sposób można zaburzyć rozwój emocjonalny dziecka wywołując tzw. chorobę sierocą (małe dziecko, które było/jest za mało noszone samo buja się rytmicznie, mechanicznie, żeby się dostymulować).
Dziecko rysując i pisząc utrzymuje tą samą równowagę- tylko w mikrozakresie: umie kontrolować równowagę ręki z jaką trzyma kredkę, bo wcześniej ćwiczyło tę równowagę całego ciała będąc noszonym, huśtanym, a później ucząc się samo przemieszczać: najpierw kontrolując równowagę głowy i szyi, później turlając się, potem pełzając i raczkując, na sam koniec ucząc się chodzić. I żadnego z etapu nie warto opuszczać, pomijać. Ambicje rodziców potrafią mścić się na dziecku. Dziecko, które było stawiane na nóżki przez rodziców, żeby prędzej chodzić, nie nauczyło się raczkować. Niby nic. Ale to „niby” ma później nierzadko przełożenie właśnie na to, jak dziecko radzi sobie z nauką, ponieważ ruch naprzemienny raczkowania jest podwaliną wielu późniejszych bardzo złożonych umiejętności.
Pobudzanie przez dzieci swojego zmysłu równowagi np. przez kołysanie się na krześle niekiedy pomaga im coś lepiej zapamiętać, zrozumieć.
Podobnie pierwotnym i bardzo wrażliwym zmysłem mającym przełożenie dla późniejszej nauki, ale też w wielkim stopniu dla rozwoju emocjonalnego, społecznego jest rozwój zmysłu dotyku. Dziecko mieszkając w łonie matki ma ten zmysł automatycznie rozwijany, bo czuje dotyk i docisk matki: jej organy, ruszają się, mięśnie i różne narządy dociskają dziecko pobudzając zmysł głębokiego dotyku tzw. propriocepcji. Jest to zmył, dzięki któremu tak wielką przyjemność może nam sprawić masaż, uścisk ukochanej osoby. Otulanie popołogowe też tu się mieści.
Dzieci są spokojniejsze, jeśli w ciągu pierwszych 3 miesięcy zawijamy je, otulamy, przytulamy. Później już samego zawinięcia tak bardzo nie potrzebują, bo muszą się rozwijać ruchowo. Ale przytulanie pozostaje takim emocjonalnym stabilizatorem, ale też podwaliną dalszego rozwoju. Dziecko najpierw jest trzymane, a później uczy się trzymać braciszka za rączkę, żeby go nie ścisnąć za mocno, ale też żeby zaraz nie wypuścić. A później uczy się trzymać ołówek- i nie da się pisać prawidłowo nie mając stabilnego docisku.
Dlaczego małe dzieci tak bardzo lubią i jedno i drugie?
I mleko matki, i masło zawierają dużo cholesterolu.
I w związku z tym tenże cholesterol powinien nam się kojarzyć jak najlepiej.
Otóż w pierwszych latach życia następuje mielinizacja układu nerwowego.
Co znaczy ta mielinizacja?
Jest to pokrycie włókien nerwowych warstwami zbudowanymi z mieliny, która w dużej mierze składa się między innymi właśnie z cholesterolu. Zmiana ta wybitnie wpływa na rozwój dziecka, które rozwija się bardzo szybko w tym okresie. Jego układ nerwowy i włókna nerwowe przypominają początkowo ścieżkę, po której można poruszać się powoli. Każda nowa warstwa mieliny to jej stopniowa przebudowa na autostradę, aby informacje można było przewodzić szybciej, efektywniej.
Dlatego matka karmiąca piersią powinna śmiało pozwalać dziecku ssać- maluchy ssące pierś ssą dokładnie tyle, ile potrzebują. I dzięki dużej zawartości cholesterolu budują sprawnie swój mózg i drogi prowadzące do niego i od niego.
Później gdy dzieci jedzą oprócz mleka już inne rzeczy z chęcią sięgają często również po masło, wyjadając je nawet łyżeczkami.
Dzieci, których rodzice mają ambicje, by żywić jak wegan, mają często problemy rozwojowe, problemy w zachowaniu, integracji sensorycznej właśnie z powodu braku tłuszczy nasyconych w diecie. Pewna dziewczynka odżywiana jak weganka potrafiła zjadać kilka owoców awokado dziennie, aby uzupełnić brak tychże tłuszczy, a jej zachowanie dalej odbiegało od normy. Dopiero wprowadzenie do diety pewnych ilości masła pozwoliło jej bardziej skorzystać z terapii.
Tyle na dziś historii pożyczonych od pani profesor „od masła”.
Dziś chcę się z Wami podzielić niezwykle mądrą książką Beaty Głodzik zatytułowaną „Otwarte okna dziecięcych możliwości”. I może odrobinką mojej znajomości z jej autorką?
Może ktoś z Was po nią sięgnie? Zachęcam serdecznie.
Po wielu wspólnych podróżach i rozmowach z autorką zrozumiałam np.:
Dlaczego noszenie małych dzieci przekłada się na ich późniejszy wspaniały rozwój?
Dlaczego dzieci potrzebują masażu, docisku, zawijania szczególnie w pierwszych 3 miesiącach życia?
Dlaczego moje dzieci lubiły spać wyciągnąwszy sobie główkę z chusty, ze zwisającą główką?
Dlaczego małe dzieci uwielbiają zjadać samo masło lub nakładać go sobie bardzo dużo?
Dlaczego w mleku matki jest dużo cholesterolu i dlaczego jest to tak korzystne?
Odpowiedzi będę Wam dawkować w kolejnych wpisach…
Przyjemności się dzieli – wtedy najbardziej smakują 🙂
Zdarza Wam się nudzić z dziećmi w domu? Na spacerze?
To znaczy (być może), że za mało się od nich nauczyliście.
Bo dzieci nigdy się nie nudzą, jeśli nie są rozkapryszone.
Potrafią się cieszyć małymi i wielkimi sprawami:
małym listkiem;
skakaniem;
fikaniem;
spotkaną dżdżownicą i jej norką;
albo tym, że kropelki deszczu są błyszczące i urządzają sobie zawody, która pierwsza spłynie na dół po oknie.
Jeśli jednak się nudzisz dalej, to może czas, by zrobić „Antynudziarza”: pudełko z losami. Można zrobić dużo losów naraz, a można codziennie dodawać po 1-2 lub więcej.
A w losach ukryć powody do zabawy, wymyślania i śmiechu:
„Raz dwa trzy! I już kotem jesteś ty! Na 2 minuty jesteś zamieniony w kota”
„Zrób jaskółkę.”
„Czy umiesz dotknąć paluchem u nogi swojego nosa? Spróbuj!”
A tam jest świetna metoda pomocna przy podejmowaniu decyzji, zwłaszcza w kontakcie ze służbą zdrowia. Gdy stawia się nas przed decyzją o operacji, zabiegu, podaniu leku, dotycząca nas, dziecka lub innej bliskiej osoby- warto wziąć głęboki wdech i zadać sobie oraz lekarzowi (położnej) kilka dociekliwych pytań. Jest to metoda rozwijająca akronim słowa BRAIN (ang. mózg):
B – benefits czyli korzyści: Co mi to da? Jak wartościowa w moim przypadku jest dana procedura/lek/zabieg? Jakie są tego plusy?
R – risks czyli ryzyka: Jakie zagrożenia, skutki uboczne, niepożądane niesie ze sobą dana procedura, lek, zabieg? Jakie dla mnie, jakie dla mojego dziecka- gdy chodzi o ciążę, poród. Nie poprzestawajmy na zdawkowo rzuconym jednym skutku ubocznym. Niemal każdy lek, procedura ma zazwyczaj co najmniej kilka, kilkanaście potwierdzonych przez badania skutków ubocznych. Np. lekarze pytani o skutki uboczne syntetycznej oksytocyny rzucają niekiedy zdawkowe: „można dotkliwiej odczuwać skurcze” podczas gdy lek ten ma wiele odnotowanych skutków ubocznych i u matki, i u dziecka. Pytajmy więc: A co jeszcze jest znane jako skutki uboczne? Czy to na pewno już wszystkie zagrożenia, jakie niesie ze sobą ten zabieg? Czy nie pominął Pan jakiegoś działania niepożądanego?
A – alternatives czyli inne opcje, alternatywy czyli: Co innego można zrobić, zastosować w danej sytuacji? Często są jakieś inne możliwości, naturalne metody na typowe dolegliwości itp.
I – intuition czyli: Co podpowiada nam intuicja? Gdy weźmiemy spokojny wdech, gdy pozwolimy sobie na spokojny wydech, na prawo do pokoju w sercu, co usłyszymy w jego głębi? Co mówi do nas nasza matczyna intuicja czyli mądrość naszego serca dana nam przez Boga do troski, wychowania naszego dziecka?
N – nothing czyli nic: A co się stanie, gdy nie zastosujemy tej procedury, leku, zabiegu? Skąd ta pewność, że cokolwiek się stanie, jeśli wybierzemy opcję „nic”? Na jakiej podstawie Pan/Pani tak uważa? A jakie źródła Pan może przytoczyć na potwierdzenie Pana tezy?
Pozwoliłam sobie pokazać Wam tą znalezioną na stronie innej douli metodę, bo wydaje mi się bardzo cenna przy podejmowaniu różnych decyzji:
-uczy myślenia;
-uczy zadawania pytań, uczy docenienia pytań, pogłębiania pytań, dopytywania o jeszcze o dalszy ciąg- bo życie ma zazwyczaj dalszy ciąg i różne odcienie;
-uczy dawania sobie oddechu, czasu na podjęcie decyzji- rzadko decyzje muszą być podejmowane w naprędce, na złamanie karku; najczęściej mamy choć trochę czasu, by zastanowić się, by posłuchać i racjonalnych przesłanek i głosu naszej intuicji;
-uczy uczenia się- mamy prawo pytać, dowiadywać się, wyciągać własne autonomiczne wnioski; nie jest tak, że to lekarz czy położna mają 100% oglądu sytuacji, bo to my przebywamy z naszym dzieckiem (np. tym przed narodzinami) 24 godziny na dobę i czujemy je, znamy jego typowe zachowania, wzajemne dopasowanie/niedopasowanie;
-uczy szerszego bardziej przenikliwego spojrzenia na dany problem, sytuację, procedurę; dzięki temu uczymy się, aby nie dać się tak łatwo zbyć, zastraszyć, zadowolić powierzchownymi argumentami rzuconymi w naprędce.
Pamiętam pewną sytuację, gdy dzieciątko urodziło się z wrodzonym zapaleniem płuc. Bardzo rzadka sytuacja. Ale jednak. Dziecko zabrano niemal natychmiast rodzicom na diagnostykę. Przyszła natomiast pani doktor. I pyta m.in.: „Czy zgadzacie się Państwo na szczepienia?” „Nie, nie zgadzamy się”. „Chcecie zabić dziecko?”- zaatakowała ich lekarka. I oczywiście nie oczekiwała na odpowiedź, wystarczyło jej, że nastraszyła rodziców.
Ta sytuacja i wiele innych wcześniej przeżytych nauczyła mnie stawiania sobie jeszcze 2 niezbędnych pytań:
Pytań o EMOCJE: Jakie są cudze emocje? Co one mówią o tej osobie?
Jakie to budzi we mnie emocje? Jakie są we mnie moje własne emocje? I co mówią one o mnie?
Czy nie jest to przypadkiem szantaż emocjonalny? Próba zastraszania? Co stoi za tymi emocjami? Co się stanie, gdy otrząśniemy się z cudzych emocji- jak z cudzego bagażu, żeby odzyskać równowagę ducha i podejmiemy decyzję o racjonalne przesłanki połączone z siłą intuicji?
Życie jest zbyt cennym darem, by podejmować decyzje o życiu w oparciu o strach własny lub cudzy bądź z powodu cudzej niecierpliwości z powodu meczu, zbliżającego się urlopu itp. Prawdopodobnie ten ginekolog obejrzy jeszcze dziesiątki, setki meczy, ale to nasze dziecko jest warte miłości i cierpliwości i jego poród już nigdy się nie powtórzy.
Przychodzi matka do optometrysty na badanie oczu dziecka i słyszy pierwsze pytanie: „Czy urodzone przez cesarskie cięcie?”
Wy zobaczycie dalekosiężne skutki działań np. lekarzy względem Waszego dziecka jako matki. Bądźcie więc dzielne i przenikliwe w podejmowaniu decyzji o jego życiu i zdrowiu.
To jeden z moich ulubionych sposobów nauki polskiego i matmy dla dzieciaków.
Szkoła coraz dziwniejsza jest z tego, co widzę. Najpierw strajki pokazały z jaką „radością” i „zapałem” nauczyciele są chętni, by uczyć dzieci. Teraz plandemia wkracza z zapałem w mury szkolne żądając prawa do kontrolowania dziecka w nowych obszarach: już nie tylko nauki, ale też jego stanu zdrowia.
Sama służba zdrowia dostrzega absurd stosowanych pseudozabezpieczeń.
Wchodzę do dentysty. „Musi pani nałożyć maseczkę”. „Ale to przecież absurd, zaraz będę miała na maksa otwartą paszczę”. „Tak absurd, ale bez maseczki pani nie może wejść”.
Coraz więcej osób się przekonuje, że pandemia jest pseudopandemią, skoro wpisują „Covid” ludziom, którzy umarli z powodu zupełnie innych chorób.
Bardzo dużo rodzin, żeby nie uczestniczyć w tym absurdzie i przekazywanej przez nauczycieli niechęci do nauki wybiera więc edukację domową.
A edukacja domowa z siedzeniem w domu ma niewiele wspólnego. To właśnie świetny pretekst, by jeździć, podróżować, włóczyć się, poznawać ludzi, mieć czas na bieganie, warsztaty, spotkania z ludźmi, którzy mają pasje. Czas na cieszenie się życiem, przyrodą, historią, książkami, przyjaźniami.
Edukacja domowa idealna nie jest. Ważne, żeby szkoły nie przenosić do domu. Nie żyć tylko testami, stopniami, wypełnianiem ćwiczeń. Pozwolić żyć sobie i swojemu dziecku.Pomagać sobie i zachować pokój między sobą i z Bogiem.
Kto jest ciekawy edukacji domowej?
Przecież znacie ją nie od dziś.
Uczycie swoje dzieci od pierwszego dnia jego życia.
Ale jeśli coś Was ciekawi w tym temacie, pytajcie.
Za maszynerię, która ma działać jak za naciśnięciem guzika? Automatycznie?
Czy za osobę, która jest w ciągłym rozwoju, a więc potrzebuje czasu, uwagi, miłości?
Jakiś czas temu lekarze uważali, że dzieci mogą się rodzić +/- 3 tygodnie od wyznaczonego przez nich terminu. Potem stwierdzili, że jednak +/- 2 tygodnie. Gdy rodziłam najstarszą córcię, już obowiązywał termin: 3 tygodnie przed/10 dni po. Teraz cierpliwość lekarska jeszcze bardziej się zawęża do 7 dni po wyliczonym przez nich terminie. Choć dość często słyszę o lekarzach, którzy zostawiają w szpitalu matki w stanie błogosławionym już w terminie, konkretnego dnia i mówią: „Po co się męczyć? Indukujmy”.
A przecież życie nie jest od linijki.
Nasz wzrost ani waga nie jest od linijki.
Każdy inny, każdy nieco inaczej się rozwija.
A ktoś tu żąda od nas kobiet, żebyśmy „równo” rodziły dzieci.
Gdybyśmy patrzyły na siebie jak na piękne kwiaty, jak na cud stworzenia Bożego, to nigdy byśmy nie pozwoliły, żeby automatycznie wykurzać nasze dzieci, bo się spóźniają. Dałybyśmy im czas, żeby im okazać więcej miłości.
Żeby dać im więcej cierpliwości, czułości i zachęty, by zechciały się z nami spotkać.
Byłam znowu w Domu Narodzin. Kto chce obejrzeć więcej zdjęć?
Czy zauważyłyście w jaki sposób zaczęto manipulować naszym społeczeństwem?
Od kolejnych osób w różnych okolicznościach słyszę, że dzieci nie są mile widziane. Że dzieci nie są zapraszane. Nawet że dzieci nie mogą wchodzić do kościoła – z taką „informacją” spotkałam się od pewnej pani pilnującej drzwi kościoła, by nie weszło tam więcej ludzi niż „przepisowych” pięciu kilka tygodni temu. Że dzieci nie powinny przychodzić do sklepu. Że nie są zaproszone na ślub, wesele, spotkanie wspólnoty.
Oddziela się też dzieci od starszego pokolenia jako bezobjawowych nosicieli. Oddziela się od ich mądrości życiowej, od ich czułości.
A Pan Jezus jak zwykle wierny mówi: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie. Nie zabraniajcie im. Do takich bowiem należy Królestwo niebieskie.”
Kiedy pozbywamy się trudu rodzenia, trudu znoszenia dzieci, trudu opieki nad dzieckiem, równocześnie pozbawiamy siebie i innych tak wiele radości.
Wiecie, że jest rok Jana Pawła II? On pokładał szczególną nadzieję w dzieciach. Usilnie je prosił o modlitwę- mówiąc, że to ich modlitwa ratuje przed wojną. „Czas jest bliski”- pisał święty Jan, a pierwsi chrześcijanie żyli tą bliskością. Czy dla nas czas się zatrzymał albo jest dalszy? Czy mieli rację, że żyli tą bliskością Bożą?
żeby mieć ładniejszą cerę- np. robiłam sobie kiedyś z truskawek i miodu; bardzo odświeżająca jest też z ogórka;
żeby przypadkiem nie być zbyt dotlenionym- wiadomo, taki dotleniony człowiek może zacząć myśleć;
terroryści i przestępcy napadający na banki, bezbronnych ludzi też mają prawo czuć się bezpiecznie i swojsko, nieprawdaż?
żeby dziecko nie urodziło się przypadkiem zbyt głośno płaczące, zbyt dotlenione- a wiadomo, że jak matka będzie miała mało tlenu przez maskę, to dziecko tym bardziej będzie podduszone;
żeby matka nie nosiła pod sercem dziecka, które będzie zbyt inteligentne, dzięki dotlenieniu mózgu- skoro można bezkrwawo i dobrowolnie ograniczyć im dostawę tlenu;
żeby policjanci mogli czuć się bezpieczniej i nie łapać już przestępców, a mogli nagabywać jedynie zwyczajnych obywateli, którym nie podoba się kneblowanie ich maseczkami; czy tak nie jest bezpieczniej dla szanownej policji- nie mieć do czynienia z przestępczością?
żeby móc więcej siedzieć w domu- kto ma ochotę długo być niedotleniony w maseczce?;
żeby stworzyć bardziej depresyjną atmosferę- po cóż się cieszyć widokiem uśmiechów innych ludzi i samemu darzyć innych uśmiechem, skoro można pod maseczką nie wadząc nikomu hodować grobowe miny.
No, nie dajmy się zwariować.
Pozwólmy sobie oddychać.
A zwłaszcza matkom w stanie błogosławionym.
Zwłaszcza rodzącym.
Jeśli im się TROCHĘ gorzej TYLKO oddycha w maseczce, to dziecko jest DUŻO BARDZIEJ niedotlenione.
Skoro sam minister zdrowia zaznaczył, że osoby mające trudności oddechowe mogą nie korzystać z masek.
(Cytuję z rządowej strony Gov.pl:
Ograniczenie nie dotyczy:
dzieci do 4 lat,
osób, które mają problemy z oddychaniem (okazanie orzeczenia lub zaświadczenia nie jest wymagane) itd.)
Więc nie korzystajmy z nich- bo wszyscy, którzy ograniczają sobie maseczkami dostawę tlenu, mają problemy oddechowe.
I pan minister to przewidział.
Nie potrzeba nawet zaświadczenia lekarskiego.
„Uśmiech jest pierwszym dobrym uczynkiem”- mówiła matka Teresa z Kalkuty.
Czy mamy prawo zabierać go potrzebującym?
Uśmiech podnosi na duchu. Dodaje chęci życia. Zachęca. Uczy, że trudność jest po to, żeby ją pokonywać. Może dodać odwagi. Ociepla atmosferę.
Zdejmijcie choćby z daleka maseczkę, żeby obdarować uśmiechem.
Nawet groźny policjant może być o krok od samobójstwa, bo brakuje mu radości życia. Ma niedobór ludzkiego uśmiechu.
A Wasze dzieci mogą się cieszyć Waszym uśmiechem?
Czy zakładacie od rana maskę powagi i autorytetu?
„Radość serca jest życiem człowieka”- od Boga słowo, a więc zawsze skuteczne.