8 październik
Przyzwyczai się do noszenia?
Gdy przychodzi dziecko na świat, młoda mama zasypywana jest zbiorem różnych mądrości życiowych, porad płynących często z dobrej woli, najczęściej z doświadczeń osoby je udzielającej.
-Nie noś tyle, bo się przyzwyczai i nie będzie chciało samo chodzić, samo się sobą zająć.
Nic podobnego. Ono się nie przyzwyczai, bo ono już jest dawno przyzwyczajone. Rzadko się zdarza, żeby mama musiała przez 9 miesięcy będąc przy nadziei leżeć plackiem. Przez te 38 tygodni ciąży przyzwyczaja więc dziecko do noszenia. Chodząc, kucając, poruszając się uczy więc systematycznie dziecko, że świat jest pełen ruchu i że ono uczestniczy w nim aktywnie. Dziecko rodzi się więc przyzwyczajone do tego, że jest noszone dokądkolwiek idzie jego mama. Nie zdarzyło mi się jeszcze widzieć mamy, która by sobie odczepiła brzuch z zawartością (dzieckiem), bo nie chce go przyzwyczajać do noszenia. Jeśli więc już urodziłyśmy dziecko, to przepadło, już jest przyzwyczajone, że noszenie, ruch jest o wiele bardziej rozwijające niż trwanie w bezruchu.
-Nie noś tyle, bo będzie za bardzo rozpieszczone.
Już bardziej niż po 9 miesiącach noszenia, otulania sobą samą rozpieszczone być nie może. Zresztą co to znaczy rozpieszczone? Że wie, że kontakt z drugą osobą jest dla niego życiodajny i rozwijający? Że jego mózg kształtuje się o wiele lepiej, gdy jest tulone i brane na ręce, do chusty, gdy doznaje różnorodnego kontaktu? A więc to, że daje się dziecku możliwość rozwoju jest rozpieszczaniem go? Ktoś, kto tak formułuje radę, nie rozumie pewnej ważnej rzeczy. Nie rozróżnia rozpieszczania dziecka, a więc zapewnienia go o tym, że jest kochane od rozpuszczania dziecka, które jest pozwalaniem mu na samowolę, na spełnianie wszystkich jego zachcianek.
-Nie śpij z dzieckiem, bo się przyzwyczai.
A czy dziecko nie rodzi się przypadkiem przyzwyczajone, że podczas snu ktoś jest razem z nim, ktoś ciepły, kręcący się z boku na bok, poprawiający swoje położenie, posapujący bądź nawet pochrapujący? Także i ta rada jest zaaplikowana przynajmniej 9 miesięcy ciążowych za późno. Zresztą ktoś kto chciałby ją zastosować do siebie, najlepiej, by się zaopatrzył w lalkę- ta rzeczywiście będzie ze stoickim spokojem znosiła tego typu „nieprzyzwyczajanie”, „odzwyczajanie”.
-Nie karm tyle piersią, bo:
- przekarmiasz (gdy dziecko ulewa);
- bo na pewno masz za chude mleko, skoro dziecko chce tak często ssać;
- bo lepiej smoczek dać;
- bo na pewno nie potrzebuje tyle ssać, tylko chce mi się wreszcie najeść, wyspać itd.
Ciekawe, że osoby dające tego typu rady stawiają się w pozycji osoby znającej lepiej od samej matki jej dziecko. Intuicyjnie to matka jest predysponowana, by rozumieć potrzeby swego dziecka i odpowiadać na nie. Co prawda nie zawsze jej to wychodzi, czasami wychodzi bardzo koślawo, ale jeśli jest w niej to staranie, to szybko staje się ekspertem od rozumienia swojego dziecka, jego nastrojów, potrzeb itp. Skoro matka w ciąży karmi swoje dziecko za pośrednictwem pępowiny 24 godziny na dobę, to i po narodzinach często się okazuje, że pierś jest dalej taką notoryczną kroplówką. Karmienie piersią zwłaszcza noworodka jest nierzadko powolnym procesem, wymagającym czasu, uwagi, a przede wszystkim dużej dawki cierpliwości. Owszem nie jest czasem łatwo zauważyć niektórym mamom, że zwłaszcza maleńkie dzieci mają wiele potrzeb, znoszą wiele niedogodności i nie można każdego płaczu sprowadzać do głodu, ale i one z czasem dostrzegają złożoność płaczu, marudzeń, kwileń i krzyków własnych pociech.
Nie jest łatwo być odporną na tego typu złote rady zwłaszcza matkując dopiero swojemu pierwszemu dziecku, gdyż w gruncie rzeczy potrzebuje się wówczas samej bardzo dużo wsparcia, troski, zapewnień. Otrzymując i biorąc sobie do serca zbyt dużo rad łatwo czasem zagubić własną intuicję, własne zrozumienie dziecka.
„Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”- pamiętacie może ten cytat? I my patrzymy na swoje dzieci sercem, dlatego tak dobrze je czujemy, rozumiemy, a czasem tak bardzo cierpimy razem z nimi.