16 grudzień
Dojrzałość? Ale jaka?
Zamyślam skrycie i całkiem otwarcie nad alternatywami: opóźnić moje obecnie 4-letnie dziecko do szkoły czy posłać niespełna 5-latkę do zerówki w przyszłym roku, a w kolejnym jako 6-latkę do pierwszej klasy zgodnie z reformą?
Większość praktyków szkolnych obserwując jak rozwijają się dzieci obecną reformę odbiera jako napisaną przez kogoś, kto sobie wygodnie siedzi na biurkiem i wymyśla. Nudzi się? Praktycy natomiast wiedzą, że i 6-, 7-latki potrafią być niedojrzałe i głupotą jest ogólne przyśpieszanie ich edukacji szkolnej, skoro dobrą alternatywą jest edukacja domowa bądź przedszkolna. I nie jest to wcale niedojrzałość dyskwalifikująca te dzieci, ale będąca zwykłą prawidłowością rozwojową. W książkach teoria głosi np. że do wieku 5 lat rozwijają się zdolności artykulacyjne czyli każdy 5-latek powinien wymawiać arcytrudne głoski „sz”, „ż”, „cz”, „dż” oraz „r”.
Dobrzy praktycy logopedzi dawali od dawna dziecku czas do 7 lat zauważając, że wcześniejsze „mordowanie” dziecka w tym kierunku bywa mało efektywne, a co więcej niekiedy prowadzi do nieprawidłowości. Np. zawzięte trenowanie małych dzieci w kierunku wymowy głoski „r” może zaowocować zamiast prawidłową wymową tzw. „r parisien” przypominającym nieco nasze „h”. I to co w wieku 5 lat ćwiczymy z mozołem, poświęcając na to wiele miesięcy, czasu i trudu niektórym 7-latkom „przychodzi samo”, z łatwością, mimowolnie, w krótkim czasie. Bo rozwój dzieci to nie tylko „coś”, uzyskanego ćwiczeniami, ale w znacznej mierze biologią, którą trudno ominąć.
Nie ukrywam, że do obecnej reformy podchodzę negatywnie i nie jestem pewna, czy własne dziecko chcę „narażać” na takie eksperymenty. Jednak reforma ta jest wyrazem czegoś, co się dzieje w głowach rodziców od dłuższego czasu, nie tylko ministrów.
Bo nad własną niedojrzałością pracować jest o wiele trudniej, nad niedojrzałością dziecka- łatwiej, bo efekty zwykle jakieś są, ponieważ większość dzieci wolniej bądź szybciej, ale jednak się rozwija. Z naszą pomocą lub bez, ale rozwój idzie naprzód (poza wyjątkami dzieci bardzo chorych, z poważnymi zaburzeniami). Łatwo jest stawiać stopnie 1,2, 3, 4, 5 (czy w niektórych szkołach A,B,C,D), o wiele trudniej postarać się o opis: nad czym pracujemy w szkole, nad czym warto pracować w domu i w jaki sposób, jak pomagać konkretnemu dziecku.
W naszych rodzicielskich głowach takie dążenie do przyśpieszania dzieje się już na najwcześniejszych etapach: czy już przesypia noc? Czy już je dodatkową żywność? Czy już podnosi głowę? Czy już chodzi? Czy już mówi?
Dominuje to: „Czy już?” Zwłaszcza jeśli chodzi o pierwsze dziecko. Jest jakaś łatwość, by szukać zaspokojenia swoich ambicji właśnie w tym pierwszym, najstarszym dziecku.
Ale czy nie warto zmienić naszego myślenia, żeby zamiast „czy już” bardziej interesować się „w jaki sposób?”
Cóż z tego, że wymusimy na niemowlęciu czy dziecku w wieku poniemowlęcym przesypianie całej nocy, nieupominanie się o zaspokajanie swoich potrzeb, skoro nie jest to dla niego korzystne, grozi między innymi częstszymi powikłaniami bezdechem, skoro mózg pracuje podczas płytszego snu nad własnym rozwojem, bardziej efektywnie. Im mniejsze dziecko, tym śpi bardziej płytko, przeważa faza REM snu, co jest bardzo korzystne właśnie dla rozwoju mózgu dziecka, ale również dla jego bezpieczeństwa. Gdy płytko śpi, obudzi go pusty brzuszek, zatkany nos, zimno lub przegrzanie itd. Wygodny więc dla rodzica twardy długotrwały sen niemowlęcia, może więc wcale nie być korzystny dla dziecka. I to chwalenie się „już przesypia całą noc”, bywa działaniem na niekorzyść dziecka. Oczywiście zazwyczaj nieświadomie.
Podobnie z chodzeniem. „Już stoi, już chodzi.”- mówią dumni rodzice. Ich radość jest zrozumiała. Jednak niezmiernie ważne jest nie tylko to: „już chodzi”, ale „jak chodzi”. Czy samo się podnosi do wstawania? Czy nie jest uczony nieprawidłowych nawyków przez chodzik? A przede wszystkim: czy nabywa wprawy w pełzaniu, potem w raczkowaniu? To bowiem sprzyja kształtowaniu lateralizacji czyli specjalizacji półkul mózgowych, co potem nie jest bez znaczenia w nauce czytania i pisania.
W starszych latach to pytanie „już?” dotyczyć będzie nierzadko: „Czy już czyta?”, „czy już pisze?” Rodzice więc już niemowlę uczą globalnego czytania, bo jego mózg jest chłonny jak gąbka. Owszem jest chłonny jak gąbka, ale czym powinien nasiąkać? Czy niemowlęciu albo dziecku w wieku poniemowlęcym potrzebne jest do harmonijnego rozwoju czytanie? Czy nie jest to raczej realizowanie rodzicielskich ambicji? I nie piszę tego dlatego, by dyskwalifikować w jakiś sposób ten sposób nauki, ale raczej by podzielić się wątpliwościami, że „już” nie zawsze musi oznaczać „czy warto”.
Oprócz nauki na pewno należy się naszym dzieciom i odpoczynek, i radość oraz twórczość, do których to dzieci mają szczególne uzdolnienia. Jako rodzice sami doznajemy niejednokrotnie presji pytani o to „czy już” bardzo często, jednak nie dajmy się zwariować.
Moje doświadczenie pokazuje, że dojrzałość nie przyśpieszana, nie stymulowana sztucznie potrafi być o wiele głębsza, pełniejsza, prawdziwsza niż ta wymuszona. „Jest czas na wszystkie sprawy pod niebem”– mówi Kohelet. Tylko żeby przyjąć ten cytat za swój warto przejąć się nie tylko szybkością rozwoju swojego dziecka, ale także pracą nad własną cierpliwością.
16 grudnia 2010 o godz. 17:20
Chyba każdy rodzic chciałby, żeby ich dziecko było „naj”. Żeby szybko nastąpił rozwój mowy (najlepiej w dwóch językach), żeby szybko dziecko uczyło się czystości. Niestety, życie czasem przynosi co innego, niż nasze wyobrażenia.
Dziecko ma 1,5 roku i nie mówi, 2 lata i nie sygnalizuje potrzeb fizjologicznych.
Czasem trzeba dziecku pomóc – logopeda. Czasem poczekać. Z obserwacji chrześniaka wiem, że 3 miesiące robi sporą różnicę, jeśli chodzi o naukę czystości. W marcu uciekał na widok nocnika, a w wakacje nauczył się sygnalizować potrzeby fizjologiczne.
Czasem wśród dzieci trafiają się geniusze, jak Twoja Lidunia 😀 .
Dziecko można posłać do szkoły wcześniej, ale nie każde ma takie predyspozycje. Nie powinien to być przymus. Bo trafiają się na tyle dojrzałe dzieci, że mogą rozpocząć wcześniejszą edukację. I są dzieci, dla, których bezpieczniej będzie rok przeczekać w domu/przedszkolu.
16 grudnia 2010 o godz. 19:16
O innych pomysłach MEN też można dyskutować. Jak choćby o promowaniu uczniów z ocenami niedostatecznymi, o maturze giertychańskiej (całe szczęście zrezygnowano z tego pomysłu).
O obniżaniu wymagań wobec dzieci. Za moich czasów nie było tylu przypadków dysortografii, dysekcji, dyskalkulii. A mam wrażenie, że zdobycie takiego świstka dla wielu równa się ze zwolnieniem od obowiązku pracy nad sobą.
19 grudnia 2010 o godz. 23:21
Wiesz, Ewa, nie posłałam Lidzi rok wcześniej do 1 klasy dlatego, że uważałam ją za geniusza. Raczej złożyło się na to kilka innych przyczyn, które były dla mnie osobiście istotniejsze: #to, że w 10-osobowej pierwszej klasie czuła się o wiele lepiej niż w prawie 30-osobowej zerówce, którą nauczycielka odbierała jako problem (zresztą późniejsi nauczyciele też tak odbierają tą klasę);
#to, że się nudziła w zerówce (i nauczycielka nie była skłonna potraktować ją na tyle indywidualnie, by jednak nie narzekała codziennie na nudę);
#to, że jest z początku stycznia, a więc ta różnica wiekowa z osobami z klasy, do której ją przeniosłam jest naprawdę niewielka.
Ta reforma zamiast uelastycznić czas posyłania do szkoły, niepotrzebnie wymusza wcześniejszą inicjację szkolną. Jest szczególnie niekorzystna dla dzieci właśnie tych najmłodszych jak moja Tosia, z końca roku. Zgodnie z reformą zaczynałaby 1 klasę nie mając jeszcze 6 lat. Pomimo że przyśpieszyłam moją Lidzię o rok (ze starszym rocznikiem poszła), to zaczęła ona 1 klasę jako 7-latka (prawie). Ten rok dojrzewania to jest bardzo dużo w mojej ocenie.
21 grudnia 2010 o godz. 22:00
Wiem Iza, że tę decyzję przemyślałaś. Ale Lidka jest mądrym dzieckiem. Mimo, że była najmłodsza chyba najlepiej czytała. Ja też jestem ze stycznia, a nie miałam takich osiągnięć jak Twoje dziecko. Zawsze miałam niedobór wzrostu i wagi, słabiej rozwijałam się fizycznie (WF to moja pięta achillesowa) Do tej pory BMI mam prawie jak anorektyczka.
Moja siostra jest z maja, a w zerówce biegle czytała. Żadna z nas nie poszła wcześniej do szkoły.
Sama w zerówce nie byłam traktowana indywidualnie – a powinnam, bo byłam nieśmiała i z trudem nawiązywałam kontakty z rówieśnikami.
Ja również uważam, że decyzja o wcześniejszej edukacji dziecka powinna być przemyślana.
Np. mój chrześniaczek (z końca marca, rocznik Tośki) raczej do tego się nie nadaje.