13 lipiec
Noszenie-dziwienie
Całkiem niechcący budzę u ludzi mieszane uczucia.
Spaceruję sobie na przykład po jurze krakowsko-częstochowskiej, jej cudnych skałkach, ostańcach, zamkach i jaskiniach. Ignasia w chuście niosę na przemian z mężem. Śpi sobie błogo ukryty w połach chusty. Po dwóch sekundach od założenia mu na głowę chusty już młodzieniec drzemie. No i spotykamy się z pytaniami: „Czy się nie udusi?”, „Czy mu nie za gorąco?”, „Czy oddycha?” A w pewnym momencie nawet słyszę oburzone pouczenie: „Ależ dziecko powinno spać w wózku!”
Powinno? Dlaczego powinno? Czy nosząc je przez 9 miesięcy ciąży przyzwyczaiłam je do spania w wózku czy w swojej bliskości?
Właściwie to nie powinnam się dziwić tym pytaniom, sugestiom. Pokolenie naszych mam było uczone opieki „na dystans”: oddzielania tuż po narodzinach, karmienia z butelki, przetrzymywania w wózku, łóżeczku pomimo płaczu dziecka, nie brania na ręce, bo się przyzwyczai.
Jednak ta sugestia: „Czy się nie udusi?” jest okropna. Tak jakby nosząc własne dziecko szkodziło mu się. Nic bardziej mylnego: dziecko w tym okresie potrzebuje bardzo noszenia jak nigdy później. Jeśli teraz nie będziemy nosić, bujać, tulić, kołysać, to potem mamy większą szansę na rehabilitowanie, terapie integracji sensorycznej, nadpobudliwość itp.
15 lipca 2011 o godz. 19:27
No popatrz, a mi i Jadzi nikt się nie dziwi…no może prawie nikt. Czasem nas zaczepiają, ale komentarze są raczej w stylu: „o jakie maleństwo!”, „jak mu dobrze, wtulone w mamusię, „ooo, jak fajnie…i ma pani wolne ręce” 🙂 No i niedawno perełka – komentarz ze strony „chłopców” spod osiedlowego nocnego: „o k…. obczaj, tam jest dziecko!” 🙂
16 lipca 2011 o godz. 17:15
Fajnie sobie tak spacerować z dzieckiem przy serduchu.
Jednak co do rozwoju dzieci zaburzonych to opieka nad nimi w bliskości nie znosi często problemów z jakimi przyszły na świat. Można je nosić, tulić, podążać za a i tak będą miały adhd, autyzm, czy inne kłody pod nogami. Bliskość zdrowe dziecko wesprze w rozwoju, chore też (jednak nie we wszystkich zaburzeniach chusta jest wskazana) ale nie można przekładać tego tak, że nie nosimy i dziecko jest zaburzone, nosimy, jest zdrowe. Zresztą znam wiele dzieci wynoszonych, wybujanych, które i tak SI potrzebują. To tak, Izo, w formie sprostowania i w wyniku poczucia się wywołaną i troszkę dotkniętą (ale troszkę;))
18 lipca 2011 o godz. 21:59
Jana, dzięki za sprostowanie. Słuszna uwaga uzupełniająca. Noszenie nie jest panaceum na wszystkie bolączki, to oczywiste, ale jednak zazwyczaj potrzebne dzieciom w tym wczesnym rozwoju. Spotykam się od czasu do czasu z opiniami rodziców dumnych ze swoich dzieci, że leżą grzecznie w łóżeczkach, nie płaczą, nie domagają się noszenia- czy taka postawa rodzica jest korzystna dla dziecka? Niekoniecznie- dobrze, że dzieci i takie mało stymulujące do rozwoju postępowanie rodzica dzieci zazwyczaj potrafią sobie zrekompensować.
Jano, nie odbieraj tego, co piszę jako uwag pod adresem dzieci chorych, ze specyficznymi zaburzeniami jak np. autyzm- ja sobie zdaję sprawę, że o tego typu wrodzonych chorobach, zaburzeniach wiem niewiele, więc o tym w ogóle nie piszę. Piszę o dzieciach zdrowych, a ten ADHD wymieniłam tylko dlatego, że niektórzy uważają, że teraz większość dzieci go ma.
22 lipca 2011 o godz. 08:42
🙂
Mnie też jest żal dzieci trzymanych na odległość, czy w kojcu, bo się przyzwyczają, bo zrobią bałagan lub krzywdę sobie itd.
Cieszy mnie za to, że wokół mnie coraz więcej mam i tatusiów nosi swoje pociechy. Będąc na wakacjach, na plaży, też widziałam liczne zachustowane diady rodzic – maluch.
I tak, jak piszesz, zwykle dzieci sobie jakoś tam zrekompensują braki sensoryczne i bliskościowe. Jednak fajnie, gdy mogą to dostać od razu, zbudować bliską, pełną zaufania więź z rodzicami i zajmować się później głównie poznawaniem świata a nie przede wszystkim wyrównywaniem braków.
Faktem jest też, że odpowiednia opieka rodziców – czyli karmienie, noszenie, może zmniejszać objawy zaburzeń, a nieodpowiednia je zwiększać lub utrudniać zdrowy rozwój.
Pozdrawiam słonecznie:)
25 lipca 2011 o godz. 18:00
O! A my też byliśmy ostatnio w Jurze 🙂 ale Ania już z chustonoszenia wyrosła i teraz jeździ z tatusiem na rowerze, a ja towarzyszę obok. U nas chusta wzbudzała zwykle reakcje pozytywne (choć oczywiście były i takie, że na pewno sobie kręgosłup pokrzywi). Żal mi trochę, że noszenie trwało tak koło roku. Ania jakoś sobie ulubiła wózek i możliwość szybkiego wyjścia na świat (były oczywiście próby wypełzania z chusty, ale powodowały silną irytację u dziecięcia). Popieram noszenie całym sercem, widzę jak ważne to dla mamy i dziecka. U mnie chusta była terapeutyczna, wymiętoszona córa nie miała problemów z zasypianiem wieczorem. Za to jak jej nie donosiłam jak należy to zasypianie już nie było łatwe, lekkie i przyjemne. Czasem mnie zastanawia z czego wynika ta polityka izolacji w stosunku do własnych dzieci. Przecież to wbrew kobiecej naturze.
28 lipca 2011 o godz. 23:00
U nas te negatywne uwagi trochę były spowodowane, że w ciągu pierwszych 3 miesięcy nasz młodzieniec lubił by zasłaniać mu główkę do spania. Działało to na niego jak super skuteczny środek uspokajająco-usypiający.