19 luty
KTG- po co???
KTG czyli kardiotokograf jest rutynowo stosowany w szpitalach w trakcie porodu. Co to w ogóle jest? Jest to urządzenie, które rejestruje pracę serca dziecka oraz wielkość napięcia macicy podczas skurczów.
W praktyce wygląda to tak, że położna każe rodzącej matce kłaść się na łóżku, przypina jej do brzucha szerokie pasy. Obok łóżka stoi zaś urządzenie zapisujące skurcze oraz pozwalające słyszeć i rejestrować pracę serca dziecka. Lekarze zlecają stosować KTG wszystkim rodzącym w szpitalu jak leci- to się nazywa rutynowe stosowanie. Czy jednak słusznie?
Pojawiło się nowe ciekawe badanie:
Otóż można zauważyć na jego podstawie, że rutynowe stosowanie KTG wiąże się z wyższą o 20% liczbą cesarskich cięć. Czyli tam, gdzie wszystkie kobiety kładą na czas rodzenia, żeby kontrolować ich rodzenie, częściej dochodzi do zakłóceń rodzenia, częściej potrzebna jest ingerencja położnicza.
Dlaczego tak może się dziać?
- samo leżenie (zwłaszcza na plecach) jest bardzo niekorzystne w czasie skurczy porodowych, ponieważ w ten sposób dziecko uciska naczynie krwionośne zaopatrujące je w tlen, stąd częściej dochodzi do niedotlenienia maleństwa; rutynowo stosowane KTG trwa minimum 20 minut, a w tym czasie kobieta rodząca może mieć wiele skurczy; jednakże wielu lekarzy „każe” monitorować rodzącą i jej dziecko o wiele dłużej (nierzadko cały poród); w pozycji na plecach skurcze mogą być o wiele boleśniej odczuwalne;
- kontrolowanie matki rodzącej (tym właśnie jest to badanie) jest wyjątkowo jatrogennym zabiegiem; dlaczego? ponieważ poród jest czasem, kiedy kobieta potrzebuje czuć się „schowana”, niepodglądana, otoczona bezpieczną atmosferą ochronną; a KTG cały czas rejestruje, zapisuje, a to piszczy, a to się zsuwa (i przestaje „piiiiipać”, co jeszcze bardziej niepokoi, bo co się dzieje z dzieckiem? czy na pewno serduszko pracuje?); niepokój może wręcz zahamować poród- szyjka macicy jako zwieracz po prostu może stanąć w miejscu bądź się całkiem zamknąć (zwłaszcza bliżej początku porodu);
- KTG to maszyna, która pobudza do zainteresowania korę nową rodzącej (część mózgu charakterystyczna dla człowieka), a to niedobrze; kobiecie najlepiej się rodzi, gdy kora nowa daje się „uśpić”, kiedy nie myśli ona intensywnie, nie kontroluje, a daje się ponieść fali skurczów; za sprawne rozegranie porodu odpowiada stara część mózgu, wspólna wszystkim ssakom; jej uruchomieniu sprzyja wyciszenie się, niemyślenie, rozluźnienie.
Czy takie argumenty świadczą, że przekreślam to urządzenie? Nie, jednak stosowanie rutynowe tego urządzenia (np. każ dej rodzącej co 3 godziny plus na początek porodu) przynosi tyleż szkód, co pożytków, a można się zastanawiać, czy nie więcej jednak szkód.
Czemu np. służy rejestrowanie skurczy porodowych? Przecież kobieta czuje te skurcze, bardzo rzadko się zdarza, żeby nie odczuwała ich. Czuje ich siłę, mąż z działającym zegarkiem bądź położna lub inna osoba (np. doula) może zapisywać ich częstotliwość- nie jest do tego potrzebne ani leżenie, ani jakieś specjalne urządzenie. Pod względem zawodności rejestrowania siły skurczów jest to urządzenie wyjątkowo zawodne: często się zdarza, że kobieta ma skuteczne rozwierające skurcze, a urządzenie tego nie rejestruje lub vice versa.
Co do rejestracji pracy serca dziecka- można je zbadać przy pomocy innego urządzenia, np. UDT (tzw. udetki) czyli detektora tętna płodu. Udetka ma tą wyższość nad KTG, że kobieta nie musi leżeć plackiem, żeby dać się zbadać, może się ruszać, kucać, stać.
No ale stosowanie takich urządzeń wchodzi personelowi w krew. Przecież się nie będą kurzyły! Powiedziałabym, że używanie tego typu urządzeń o wiele łatwiej wchodzi w krew niż delikatność, wyczucie, dyskrecja, szacunek dla rodzącej, zachowanie ciszy.
Asertywna postawa rodzącej i jej męża może ograniczyć stosowanie tego urządzenia. Prawa pacjenta gwarantują nam, że bez naszej zgody, bez poinformowania nas o skutkach ubocznych (patrz powyżej), lekarze nie mają prawa nas podłączać do urządzeń, leków itp.
Zwłaszcza rodząc mamy prawo do takiego postępowania, ponieważ rodzenie to nie choroba, którą trzeba zażegnywać urządzeniami, lekami, a stan zdrowia, którego skutkiem jest szczęśliwe wydanie na świat dziecka. My jesteśmy odpowiedzialni przede wszystkim za nasze dziecko. Nawet gdyby coś mu się stało, możemy być pewni, że lekarze będą umywać ręce: bo kto inny na izbie przyjęć nas badał, kto inny na trakcie porodowym, zmiana może się zmienić i kolejny sztab lekarzy może chcieć nas od początku badać. Kto w takim mętliku, kołowrocie będzie chciał brać odpowiedzialność?
My jako rodzice bierzmy tą odpowiedzialność w swoje ręce- jak najwięcej ucząc się przed porodem, świadomie rodząc, nie pozostając oczywiście głuchymi na argumenty rzeczowe lekarzy.
22 lutego 2012 o godz. 16:19
A co sądzisz o robieniu lewatywy przed porodem? Gdzieniegdzie się ją wykonuje, nie wiem, czy słusznie.
24 lutego 2012 o godz. 10:51
Generalnie organizm sam się oczyszcza przed parciem, w okresie rozwierania szyjki macicy: wymioty, częste bieganie do toalety to norma. Skąd się więc wzięła ta lewatywa? Hm, oficjalnie nie wiem, jednak coś mi się wydaje, że zapewne zapoczątkowano je wraz z tzw. „betonowym położnictwem”, gdzie kładziono kobiety podczas porodu i kazano im tak leżeć dopóki nie urodziły. Kobieta leżąca na plecach podczas porodu o wiele więcej bólu doznaje, stąd mniej kontroluje własne odruchy (stąd pewnie oddawanie stolca podczas porodu). Rodząca mama leżąc na plecach jest bezradna jak przewrócony żuczek. Gdyby stała, chodziła, podnosiła się, przewracała na boki- zachowywała się naturalnie- nic nie stałoby na przeszkodzie, żeby poszła do toalety, gdy czuje taką potrzebę.
A więc stosowanie lewatywy (teraz popularne są zamiast tego czopki glicerynowe), to zabieg niepotrzebny, gdy kobieta może mieć swobodę ruchu. Gdy leży unieruchomiona, to może i mieć sens.
Jednak nawet, gdy organizm się oczyszcza przed narodzinami i w trakcie parcia może dojść do oddania odrobiny kału. Jednak okazuje się, że ma o biologiczny sens dla dziecka: to, że podczas fizjologicznego porodu dziecko zjada mikrogramy bakterii pochodzących z kału matki, ma później znaczenie dla zaopatrzenia dziecka w witaminę K (przeciwkrwotoczną)- są to te same bakterie, które właśnie produkują tą witaminę w przewodzie pokarmowym.
Niegdyś uważano, że poród należy za wszelką cenę wysterylizować- otóż okazuje się, że nie musi to być idealnie zdrowe dla dziecka. Jeśli po porodzie nie karmiłoby się piersią, to również niekorzystne byłoby dzielenie się bakteriami przez matkę- bez dzielenia się ciałami odpornościowymi.