Archiwum kategorii ‘O wychowaniu siebie i wychowaniu dzieci’


Taki tron

Stołek porodowy

Rodzenie na łóżkach, fotelach ginekologicznych to stosunkowo nowy wynalazek. Przez całe epoki kobiety rodziły kucając, klękając, stojąc, siedząc na stołeczkach porodowych lub na brzegu czegokolwiek, w klęku podpartym, wieszając się na szyi bliskiej osoby lub siedząc u niej na kolanach lub w wykroku. Na łóżko się kładły między skurczami, aby odpocząć lub żeby się schować.

W ogóle stosunkowo nowym pomysłem jest rodzenie w szpitalu. Bo szpital to miejsce dla chorych, pełne wirusów, najgorszych szczepów bakterii i innych zarazków. A kobieta z powodu rodzenia nie jest chora. Wręcz przeciwnie. Rodzenie to objaw zdrowia, siły, żywotności.

Na zdjęciu przedstawiam Wam pięknej urody ręcznie wykonany stołeczek porodowy. Imituje on kucanie, bo przednie nóżki tego stołka są nieco wyższe od tylnych. Ale o ile przy kucaniu szybko nogi się męczą, to przy stołeczku, nogi są oszczędzane.

Jakie są plusy rodzenia na stołeczku porodowym:

  • drogi rodne otwierają się szeroko, przejście dziecka przez drogi rodne się skraca;
  • kość ogonowa może odchylić się do tyłu aż o 30%;
  • matka rodząc może czuć się stabilnie;
  • osoba towarzysząca może usiąść za nią (na krześle, łóżku itp.) i podtrzymywać ją np. za ramiona;
  • krocze matki rozciąga się równomiernie;
  • jest świetny zwłaszcza dla matek rodzących po raz pierwszy;
  • matka ma możliwość w tej pozycji dosięgnąć do główki swojego dziecka, pogłaskać go, a nawet przyjmować razem z położną i widzieć w lusterku położonym na podłodze.

Minusy rodzenia na stołeczku porodowym:

  • wywiera nacisk na odbyt, nie polecam go przy żylakach odbytu, chyba że na krótko;
  • tej pozycji z w/w powodu oraz z powodu możliwego obrzęku krocza nie powinno się kontynuować zbyt długo: 30 minut to maksimum, potem trzeba zmienić pozycję, ew. można do niej wrócić po jakimś czasie.

Mi się kojarzy stołeczek porodowy z tronem. Ponieważ rodzącą potrzeba traktować jak królową.

Godność rodzenia jest święta, piękna i wielka.

Pewnie nie bez przyczyny czasem warto otoczyć te chwile tajemnicą.

Ciszą.

Dyskrecją.

I może być łaską też brak zdjęć albo ich mała, dyskretna ilość i sposób zrobienia.

To, co cenne trzeba ukrywać.

Gdy skarb wystawiamy na widok publiczny narażamy się na jego skradzenie, ograbienie, zniszczenie, a nawet podeptanie.

Są też takie badania, które pokazują, że matka, gdy czuje się obserwowana, oceniana, rodzi wolniej, trudniej jest się otworzyć. Im więcej osób uczestniczy w porodzie, tym trwa on dłużej.

Podziwiam fotografie porodowe.

Ale wyrzekając się takiej pamiątki można wyrzec się choć trochę cząstki próżności. I pomóc sprawniej urodzić się dziecku.



Co się rozwija najpierw i dlaczego?

Radość tworzenia dziecka, gdy nie musi chodzić do szkoły

W rozwoju dziecka najszybciej rozwijają się te zmysły, dzięki którym odbiera ono sygnały, że jest kochane.

Gdy chcemy komuś okazać, że go kochamy, uniwersalnym gestem jest przytulenie i pokołysanie go w swoich ramionach (wystarczy drobny ruch).

Są to więc gesty dotyczące zmysłu dotyku, ale i równowagi.

Dzieci, których matki w stanie błogosławionym leżą, narażone są w większym stopniu na deficyty rozwojowe. (Dobra wiadomość jest taka, że jest bardzo mało powikłań ciążowych, kiedy należy bezwarunkowo leżeć- do takich należy np. łożysko przodujące. W większości pozostałych przypadków wystarczy tryb życia „leniwej królewny”). Również wcześniaki przebywające w inkubatorze pozbawione są stymulacji zmysłów równowagi i dotyku, jeśli nie są kangurowane.

Zazwyczaj jednak zanim urodzimy nasze dzieci, nosimy je 24 godziny na dobę: wstając z łóżka i się kładąc, spacerując, pracując, gimnastykując się, siedząc. W ogóle nie trapi nas myśl, że nasze dziecko w ten sposób uczymy być „nieodkładalne”.

Dlaczego po urodzeniu ich dziwimy się więc, że nasze dzieci mają zamontowany fabrycznie „czujnik na odkładanie”? I jedną z rzeczy, które najbardziej je uspokaja jest właśnie: noszenie, bujanie i jeszcze więcej bujania?

W ten sposób pobudzamy zmysł równowagi. Czy wiecie, że ten sam zmysł równowagi później używamy rysując i pisząc? A więc bujając, nosząc niemowlę dajemy podwaliny pod jego przyszłą naukę pisania. Różnego rodzaju terapii również na etapie szkolnym mogą potrzebować więc później dzieci, których rodzice stosowali zimny chów i nie brali dziecka na ręce „żeby nie rozpieścić”, nie nosili za wiele, „żeby nie przyzwyczaić”. Nie mówiąc o tym, że już od dawna wiadomo, że w ten sposób można zaburzyć rozwój emocjonalny dziecka wywołując tzw. chorobę sierocą (małe dziecko, które było/jest za mało noszone samo buja się rytmicznie, mechanicznie, żeby się dostymulować).

Dziecko rysując i pisząc utrzymuje tą samą równowagę- tylko w mikrozakresie: umie kontrolować równowagę ręki z jaką trzyma kredkę, bo wcześniej ćwiczyło tę równowagę całego ciała będąc noszonym, huśtanym, a później ucząc się samo przemieszczać: najpierw kontrolując równowagę głowy i szyi, później turlając się, potem pełzając i raczkując, na sam koniec ucząc się chodzić. I żadnego z etapu nie warto opuszczać, pomijać. Ambicje rodziców potrafią mścić się na dziecku. Dziecko, które było stawiane na nóżki przez rodziców, żeby prędzej chodzić, nie nauczyło się raczkować. Niby nic. Ale to „niby” ma później nierzadko przełożenie właśnie na to, jak dziecko radzi sobie z nauką, ponieważ ruch naprzemienny raczkowania jest podwaliną wielu późniejszych bardzo złożonych umiejętności.

Pobudzanie przez dzieci swojego zmysłu równowagi np. przez kołysanie się na krześle niekiedy pomaga im coś lepiej zapamiętać, zrozumieć.

Podobnie pierwotnym i bardzo wrażliwym zmysłem mającym przełożenie dla późniejszej nauki, ale też w wielkim stopniu dla rozwoju emocjonalnego, społecznego jest rozwój zmysłu dotyku. Dziecko mieszkając w łonie matki ma ten zmysł automatycznie rozwijany, bo czuje dotyk i docisk matki: jej organy, ruszają się, mięśnie i różne narządy dociskają dziecko pobudzając zmysł głębokiego dotyku tzw. propriocepcji. Jest to zmył, dzięki któremu tak wielką przyjemność może nam sprawić masaż, uścisk ukochanej osoby. Otulanie popołogowe też tu się mieści.

Dzieci są spokojniejsze, jeśli w ciągu pierwszych 3 miesięcy zawijamy je, otulamy, przytulamy. Później już samego zawinięcia tak bardzo nie potrzebują, bo muszą się rozwijać ruchowo. Ale przytulanie pozostaje takim emocjonalnym stabilizatorem, ale też podwaliną dalszego rozwoju. Dziecko najpierw jest trzymane, a później uczy się trzymać braciszka za rączkę, żeby go nie ścisnąć za mocno, ale też żeby zaraz nie wypuścić. A później uczy się trzymać ołówek- i nie da się pisać prawidłowo nie mając stabilnego docisku.

Niby drobna rzecz.

Tylko przytulanie. Tylko bujanie.

Miłość przekłada się na wszystko.





„Antynudziarz”

Dziękuję tej wspaniałej rodzinie, która udostępniła mi to piękne zdjęcie

Zdarza Wam się nudzić z dziećmi w domu? Na spacerze?

To znaczy (być może), że za mało się od nich nauczyliście.

Bo dzieci nigdy się nie nudzą, jeśli nie są rozkapryszone.

Potrafią się cieszyć małymi i wielkimi sprawami:

  • małym listkiem;
  • skakaniem;
  • fikaniem;
  • spotkaną dżdżownicą i jej norką;
  • albo tym, że kropelki deszczu są błyszczące i urządzają sobie zawody, która pierwsza spłynie na dół po oknie.

Jeśli jednak się nudzisz dalej, to może czas, by zrobić „Antynudziarza”: pudełko z losami. Można zrobić dużo losów naraz, a można codziennie dodawać po 1-2 lub więcej.

A w losach ukryć powody do zabawy, wymyślania i śmiechu:

„Raz dwa trzy! I już kotem jesteś ty! Na 2 minuty jesteś zamieniony w kota”

„Zrób jaskółkę.”

„Czy umiesz dotknąć paluchem u nogi swojego nosa? Spróbuj!”

„Gdybyś miał 10 małpiątek, jakbyś je nazwał?”

„Zrób lub wymyśl kolejne 3 losy!”



A tymczasem przed meczem…

Operacje też bywają potrzebne

Jest takie badanie, które ukazuje, że statystycznie częściej wykonuje się operacje cesarskiego cięcia przed ważnymi transmisjami meczy piłkarskich.

Dobre, co?

I myślę, że w większości sytuacji nie działa to na zasadzie złej woli, a raczej nieświadomych dążeń, ciągot itp.

Któregoś razu znalazłam stronę następującą:

Rodzę z doulą

A tam jest świetna metoda pomocna przy podejmowaniu decyzji, zwłaszcza w kontakcie ze służbą zdrowia. Gdy stawia się nas przed decyzją o operacji, zabiegu, podaniu leku, dotycząca nas, dziecka lub innej bliskiej osoby- warto wziąć głęboki wdech i zadać sobie oraz lekarzowi (położnej) kilka dociekliwych pytań. Jest to metoda rozwijająca akronim słowa BRAIN (ang. mózg):

B – benefits czyli korzyści: Co mi to da? Jak wartościowa w moim przypadku jest dana procedura/lek/zabieg? Jakie są tego plusy?

R – risks czyli ryzyka: Jakie zagrożenia, skutki uboczne, niepożądane niesie ze sobą dana procedura, lek, zabieg? Jakie dla mnie, jakie dla mojego dziecka- gdy chodzi o ciążę, poród. Nie poprzestawajmy na zdawkowo rzuconym jednym skutku ubocznym. Niemal każdy lek, procedura ma zazwyczaj co najmniej kilka, kilkanaście potwierdzonych przez badania skutków ubocznych. Np. lekarze pytani o skutki uboczne syntetycznej oksytocyny rzucają niekiedy zdawkowe: „można dotkliwiej odczuwać skurcze” podczas gdy lek ten ma wiele odnotowanych skutków ubocznych i u matki, i u dziecka. Pytajmy więc: A co jeszcze jest znane jako skutki uboczne? Czy to na pewno już wszystkie zagrożenia, jakie niesie ze sobą ten zabieg? Czy nie pominął Pan jakiegoś działania niepożądanego?

A – alternatives czyli inne opcje, alternatywy czyli: Co innego można zrobić, zastosować w danej sytuacji? Często są jakieś inne możliwości, naturalne metody na typowe dolegliwości itp.

I – intuition czyli: Co podpowiada nam intuicja? Gdy weźmiemy spokojny wdech, gdy pozwolimy sobie na spokojny wydech, na prawo do pokoju w sercu, co usłyszymy w jego głębi? Co mówi do nas nasza matczyna intuicja czyli mądrość naszego serca dana nam przez Boga do troski, wychowania naszego dziecka?

N – nothing czyli nic: A co się stanie, gdy nie zastosujemy tej procedury, leku, zabiegu? Skąd ta pewność, że cokolwiek się stanie, jeśli wybierzemy opcję „nic”? Na jakiej podstawie Pan/Pani tak uważa? A jakie źródła Pan może przytoczyć na potwierdzenie Pana tezy?

Pozwoliłam sobie pokazać Wam tą znalezioną na stronie innej douli metodę, bo wydaje mi się bardzo cenna przy podejmowaniu różnych decyzji:

-uczy myślenia;

-uczy zadawania pytań, uczy docenienia pytań, pogłębiania pytań, dopytywania o jeszcze o dalszy ciąg- bo życie ma zazwyczaj dalszy ciąg i różne odcienie;

-uczy dawania sobie oddechu, czasu na podjęcie decyzji- rzadko decyzje muszą być podejmowane w naprędce, na złamanie karku; najczęściej mamy choć trochę czasu, by zastanowić się, by posłuchać i racjonalnych przesłanek i głosu naszej intuicji;

-uczy uczenia się- mamy prawo pytać, dowiadywać się, wyciągać własne autonomiczne wnioski; nie jest tak, że to lekarz czy położna mają 100% oglądu sytuacji, bo to my przebywamy z naszym dzieckiem (np. tym przed narodzinami) 24 godziny na dobę i czujemy je, znamy jego typowe zachowania, wzajemne dopasowanie/niedopasowanie;

-uczy szerszego bardziej przenikliwego spojrzenia na dany problem, sytuację, procedurę; dzięki temu uczymy się, aby nie dać się tak łatwo zbyć, zastraszyć, zadowolić powierzchownymi argumentami rzuconymi w naprędce.

Pamiętam pewną sytuację, gdy dzieciątko urodziło się z wrodzonym zapaleniem płuc. Bardzo rzadka sytuacja. Ale jednak. Dziecko zabrano niemal natychmiast rodzicom na diagnostykę. Przyszła natomiast pani doktor. I pyta m.in.: „Czy zgadzacie się Państwo na szczepienia?” „Nie, nie zgadzamy się”. „Chcecie zabić dziecko?”- zaatakowała ich lekarka. I oczywiście nie oczekiwała na odpowiedź, wystarczyło jej, że nastraszyła rodziców.

Ta sytuacja i wiele innych wcześniej przeżytych nauczyła mnie stawiania sobie jeszcze 2 niezbędnych pytań:

Pytań o EMOCJE: Jakie są cudze emocje? Co one mówią o tej osobie?

Jakie to budzi we mnie emocje? Jakie są we mnie moje własne emocje? I co mówią one o mnie?

Czy nie jest to przypadkiem szantaż emocjonalny? Próba zastraszania? Co stoi za tymi emocjami? Co się stanie, gdy otrząśniemy się z cudzych emocji- jak z cudzego bagażu, żeby odzyskać równowagę ducha i podejmiemy decyzję o racjonalne przesłanki połączone z siłą intuicji?

Życie jest zbyt cennym darem, by podejmować decyzje o życiu w oparciu o strach własny lub cudzy bądź z powodu cudzej niecierpliwości z powodu meczu, zbliżającego się urlopu itp. Prawdopodobnie ten ginekolog obejrzy jeszcze dziesiątki, setki meczy, ale to nasze dziecko jest warte miłości i cierpliwości i jego poród już nigdy się nie powtórzy.

Przychodzi matka do optometrysty na badanie oczu dziecka i słyszy pierwsze pytanie: „Czy urodzone przez cesarskie cięcie?”

Wy zobaczycie dalekosiężne skutki działań np. lekarzy względem Waszego dziecka jako matki. Bądźcie więc dzielne i przenikliwe w podejmowaniu decyzji o jego życiu i zdrowiu.



Słowo do słowa

Gracie w Scrabble?

To jeden z moich ulubionych sposobów nauki polskiego i matmy dla dzieciaków.

Szkoła coraz dziwniejsza jest z tego, co widzę. Najpierw strajki pokazały z jaką „radością” i „zapałem” nauczyciele są chętni, by uczyć dzieci. Teraz plandemia wkracza z zapałem w mury szkolne żądając prawa do kontrolowania dziecka w nowych obszarach: już nie tylko nauki, ale też jego stanu zdrowia.

Sama służba zdrowia dostrzega absurd stosowanych pseudozabezpieczeń.

Wchodzę do dentysty. „Musi pani nałożyć maseczkę”. „Ale to przecież absurd, zaraz będę miała na maksa otwartą paszczę”. „Tak absurd, ale bez maseczki pani nie może wejść”.

Coraz więcej osób się przekonuje, że pandemia jest pseudopandemią, skoro wpisują „Covid” ludziom, którzy umarli z powodu zupełnie innych chorób.

Bardzo dużo rodzin, żeby nie uczestniczyć w tym absurdzie i przekazywanej przez nauczycieli niechęci do nauki wybiera więc edukację domową.

A edukacja domowa z siedzeniem w domu ma niewiele wspólnego. To właśnie świetny pretekst, by jeździć, podróżować, włóczyć się, poznawać ludzi, mieć czas na bieganie, warsztaty, spotkania z ludźmi, którzy mają pasje. Czas na cieszenie się życiem, przyrodą, historią, książkami, przyjaźniami.

Edukacja domowa idealna nie jest. Ważne, żeby szkoły nie przenosić do domu. Nie żyć tylko testami, stopniami, wypełnianiem ćwiczeń. Pozwolić żyć sobie i swojemu dziecku.Pomagać sobie i zachować pokój między sobą i z Bogiem.

Kto jest ciekawy edukacji domowej?

Przecież znacie ją nie od dziś.

Uczycie swoje dzieci od pierwszego dnia jego życia.

Ale jeśli coś Was ciekawi w tym temacie, pytajcie.



Macie czas?

Macie czas dla Boga?

A dla swojego męża?

A dla tego konkretnego dziecka?

I za kogo uważasz siebie?

Za kogo swoje dziecko?

Za maszynerię, która ma działać jak za naciśnięciem guzika? Automatycznie?

Czy za osobę, która jest w ciągłym rozwoju, a więc potrzebuje czasu, uwagi, miłości?

Jakiś czas temu lekarze uważali, że dzieci mogą się rodzić +/- 3 tygodnie od wyznaczonego przez nich terminu. Potem stwierdzili, że jednak +/- 2 tygodnie. Gdy rodziłam najstarszą córcię, już obowiązywał termin: 3 tygodnie przed/10 dni po. Teraz cierpliwość lekarska jeszcze bardziej się zawęża do 7 dni po wyliczonym przez nich terminie. Choć dość często słyszę o lekarzach, którzy zostawiają w szpitalu  matki w stanie błogosławionym już w terminie, konkretnego dnia i mówią: „Po co się męczyć? Indukujmy”.

A przecież życie nie jest od linijki.

Nasz wzrost ani waga nie jest od linijki.

Każdy inny, każdy nieco inaczej się rozwija.

A ktoś tu żąda od nas kobiet, żebyśmy „równo” rodziły dzieci.

Gdybyśmy patrzyły na siebie jak na piękne kwiaty, jak na cud stworzenia Bożego, to nigdy byśmy nie pozwoliły, żeby automatycznie wykurzać nasze dzieci, bo się spóźniają. Dałybyśmy im czas, żeby im okazać więcej miłości.

Żeby dać im więcej cierpliwości, czułości i zachęty, by zechciały się z nami spotkać.

Byłam znowu w Domu Narodzin. Kto chce obejrzeć więcej zdjęć?



Dziecko- nowa nadzieja

Czy zauważyłyście w jaki sposób zaczęto manipulować naszym społeczeństwem?

Od kolejnych osób w różnych okolicznościach słyszę, że dzieci nie są mile widziane. Że dzieci nie są zapraszane. Nawet że dzieci nie mogą wchodzić do kościoła – z taką „informacją” spotkałam się od pewnej pani pilnującej drzwi kościoła, by nie weszło tam więcej ludzi niż „przepisowych” pięciu kilka tygodni temu. Że dzieci nie powinny przychodzić do sklepu. Że nie są zaproszone na ślub, wesele, spotkanie wspólnoty.

Oddziela się też dzieci od starszego pokolenia jako bezobjawowych nosicieli. Oddziela się od ich mądrości życiowej, od ich czułości.

A Pan Jezus jak zwykle wierny mówi: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie. Nie zabraniajcie im. Do takich bowiem należy Królestwo niebieskie.”

 

Kiedy pozbywamy się trudu rodzenia, trudu znoszenia dzieci, trudu opieki nad dzieckiem, równocześnie pozbawiamy siebie i innych tak wiele radości.

Wiecie, że jest rok Jana Pawła II? On pokładał szczególną nadzieję w dzieciach. Usilnie je prosił o modlitwę- mówiąc, że to ich modlitwa ratuje przed wojną. „Czas jest bliski”- pisał święty Jan, a pierwsi chrześcijanie żyli tą bliskością. Czy dla nas czas się zatrzymał albo jest dalszy? Czy mieli rację, że żyli tą bliskością Bożą?

 



Wystarczy otworzyć okno…

Gdy przeżywasz noc, pamiętaj, że po drugiej stronie jest dzień.

 

Jak się trzymacie kochane niewiasty?

I dlaczego Wam radzę otworzyć okno?

Bo słychać głosy ptaków.

A ptaki jakby nigdy nic śpiewają na całego.

Witają z całych sił wiosnę.

Chwalą Stworzyciela.

Nie martwią się tym, co będzie ani trochę.

A wykorzystują w 100% to, co jest tu i teraz.

I dzieci są jak ptaki- żyją chwilą obecną.

Do szczęścia wystarczy przelatujący motyl, uśmiech kochanej osoby, podrzucanie piłki, kamyczek wyciągnięty spod fotela.

Do posłuchania głosów ptaków

A my się zachwyćmy drogocenną perłą Słowa Bożego,

którą każdego dnia ofiaruje nam Zbawiciel:

 

„Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę,

zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Kij Twój i laska pasterska są moją pociechą.”



Zrelaksowane dziecko

Serdecznie dziękuję za to zdjęcie mamie, której miałam szczęście towarzyszyć w porodzie

 

Bardzo mi się podoba to zdjęcie.

Ta mama nie zarażała dziecka swoim lękiem, że jej dziecko się zarazi w tej taczce pełnej brudnych korzeni.

Dała mu po prostu radość bycia w ciekawej sytuacji, dotykania czegoś nowego. Może jechania nowym „pojazdem”.

Uczenia się życia, że ono nie jest zawsze sterylne.

Że ono jest wymagające, ale warte przeżycia.