Archiwum miesiąca luty 2012
7 luty
Nabiał czy dziecko?
Nie ma czegoś takiego jak „uczulenie na mleko matki”. Owszem dziecko pijące tylko mleko własnej mamy może się uczulić, ale nie na białko swojej mamy, a obcogatunkowe białka występujące w mleku pochodzące z diety matki.
Takim najczęstszym alergenem jest białko krowie, a więc występujący w diecie matki nabiał (czyli mleko i jego przetwory) wraz z wołowiną i cielęciną. Skuteczną pomocą w zwalczeniu objawów takiej alergii będzie wówczas dieta eliminacyjna mamy czyli wykluczenie przez nią z jadłospisu uczulających produktów.
Generalnie z nabiału jest dość trudno zrezygnować, bo jest on dość wszędobylski. Występuje od pieczywa, słodyczy, po wędliny, pasztety, płatki, sałatki itp. Żeby z niego całkowicie zrezygnować trzeba więc czytać wszystkie etykiety uważnie. Ale to jest ta łatwiejsza część rezygnacji. Trudniejsze jest zrezygnowanie z… siebie: swoich przyzwyczajeń, upodobań, smaków.
Czasem może być łatwiej zrezygnować dla uczulonego dziecka, gdy zadamy sobie pytanie: Czy kocham bardziej nabiał czy swoje dziecko? Jeśli maluch jest rzeczywiście uczulony, to rzeczywiście stoimy przed takim wyborem. Najlepsze dla dziecka będzie więc zrezygnowanie przez mamę z nabiału całkowicie. Jednak jeśli matka nie potrafi zrezygnować o wiele lepiej będzie, jeśli będzie karmić dalej dziecko piersią i wyeliminuje choć samo mleko. Jeśli nie potrafi zrezygnować nawet z mleka, o wiele lepiej zazwyczaj będzie, jeśli będzie karmić dalej swoim mlekiem niż podawać mu mieszankę modyfikowaną. Nawet preparaty mlekozastęcze (Bebilon Pepti czy Nutramigen) są przecież zrobione z krowiego mleka.
Mamy rezygnujące z nabiału martwią się czasem niepotrzebnie o wapń, że zabraknie im go, gdy zrezygnują z nabiału, tak obfitego źródła tego pierwiastka. Jednak okazuje się, że jedzenie nabiału nie jest nam potrzebne do zdrowia, wręcz posiada on wapń trudno przyswajalny dla ludzkiego organizmu, nadmiernie go obciążający.
Warto sobie uświadomić, że tak obfita hodowla krów jest jednak wynalazkiem ostatniego czasu. Przez wiele setek, tysięcy lat większość ludzkości z powodzeniem karmiła swoje potomstwo własnym mlekiem nie pijąc równocześnie obcogatunkowego mleka.
Jaki czynnik mleka szczególnie alergizuje? Okazuje się, że jest to beta-laktoglobulina czyli białko, które w ludzkim mleku w ogóle nie występuje.
Jak to się dzieje, że to i inne białka krowie docierają do dziecka? Do końca nie wiadomo tego w gruncie rzeczy. Jednak to, co się dzieje na powierzchni błon śluzowych przewodu pokarmowego matki i dziecka może odgrywać pewną rolę. Jeśli mama lub dziecko mają podrażnione jelita (czyli jak sito) to alergeny będą z łatwością się przedostawać. Od jakiegoś czasu środowisko medyczne przebąkują, że ważna tu jest prawidłowa flora jelitowa. Mamom alergików zaleca się niekiedy w ostatnim trymestrze np. przyjmowanie bakterii kwasu mlekowego. Niestety wiele preparatów aptecznych z Lactobacillus acidopfilus będzie zawierać białka mleka. Warto wiedzieć, że domowym źródłem tej przyjaznej bakterii są ogórki kiszone, kapusta kiszona- „raczej” bywają bezmleczne.
Są i inne składniki naszej diety, które mogą polepszać pracę przewodu pokarmowego, np. siemię lniane.
Żeby upewnić się, że dziecko ma alergię na białko krowie, wyeliminować je trzeba ze swojej diety na 2-3 tygodnie. Po tym czasie skóra dziecka powinna zacząć się poprawiać, czy zacząć wracać do zdrowia. Chyba że dziecko ma uczulenie na większą liczbę produktów.
Dzieci też „lubią” być uczulone na: cytrusy, kakao, seler, orzechy, ryby, soję. Niestety należy dodać: itd.
Generalnie mamy pochopnie zaczynają podejrzewać alergie pokarmowe. Najpierw należałoby wykluczyć alergię na czynniki zewnętrzne: dziecięce kosmetyki bowiem pełne są chemikaliów. Choćby konserwanty. Pomimo dalszych doniesień o rakotwórczym działaniu np. parabenów dalej są one w dziecięcych kosmetykach (oczywiście nie tylko). Te „lepsze” kosmetyki hipoalergiczne też chemię zawierają: przetworzoną ropę naftową itd.
Co jeszcze należałoby wiedzieć o małym alergiku? Karmi się go wyłącznie piersią do 10-12 miesiąca, a potem najlepiej kontynuować karmienie piersią przynajmniej do 3 roku życia. Mleko matki ma bowiem doskonałe właściwości probiotyczne.
4 luty
Młody ogień
Zwłaszcza zimą lubię sobie zapalić. Bardzo relaksujące zajęcie. Kiedyś napisałam o tym na forum i zebrałam gromy na swoją głowę. Jak to? Karmiąca matka i pali? Jak tak można się afiszować nałogiem?!
Jednak ci, którzy tak pisali wykazali się jedynie brakiem uwagi, staranności czytania, brakiem zdolności doczytywania do końca. Nie pisałam bowiem nigdzie, że palę papierosy, a tylko chciałam sobie zażartować opisując dokładnie jak to lubię to palenie. Dopiero na samym końcu napisałam, że chodzi mi o palenie w kominku, a cały ten post był swego rodzaju puszczeniem oka do czytelnika.
No więc zacznę jeszcze raz. Bardzo lubię palić, rozpalać w kominku. Ma to swój klimat. Często palimy w chłodne dni, w taki jak dzisiaj obowiązkowo. I ten ogień rodzi różne refleksje. Ponieważ zaprzyjaźniam się z nim poświęcając mu niekiedy sporo czasu, to i on zdradza mi swoje sekrety. Oczywiście sekretów się nie wyjawia, ale niektóre mam wrażenie, że potrzebują wyjawiania, bo ludzie w cieplutkich mieszkankach z kaloryferami zapomnieli już o tym, jak bardzo potrzebują Prawdziwego Ognia. Ten mały materialny ogień jest tylko jakimś dalekim kuzynem tego Jedynego.
Rozpalanie w kominku to prawdziwa sztuka. Oczywiście najłatwiej uciec się do popularnych rozpałek, wyłącznie suchego drewna- jednak nie każdy je posiada. Otóż starałam się ostatnio podzielić z jednym z członków rodziny odkrytą przeze mnie prawidłowością, że młody ogień łatwo zdusić. Gdy wreszcie uda nam się rozpalić, nowe drwa na początku lepiej dodawać stopniowo i powoli. Dopiero potem można dodawać ich dowolną ilość. Jeśli taki młody ogień założymy wieloma drwami, to może się okazać, że go całkiem zagasimy, że nie poradził sobie z tak dużym zadaniem.
Czy nie podobnie jest z dziećmi? Jak łatwo stłumić talent- „nie maż!” (skąd wiemy, że przyszły malarz nam nie rośnie?); „nie gadaj tyle!” (polityk, dyplomata, a może przyszły aktor?); „nie biegaj wreszcie!” (sportowiec nam rośnie?); „oderwij się w końcu od tych klocków!” (może to przyszły budowniczy podejmuje ważną myśl, która potem zaowocuje?)
Można tak długo się zastanawiać, wiele jest sposobów na tłumienie, pacyfikowanie własnych dzieci. Sama znam niejeden. Mądre mamy jak anioły czuwają jednak nade mną dzieląc się mądrzejszymi myślami niż te, które powstały w mojej głowie. Na dłuższą metę łatwiej jest zahamować, przyciąć, ugłaskać niż dać potężny bodziec do rozwoju.
To często my sami jesteśmy źródłem niepokojów, niecierpliwości- nie dziecko. Dziecko to dziecko: i niedojrzale może mówić (np. cały czas albo z rzadka i powoli), i niedojrzale być nadaktywne, i zwracać na siebie uwagę niedojrzale itd. Wszystkie takie niedojrzałości są trudnym terenem do zagospodarowania. Tym trudniejszym, jeśli będziemy patrzeć na nie z podejrzliwością, nieopanowaną złością itd.
Zacznijmy więc pracę z tym młodym ogniem od tego, że go pokochamy. A więc najpierw damy cierpliwość, a potem stopniowo zadania do wykonywania. Najpierw maleńkie, potem coraz większe. Jeśli ogień, entuzjazm, siła wewnętrzna naszego dziecka będzie duża, to poradzi sobie z każdym trudem. Jeśli jego zapał będzie niewielki, to byle jakie zniechęcenie go przytłoczy.
Jesteśmy zachęceni do wielkiego entuzjazmu, do ufności wielkiej. Tyle że nie w oparciu o własne siły:
„Wszystko bowiem, co z Boga zostało zrodzone, zwycięża świat. A tym zwycięstwem, które zwyciężyło świat jest nasza wiara. Bo kto zwycięża świat jak nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?” 1J5, 4b-5
4 luty
Po 50%
Czasem mamom się wydaje, że karmienie piersią zależy wyłącznie od nich samych. I w związku z tym „jedne z nich mają, a inne nie mają pokarmu”. Tak sądzą i takie głoszą poglądy. Jednak niezdolność do wykarmienia ze strony matki zdarza się niezwykle rzadko- tak jak rzadko kto rodzi się z niesprawną ręką, tak rzadko bywają braki w gruczole piersiowym uniemożliwiające pełne wykarmienia dziecka.
Gdy się dobrze przyjrzeć karmieniu piersią, to jego sukces zależy również od dziecka, jego współpracy, tego, co się dzieje na linii matka-dziecko.
Kiedy dziecko ssie nieefektywnie, może się okazać, że choć mama ma pokarmu w bród, ono się nie najada. W skutek tego jest niedożywione. Tak bywa często w grupie wcześniaków: one po prostu przesypiają swoje karmienia, nie mają jeszcze siły, sprawności. Inne z kolei dzieci mimo że w terminie urodzone mają pewne cechy wcześniacze.
Dlaczego maluch może ssać nieefektywnie?
- bo jest wcześniaczkiem i interesuje go przede wszystkim spanie; przesypia pory spania bądź jego ssanie jest przede wszystkim nieodżywcze, a więc drzemie sobie z piersią w buzi;
- bo jest chory i osłabiony;
- bo jest pod wpływem środków znieczulających branych przez mamę (ten wpływ raczej będzie utrzymywać się krótko: do kilku tygodni góra);
- bo jest nauczony ssania smoczków, uspokajaczy (również tych reklamowanych jako „niezaburzające ssania piersi”, z powolnym wypływem).
Czy w takiej sytuacji jednak mamy rezygnować z karmienia piersią? Nie ma takiej potrzeby, choć priorytetem jest odżywianie dziecka. Czyli nie godzimy się na niedożywienie dziecka, ale równocześnie pokarmem z wyboru jest mleko mamy, nawet jak dziecko jest ewidentnie niedożywione. Można i trzeba w takiej sytuacji dokarmiać swoim pokarmem. Równocześnie ucząc dziecko efektywnego ssania przez (dobrane indywidualnie- czyli nie wszystko naraz):
- prawidłowe przystawianie do piersi;
- wybudzanie dziecka podczas karmienia (żeby było więcej ssania odżywczego); karmienie w lżejszym ubraniu bądź tylko w pieluszce (dziecko bardzo ciepło ubrane, owinięte szybciej zasypia);
- zmiany piersi podczas jednego karmienia;
- rehabilitację funkcji ssania- dużo by tu pisać; wiele złego robią w tej kwestii niszcząc naturalny prawidłowy odruch ssania różnego rodzaju smoczki, ale także manipulacje przy buzi dziecka po porodzie (czasem niezbędne medyczne zabiegi);
- masaż naprzemienny i in.
Ponieważ priorytetem jest to, żeby dziecko się najadało, nie było głodzone, czasem niezbędne jest przejściowe dokarmianie, ale:
- powinno być ono przeprowadzane z użyciem alternatywnych metod karmienia (nie smoczków), np. po palcu, SNS, łyżeczką lub zestawem łyżeczki, drenem przymocowanym do piersi mamy, kubeczkiem itd.; jest w czym wybierać; dokarmianie butelką dziecka, które ssie nieefektywnie, a które chcemy nauczyć skutecznego ssania piersi to robienie dwóch przeciwstawnych rzeczy: uczenia i oduczania dobrej motoryki ssania;
- bardzo często można od razu dokarmiać mlekiem mamy, zwłaszcza na wczesnym etapie macierzyństwa; trzeba tylko uczyć skutecznego odciągania (co czasem przychodzi stopniowo); nie jest też tragedią przejściowe dokarmianie mieszanką, gdy laktacja rzeczywiście jest bardzo ograniczona przez nieskuteczne ssanie czy nieskuteczne odciąganie; jednak konieczne jest uświadomienie mamie, że laktacja jest dosyć elastyczna; w zależności od skutecznego/nieskutecznego odciągania i ssania, może się odpowiednio zwiększać bądź zmniejszać dopasowując do potrzeb.
Zapomina się we współczesnym świecie, że i karmienie piersią jest darem od Boga- czegoś nas chciał nauczyć przez ten dar. Czasem tak trudny- gdy dla dziecka nie jest oczywiste ssać skutecznie od początku. Zastanawiając się, czego wymaga od nas Stwórca dając taki a nie inny prezent nam mamom, na pewno nasuwa mi się:
- cierpliwość; karmienie piersią to nierzadko szkoła cierpliwości; nawet jak na początku przychodzi ono bezproblemowo, to równie cierpliwe zakończenie bywa o wiele rzadsze;
- bycie dyspozycyjną dla dziecka: czyli chęć dawania swojemu dziecku czasu; karmić piersią można też po powrocie do pracy, jednak zmęczenie tą „podwójną” pracą nie ułatwia zadania;
- zrozumienie dziecka; to, że karmimy nasze dziecko piersią, uczy nas zrozumienia dla jego rozwoju, kruchości, wrażliwości; ten czas spędzony z dzieckiem w objęciach, czucie jego ruchu, dotknięć, odbić, wygięć, siły ssania, wpatrywania się w oczy daje nam bogatą wiedzę o swoim dziecku; takiej wiedzy nie daje karmienie butelką, ponieważ to trwa o niebo krócej, sen dziecka jest twardszy (co nie jest dla niego korzystne, ale za to przyjemne dla mam).
Jest pewnym paradoksem, że większość mam, które twierdzi, że „nie miało mleka”, „musiało podać mieszankę” było w 100% zdolnymi do wykarmienia dziecka. Jak wielka jest siła sugestii „nie mam mleka”, skoro potrafią tak twierdzić kobiety podczas nawału czy zastojów, które przecież świadczą, że mają tego mleka nie tylko nie za mało, ale o wiele za dużo. Z jednej strony hojność matczynego ciała, z drugiej brak wiary w siebie, zrozumienia siebie, dziecka.