19 lipiec
„Smaczny jak pokrzywy”
„Smaczny jak pokrzywy!”- zaanonsował najmłodszy drapichrust z nieukrywanym entuzjazmem wypijając w oka mgnieniu dzisiejszy eksperyment swojej mamy.
A zaczęło się tak niewinnie od ściągniętych z netu wielce skomplikowanych i złożonych koktajli:
Bagienny i pokrzywowy- pochłaniane bez odmowy
Ponieważ zaniemogły mi ostatnio dzieciaki, szukałam więcej sposobów, by je wzmocnić.
Najpierw więc wynalazłam sok jabłkow0-pokrzywowy (na powyższym zdjęciu).
Wystarczy sok jabłkowy (ze świeżo wyciśniętych owoców lub wersja na łatwiznę- ze sklepu) zmiksować z listkami pokrzywy i witaminą C (lewoskrętną- a jakże!).
Pokrzywa jest ziółkiem mocno się brudzącym i żylastym. Stąd wynikają 2 sprawy: myć ją trzeba co najmniej 2-3 razy. Po zmiksowaniu z sokiem, jak się jest leniwym i się wrzucało listki z nieoberwanymi łodyżkami, to trzeba sok przecedzić przez sitko (jak na załączonym obrazku).
„Mi dolej! Mi!”- jak się już zrobi i da do skosztowania, to się można napawać takimi oto okrzykami. Co bardziej wybredne nastolatki udają, że im nie smakuje: „Taki tam jabłkowo-trawny smak!”
Pokrzywowy kunszt w dniu dzisiejszym rozwijałam więc dalej.
I oto mój smaczny pomysł:
3-4 bardzo dojrzałe banany
1 szklanka czerwonej porzeczki
1 szklanka listków pokrzyw (bez łodyg tym razem!)
1 szklanka wody
Po zmiksowaniu wyszedł intrygujący różowo-zielony kolorek, a z gardzieli młodych latorośli westchnienia: „Dokładkę! Mi! Dolej!”
Pokrzywy chodzą za mną, bo one najlepiej wychodzą mi w ogródku 🙂 Chodzą, parzą i pouczają o wychowaniu dzieci.
Bo jak się je wyrywa i idzie lekko, to znaczy, że do kitu. Okazuje się wtedy, że w ziemi został cały korzeń- żółte żylaste bydlę – kłącze czyli coś co się z łatwością rozrasta. Natomiast jak się pokrzywę wyrywa i człowiek się namęczy, namocuje, uff, sięgnie głębiej, to efekt jest wybitnie antypokrzywowy. Żeby natomiast wyhodować całe łany pokrzywy, można je np. kosić- pozostawione w ziemi kłącza skorzystają z okazji i rozrosną się wspaniale i bujnie.
Mam przeczucie, że podobnie jest z wychowaniem dzieci. Jak nam tak za łatwo idzie i obrastamy w piórka, to zazwyczaj coś nie tak, gdzieś tam hodujemy wielkie błędy, wielkie wady. Obserwować można czasem rodziców, ile się namęczą, natrudzą z wychowaniem jakiegoś dziecka, a potem wspaniały człowiek wyrasta.
Czytałam pewien czas temu na blogu artykuł pewnej mamy o tym, że >wraz z narodzinami dziecka, rodzi się strach<. Że matka o to dziecko niemożebnie zaczyna się martwić chcąc nie chcąc. Czy będzie zdrowe, czy dobrze wychowane, czy będzie się chciało uczyć, czy nic mu się nie stanie… Powody do strachów, niepokojów, obaw, lęków matki potrafią mnożyć zadziwiająco.
Skąd ja to znam? Sama też potrafię.
Ale po przeczytaniu tego wpisu, poczułam bunt: tak się nie da żyć. To nie życie- to stawanie się martwym (czyli z-martwienie).
Z każdym dzieckiem rodzi się nadzieja. Na szczęście nadzieja. Że jest sens się trudzić dla tego człowieka. „A nadzieja zawieść nie może, albowiem miłość Boża rozlana jest w sercach ludzi”.
I tak nawet mała pokrzywka okazuje się nie taka znowu beznadziejna.
24 lipca 2016 o godz. 20:11
Mmi dolej! Mi! Ja uwielbiam pić, ale nie lubię zbierać i myć 🙂 jak zawsze budująco u Ciebie
24 lipca 2016 o godz. 21:39
Zapraszam na dolewki 🙂 I drewno na broń.
26 lipca 2016 o godz. 18:50
I jabłka na głowę