29 sierpień
Im trudniej…
Czasami ktoś mnie pyta, czy warto, żeby były dzieci lub inne osoby podczas porodu w domu obecne.
Odpowiedź jest złożona, bo różne są okoliczności, różne są dzieci. Jeśli cały poród odbywa się wyłącznie w nocy, a dzieci noc przesypiają, to po cóżby je budzić. Szkoda dzieci.
Są np. takie dzieci, które umieją być z drugą osobą nie ambarasując jej swoimi potrzebami. Pamiętam pewną dwuletnią młodą osóbkę, która podczas porodu swej mamy przychodziła do swojej mamy biorącej porodową kąpiel, kąpała swoją lalkę, nuciła sobie piosenki i czasem wychodziła. Była obecna, ale nie domagała się jej uwagi, zaspokajania swoich potrzeb czy zachcianek. Nie niecierpliwiła się. Nie dopytywała się, kiedy wreszcie się urodzi. Była obecna, była dobra, była spokojna. Ale takich dzieci jest znacząca mniejszość.
Większość jest domagająca się zaspokojenia swoich potrzeb najlepiej tu i teraz, najchętniej przez mamę, domagających się zwracania na siebie uwagi. A jeśli nie ma tego, to w zamian jest niecierpliwość, złość itp.
A nieprzyjemne emocje: niecierpliwość, złość, gniew, niepokój wysysają z rodzącej energię, dynamizm rodzenia. Bo zamiast skupić się na płynięciu wraz z falami porodowymi naprzeciw dziecka, musi zmagać się z czyimiś problemami. Poród jest tak pochłaniającą rzeczywistością, że matka nie może się rozdrabniać. Podczas jednego z porodów, w których miałam zaszczyt uczestniczyć padło pytanie o starsze dziecko. Moja odpowiedź mogła być tylko jedna: „Tamto starsze dziecko już urodziłaś. Teraz potrzebuje ciebie to, które rodzisz.” Nie możemy być ZA dobre dla wszystkich, bo nie będziemy wystarczająco dobre dla tych, którzy nas naprawdę potrzebują. Całego zaangażowania w poród potrzebuje od matki rodzące się dziecko. To matka potrzebuje być odbarczana, odciążana w porodzie, aby unieść trud rodzenia. Nie można na tym etapie dodawać jej „garbów”, żeby udźwignęła sam poród.