6 czerwiec
Spojrzenie…
Przytoczono mi dzisiaj fragment do zastanowienia:
„A Pan odwrócił się i spojrzał na Piotra. Przypomniał sobie Piotr słowo Pana, gdy mu powiedział: >Dzisiaj, nim kogut zapieje, trzy razy się mnie wyprzesz.< Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał.” Łk 22, 61-62
Jak ważne jest spojrzenie, które kieruje na nas Bóg! Przyjść bliżej Niego, żeby mógł na nas patrzeć, żebyśmy mieli szansę nawrócenia.
Ale są różne spojrzenia: spojrzenie pełne miłości, czułości, oczekiwania, troski. Ale może też być spojrzenie pełne pogardy, niechęci, wściekłości, wyższości. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Nad czym więc trzeba pracować przede wszystkim? Nad tymi zwierciadłami czy za tym, co stoi głębiej, nad własnym sercem,? Pracować trzeba przede wszystkim nad swoim wnętrzem, żeby miało miłość, a wtedy i spojrzenie będzie czyste.
Cudowne przemieniające spojrzenie Jezusa, a równocześnie jego ostrzeżenie przed spojrzeniem: „A kto by pożądliwie spojrzał na niewiastę…” A więc Pan Jezus nie tylko w tym momencie nie zachęca do spoglądania, ale wręcz przestrzega przed nim. O ile lepiej w tym momencie odwrócić wzrok, spuścić go. I nie po to, żeby być ślepcem, ale po to, by oczyścić swój wzrok, żeby zatopić we wnętrze, które jest świątynią Ducha Świętego. Żeby odnaleźć spojrzenie dziecka Bożego.
Samo spojrzenie, choćby najbardziej otwarta skuteczna komunikacja nie wystarczy, gdy brakuje nam miłości.
Czy więc mamy uczyć naszych synów i córki, żeby zawsze spoglądać innym w oczy? Niekoniecznie. Ale koniecznie, żeby zawsze spoglądać na innych z miłością. A wzrok odwracać, spuszczać też się trzeba nauczyć.