Archiwum kategorii ‘Do poczytania- książki i nie tylko’


Karmienie miłością zawsze potrzebne

Istnieje metoda uczenia nawet bardzo małych dzieci gry na skrzypcach. Metoda niezwykle łagodna, piękna i w gruncie rzeczy naturalna.

Jest to metoda, którą wymyślił zastosował i wydoskonalił Schinichi Suzuki, autor książki „Karmieni miłością. Podstawy kształcenia talentu”.

Czytałam tę pozycję i jestem pod jej wrażeniem. Drugi raz się będę raczyć lekturą.

Sięgnęłam po tę pozycję, gdyż jedna z moich córeczek marzyła, by grać na skrzypcach. Tak się pięknie złożyło, że akurat znajoma zaproponowała naukę metodą Suzuki. Okazało się, że ta metoda rozpoczyna się od małego podstępu. To rodzic zaczyna uczyć się grać na instrumencie: przez 6-8 tygodni pobiera sam naukę gry na instrumencie i przygotowuje się do koncertu na zakończenie samodzielnej edukacji (dziecko nie wie, że to ono będzie się mogło uczyć). Cóż za motywacja dla dziecka! Cóż za nauka empatii na przyszłość dla rodzica! Bardzo mi to odpowiada.

Sam autor S.Suzuki w swojej metodzie sięga przede wszystkim wychowania i uczy dobrego kształcenia: miłości, cierpliwości, łagodności, ale także niezwykle docenia wytrwałość, pokorę, sztukę motywacji.

Jest to przede wszystkim metoda nie przekreślająca nikogo, doceniająca każde dziecko, każdego dorosłego. Każdy może się uczyć grania na instrumencie, tak jak każdy może się uczyć i nauczyć ojczystego języka, a na pewno każdy może się cieszyć nauką własnego języka, gdy jest otoczony miłością nawet gdy mu to nie wychodzi i gdy rozwija się w wolniejszym tempie niż większość populacji.

Sztuka motywacji u dziecka to przede wszystkim robienie z każdego elementu nauki sposobu na zabawę oraz sztuka rozładowywania napięcia.

Jest to jednak książka nie tylko o kształceniu muzycznym- autor dzieli się swoim życiem i swoimi głębokimi przemyśleniami. Może kogoś innego też zainspirują fragmenty i sięgnie po całość.

O roli wytrwałego ćwiczenia w każdej dziedzinie, w której chce się być dobrym:

„Kiedy zrezygnowany zaczynasz dochodzić do wniosku, że to nie ma sensu, twoja cierpliwość zostaje nagle wynagrodzona”.

„>Nie mam zdolności<- jaki smutek i rozpacz towarzyszą temu bezsensownemu przeświadczeniu! Przez całe lata zgadzano się na takie myślenie, znajdując w nim wymówkę, żeby nie podejmować starań.” „Talent nie jest wrodzony, trzeba go w sobie ukształtować.”

Metoda Suzuki jest niezwykle optymistyczna- ćwiczymy bowiem nie dla sukcesu, ale dla dobrego rozwoju osobowości, dla nauki wytrwałości, dla poznania smaku przyjemności grania.

„Bądź cierpliwy, zmierzając do celu, nie śpiesz się, ale i nie czekaj. (…) osiągnięcie celu wynika z włożonej energii i cierpliwości, które muszą być ćwiczone, tak jak wszystkie inne umiejętności. (…) Od początku o losie człowieka decyduje wytrwałość i cierpliwość. Dlaczego? Ponieważ dążąc nieustannie do osiągnięcia celu, uczymy się niezbędnej cierpliwości, a to pomaga nam wytrwać. Tak nabyta umiejętność uprzyjemnia pracę, a jednocześnie wyposaża nas w energię i wytrzymałość. (…) Nie widzimy, kiedy zaczyna kiełkować. To jest sprawa natury. Musimy cierpliwie czekać. Nie możemy wykopać nasionka, by sprawdzić czy naprawdę rośnie, bo wtedy wszystko uległoby zniszczeniu”.

Wydaje mi się, że poddawanie się własnej niecierpliwości to takie wykopywanie nasionka i to w wielu wymiarach: możemy przecież odnieść to i do nauki, ale też do dojrzewania dziecka do zakończenia karmienia piersią i czekania na poród.

„Nie śpiesz się! To pierwsza zasada. (…)

Nie zatrzymuj się- to druga zasada.”

Jest to książka niezwykle motywująca- dlatego polecam ją przede wszystkim tym, którzy zbyt łatwo ulegają zniechęceniu:

„Jeśli chcesz coś zrobić, zrób to. (…) Muszę wykształcić w sobie nawyk realizowania zamierzeń. To żadna zasługa- myśleć o zrobieniu czegoś! Efekt jest taki sam, jakby się w ogóle o tym nie myślało. Tylko czyny się liczą! (…) jeśli się wyłącznie o czymś myśli, traci się niepowtarzalną szansę. od dzieciństwa wciąż słyszymy: zrób to, zrób tamto- najczęściej z ust rodziców. To budzi naturalny sprzeciw: albo robimy niechętnie to, co nam każą albo staramy się tego w ogóle nie zrobić. Ten opór utrwala się w naszej podświadomości i w końcu nie potrafimy zrobić nawet tego, co sami sobie nakazujemy”.

Nasuwa mi się myśl w związku z tym, jak ważne jest więc kształcenie w dziecku tak niedocenianego obecnie rozumnego posłuszeństwa (w erze „róbta, co chceta”)  opartego na radosnej, a zarazem serdecznej motywacji.

„Ponieważ nazbyt często ludzie nie przekuwają zamiarów w czyny, nie dają szansy swemu przeznaczeniu.”

 

 



Gdzie się mieści niecierpliwość?

Mam wrażenie, że wiele z kobiet uważa, że niecierpliwość mieszka w piersiach.

Jakich więc rad udzielają sobie i innym, gdy mają kłopoty z własną niecierpliwością wobec dziecka? Odstawić od piersi, to cierpliwość nie będzie potrzebna. Zmienić dziecko- siebie nie zmieniać.

Otóż prawda nie jest tak prosta. Kiedy się odstawi od piersi, problemy zostaną te same- straci się tylko pokarm dla dziecka, który zarazem dawał dziecku wiele wyciszenia, wiele zdrowotnych walorów.

Czy rzeczywiście niecierpliwość mieszka w piersiach i jak się odstawi, to będzie to rozwiązanie problemów z dzieckiem? Oczywiście, że nie. Niecierpliwość mieszka w sercu człowieka– taki banał, ale momentami jakbyśmy o tym zapominały i próbowały zwalać niecierpliwość na zewnętrzne okoliczności.

Gdy ktoś nie ma cierpliwości do dziecka karmiąc go piersią, to prawdopodobnie nie będzie też jej miał po odstawieniu od piersi. Bo cierpliwość nie jest nam dana raz na zawsze- trzeba nad nią pracować, trzeba pracować nad sobą.

Byłam niedawno u mamy dwutygodniowego człowieka- nie miała cierpliwości go karmić piersią. „Za często co 30 minut, ja już nie mam cierpliwości. Wolałabym zrobić butelkę”.

Cierpliwość jest też naszym wyborem, jest ćwiczeniem się. „Raz wybrawszy, codziennie wybierać muszę”.

Niedawno przeczytana przeze mnie książka „Karmieni miłością. Podstawy kształcenia talentu.” Autorstwa pana Suzuki. Niezła dawka lekcji cierpliwości. Co możemy własną cierpliwością osiągnąć, mądrym ćwiczeniem się w niej? Bardzo dużo. Niezła dawka optymizmu, zadanej cierpliwości i wytrwałości.

Lektura ta jest generalnie o kształceniu muzycznym, jednak ma ona ogólny wydźwięk. Kształcenie dobrego charakteru i cierpliwości dziecka głównie przez kształtowanie własnej cierpliwości i systematyczności, nauki poprzez zabawę i radość dają wspaniałe rezultaty.

Zwykle żeby dostać się do szkoły muzycznej, dziecko się przesłuchuje, bada jego słuch muzyczny. Suzuki nie robił tego- przyjmował do swojej szkoły wszystkie dzieci w bardzo młodym wieku. Jego rezultaty były zadziwiające, o wiele lepsze niż w klasycznych szkołach. Zresztą przeczytajcie i przekonajcie się.

Słyszałam młodego skrzypka uczonego tą metodą Suzuki- nie wygrał pierwszego miejsca (ech, te stosunki i stosuneczki), ale owacje zebrał największe, grał rzeczywiście najlepiej. Uczenie z pasją i miłością daje najlepsze rezultaty. Każdy człowiek zasługuje na to, by być uczonym z pasją i miłością ze względu na godność dziecka Bożego. Jeśli nawet ktoś nie wierzy, to powinien docenić samą ludzką godność.

Oczywiście łatwiej o tym pisać niż to robić 🙂

No cóż, ja się cierpliwie ćwiczę w pisaniu 🙂



Mleko o właściwościach pluripotencjalnych

Już parę lat temu odkryto, że w matczynym mleku znajdują się komórki macierzyste. Cóż to takiego? Hm, nie jestem biologiem, ale są to komórki, pokrótce mówiąc, takie jak w embrionach. W embrionach te komórki mają zdolność przekształcenia się w ok. 200 różnych typów komórek, np. nerwowe, mięśniowe, itd.

Kto chce może sobie po angielsku o tym poczytać:

Pluripotencjalne właściwości mleka

Teraz potwierdzono, że i te macierzyste komórki występujące w ludzkim mleku również mogą zmieniać się w wiele rodzajów komórek, m.in. w komórki nerwowe czy komórki wydzielające insulinę. W sumie można się tego było domyślić od początku: nie ma budowy bez funkcji.

Co stąd wynika:

  • nie da się już wciskać kitu, że badania na najmłodszych dzieciach (w fazie embrionalnej) są konieczne, żeby pracować na komórkach macierzystych; można to robić w sposób całkowicie etyczny korzystając z ludzkiego mleka;
  • jest to pole dla medycyny regeneracyjnej- może coś im się uda sensownego z tego wymyślić dla ratowania życia ludzkiego, dla leczenia; przewidują możliwość leczenia np. cukrzycy I typu; w końcu nie od dziś wiadomo, że karmienie sztuczne niesie ze sobą o wiele większe ryzyko właśnie tego typu chorób cywilizacyjnych;
  • dla dzieci oczywiście ma to znaczenie, choć być może jeszcze nie wiadomo, jak organizm dziecka z tego korzysta, prawdopodobnie pomaga to zachować odporność, zdrowie dziecku.

Oczywiście bacznie śledzą takie odkrycia koncerny mieszankowe, żeby instrumentalnie wykorzystać te i inne informacje w postaci reklamy: „Nasze mleko też jak mleko matki posiada …” Oczywiście, że posiada wiele cennych składników mleko krowie, które jest bazą do produkcji większości mieszanek (nawet ukochanego przez wielu Nutramigenu) dla niemowląt: są to oczywiście składniki cenne dla cielaka, np. do budowy drugiego, trzeciego czy czwartego żołądka albo rogów, itd. Chociaż po sproszkowaniu tegoż i tak wiele z tych składników zamiera, np. żywe komórki. Jednak firmy te są tak bardzo nastawione na zysk, że każdą informację są gotowe wykorzystać, przeinaczyć sprytnie, jeśli tylko daje to szanse na nowe pokaźniejsze zyski.

No cóż, ludzi się daje oszukać- już przemysł reklamowy się o to postara. Natury się jednak oszukać nie da.



Budowanie zdrowia

Po pobycie u Kasi zaczęłam oglądać filmy, chociaż generalnie tego nie robię, bo zabiera to zbyt dużo cennego czasu.

Jednak wzbudziły moje zainteresowanie poprzez:

  • to, że ich bohaterka jest cudowną bajarką- Tworzy niepowtarzalny klimat wokół swojej opowieści;
  • zachętę do tworzenia wartościowej diety;
  • naukę rozpoznawania, docenienia ziół, przypraw, elementów diety poprzez zachwyt nad nimi, barwne opowieści;
  • dzielenie się swoimi opowieściami o radzeniu sobie ze zwykłymi dolegliwościami, bolączkami.

Może ktoś poogląda ze mną:

Stefania Korżawska?



Czy karmienie piersią ma charater seksualny?

Człowiek współczesny jest bardzo pogubiony.

Dlatego potrzeba mu powrotu do głębokiej filozofii, która nie jest tylko naskórkowa, do prawdziwych mędrców, którzy widzą dalej i głębiej. Dla mnie taką osobą jest dr Wanda Półtawska. Fragment z lektury „Eros et iuventus”:

„Paroletnie dziecko otwiera szeroko rączki i pokazuje: „Tyle, tyle kocham mamusię” albo biegnie w ramiona i uściskiem gorącym pokazuje, że kocha. Już małe dziecko ma więc świadomość, że jest coś takiego jak miłość i coś takiego, jak gesty miłosne. Właściwie można powiedzieć, że małe dziecko ma intuicję tego uczucia, którą potem świat mu deformuje. Miłość w oczach dziecka jest układem osobowym, a nie seksualnym, dziecko jeszcze nie rozumie znaczenia seksualności, a już odczuwa miłość.

Chyba trzeba się uwolnić od freudowskiej deformacji i nie szukać w dziecięcej miłości koniecznie seksualizmu, ale przeciwnie – intuicyjne odczucie dziecka rozumieć jako istotę miłości. Istota miłości odnosi się do osób, a nie do płci, chociaż w miłości małżeńskiej kochają się osoby różnej płci i małżeństwo ma zadanie z płciowością związane”.

Niedawno spotkałam się ze świetnymi ludźmi, takimi, o których można by powiedzieć, że konie można by z nimi kraść. W jednej jednak rzeczy się nie zgadzaliśmy. Otóż oni uważali, że nie powinno się karmić przy innych, nawet przy starszych dzieciach, ponieważ jest to czynność seksualna.

Poczułam się skonsternowana takim rozumieniem zupełnie nienaturalnym karmienia piersią. Do tego stopnia, że nie podałam żadnych kontrargumentów. Czy jest to czynność seksualna- karmienie piersią? Jeśli będziemy to rozumieć jako związana z płcią, to tak- bo w istocie karmienie piersią jest związane z byciem kobietą, matką. Jednak czy bycie matką należy do czynności seksualnych, tak jak się to zwykle rozumie? Oczywiście, że nie. Jest to odniesienie osobowe, naznaczone więzią miłości, ale ta należy do więzi rodzicielskiej, a nie płciowej. Nie mówię tu w ty momencie o wynaturzeniach, choć niestety człowiek w swojej grzeszności potrafi niemal każdą rzecz wykoślawić, zniszczyć jej dobro i piękno.

To, że karmienie piersią należy właśnie do wymiaru rodzicielskiego miłości, nie seksualnej widać szczególnie w pewnych kulturach, gdzie jest ono pełniej akceptowane niż w naszym kręgu kulturowym. W prymitywnych plemionach piersi kobiece nie są często nawet obiektem seksualnych westchnień- tak jednoznacznie bywają zakwalifikowane do wymiaru macierzyństwa.

Wydaje mi się, że tak opaczne rozumienie karmienie piersią, które nakazuje chować się z tą czynnością, jak gdyby była ona wstydliwa wynika z nieuświadomionego nawet przeseksualizowania naszego myślenia, na pewno kultury, w której żyjemy.

Potrzeba zaspokojenia głodu, pragnienia, bliskości u małego dziecka, jakie to zaspokaja karmienie piersią powinna wrócić na swoje miejsce jako naturalny element macierzyństwa, którego nie tylko nie tylko nie musowo ukrywać, ale z którego można się otwarcie cieszyć, wybierać jako zwyczajny sposób postępowania, nie naznaczony seksualnością.

Kiedy dziecko zaczyna dojrzewać płciowo karmienie piersią nie powinno mieć miejsca- ono miało wystarczająco czasu, by dorosnąć do rozstania z matczyną piersią. 6-7 latek, jeśli nadal jest karmiony piersią, to najwyższy czas, by pomóc mu rozstać się z tym etapem życia:

-dobrą dietą;

-wsparciem emocjonalnym;

-dbałością o odporność dziecka.

Nawet jednak tak długie karmienie piersią, jeśli mamy do czynienia z normalną rodziną, nie powinno i zazwyczaj nie ma charakteru seksualnego: dziecko pozostaje dzieckiem, a jego odczucia są pozaseksualne, a matka pozostaje matką, a nie kochanką, choć odczucia tych dwojga mają prawo być przyjemne tak jak pozytywnym doświadczeniem może być więź z dzieckiem, rodzicem.

Jeśli byłoby inaczej rzeczywiście mogłoby mieć miejsce wypaczenie.

Jednak z góry nie należy się dopatrywać czegoś chorobliwego w karmieniu piersią, tak jak nie ma niczego chorobliwego w byciem ssakiem. Z natury jesteśmy ssakami, więc jako dzieci potrzebujemy mleka. Zadziwiające jest, że wpiera się ludziom, że nawet jako dorośli potrzebują mleka, podczas gdy kwestionuje się tę potrzebę u dzieci. Jest tu jakieś odwrócenie myślenia, wprowadzenie fałszu.

Ani dzieci, ani dorośli nie potrzebują mleka krowiego. Potrzebują go cielęta. Wiedziałam o tym od dawna, jednak przyzwyczajenie robiło swoje: ulubione serki, jogurty itp. kusiły. Dopiero jedno z dzieci ze względu na swoją alergię wymogło na mnie odstawienie całego nabiału. Okazało się, że i jego zdrowie uległo poprawie, ale i moje własne: pozbyłam się paru kilogramów, minęła mi alergia, rozwijająca się astma.

Tak jak macierzyństwo nie ma charakteru seksualnego, erotycznego, w tej samej mierze nie ma go karmienie piersią będąc przede wszystkim KARMIENIEM. I tak jak wszyscy jedzą przy stole, tak karmić piersią również można, a moim zdaniem nawet należy publicznie. Dlaczego należy? jesteśmy zwyczajnie odpowiedzialni za innych. Jeśli będziemy ukrywać ten aspekt macierzyństwa jako „wstydliwy”, nie dziwmy się, że coraz mniej kobiet będzie go wybierać.



Paluszki do buzi czas brać

Często niepokoi matki to, że kilkutygodniowe niemowlę zaczyna brać do buzi paluszki, ba, nawet całą pięść i próbować je ssać. Obawiają się, że przerodzi się to w nawyk ssania palców, że dziecko będzie miało zły zgryz od tego itd.

Czy więc z tym walczyć?

Hm, zanim odpowiem na to pytania, może warto się zastanowić, skąd to się bierze, czemu to służy.

Czy nie cieszy wielu rodziców słodki widok rosnącego w macicy maleństwa, które ssie sobie palce? Które wkłada sobie rączkę do buzi? Czy to źle, że dziecko ma najwięcej zakończeń nerwowych właśnie na wargach, a w następnej kolejności na opuszkach palców? No cóż, tak po prostu jest. Na zdjęciach USG widzimy, że dziecko trenuje tą drogę usta-palce bardzo wcześnie- od 4 miesiąca od poczęcia bodajże. Jednak przychodzi ono na świat i trochę jakby o tym zapomniało, choć trenowało to przez wiele miesięcy.

Nie wiem dokładnie z czego to wynika. Czy z powodu odwróconego widzenia- dziecko po urodzeniu widzi wszystko do góry nogami, czy z powodu dominowaniu odruchowych zachowań, w każdym bądź razie nie jest to bardzo czytelne po urodzeniu, a wraca dopiero po kilku tygodniach z większą jakąś siłą.

Z perspektywy neurologii należałoby się z tego wyłącznie cieszyć: podstawowe połączenie nerwowe jest nieuszkodzone. Od tego właśnie rozpoczyna się mnóstwo poznawczych procesów: od poznawania własnego ciała, ust, palców. Bez tego nie ma ani dobrego trzymania, ani nawet umiejętności wkładania sobie czegokolwiek do buzi, np. w celu poznania, ale też potem w celu zjedzenia.

Można zauważyć, że dziecko zaczyna intensywnie wpychać paluszki do buzi pewien czas przed tym, jak rozpoczyna naukę dotykania przedmiotów, przytrzymywania ich, żeby w końcu całkowicie trzymać je w ręce. Palce z perspektywy dziecka są niezmiernie ciekawe: jest to zabawka ruchoma, wieloczęściowa, będąca dostępna w dowolnym czasie, znikająca i pojawiająca się w zasięgu wzroku, miła w dotyku, pod względem emocjonalnym dwufunkcyjna: i emocjonująca, i uspokajająca w zależności od potrzeby.

Nałogowe ssanie palców nie bierze się z potrzeby poznania własnego ciała. Droga do tego kompulsywnego ssania palców wiedzie którędy indziej:

  • braki w  noszeniu dziecka, przekładaniu go, masowaniu, dotykaniu czyli byciu w kontakcie z ciałem dziecka; co w zależności od rodzaju noszenia, dotykania może być bądź uspokajające bądź pobudzające;
  • braki w ssaniu odżywczym i nieodżywczym, które jest zdolny zaspokoić pobyt przy piersi;
  • zostawianie dziecka samotnego w sytuacji zmęczenia (chyba, że jest starsze i potrzebuje odpocząć od nas), usypiania;
  • samotne spanie maleństwa;
  • gwałtowne lub zbyt szybkie, zakończenie przez rodziców ssania czy to przez przedwczesne odstawienie od piersi czy to przez zabranie smoczków dziecku karmionemu sztucznie.

Nie znam dziecka, które śpiąc z rodzicami, będąc noszone w chuście (a więc wystarczająco często), będąc karmione według potrzeby piersią wystarczająco dlań długo, bez jakiejś ogromnej traumy ssałoby własne paluszki w sposób kompulsywny, nałogowy, trwający jakoś szczególnie długo.

Pora więc docenić niemowlęce zabawy paluszkami. Czy potem sami nie potrzebujemy tego wykorzystywać w dalszym rozwoju dziecka.

Polecam: Dagny Ślepowrońskiej  „Teatrzyk paluszkowy”. Coś dla przedszkolaka na poprawienie nastroju!



Obecnie, gdybym miała komuś polecić książkę najbardziej dodającą wiary i siły w różnych macierzyńskich perypetiach- począwszy od noszenia dziecka pod sercem, przez poród, karmienie- wychowanie- zachęciłabym go do przeczytania książki Moniki Staszewskiej „Bez lęku”.

Czytam ją właśnie z wypiekami na twarzy i z wdzięcznością z sercu, że tak wieloma uwagami Monika zechciała się ze mną podzielić. Dawno nie czytałam tak życiowej, sercem pisanej książki.

Właściwie nie wiem, którym cytatem mogłabym się podzielić – tak ich wiele.

Jeśli podoba Ci się mój blog, to jeszcze bardziej do serca przypadnie Ci ta pozycja- pisana z większym bagażem doświadczeń, z wielkim sercem, z większą perspektywą czasową, bo autorka jest już babcią.

Lektura obowiązkowa!



Recepty na płakanie?

Dzieci afrykańskie nie płaczą, bo matki „czytają” swoje dzieci, a nie książki.

Jednak karmione piersią przez mamy, które mają szybki wypływ płaczą więcej– a tak jest w naszym zachodnim społeczeństwie, jeśli nie umiemy sobie radzić z tym szybkim wypływem, odbijaniem, odczytywaniem potrzeb dziecka  itp.

Podsumowując polsku: częste noszenie + karmienie piersią według potrzeby + wspólne spanie = mniej płaczu.

Wspieranie mamy to też mniej płaczu, kultura sprzyjająca macierzyństwu to też bardziej zrelaksowana mama, a więc bardziej zrelaksowane dziecko.

Piękne mi powyżej wyszły równania, jednak z własnego doświadczenia wiem, że mimo noszenia, karmienia, odczytywania sygnałów wysyłanych przez dziecko może się ono żalić i płakać w sposób nieutulony. Najmłodszy okaz naszej rodziny jest tego przykładem (na szczęście po 2 miesiącu życia z tego wyrósł). A więc tolerancja dla płaczu dziecka musi być wpisana w nasze życie. Dziecko ma prawo być dzieckiem, a więc również płakać, gdy je coś boli, gdy czuje się niezrozumiane, smutne.



Pierwsze trzy miesiące życia dziecka są szczególnie ukryte. Często za porannymi mdłościami, wymiotami, sennością, czasem nawet za nieświadomością matki i ojca. Dziecko mówi do swojej matki przez te sygnały jej ciała: potrzebuję twojego odpoczynku, zatrzymania się, zwrócenia uwagi na to, co jesz, co robisz po to, żeby w tej sferze zaprowadzić pewien porządek, zadbać o zdrowie. Potrzebuję zacisznej kołyski w Twoim łonie, twojej ciszy, czułości.

Czasami te wymioty, osłabienia są tak dojmujące, że matka zza nich niemal nie widzi dziecka, tak jakby była tylko ona i jej wymioty, jej gorszy nastrój. I to błąd. Bo to jest pierwsza lekcja jej oderwania się od swojego „ja”, od swojego tylko „chcę”.  Lekcja niezbędna, choć wymagająca, czasem bardzo trudna. Po urodzeniu dziecka nie da się dalej żyć tylko swoim „chcę”, bo „potrzebuję” maleństwa jest o wiele głośniejsze, bardziej żywiołowe, częstsze niż to planujemy. Taka pierwsza zaprawa do późniejszych zmagań ze swoim egoizmem, egocentryzmem.

Gdy w tym pierwszym trymestrze często się źle czujemy, wymiotujemy, jesteśmy rozdrażnione, to nasze dziecko też potrzebuje pocieszenia. Nie zostawiajmy go wtedy samego! W tym czasie, kiedy wszystkie narządy jego ciała intensywnie się tworzą, potrzebuje tym większego wsparcia. Gdy nam bardzo niedobrze, przytulmy nasze dziecko, pogłaszczmy je. Po tym się poznaje kochające serce: że umiemy się cieszyć nawet z naszego „niedobrze”, jeśli oznacza to dla ukochanej osoby „dobrze”. Te poranne (i nie tylko) wymioty oznaczają zazwyczaj dostatecznie wysoki poziom progesteronu, hormonów ciążowych- więc właściwie, jeśli dobrze życzymy naszemu dziecku, możemy być za nie wdzięczne. I zadowolone z własnego „niedobrze”, bo dzięki temu nasze dziecko jest z nami, organizm si go nie pozbywa.

Cuda się zdarzają. Wystarczy popatrzeć na dziecko. Cud miłości. Nie dziwię się, że szatan tak nienawidzi kobiet w stanie błogosławionym. Raz, że przypominają mu Wyjątkową Matkę, która urodziła Zbawiciela. Druga sprawa, że nienawidzi on każdego z cudów miłości i nadziei. On się zwyczajnie boi dziecka, bo jego Anioł Stróż w dzień i w nocy wielbi nieustannie Boga.

Niektóre matki i ojcowie starają się jednak o poczęcie bezskutecznie. Zastanawiam się nad sensem tego bolesnego czekania, tej tęsknoty. I myślę, że Pan Bóg stworzył nasze ciało, ale też naszą duszę stęsknioną za dzieckiem, za dziećmi, żebyśmy byli w pełni rodzicami. I tym, których nie obdaruje fizycznym darem macierzyństwa, ojcostwa jest gotów dać duchowy dar rodzicielstwa. Ta tęsknota za dzieckiem nie jest więc czymś przypadkowym, nieprzydatnym, gdy dziecko się nie rodzi wbrew staraniom. Tylko trzeba się na dar duchowego rodzicielstwa otworzyć, że Pan Bóg chce dać nam więcej niż Go prosimy.

Moje dzieci co prawda już większe, ale ta refleksja z myślą o Paulince, o której się dowiedziałam, że nosi pod sercem skarb. Również z myślą o cierpieniu pewnej mamy czekającej na dziecko bezskutecznie.

I jeszcze nie odmówię sobie podzieleniem się moją lekturą, która jest paląca i żywa:

„Bóg jest hojny i nikomu łaski swojej nie odmawia – więcej daje, aniżeli my Go o to prosimy. Wierność w wypełnianiu natchnień Ducha Świętego – to najkrótsza droga.”

Polecam gorąco: „Dzienniczek” s. Faustyna Kowalska.



Są takie miejsca…

Są takie miejsca, których gościnność i ciepło odczuwa się nawet przez zimny kabel internetowy:

twórcze mamy

pani łyżeczka