|
|
Archiwum kategorii ‘Stan błogosławiony’
13 grudzień
Która z Was lubi dotykać materiałów, ubrań, chust, różnych faktur?
Ja bardzo!
Zwłaszcza chust.
Noszenie dzieci jest czymś wspaniałym!
Małe dziecko ma zakorzenioną głęboką potrzebę bycia noszonym, tulonym.
Ono rodzi się przyzwyczajone do:
- noszenia go;
- turlania się z nim;
- otulania go z wszech stron;
- podnoszenia go;
- bujania go;
- ruszania się z nim, przy nim itd.
Przez 9 pierwszych miesięcy życia było wszak nieodkładane i nieodkładalne.
Czas i stan błogosławiony.
Dziecko nie jest przyzwyczajone do bezruchu.
Dlatego łóżeczka niemowlęce są tak niepraktyczną rzeczą.
Najlepiej się sprawdzają jako pojemnik na ubranka, pieluszki czy inne przedmioty.
Bo dziecko najlepiej się czuje i najspokojniej śpi, gdy jest wtulone w mamę, tatę, siostrę, babcię. Na pewno nie w szczebelki drewniane.
Nawet to, że się wydycha na nie nieświeże powietrze bogatsze w dwutlenek węgla służy mu- pomaga pamiętać o oddychaniu.
Adwent to to taki czas, kiedy towarzyszymy Maryi w Jej czekaniu.
I w Jej noszeniu Dzieciątka Jezus.
Najcudowniejsze jest to, że Ona pozwala i zaprasza, by Jej noszenie stało się naszym.
3 grudzień
„To, że jesteś w ciąży wcale nie znaczy, że jesteś chora, wręcz przeciwnie, to oznacza, że jesteś zdrowa”.
Tyle głosi rysuneczek 8-latka z pięknie szczerzącą się paszczą 🙂
Jak to możliwe, że Jest i na Niego czekamy?
To trochę jak ze stanem błogosławionym. Jest dziecko, ale trzeba się na nie oczekać. Nie skracać tego czasu czekania, bo on jest ważny.
Błogosławione czekanie.
18 listopad
Fotografia Katarzyna Gumowska
Pewien dr farmacji zaczął swój wykład tak: „Każdy lek to trucizna. Dlatego organizm stara się go wydalić: odtruć w wątrobie, wydalić przez mocz, skórę, oddech.”
Ale sobie pojechał.
Gdybyśmy wychodzili z tego założenia, to nikt by się nie leczył lub mało kto.
Prawda jest jednak taka, że wierzymy w dobroczynne skutki leku, a przymykamy oko na skutki uboczne.
Reklama na nas działa.
I to jak!
Gdyby nie działała, producenci nie wydawaliby milionów na reklamy telewizyjne, radiowe, papierowe, internetowe itd.
Kobiety i mężczyźni łykają więc niemal jak landrynki najróżniejsze leki, w tym np. paracetamol.
A leki przeciwbólowe w gruncie rzeczy niczego nie leczą. Niwelują jedynie skutki, zostawiając w spokoju przyczynę. Te przeciwbólowe środki w większości więc znieczulają układ nerwowy, żeby „nie czuł”.
Zaciekawiło mnie to, że działaniem paracetamolu zainteresowali się także psychologowie- tym jak bardzo nas znieczula. Badano więc poziom empatii. I odkryli, że umiejętność naszego współczucia drugiemu człowiekowi „lek” ten także znieczula.
Zobaczywszy jak często ten lek jest podawany na porodówce, położnictwie, zastanowił mnie ten fakt.
Czy nie jest to przypadkiem czas, kiedy maleńki człowieczek zwany dzieckiem potrzebuje tego współodczuwania bardziej niż kiedykolwiek indziej?
Jak cenna więc dla dziecka jest próba walczenia ze sobą, żeby dać radę obyć się bez lub choćby zmniejszyć ilość łykanych pigułek ze względu na dziecko.
Jak cenne niefarmakologiczne metody łagodzenia bólu, np. choćby zimny okład na zwijającą się macicę, wsparcie, by dobrze przystawiać do piersi, by dziecko nie przygryzało brodawki itp.
A jeśli macie znajome przy nadziei lub same jesteście przed rozwiązaniem, to warto się zainteresować działaniem paracetamolu w ciąży:
„Paracetamol w ciąży wcale nie taki bezpieczny”,
gdyż okazuje się, że działa on toksycznie na układ nerwowy dziecka. I zbadano jego silne powiązania z zespołem ADHD i o wiele poważniejszymi zaburzeniami ze spektrum autyzmu.
Myślę, że warto więc przestrzegać matki przed pochopnym łykaniem tych środków.
Zwłaszcza, że oba badania w gruncie rzeczy są zbieżne.
Jedne- te psychologiczne pokazują, że dorośli >zaledwie< stają się mniej wrażliwi emocjonalnie po paracetamolu, drugie- stricte medyczne, że dzieci tę wrażliwość społeczną mogą mieć niemal całkiem zniszczoną lub pobudzoną aż do rozmiarów monstrualnych (ADHD).
Leki?
Tak, ale z głową.
A w pierwszym rzędzie lekiem powinno być to, co jemy.
Bo jemy codziennie i to zwykle z apetytem co najmniej 3-5 razy, a leczenia potrzebujemy czasami, a zażywamy leki góra 3 razy dziennie (przeciętnie) i tylko w niektórych okresach życia.
Co więc nas bardziej podtrzymuje przy życiu?
Jedzenie czy leki?
A ile razy dziennie oddychamy?
Czy może nie mieć znaczenia jakim powietrzem oddychamy?
7 październik
Położnictwo jest fascynującą wiedzą i im bardziej ją zgłębiam, tym bardziej mnie zaskakuje.
Teraz jak mantrę powtarza się słowo „ciąża”, a ja odkrywam mądrość starych nazw „stan błogosławiony” i „stan odmienny”.
Oczywiście, że trudny, wymagający jest ten czas i niemal każda mama mogłaby wygłosić litanię swoich obciążeń, bóli itp. Tylko czy koncentrując się tylko na tym, co MI dolega, w czym MI jest ciężko, co JA jedynie odczuwam, nie ignorujemy zbyt często samego dziecka?
A to wszystko, co się z nami dzieje w tym fascynującym okresie wiąże się właśnie z dzieckiem. Jest dla niego na „teraz” i „na przyszłość”.
Zauważając jak wiele się zmienia w ciele matki na potrzeby dziecka, możemy dać sobie więcej przestrzeni na odpoczynek, zdrowe wybory, spokój.
Co więc konkretnie się zmienia, gdy po cichutku rośnie sobie dziecko pod sercem matki? I mowa tu o zmianach fizjologicznych czyli zupełnie normalnych, potrzebnych i sensownych:
- wzrasta objętość krwi w ciele matki AŻ o 40-45%; już sama ta informacja jest szokująca, bo to blisko połowa; czy można się więc dziwić, że chce się spać, występują zasłabnięcia, zadyszki, potrzeba większego odpoczynku; z tym się wiąże zmiana średniego stężenia hemoglobiny (w ciąży norma Hg jest już od 11g/dl)
- rośnie SERCE!– między początkowym a późnym okresem ciąży zwiększa się ono o 12%; myślę, że ma to również wymiar duchowy- cała matka dojrzewa, przekształcają się nie tylko jej organy i narządy wewnętrzne, ale jest to czas łaski, z której można skorzystać, żeby rozwinąć się jako kobieta; serce nie tylko rośnie, pompuje więcej krwi, ale też przyśpiesza, bo ma dla dwóch osób teraz bić;
- długość zwiększają także nerki, o 30% zwiększa się objętość ich naczyń krwionośnych; cały układ moczowy przejawia szereg zmian;
- zmienia się układ immunologiczny, żeby młodego człowieka, który jest w środku uznać za „swojego”, nie odrzucić;
- zmienia się układ trawienny, hormonalny, oddechowy- dużo by można o tym pisać;
- zmienia się nawet oko!- tak, bo odtąd, kiedy jest się matką trzeba patrzeć również na drugiego mniejszego człowieka i jego potrzeby; zwiększa się grubość rogówki, akomodacja może być zaburzona, zmniejsza się ciśnienie wewnątrzgałkowe oka.
Mogłabym tak długo jeszcze wymieniać i rozpisywać się. Ale chciałam zatrzymać się nad sensem tego: jak bardzo trafiona była ta stara nazwa „stan odmienny”. Jak bardzo niemądrze postępujemy, jeśli chcemy zachowywać się tak samo jak wcześniej, mimo stanu odmiennego, nie zważając na dziecko, na wyjątkowo dany czas i jego sens. Lub narzekamy czyli obciążamy dodatkowo swoją psychikę negatywizmem.
Stan odmienny to przecież szansa na odmianę: swojego życia na lepsze, losu dziecka na życie z błogosławieństwem i radością matki. A może ktoś z Was zechce opisać, jak przeżywała konkretnie te zmiany? Co się udało, a co nie przeżyć pozytywnie?
Każde z moich dzieci przed narodzeniem „zamawiało” odmienne menu:
- pierwsze nie tolerowało mleka;
- drugie wołało: śledzia i ogórka kiszonego mi tu zaraz dawać!;
- trzecie nauczyło nawet swą mamą jeść smalec, o dziwo!;
- czwarte marzyło skrycie o lodach;
- piąte żądało ryb i sałatek.
Aż dziwne, że po narodzeniu wszystkie te urocze osóbki zgodnie oczekiwały li i jedynie mlecznego baru w ulubionej scenerii czułych objęć 🙂
26 wrzesień
Do niedawna uważano, że za mózgowe porażenie dziecięce odpowiada wyłącznie lub niemal wyłącznie niedotlenienie w okresie śródporodowym. Nowe badania, z którymi się zetknęłam, wskazują zgoła inaczej: jedynie 20% to udział porodu. 80% to wpływ tego, co się działo przez 9 miesięcy poprzedzających poród.
I można się dziwić, że dopiero teraz ktoś na to wpadł. Bo czyż nie tak jest właśnie ze wszystkim w życiu?
Powiedziałam o tym ostatnio pewnej mamie, której dziecko ma problemy i zdrowotne, i behawioralne. Do tej pory wiązała to głównie z okresem okołoporodowym, niedotlenieniem. Ale teraz zaczęła się zastanawiać: czy zażywanie przez nią przez 9 miesięcy leków nieobojętnych dla zdrowia nawet dorosłej osoby nie wywarło wpływu i na jej dziecko? Czy nakazanie jej leżenie nie uczyniło chorym i jej dziecka? Bo ona czuła się po wykonaniu takiego zalecenia niezdolna do zwykłych czynności, nie mówiąc już o tym, że do porodu siłami natury.
Zastanawiam się czasem, czy nie za mało słuchamy Stwórcy, a za wiele tych, którzy uważają, że umieją świetnie Go zastąpić.
Bardzo się cieszę, że wzrasta prestiż zawodu położnej. I że od paru lat można również u położnej prowadzić fizjologiczną ciążę. W ustawie o zawodzie położnej (od dawna) widnieje też jej uprawnienie do przyjmowania domowych porodów. Lekarze są bowiem głównie wyszkoleni do poszukiwań patologii- a wiadomo, że kto szuka, ten znajdzie. Zbyt często więc przez swoje jatrogenne postępowanie ciążę fizjologiczną czynią patologiczną. Podobnie jest z porodem. To nie prawda, że aż 43% polskich kobiet i ich dzieci jest niezdolnych do porodu siłami natury (takie są obecnie statystyki cc). Wiele z tego to niepotrzebne cesarki na życzenie. Zbyt wiele z tego to niepotrzebne jatrogenne działanie szpitala czyniące z porodu jednostkę chorobową, a z rodzącej chorą potrzebującą medykalizacji, leżenia, sprzętów medycznych itd.
Przychodzenie na świat dziecka jest zbyt pięknym i cennym wydarzeniem i od strony fizycznej, i duchowej, by warto było go składać na ołtarzu medycyny. Okres stanu odmiennego, porodu to są wydarzenia rodzinne, święto w rodzinie – pozwólmy sobie przeżyć je jak najpiękniej. Nawet jeśli choroba zmusi nas, by korzystać z medycznej pomocy.
Drogie kobietki rodzące przez cc, nie gniewajcie się na mnie za powyższe słowa- nie oglądajcie się za siebie. poród to kilka, góra kilkadziesiąt godzin, a karmienie piersią, wychowanie młodego człowieka to natomiast przedsięwzięcie na miesiące, lata. Tym bardziej je doceńcie, że macie szansę tak wspierać Wasze dziecko, cieszyć się nim.
26 czerwiec
Z pewnością mężne
Jak widać „Matki mężne czy szalone?” Marty Dzbeńskiej-Karpińskiej wam reklamuję.
Kobiety, którym wmawiano:
- że nie powinny być matkami;
- że powinny pozwolić zabić swoje dziecko, żeby ratować swoje wiszące na włosku życie i zdrowie;
- że powinny ograniczyć ilość swoich dzieci do jednego, do zera;
- że powinny zapomnieć o macierzyństwie,
mimo to zostają matkami. Dają żyć swoim dzieciom, stawiają czoło chorobom.
Rodzą i wychowują, pomimo że „miało być tak strasznie”, że chorobami straszono jak czającym się potworem.
Wytrwały.
Przechorowały swoje.
Zaufanie zwyciężyło.
I miłość zwyciężyła.
Ocaliła zdrowie i życie dzieci.
Przeczytajcie koniecznie. I podajcie dalej.
To książka pełna nadziei wbrew beznadziei.
Oprócz tego piękne albumowe zdjęcia, piękna grafika, które pozwalają spotkać bohaterów po latach.
7 czerwiec
Z Anną Powideł, autorką książki „Cesarzowa rodzi w domu”
Spotkanie z kobietą o niezwykłym uśmiechu- Anią Powideł z okazji Międzynarodowego Dnia Porodów Domowych 6 czerwca.
Dzień pełen niespodzianek.
Wzruszeń.
Spotkań przez duże S.
Zadziwienia, że:
- życie zwycięża;
- są rodzice, którzy na swoje ręce w zaciszu domowym przyjęli 12 dzieci;
- że trudne szpitalne doświadczenia nie muszą determinować naszego życia, jeśli oddamy je Bogu prawdziwemu;
- że w sytuacjach, gdy lekarze załamują ręce i mówią, że nic się nie da zrobić i skazują na medykalizację, można tak wiele pomóc (kobieta pod koniec ciąży z wielowodziem, problemem z nerkami wyleczyła się przy pomocy ziołowej kuracji: ekstrakt z korzenia pietruszki, ziela rdestu, skrzypu, nawłoci, liścia brzozy, kłącza perzu, korzenia lubczyku).
Wasza doula- Fizula
23 maj
Konferencja z okazji Międzynarodowego Dnia Porodów Domowych
6 czerwca Wilanów
Wspaniała okazja, by się spotkać, nieprawdaż?
Z kim się spotkam?
23 maj
Zastanawiam się, jakie powinno być wsparcie dla matek wielodzietnych przed porodem.
I uczę się od nich wielu dobrych rzeczy:
- że mimo wielu dzieci można odpoczywać, ucinać sobie drzemkę w ciągu dnia;
- prosić o pomoc, gdy ta jest potrzebna;
- doceniać swoje dzieci, swoją rodzinę i przyjmować ich pomoc jako znak życzliwej miłości;
- że karmiąc siebie i człowieka, co w brzuchu gra w nogę, można wybierać wartościowe żywienie, które wzmacnia i odżywia i mamę, i dziecko.
I ja dorzucę parę okruchów w celu wzmocnienia mam i ich najmłodszych dzieci przed porodem (zwłaszcza kolejnym):
- dbanie o jedność w małżeństwie, w rodzinie; małżonkowie do porodu idą jak trzej muszkieterowie; „Jeden za wszystkich wszyscy za jednego”; no i ta trójka nie jest przypadkowa- powinni iść ręka w rękę z Tym, którego prosili wspólnie, by im dopomógł wypełnić ślubowanie miłości, wierności i uczciwości; jest to najgorszy moment, by któreś z małżonków tworzyło koalicje przeciwko drugiemu, choćby nawet z położną, doświadczoną ciocią, lekarzem itd.; jak to jest ważne, żeby małżonkowie grali w jednym zespole, żeby poród przebiegł dobrze, by mieć serce pełne cierpliwości i pokoju dla rodzącego się dziecka, a później dla już narodzonego;
- dobre nawodnienie, odżywianie, zwłaszcza bogate w witaminy, mikroelementy, wspierające odporność; np. liście malin, daktyle, imbir; probiotyki; ale też wiele warzyw, owoców, nasion itd; pamiętam pewną mamę, która nie miała siły rodzić „tylko” i „aż” dlatego, że w upał biegała za sprawunkami, a nie znanazła czasu, by zadbać o siebie i dziecko i na czas napoić; ale czy chodzi tylko o to, żeby wystarczająco się napić i najeść i nie pamiętać o całym świecie? oczywiście, że nie; nasza dusza jest głodna i spragniona Boga- a On jest spragniony naszego serca „Strumienie wody żywej popłyną z Jego wnętrza”; i dba o nas całych;
- zaufanie temu, że Boży plan dla naszego życia jest dobry; i On nie wymyślił porodu jako szczególnego rodzaju tortury dla kobiet, ale jako ratunek dla świata, jako małżeńskie lub rodzinne świętowanie, w czasie którego może mieć miejsce np. modlitwa, małżeńskie zbliżenie czy inne oznaki małżeńskiej czułości, taniec, muzyka, śpiew, wzajemna troska, wspólne wzruszenie, że niedługo się przywita nadchodzące drogami rodnymi dziecko; trudno o taki poród w murach szpitala, ale ponieważ matki są mistrzami świata w rodzeniu, już uczestniczyłam i słyszałam nie raz o tak pięknie przebiegających porodach choćby i w placówkach szpitalnych; poród jest jak poddanie się rwącej fali rzeki, trzeba więc łagodnie pozwolić się porwać, by dopłynąć do przystanku pt.: „spotkanie z dzieckiem”; to nie położna czuje, kiedy masz skurcze parte i kiedy powinnaś przeć; dlatego dobrze jest czuć się swobodnie i naturalnie w czasie porodu, gdy położna nie zachowuje się jak dyrektor przedsiębiorstwa zwanego „poród”, a uważna, cierpliwa podpora; jeśli dziecko jest w dobrym stanie, dotlenione, to nie ma sensu nerwowe przyśpieszanie porodu, ma natomiast sens spowalnianie parcia przez „zdmuchiwanie świeczek” (krótkie i szybkie wydechy), jeśli zależy nam na ochronie krocza matki oraz główki dziecka przed gwałtowną zmianą ciśnień;
- pokój serca jest cenny; serce matki jest narażone na niepokoje, troski; trwa batalia o jej serce; przychodzi tu z pomocą Bóg, który jest miłością i pokornie prosi: „Wylewaj przede mną swoje serce!” „Przerzuć wszystkie swoje ciężary na Mnie, gdyż Mi zależy na Tobie”. Odbiciem tego pokoju będą też rozluźnione mięśnie, pozwolenie sobie na radosną pracę, ale też odprężający wypoczynek. Warto też zadbać o właściwą kurczliwość mięśnia macicy (a tak naprawdę całego ciała): moczyć się w solach magnezu (niektórzy nacierają się oliwką magnezową), popijać napary łagodnych ziół np. z liści malin. Może pomóc też matce otworzyć się na pokój dobry dotyk, kojący, rozluźniający, masaż męża, czasem douli. Przede wszystkim masaż karku, stóp, pleców. Całego ciała.
- wiele błogosławieństw; jak wiele dobra czynią ręce matki i ojca błogosławiące siebie nawzajem, błogosławiące ich dziecko na różne życiowe drogi 🙂 również na drogę porodu 🙂
Doula- Fizula
13 styczeń
Plażowy piesek przywodzi mi na myśl, że w porodzie nie ma przypadkowych wydarzeń, ale każdy element układanki pasuje do pozostałych.
Pomyślałam, że podzielę się dziś z Wami wiedzą o pozycjach porodowych.
To nie jest fanaberia- rodzenie w pozycjach wertykalnych czyli pionowych. To jest powrót do dobrych praktyk położniczych zgodnych z potrzebami rodzącego się dziecka i matki. Do pięknej sztuki położnictwa.
Dopiero bodajże w XIX wieku, gdy za położnictwo wzieli się lekarze, zaczęli kłaść kobiety:
- żeby lepiej widzieć;
- żeby mniej się ubrudzić krwią;
- żeby kontrolować, zarządzać.
Z tymże nie wiedzieli, że poród nie jest „do zarządzania”, a kontrolowany daje wiele zaburzeń jatrogennych czyli wynikających z niepotrzebnych interwencji medycznych.
Kiedy matka rodząca leży, uciskane są jej naczynia krwionośne dotleniające dziecko w macicy. Czy można więc się dziwić, że matka, która godzinami leży pod KTG będzie miała niedotlenione dziecko albo nagłe wskazanie do cesarki, bo tętno dziecka zacznie szaleć.
Gdy matka leży, jej drogi rodne nie otwierają się też wystarczająco. Gdy zajmie którąś z pozycji wertykalnych, kość ogonowa może odchylić się nawet o 30%. Gdy matka leży na niej- jest to zwyczajnie nemożliwe.
Każda z pozycji wertykalnych ma swoje zalety i wady. Najlepiej więc, gdy matka swobodnie się porusza i zajmuje wygodną dla siebie pozycję, a ci, którzy asystują dostosowują się do tego. To matka powinna czuć, co robi dziecko w jej wnętrzu, jak się obraca, jak zachowują się jej narządy wewnętrzne, czuje wszystkie napięcia mięśni, ich przegrupowania.
Dlaczego więc to położna lub lekarz mieliby wiedzieć lepiej, która pozycja bardziej się nadaje dla rodzącej?
Przyjrzyjmy się pokrótce pozycjom porodowym:
- na stojąco– sprzyja to szybkiemu wytaczaniu się główki, przyśpiesza poród- stąd może być korzystne przy pierwszym dziecku, ale nie musi przy dziecku bardzo dynamicznie się rodzącym; krocze rozciąga się równomiernie wokół główki, co zapobiega poważniejszym pęknięciom; minusem jest mniej asekuracji dla dziecka w sytuacji samodzielnego porodu; dziecko z całą pewnością potrzebuje tu w porę wyciągniętych rąk- najlepiej i matki, i położnej, żeby mieć pewność, że nie spadnie, żeby nie pociągnąć za pępowinę; położna ma łatwy dostęp do matki, choć musi czuwać nad nią, żeby dziecko nie wypadło samo; kręcenie biodrami pomaga dziecku w tej pozycji;
- na kucąco– nie każda matka ma wystarczająco silne nogi, by wybrać tę pozycję; stąd często w jej trakcie może matka potrzebować się podeprzeć np. o jedno kolano, o bliską osobę; tu krocze również równomiernie się rozciąga wokół główki dziecka; zaletą tej pozycji oprócz powyższego jest to, że matka może przyjąć swoje dziecko na ręce, dotknąć je w trakcie rodzenia; może przetaczać się z biodra na biodro, żeby pomóc wstawić się główce odpowiednio; w pozycji kucącej można matce zaproponować wsparcie ojca, podtrzymanie jej pod pachami; położna ma trudne zadanie nachylania się 🙂
- na siedząco, np. na brzegu łóżka, ale też np. na stołku porodowym- jest to oszczędzające dla nóg matki; tę pozycję może wybrać np. bardzo zmęczona matka; można jej zaproponować powoduje ona natomiast większe przekrwienie wokół odbytu, stąd nie musi być dobra, gdy matka ma hemoroidy; matka również ma wolne dla dziecka ręce- może je przywitać; położna ma dobry dostęp do matki i dziecka, żeby móc im pomóc;
- w klęku podpartym– tzw. pozycja kolankowo-łokciowa, która zakłada podparcie na kolanach, łokciach; matka nie jest za bardzo w stanie sama sięgnąć do dziecka, ale za to jest to łatwe dla położnej; krocze jest najmniej napięte- ta pozycja najbardziej zapobiega najgroźniejszym pęknięciom sięgającym odbytu; to dobra pozycja dla bardzo szybko rodzącego się dziecka; główka wytacza się spokojniej, co zmniejsza ryzyko zbyt gwałtownej zmiany ciśnień dla główki dziecka; jeśli matka położy się na przedramionach, może nieco spowolnić rodzenie, odpocząć, zaczekać na położną;
- w klęku– matka może klęczeć, ale też podpierać się np. o łóżko, męża; różnica z poprzednią pozycją jest taka, że matka z większą łatwością sięga do dziecka; zmieniając kąt pochylenia ciała, może naprzemian odpoczywać i wygodnie przeć współpracując z dzieckiem; tak jak w poprzedniej pozycji krocze jest najbardziej chronione; jednak położna ma trudniejszy dostęp.
Nie piszę o tych pozycjach jako o statycznych, jedynie słusznych. Wręcz przeciwnie. Żebyście sobie wyobraziły siebie w dynamicznym ruchu, współpracującą z dzieckiem w procesie rodzenia.
Warto już w okresie ciąży zachowywać tę mobilność, być w ruchu, by w trakcie porodu współgrać z aktywnie ruszającym, kręcącym się w kanale rodnym dzieckiem. Dziecko zwyczajnie potrzebuje wówczas matczynego ruchu, aktywności, jej czucia, co się z nim dzieje.
Jednak jak matka ma aktywnie się poruszać, zmieniać pozycje, jeśli np. pozwala, by w ciąży zrobić z niej ciężko chorą leżącą osobę. W większości przypadków leżenie nie zmniejsza ilości przedwczesnych porodów. Jest to raczej środek ostateczny, gdyż czyni on poniekąd z kobiety częściowo inwalidę.
To co? Idziemy na śnieg, na spacerek?
Jesteś stworzona do ruchu 🙂
Pozdrawiam ciepło,
Twoja doula Fizula
|