Archiwum miesiąca sierpień 2010


Dotyk, który pozwala się rozwijać

Często się spotykam z obawami mam, że nosząc swoje dzieci, karmiąc je często piersią, rozpuści się je, przyzwyczai do noszenia, do karmienia.

Niepokojami takimi dzielą się też z młodszym pokoleniem także dziadkowie sami nierzadko wychowujący według zegarka, stylem zimnego chowu.

Dlaczego obawy takie nie tylko są bezpodstawne, ale wręcz są uprzedzeniem wobec dotyku rodzicielskiego, karmienia piersią?

Od dawna już zaobserwowano reakcję niemowląt na brak kontaktu, dotyku rodzicielskiego przypominający depresję. Ukuto nawet już w czasie II wojny światowej termin „depresja anaklityczna” jako reakcję dziecka na rozdzielenie z matką.

W latach 50-tych wsławił się swoimi badaniami Harlow eksperymentując z małpiatkami. Jedno z jego najsłynniejszych badań polegało na odizolowaniu małpich niemowląt i skonstruowaniu 2 sztucznych matek. Jedna z matek zrobiona była z drutu i miała możliwość dostarczania mleka. Druga natomiast była skonstruowana na ramie pluszu, a więc dawały komfort dotykowy, ale nie oferowała mleka.

Małe małpki wybierały na swoje matki kukły bardziej przytulne, pozbawione za to mleka. Wolały je i wybierały, były z nimi wyraźnie związane. Naukowcy na tej podstawie orzekli, że to dotyk, przytulenie rodzi więź emocjonalną. Pożywienie jest natomiast mniej istotne dla tejże więzi.

Małe małpki pozbawione swoich matek wykształcały szereg nienormalnych zachowań, np. ssanie kciuka, bujanie się.

Opierając się na tej całej grupie badań, czy może dziwić, że i ludzkie niemowlęta, od których oczekuje się, że „grzecznie” będą leżeć w swoich łóżeczkach przez wiele godzin, że nie będą zbyt absorbujące, jeśli chodzi o karmienie piersią również będą stosowały takie emocjonalne „wyciszacze” jak np. ssanie palca.

Takie „prezenty” dla małych dzieci jak:

  • noszenie;
  • karmienie piersią;
  • masaż,

to zwyczajne stymulatory rozwoju, dające dziecku siłę i napęd do rozwoju.

Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że dla małego dziecka duża dawka dotyku, kontaktu fizycznego to:

  • lepsze przybieranie na wadze;
  • większa aktywność dziecka;
  • zmniejszenie w organizmie dziecka poziomu hormonów stresu;
  • lepsze wyniki w ocenach psychologicznych;
  • lepszy stan zdrowia, krótsze hospitalizacje.

Jak wszystko w życiu, dotyk nie może być mechaniczny, bo w gruncie rzeczy nie jesteśmy zwierzętami. Jeśli będziemy nosić, masować mechanicznie, dziecko prędzej czy później to odkryje. Dotyk potrzebuje więc miłości i serca, żeby był przynoszący owoce i miły dla drugiego człowieka.

Z powodu dotyku ciało-do-ciała również karmienie piersią ma tak terapeutyczne działanie: dziecko syci się wówczas nie tylko mlekiem matki, ale również jej bliskością i przytuleniem. Często matki karmiące butelką zastrzegają się, że mimo tego sztucznego karmienia dostarczają dziecku równie dużo przytulenia. Jednak o ile zdarzało mi się nie raz widzieć dziecko karmione butelką: leżące samo w wózeczku, siedzące samo, chodzące, to nigdy nie widziałam jeszcze dziecka karmionego piersią, które nie byłoby przytulone do swojej mamy. I ta różnica ma kapitalne znaczenie .

Obecnie psycholodzy zachęcają, by nawet z nastolatkiem nie tracić kontaktu fizycznego, że potrzebuje on i przytulenia, i poklepania. Jeśli jednak tego kontaktu bliskości i wcześniej nie było, to raczej nie pojawi się on dopiero w wieku nastu lat. Nastolatek potrzebuje już z całą pewnością wyraźnie się oddzielać od rodziców, jednak bliska więź z nim, nić porozumienia mająca i jakiś delikatny wymiar fizyczny pozwala, by robił to w bezpieczny dla siebie sposób.



„ludzie wszyscy podobni do siebie”

Przyrząd zwany ultrasonografem (w skrócie USG zwany) zrobił ogromną karierę. Lekarze czasem z nonszalancką pewnością informują na jego podstawie nie tylko o stanie zdrowia, ale i o płci dziecka.

Małżeństwo oczekuje narodzin dzieciątka. Starsze dziecko to synek. O tym młodszym dziecku w drodze dowiadują się na badaniu USG, że jest dziewczynką. Różowe sukieneczki i słodkie śpioszki są zakupione. Piękne imię dziewczęce też wybrane. Dziecko jeszcze ciche pod sercem, a rodzice do niego zwracają się po imieniu: „Michalink0!” Pięknie, osobowo rozwija się ta relacja.

Tyle że zgrzyt następuje w momencie porodu. Bo rodzi się chłopczyk. Będzie więc Michał, a nie Michalinka. Jednak przyzwyczajenie 5 miesięcy do mówienia „Michalinka” zostaje. Rodzice mówią dalej „Michalinka” do półtorarocznego dziecka, czasem Michał. Osoba z zewnątrz już głupieje, bo w końcu nie wie, czy ma do czynienia z dziewczynką czy chłopcem. Jak się zwracać do tego dziecka, skoro sami rodzice raz używają formy żeńskiej, a raz męskiej.

Czy lekarz uczynił przysługę tym rodzicom? Tak, niedźwiedzią. Ten kij ma dwa końce. I to nie jest odosobniony przypadek. Znamy też Piotrusia, co w różowych śpioszkach spał, bo też „miał być dziewczynką”. Na sali porodowej, na położnictwie rodzice często nie mogą się otrząsnąć ze zdumienia nad pomyłką lekarza. A czy należałoby się dziwić tym pomyłkom? Lekarz też człowiek, może się mylić.

Tego typu sytuacje utrudniają dziecku identyfikację z własną płcią, co jest potem bardzo ważne dla normalnego rozwoju jako dziewczyna lub jako chłopak. Co prawda współczesna kultura często stara się zatrzeć różnice między płciami, ich wagę, ale na szczęście zwykli rodzice spostrzegają je nadal. A spostrzegając doceniają najczęściej.

W swej książce „Prawidła życia” Janusz Korczak cały rozdział poświęca różnicom i podobieństwom między chłopcami i dziewczętami. I generalnie doceniając człowieczeństwo obojga kończy w następujący sposób:

„Zauważyłem, że tylko głupcy chcą, żeby ludzie wszyscy podobni byli do siebie. Kto rozumny, tego cieszy, że są na świecie: dzień i noc, lato i zima, młody i stary, że jest i motyl, i ptak, że są różne kolory kwiatów i oczów ludzkich, że są dziewczęta i chłopcy. Kto nie lubi myśleć, tego niecierpliwi rozmaitość, która zmusza do myślenia.”

Są rodziny, w których jest tylko synek lub tylko córeczka. Są takie, gdzie i syn, i córka przychodzą na świat. Są też rodziny powołane, by być przytulnym miejscem dla gromadki chłopców. Są też tacy małżonkowie, którzy są powołani, by być rodzicami dla swych córeczek.

Dlaczego?

Tajemnica. Niewiadoma, ale też Boży dar. Niespodzianka wykrojona przez Stwórcę na miarę tych konkretnych rodziców.

Czasem ciocie, wujkowie, znajomi zapytają starszego rodzeństwa: „A chciałbyś mieć braciszka czy siostrzyczkę?” „Chciałbym mieć tego, kto tam mieszka już u mamusi w brzuszku”- odpowie już uświadomione starsze dziecko. Ale maluch jest bezbronny wobec takiego pytania. Robi się krzywdę dziecku tak pytając, bo wykształca w nim oczekiwanie tego, co mówi jego chcenie. Tak jak się pyta: „Wolisz gofra czy loda?” Dziecko odpowiada licząc, że dostanie to, o czym mówi.

Warto więc uświadamiać swoje dziecko, jeśli zdoła pojąć, „że to już jest chłopczyk albo dziewczynka, tylko my tego nie wiemy; Pan Bóg zaplanował dla nas kogoś, kto jest nam potrzebny i komu my jesteśmy potrzebni do kochania„.

Nie jestem zwolenniczką tak popularnego dowiadywania się płci podczas badań USG. Lekarz zamiast skupić się na stanie zdrowia rozprasza się sprawami mniejszej wagi na tym etapie życia. Rodzice zamiast z ekscytacją czekać na narodziny czekają na już wiadome, znajome. Czytałam kiedyś o badaniach, które pokazywały korelację (współistnienie):

  • znajomości płci i dłuższego parcia (II fazy porodu);
  • nieznajomości płci dziecka i krótszej fazy parcia.

Coś w tym jest. Na pewno nie wyczerpuje to bogactwa zjawiska, ale pokazuje, że być może jesteśmy skłonne więcej trudu włożyć w poród, żeby poznać własne dziecko, gdy nie znamy jego płci. Zastanawiające.

Czy płeć dziecka jest ważna? Na pewno nie najważniejsza, ale ma jednak głęboki sens, którego nie trzeba pomijać, żeby dobrze wychowywać młodego człowieka.



Zmęczenie- ludzka rzecz

Człowiek chodzi do pracy, nie raz przeżywa i chwile zmęczenia, i zniechęceń. Takie jest życie. Ale nikt nie mówi: przestań więc pracować. Bo gołym okiem zazwyczaj widać, że praca jest potrzebna.

Matka karmi piersią, opiekuje się dzieckiem, nie raz przeżywa chwile zmęczenia. Takie jest życie. Ale nasłucha się: „To po co dalej karmisz? Odstaw, to się wreszcie wyśpisz!”

W czym jest lepsza praca zawodowa od pracy matki, jaką ta wkłada w wykarmienie, w opiekę nad własnym dzieckiem? W niczym nie jest lepsza, jest inna. I praca zawodowa jest potrzebna, i praca mamy-karmicielki jest potrzebna i niezmiernie ważna.

Ani zmęczenie nie deprecjonuje pracy zawodowej, ani nie odbiera wartości karmieniu piersią. Jednak dodatkowe komentarze typu: „To przejdź na butelkę! Co się będziesz męczyć!”, dodatkowo obciążają kobietę.

Zmęczenie nie powinno być jednak powodem do zakończenia wspólnej mlecznej drogi. Zwłaszcza że często można wiele zrobić, by dać sobie wypocząć, poprawić własne samopoczucie mamy karmiącej:

  • pozwolić sobie na drzemkę razem z dzieckiem, na dłuższy sen;
  • zwolnić tempo życia; nic się nie stanie jak przez kilka dni dywan będzie nieodkurzony, a zlew nieco bardziej przepełniony niż zwykle; „kurz jest po to, żeby leżał”- lubiła mawiać pewna aktorka;
  • dać się wyręczyć, pomóc sobie: w sprzątaniu, opiece nad dzieckiem itp;
  • odprężyć się przy swoim ulubionym hobby, np. czytaniu, spacerowaniu itd.;
  • pozwolić sobie na wyjście z przyjaciółką, do fryzjera itp.;
  • jeśli powyższe sposoby nie pomogą, to warto zbadać się: m.in. zrobić badanie krwi, tarczycy i in.- mogą one wiele wyjaśnić;
  • wzbogacenie pokarmów w większą ilość magnezu, wapnia, witamin z grupy B mogą wydatnie poprawić samopoczucie;
  • wypróbowanie różnych wariantów wspólnego/oddzielnego spania (razem w łóżku, przystawka do łóżka, łóżeczko dosunięte do łóżka rodziców itd.).

Warto też pamiętać, że są okresy kiedy fizjologiczna jest zwiększona męczliwość, kiedy naturalna jest większa potrzeba odpoczynku: np. przesilenie wiosenne, kilka dni tuż przed miesiączką (syndrom napięcia przedmiesiączkowego). Wówczas często wystarczy przeczekać ten trudniejszy czas, by zmęczenie ustąpiło samoistnie.

Oczywiście nie każdy z tych sposobów jest do zastosowania w każdej sytuacji, ale coś można wybrać dla siebie, poszukać jeszcze innych sposobów swoich własnych na  nadmierne zmęczenie.

Bardzo przewlekle utrzymujące się zmęczenie (np. wiele miesięcy, lat) może być symptomem poważniejszej choroby, depresji- bez obaw trzeba skorzystać z porady lekarza, psychologa.

W zwykłej sytuacji poczucia przemęczenia, utrudzenia warto też zdobyć się na cierpliwość i pewną dawkę wyrozumiałości zarówno dla siebie, jak i dla dziecka. Karmienie piersią składa się właśnie z takich faz, kiedy karmi nam się łatwiej, spokojniej, weselej i kiedy karmi się trudniej, kiedy zmęczenie bierze górę. Świadomość, że to, co się przeżywa jest tylko przejściowe bywa nieco pokrzepiająca. Jeśli dorzuci się do tego zrozumienie, że inne matki przeżywają to samo, że macierzyństwo bez zmęczenia występuje wyłącznie w reklamach, to łatwiej udźwignąć te  chwile.

Bez karmienia piersią dzieci nierzadko też się budzą w nocy, też są marudne, też przyprawiają swoje mamy o zmęczenie. Nie warto więc robić akurat z karmienia piersią kozła ofiarnego.

Bycie ponad własne zmęczenie, otwieranie się na radość, jaką niesie ze sobą życie dodaje z czasem skrzydeł, które unoszą dalej poza ten niezbędny balast trudu.



Kiedy i gdzie karmić piersią?

Kiedy warto karmić piersią?

  • Kiedy potrzebuje tego dziecko;
  • Kiedy potrzebuje tego matka;
  • Kiedy mamy „za dużo mleka” a więc zwłaszcza w początkowych zmaganiach z nawałem, nadprodukcją;
  • Kiedy mamy „za mało mleka”, a więc kiedy dziecko dopiero pracuje nad wytworzeniem większej ilości i potrzebuje na to czasu i częstych karmień;
  • W dzień, kiedy dzieci te większe jedzą różnorodne posiłki, żeby mleko osłaniało ich niedojrzały przewód pokarmowy;
  • W nocy, kiedy mleko ma najwięcej kalorii, a więc dziecko jest w stanie bez rozbudzenia najeść się i spać dalej z pełnym już brzuszkiem;
  • Kiedy dziecko ssie bardzo często, ale też kiedy samo ogranicza sobie karmienia piersią bądź my je ograniczamy z jakiś względów, itd, itp.

Gdzie karmić piersią? Czy tylko w zaciszu domowym? Nie każda mama jest domatorką, żeby ją to satysfakcjonowało. Mała podpowiedź, gdzie można jeszcze karmić piersią:

„Specjalne” miejsca do karmienia

Ostatnio jedna z moich forumowiczek napisała, że w tym roku karmiła swoje dziecko piersią pod ziemią, w kopalni złota. Większość z nas jednak karmi na powierzchni ziemi, co nie znaczy, że inaczej znaczy gorzej.

Nasze dzieci nie potrafią zrozumieć, że jakieś miejsce jest niewłaściwe do zaspokojenia swojego pragnienia, głodu, dopóki go tego nie nauczymy. Owszem na tą naukę jest czas, ale na pewno nie wtedy, gdy dziecko jest zbyt zmęczone, zrozpaczone lub głodne, by chcieć i umieć cokolwiek zrozumieć.



Czas na miłość

Od kiedy warto kochać dziecko?

  • Czy wówczas dopiero, gdy się urodzi i możemy je sami zobaczyć?
  • Czy może wtedy, kiedy na obrazie monitora ultrasonografu je zobaczymy i wzruszymy się tym widokiem?
  • A może wówczas, kiedy dziecko skończy jakiś etap rozwoju: zarodkowy albo przedszkolny, albo płodowy bądź niemowlęcy?
  • Czy wtedy warto kochać dziecko, gdy już jesteśmy spokojniejsi o jego życie i zdrowie, gdy jego wygląd, zachowanie bardziej nam odpowiada?
  • A może wtedy dopiero warto kochać swoje dziecko, kiedy udaje nam się ucieszyć z niego?

Niektórzy mówią, że zarodek to jeszcze nie dziecko, ale inni mówią, że pijak/złodziej (itp. etykietki) to też nie człowiek, tylko świnia. Z tymże o ile ci drudzy sobie w jakiejś mierze zasługują na to miano odczłowieczone, o tyle dziecko poczęte w swej bezbronności, kruchości nikogo nie krzywdzi, nie rani, a człowiekiem jest na równi z każdym z nas. Tylko bardziej zależnym, a więc domagającym się tym więcej troski i delikatności.

Dla kochającego rodzica nie jest powodem do wymigiwania się od miłości wiek dziecka ani jego wygląd, ani stan zdrowia, ani własny brak entuzjazmu. To brak miłości sprawia, że w poczętym dziecku nie chcemy widzieć człowieka, zwalniamy się z ludzkiego traktowania własnego dziecka.

„Ukochałem Cię odwieczną miłością”- mówi Pan Bóg poprzez Biblię i zwyczajnie uczy mnie w ten sposób od kiedy warto kochać. Warto kochać od poczęcia, a nawet już wcześniej być otwartym na wymagającą Miłość i uczyć się od niej.



Odcinanie pępowiny

Dwa porody – dwa różne zakończenia.

1 poród: dziecko się rodzi naturalnie, pozwala się tętnić pępowinie. Nie śpieszy się z jej przecinaniem, dziecko nie podejmuje samodzielnego oddychania przez 40 minut, ale jest w dobrym stanie, dzięki zachowanemu połączeniu z działającym łożyskiem. Dopiero po 40 minutach zaczyna samodzielnie oddychać, wtedy pępowina przestaje tętnić.

2 poród: dziecko się rodzi naturalnie, przecina się natychmiast pępowinę. Dziecko sinieje w oczach. Reanimacja, sztuczna wentylacja niewiele daje. Dziecko umiera.

Drastyczne dwa przykłady z życia wzięte, ale pokazujące, że niewiele w naturze jest przypadków. Dopóki pępowina tętni po urodzeniu, spełnia swoją funkcję, dziecko otrzymuje wraz z nią wystaraczającą dawkę tlenu, kolejne dawki krwi (mniej jest narażone na niedotlenienie, niedokrwistość, gdy samo ustanie tętnienie).

Szybkie przecięcie pępowiny częściej zamiast tragicznych skutków ma jedynie chorobliwe następstwa, np. lekkie niedotlenienie, niedokrwistość leczona później miesiącami.

Można też mówić o przecinaniu pępowiny psychicznej, przechodzeniu na kolejne etapy dojrzałości. Zakończenie karmienia piersią też można porównać do porodu, do zakończenia jakiegoś etapu, przecięcia pępowiny.

Gdy dziecku bardzo mocno zależy na kontynuowaniu ssania piersi, można się zastanowić: jakie ono ma dalsze funkcje, że nie ustaje? To nie jest ani złośliwość, ani nałóg ze strony dziecka. Jest w tym jakieś znaczenie, które myśląca mama odkrywa.

Czasem odkrywa dopiero poniewczasie. Dziecko odstawione od piersi zaczyna np. chronicznie chorować.

Najlepiej odkrywać to znaczenie w czasie karmienia biorąc pod uwagę:

  • stan zdrowia dziecka;
  • etap rozwoju;
  • radzenie sobie z emocjami;
  • sytuację życiową.

Oczywiście, że z karmienia piersią wcześniej lub później trzeba zrezygnować, jednak porozumienie z własnym dzieckiem jest tu niezmiernie istotne. Jeśli jest to możliwe, warto wziąć pod uwagę kruchość i delikatność zdrowia i psychiki własnego dziecka.