Archiwum kategorii ‘Dzieci małe i duże’


Ale tu chustowo się zrobiło

Która z Was lubi dotykać materiałów, ubrań, chust, różnych faktur?

Ja bardzo!

Zwłaszcza chust.

Noszenie dzieci jest czymś wspaniałym!

Małe dziecko ma zakorzenioną głęboką potrzebę bycia noszonym, tulonym.

Ono rodzi się przyzwyczajone do:

  • noszenia go;
  • turlania się z nim;
  • otulania go z wszech stron;
  • podnoszenia go;
  • bujania go;
  • ruszania się z nim, przy nim itd.

Przez 9 pierwszych miesięcy życia było wszak nieodkładane i nieodkładalne.

Czas i stan błogosławiony.

Dziecko nie jest przyzwyczajone do bezruchu.

Dlatego łóżeczka niemowlęce są tak niepraktyczną rzeczą.

Najlepiej się sprawdzają jako pojemnik na ubranka, pieluszki czy inne przedmioty.

Bo dziecko najlepiej się czuje i najspokojniej śpi, gdy jest wtulone w mamę, tatę, siostrę, babcię. Na pewno nie w szczebelki drewniane.

Nawet to, że się wydycha na nie nieświeże powietrze bogatsze w dwutlenek węgla służy mu- pomaga pamiętać o oddychaniu.

 

Adwent to to taki czas, kiedy towarzyszymy Maryi w Jej czekaniu.

I w Jej noszeniu Dzieciątka Jezus.

Najcudowniejsze jest to, że Ona pozwala i zaprasza, by Jej noszenie stało się naszym.



Aż boli

Photo by Luiza Braun on Unsplash

Pewna matka opisuje na grupie, że odstawiła dziecko od piersi po spotkaniu z doradcą laktacyjnym. I pozwoliła swojemu malutkiemu dziecku przez godzinę płakać. Ale w końcu się jej udało osiągnąć to, co zamierzyła.

Czujecie to?

Mnie osobiście boli, że po spotkaniu z konsultantem laktacyjnym nie wychodzi się z przekonaniem, że warto karmić, tylko że warto odstawiać.

Nie podważam faktu, że dziecko potrzebuje zakończyć ten mleczny etap swojego życia. On prędzej czy później musi nastąpić.

Ale podważam, że trzeba małe dziecko, niemal niemowlę doprowadzać do takiej rozpaczy, by przez godzinę płakało.

I że trzeba się tym jeszcze chwalić.

Bo może to przeczytać inna matka. I jej dziecko nie będzie płakało godzinę, tylko dwie. I nie tylko jeden wieczór, ale 2 tygodnie.

Doprowadzanie dziecka do takiej bezsilności, że po godzinie płaczu zasypia, to metoda siłowa.

Matka silniejsza, przeczekała aż słabszy odpuści.

Matka górą.

Ale to nie jest kobiecy styl działania.

Bo nasza siła nie tkwi w dominacji, brutalności, konsekwencji nawet po trupach.

(Tu mi się przypomniała konsekwencja pewnej matki, która doprowadziła do odwodnienia swojego dziecka, trafiła z nim na kroplówkę do szpitala, odmawiając mu piersi- miała też zadziwiająco konsekwentne i silne dziecko).

Tak się zastanawiam, w czym tkwi matczyna, kobieca siła?

Może podpowiecie.

Czy nie w tym, że w to, co robimy, wkładamy nasze serce? Czynimy to pięknym, dajemy swoją czułość, wrażliwość, zrozumienie, cierpliwość?

Popatrzcie na tą małą dziewczynkę. Ona jeszcze nie dała sobie wmówić, że trzeba się wyzbyć swojej kobiecości, wrażliwości i piękna, a zamiast tego trzeba być twardą. Tak się przynajmniej domyślam. I dlatego mogę podziwiać:

Fotografia: Katarzyna Gumowska

Wspieram Was, kochane: pozwólcie sobie być matkami. Ani się obejrzycie, a będziecie matkami starszych dzieci, które nawet nie będą chciały, by wspominać ten etap życia.

Zamiast walczyć z tym, co i tak przeminie, może warto skupić się na tym, co istotne?

No i zastanawiam się, jak łatwe mają zadanie ci, którzy reklamują mieszanki, skoro nawet niektórzy konsultanci laktacyjni przyklaskują siłowemu odstawianiu od piersi.

Doula- Fizula



Twórczość jest w nas

Zdarza się Wam tak: macie coś do zrobienia, ale z jakiegoś powodu sprawia to ogromną trudność, więc znajdujecie sobie pracę zastępczą? Nie polecam takiego sposobu postępowania.

Mi się niestety zdarza.

I w ten sposób powstały 4 książeczki motywacyjne.

  1. O byciu w stanie błogosławionym;
  2. Porodowa;
  3. O mlecznej drodze (vide: zdjęcie);
  4. Wzmacniająca na koniec połogu.

Zachęcam do skorzystania z pomysłu, jako i ja skorzystałam. Z odwlekania prac koniecznych, które „uwierają”- nie.

A było to tak.

Miałam szczęście być w Domu Narodzin im. św. Rodziny w Łomiankach.

I tam napotkałam, oprócz cudownych ludzi, książeczkę z „Perełkami porodowymi” czyli cytatami dodającymi ducha np.

„Poboli, poboli i przestanie”.

Kliknęłam zdjęć parę. (Za jakiś czas Wam pokażę, dzięki uprzejmości Wandy Ekielskiej oraz rodzącej).

A potem w domu zrobiłam własną książeczkę. Potem drugą na kolejny temat. Itd.

A przy okazji zrobiły też swoje własne książeczki moje dzieci.

Tematy, rzecz jasna, zgodne z zainteresowaniami. Czyli różne.

Maluchy podchwyciły temat, bo spodobały im się: kolorowe sznureczki do związywania, każda karteczka w innym kolorze, możliwość układania własnej treści, własnych rysuneczków.

Tworzycie, kochane niewiasty?

To pomaga przywrócić równowagę ducha.

A jeśli nie tworzycie, to może dlatego, że nie odkryłyście jeszcze własnego potencjału? Lub boicie się otworzyć na nieznane, usłyszeć, co Wam w sercu gra?

No a teraz czas wracać do pracy właściwej 🙂  Czyli na adwentowe tory się ustawić.

 



Krok po kroczku zbliża się pewien święty na paluszkach, żeby nie obudzić dzieci…

W wieku szczenięcym zaczęłam czytać książki Małgorzaty Musierowicz z zazdrości.

I to jakiej!

No bo jak to może być, że dwie twoje ukochane przyjaciółki czytają ciągle i zachwycają się jakimiś książkami, a nawet, o zgrozo, urządzają sobie śmichy – chichy na ich temat, a ty jak głąb nic nie wiesz.

No więc musiałam przemóc swoje uprzedzenie do „głupiej” Anieli, co to dla chłopaka wyjeżdża do innego miasta, a nawet dla niego wybiera szkołę.

A że zaczęłam czytać od innej powieści niż Kłamczucha, to już poszło z górki.

„Ida sierpniowa” okazała się pysznym kąskiem dla mola książkowego. Więcej nikt mnie nie musiał zachęcać. Raczej dochodziły mnie nawoływania zza ściany o konieczności gaszenia światła o przyzwoitej porze.

Tyle, że to jest groźne.

Bo zaraźliwe.

Przyjaciółki zaraziły mnie miłością do p. Musierowicz.

Ja zaraziłam własnego męża.

Oboje zaraziliśmy córkę.

Potem był syn.

Następnie młodszej córce udzieliła się ta epidemia .

W międzyczasie najstarsza córka w taką komitywę weszła z p. Małgorzatą, że ta pogratulowała jej narodzin braciszka Ignacego Grzegorza na swoim czacie.

Strach pomyśleć, co będzie dalej 😉

No więc czytamy sobie dalej. Np. ostatnio dorwałam książkę „Na gwiazdkę”.

No i cóż się z niej można dowiedzieć?

Że autorka jako dziecko otrzymywała listy od św. Mikołaja.

Co prawda ten miły osobnik bardzo jej przypominał w korespondencji pogawędki dydaktyczne własnej mater, ale z sympatii można było na to przymknąć oko.

Jeśli czytujecie gatunek fantasy, to może z zainteresowaniem przyjmiecie wieść, że i Tolkien dostarczał listy od świętego Mikołaja swojemu dziecku.

To, co?

Dołączacie się?

Z dwuletniego doświadczenia widzę, że warto.

Dziatwa otrzymująca epistoły od tego zacnego świętego przechowuje je troskliwie. Czyta po wielokroć z wielkim zainteresowaniem (lub prosi o odczytanie). I co więcej: nawiązuje do listu w kolejnym liście do świętego Mikołaja! Zauważa, co do niej się pisze! Co bardziej dociekliwa dopatruje się podobieństwa stylów, tudzież charakteru pisma do własnej matki, o zgrozo!

Co oprócz listów warto doręczać swoim dzieciom?

Drobiazgi, które sprawią radość. Tworzywa, z których dzieci będą mogły wyczarować własny świat. Rękodzieło zrobione przez sąsiadkę, przyjaciółkę czy osobę w potrzebie. Książki!- oczywiście. Uszyty przez siebie gałganek. Lub owoc, który dziecko ciekawi.

Ten świat potrzebuje skromności i umiaru.

My ich potrzebujemy.

Potrzebujemy zwłaszcza więcej oddania, czasu, a mniej przedmiotów.

Tu uszyta kociczka z podartych bluzek. Przez kilka wieczorów ręcznie dało się zrobić.

P.S. Proszę się pozachwycać wcześniejszymi zdjęciami, które dostałam od pewnej pięknej mamy- fotografki i od drugiej cudnej mamy z wieloma skarbami :)))))

 



Jak w lustrze

Fotografia: Katarzyna Gumowska

 

-Mamusiu, czy Ty wiesz, że oglądam się w Twoich słowach jak w lustrze?

-Mamusiu, czy Ty wiesz, że rozumiem dużo wcześniej nim nauczę się mówić?

-I w Twoich, Tatusiu.

 

Jak wiele nieprawdziwych rzeczy potrafimy, my matki, (tatusiowie również niestety) wmówić naszym dzieciom.

Dopóki nie nabędą krytycyzmu chłoną nasze słowa jak gąbka.

Dlatego tego, co same przeżywamy, na co same chorujemy, czego się boimy, nie powinnyśmy przenosić na swoje dzieci.

One nie są nami.

Ze względu na dusze są nawet bardziej podobne do Pana Boga niż do nas.

Trzeba uważać, co się mówi do dzieci Bożych 🙂

Bo Panu Bogu zależy na nich.

Bardziej niż nam.

 



Co wybierasz: podejrzliwość czy zaufanie?

Piękna rzeźba Karmiącej i Karmionego.

Łagodność na tych Twarzach mówi o pięknym zaufaniu: do siebie nawzajem, do nas-patrzących, do pięknego zamysłu Boga-Stwórcy.

Szukając niejednokrotnie przyczyn, czemu to karmienie piersią z takim trudem przychodzi, widzę też w nim barierę naszej podejrzliwości. Podchodzimy więc niejednokrotnie do laktacji jak pies do jeża.

Niestety widzę to za każdym razem, gdy jestem w szpitalu.

Podejrzewamy laktację:

  • o to, że w ogóle jest czymś co pojawia się i znika albo w ogóle nie pojawia „nie wiadomo czemu”;
  • o to, że może się w ogóle nie pojawić, że jest dana nielicznym szczęśliwcom;
  • o to, że jest jakąś kulą u nogi;
  • o to,  że jest zniewoleniem, uwiązaniem dziecka, matki;
  • o to, że, ogólnie mówiąc, coś z nią nie tak;
  • o to, że nie da jej się połączyć z normalnym życiem.

 

No i utwierdzają nas w tym producenci reklam, którzy sprytnie przemycają przekaz o „niewystarczającej” laktacji, o tym, że z nią same problemy.

Efekt jest taki, że w Stanach Zjednoczonych, ale i bardzo wiele matek u nas, karmi dzieci podwójnie: i swoim mlekiem, i modyfikowanym. Skutkiem jest ogromna plaga otyłości, chorób cywilizacyjnych, bo nie jesteśmy krową z czterema żołądkami, by nas od urodzenia podwójnie karmić.

Wystarczy to matczyne karmienie niedoskonałą piersią, ale za to jak bardzo wspaniałą dla dziecka 🙂

Tymczasem:

  • Tak jak nie ma plagi chorób gruczołów potowych, tak samo nie ma plagi gruczołów piersiowych- bo gruczoł piersiowy jest zmodyfikowanym gruczołem potowym; jest za to plaga niewłaściwych porad, niepotrzebnego wciskania smoczków, butelek, reklam, plaga podejrzliwości wobec laktacji, wobec matek, dzieci, podejrzliwość wobec samego mleka matki, że coś z nim nie tak;
  • Karmienie piersią jest najwłaściwszym sposobem karmienia dziecka po narodzinach; karmienie butelką jest jak stosowanie inkubatora „na wszelki wypadek”;
  • Podczas karmienia piersią dziecko syci się matką: jej pokarmem, jej odpornością, jej ciepłem, kontaktem z nią; a matka syci się i cieszy dzieckiem- ma przynajmniej taką możliwość, jeśli się zdobędzie na cierpliwość;
  • Laktacja zaczyna się już w 16 tygodniu ciąży (co nie znaczy, że wtedy mleko musi wypływać na zewnątrz- zazwyczaj nie wypływa, mi nigdy nie wypływało, a moją piątkę dzieciaków wykarmiłam); a skoro zaczyna się w ciąży, to dlaczego miałaby cudownie zanikać po porodzie?!
  • Na naukę karmienia piersią warto sobie dać co najmniej 6 tygodni czyli tyle, ile trwa połóg: i dziecku, i matce; bo oboje uczą się siebie nawzajem; czyli połóg to taki czas, kiedy trzeba sobie pozwolić na odpoczynek z dzieckiem przy piersi; przy piersi jednej, drugiej, trzeciej, czwartej itd. … (Czy ktoś tu się dziwi, że matka ma cztery piersi i więcej? Oczywiście, że ma- tyle, ile razy zmieniamy pierś, tyle razy dajemy dziecku nową pierś, hehe. Taki styl skakania z piersi do piersi, zmian- służy stymulacji laktacji. Gdy chcemy, żeby piersi przestały szaleć i mniej wytwarzały mleka, wtedy dajemy dziecku jedną pierś przy jednym karmieniu.)
  • Karmienie piersią nie jest żadnym „uwiązaniem” dziecka do matki ani vice versa, tylko normalnym elementem rozwoju. Bo i dzieci i matki, które przez 9 miesięcy je nosiły karmiły 24 godziny na dobę potrzebują dalej tej bliskości. To nie matki, które prawidłowo karmią piersią są potem nadmiernie przywiązane do dorosłych synków i córeczek, ale te, które gdy miały niemowlęta i małe dzieci pośpiesznie je odstawiały, na siłę usamodzielniały. I zostało w niech to nienasycenie bliskością dziecka. Ale nie da się jej już zaspokoić, gdy dziecko ma naście, a tym bardziej dwadzieścia lat. Bo robi się krzywdę i sobie i dziecku.

Myślę, że ta plaga podejrzliwości wobec laktacji zaczyna się już przy leczeniu niepłodności, przy cesarce, gdy doznajemy zawodu, że nasze ciało nas zawiodło.

Ale to zazwyczaj nie ciało nas zawodzi. Światowa Organizacja Zdrowia za zasadne uważa co najwyżej 10% cesarskich cięć, tzn. że skoro w naszym kraju jest ich podobno nawet 50%, tzn. że robi się wiele niepotrzebnych operacji zdrowym kobietom.

I nie zawodzi nas ciało, ale najczęściej cierpliwość personelu medycznego, nasza własna cierpliwość, procedury medyczne, które często prowadzą do licznych schorzeń, zaburzeń jatrogennych.

„Kładę przed tobą podejrzliwość i zaufanie”.

Wybierajmy zaufanie, bo ono nadaje sens. I nas buduje, nasze dzieci.

Naszą relację.

Nie bójcie się też uczyć innych o karmieniu piersią.

Niech boją się ci, którzy nie mają o nim pojęcia, a się wypowiadają.

A takie piękne skarby rosną na mleku mamy:



Jesień, ach to ty!

Narzekacie trochę na pogodę?

A w myślach narzekacie?

Bo ten podziemny nurt drążący serce jest ważniejszy.

Mocniejszy.

Bardziej wpływający na życie.

Ile jeszcze mam do nauczenia się od dzieci!!!

 

Za cudne zdjęcia serdecznie dziękuję mamie tych dzieciaczków 🙂


Fascynujący kwiat

Czy o tych kwiatuszkach piszę w tytule?

Fioletowych i białych klematisach?

Po części.

Ale bardziej fascynującym kwiatem jest siostrzana miłość, dzięki której zrodził się pomysł, by udekorować w ten sposób najmłodszą siostrzyczkę.

Najbardziej zwariowane zabawy dzieci wymyślają z innymi dziećmi.

Oto i autorki tej dekoracji wraz ze swą siostrzyczką:

Miłość domaga się wielkoduszności.

Żeby dawać dzieciom to, co najlepsze:

  • siebie samego,
  • rodzeństwo,
  • cały świat
  • i największe dobro: żywego Boga, któremu na imię Jezus Chrystus.

Serdecznie dziękuję za zgodę na posłużenie się tymi pięknymi zdjęciami, które miałam przyjemność zrobić.



Być bezradnym i przeżyć

Sytuacja z życia.

Mojego.

Cóż, trochę głupio mi o tym pisać.

Bo nie ma czym się chwalić.

Otóż popiraciłam sobie na drodze jadąc samochodem.

Nie jechałam za szybko, ale pośpiech i tak zrobił swoją kiepską robotę.

No więc policjanci na sygnale zażyczyli sobie, żebym za skrzyżowaniem sobie z nimi porozmawiała.

No i za „rażące naruszenie kodeksu” zaproponowali mandat i punkty karne.

Nie zdradzę ile, hehe. Ale obstąpiły mnie myśli o licznych wydatkach, które mamy w domu itp.

Wzięli prawo jazdy i poszli do swojego radiowozu.

Zostałam sama w aucie.

Czy na pewno sama?

„Zawsze dziękujcie!”, „W każdym położeniu wychwalajcie Boga!”– te Słowa były ze mną.

No i z poczuciem winy (rzeczywiście narozrabiałam!) i bezradności zaczęłam się modlić.

Dziękować za to skarcenie. Pochwaliłam Pana Boga w tych policjantach. W Jego Świętym Imieniu, które w każdym położeniu ma moc wybawić. „Jezu ufam Tobie!”- modlitwa na każdy czas.

No i wraca do mnie policjant.

I okazuje się, że dostaję jednak tylko pouczenie.

Pan Bóg jest wielki!

Wybawia w drobnych rzeczach i małych!

Z tą sytuacją skojarzyło mi się tak wiele sytuacji chorób moich dzieci.

I w niejednej z nich też takie poczucie bezradności, trudu ponad siły.

I tyle razy Pan Bóg wybawiał!

Tyle razy Pan Bóg wybawiał!

I z perspektywy czasu widzę, że najlepiej na tym wychodziłam i ja, i dzieci, gdy nie dyrygowałam swoimi prośbami Panu Bogu, co ma zrobić, tylko ufałam i chwaliłam Go w tych trudnych sytuacjach.

Tym mniej antybiotyków, tym mniej chemicznych leków dzieci przyjmowały, tym mniej szamotania się ze sobą, z dziećmi.

Byłam niedawno w świetnej Szkole Języka Włoskiego. Jej nauczyciel opowiadał nam o języku i kulturze włoskiej. Mnóstwo ciekawostek! M.in. i ta, że przeciętnie pierwszy raz antybiotyk Włoch bierze w wieku 30 lat.

A u nas?

Same wyciągnijcie wnioski.

Podsumowując – 2 ważne rzeczy:

  1. Ufać! I chwalić Boga w Jego planach!
  2. Robić dobrze swoją robotę czyli dbać najlepiej jak umiemy o powierzony nam dar: życia (wiecznego przede wszystkim!), zdrowia.


Też jestem w sercu Boga…

@Katarzyna Gumowska Fotografia

Najłatwiej mi pisać, gdy dostaję od Was oddźwięk, gdy zaczynacie rozmawiać.

Gdy widzę sens.

Ale i Wy szukacie sensu w Waszym macierzyństwie. W radości, ale i trudzie.

I znajdujecie sens w nieprzespanych nocach.

 

Podoba Wam się to zdjęcie?

Mi bardzo! Cudny mały skarb!

Przypomina mi siebie samą, gdy byłam dzieckiem.

Przypomina mi moje dzieci.

I inne dzieci.

I ból człowieka- dziecka.

 

Znacie instrukcję, jaką się udziela pasażerom w samolocie?

Gdy uczy się zakładania maski tlenowej rodzica, uświadamia się go, żeby najpierw założył SOBIE maskę tlenową. Dopiero potem dziecku. Co dziecku po rodzicu, który pada niedotleniony? Ani sobie nie pomógł, ani dziecku nie jest w stanie, bo brakuje mu tlenu!

Czy podobnie nie jest w naszej codzienności?

Padamy na twarz i zamiast być litościwą dla siebie, traktujemy siebie jak piąte koło u wozu, o które nie trzeba dbać.

A trzeba i to bardzo!

Jeśli tego nie robimy, to odbija się to i na dzieciach, bo z nimi jesteśmy, i na relacji małżeńskiej, bo w niej jesteśmy.

Jesteśmy świetne w troszczeniu się o innych, w modlitwie za innych, w karmieniu innych, w goszczeniu innych.

Kto spróbuje pomodlić się za siebie samą?

To trudniejsze czy łatwiejsze niż modlitwa za innych?