Archiwum miesiąca lipiec 2010


Gdy gniew jest potrzebny…

Przeżywanie i nazywanie wszystkich uczuć jest nam potrzebne. Wiele jednak kobiet ma tendencję do wypierania, tłumienia złości, gniewu. Z trudnością idzie w związku z tym nauczenie dziecka przez mamę  zdrowego przeżywania tych emocji. Stąd łatwiej nam wybuchnąć złością, ale już na bieżąco informować o swoim przeżywaniu- niekoniecznie.

Wczoraj najstarsza latorośl udzieliła mi ciekawej lekcji. Najpierw pokłóciła się z własnym tatą i pogniewała na niego (z wzajemnością), po czym się pogodzili i przytulili.

Wówczas córcia, żeby mi udowodnić, że ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że złość taty świadczy o tym, że mu na niej zależy opowiedziała mi zagadkę:

„Mamusiu, który rodzic bardziej kocha swoje dziecko:

ten, który wściekły pobiegnie za nim na ulicę, by uratować je spod kół samochodu czy ten, który spokojnie da mu wpaść pod samochód?”

Moja córa dała mi w ten sposób poznać, jak bardzo docenia nawet ten sposób troski: poprzez zagniewanie się, zwrócenie sobie uwagi.

Zarówno złość, jak i gniew czy nawet wściekłość jest więc nam potrzebna w niektórych sytuacjach: te emocje mówią przede wszystkim coś o nas samych, o otaczającym świecie. Zaletą nie jest nieodczuwanie tych emocji, ale panowanie nad nimi.

Dzieci dają się rodzicom we znaki nierzadko: potrafią na światło dzienne wyciągnąć z nas zarówno najlepsze jak i najgorsze cechy.

Jak panować nad tymi „gniewnymi” emocjami tak, by one nie panowały nad nami?

  1. Odczuć je- czyli uświadomić sobie, co się czuje bez spychania tego w jakieś podświadome przeżywanie, które by nas drążyło uwierało;
  2. Nazwać je- np. „czuję złość, gdy cała zawartość Twojego talerza ląduje na mojej spódnicy”;
  3. Działać zgodnie z rozumem, niekoniecznie z emocjami.

Warto sobie uświadomić, że emocje negatywne: złość, gniew nie są naganne moralnie. Takim nagannym moralnie może być natomiast dopiero to, co zrobimy z naszymi emocjami, z własnym postępowaniem.

Złość i gniew mają też pozytywną rolę:

  • skłaniają do szybkiego zareagowania (czasem takie jest potrzebne);
  • pomagają podjąć szybką decyzję;
  • ostrzegają nas o jakimś niebezpieczeństwie, potrzebie ucieczki, reakcji;
  • dodają nam energii do działania itp.

Emocje te poddane działaniu rozumu mogą służyć nam też pomocą przy wychowaniu, jeśli umiejętnie będziemy z tą sferą współpracować.

„Niech nad Waszym gniewem nie zachodzi słońce”, „gniewajcie się, a nie grzeszcie”– mówi Biblia.

Nie warto starać się dopasować do modelu „miłej” kobiety kosztem tej sfery swojej osobowości. Stereotyp mówi nam, że miłe, dobre kobiety nie odczuwają, nie wyrażają złości. Jeśli przyjrzymy się sobie w prawdzie, to zauważymy, że nie jest tak do końca. „Nic co ludzkie nie jest nam obce”- do pełni człowieczeństwa i dojrzałego rodzicielstwa i takie trudne przeżycia bywają pomocne.



Zasługi smoczka-uspokajacza

Jest karmienie piersią naturalne:

  • według potrzeby dziecka i mamy;
  • bez protez piersi typu smoczki, butelki.

Jest też karmienie piersią nienaturalne: według zegarka, gdy potrzeby dziecka i mamy nie są uwzględniane, z zatykaniem dziecka tłumikiem zwanym pospolicie smoczkiem-uspokajaczem czy smoczkiem-gryzaczkiem, gdy niecierpliwość bierze górę.

Chciałam się przyjrzeć tym razem roli smoczka-uspokajacza w zaspokajaniu potrzeby ssania dziecka.

Zacznijmy od plusów: jest to niewątpliwie potrzebne urządzenie, gdy mamy do czynienia z karmieniem li i jedynie butelką. Ponieważ wypływ z butelki jest niefizjologiczny dziecko karmione w ten sposób często ma rozepchany żołądek z powodu zbyt dużej wypijanej ilości pokarmu. Stąd wprowadzenie smoczka-uspokajacza jest wentylem bezpieczeństwa, by nie przekarmiać dziecka, a równocześnie zaspokajać jego potrzebę ssania.

W naturalny sposób dzieci często zasypiają podczas ssania piersi. Zapobiega to w jakimś stopniu zespołowi nagłego zgonu niemowląt (SIDS, zw. śmiercią łóżeczkową). Gdy niemowlę nie ssie piersi, powinno się więc do zasypiania umożliwić dziecku ssanie smoczka, który nie będzie powodował krztuszenia, a więc tego z rodzaju uspokajacza.

Minusy podawania smoczka-gryzaczka występują zwłaszcza przy karmieniu piersią, a jest ich niemało:

  • ryzyko zbyt słabego przybierania na wadze;
  • zwiększone ryzyko przedwczesnego zakończenia karmienia piersią;
  • ryzyko zmiany prawidłowego naturalnego wzorca ssania;
  • możliwość uczenia się przez dziecko, że można na przemian ssać i gryźć, co później negatywnie może odbijać się na sposobie ssania piersi;
  • wprowadzanie sztucznej bariery w kontakcie z dzieckiem;
  • możliwość oduczania się matki prawidłowego odczytywania sygnałów wysyłanych przez dziecko na rzecz ich tłumienia.

„Zasługi” smoczka-uspokajacza w likwidowaniu laktacji są nie do przecenienia. To, że nawet postawa konsultantów laktacyjnych mięknie w tym względzie jest wyrazem wyłącznie tego w jakim środowisku żyjemy, dostosowania się do tła społecznego. Skoro tak wiele kobiet nie wyobraża sobie wychowania niemowlęcia bez smoczka, to dostosowują się do tego wyboru i zmiękczają swoje zalecenia.

Walka z podawaniem smoczka jest jak walka z wiatrakami. Konsultant swoje, matka swoje.

Przykład? (Nastąpi zmiana imion.)

Jeszcze w szpitalu:

Tłumaczę zasady, na jakich działa karmienie piersią. Dobrze radzą też położne, z którymi mamy akurat tu do czynienia. Wspólnymi siłami pomagamy Agnieszce w likwidowaniu zastoju w piersiach.

-No i, żeby zlikwidować zastój, żeby pokarmu Twojego było stosownie do potrzeb dziecka, to najlepiej nie podawać smoczka: ani tego z butelki, ani uspokajacza-gryzaczka- staram się tłumaczyć.

-Tak? Tego uspokajacza też? A ja myślałam, że tylko tego z butelki.

Kolejne spotkanie, gdy mały Rafałek ma 3 tygodnie. Ważymy i okazuje się, że waży słabiutko: na granicy normy (niecałe 17g na dobę przybiera). Oczywiście jeszcze raz tłumaczę, że dzidziuś ssie pierś za krótko o ten czas, w ciągu którego zaprzyjaźnia się ze smokiem. Proponuję, żeby mama odstawiła całkowicie smoczek, a karmiła, karmiła i karmiła piersią, a za 3 dni zważymy obywatela i w ten sposób upewnimy zaniepokojoną mamę, że człowiek potrafi się najadać z piersi, jeśli da mu się tą szansę. W każdym bądź razie nie ma potrzeby podawania mieszanki, którą już usłużnie zaleciła lekarka.

Po tych 3 dniach: Rafałek przybrał 60g/dobę. Jego mama rzeczywiście starała się nie podawać smoczka, jak najczęściej karmić piersią. Ale zostawiła sobie oczywiście smoczka.

Po 2 kolejnych tygodniach. Znowu smoczek wszedł w ruch. Dzidziuś znów zaczął przybierać o wiele gorzej niż mógłby bez tegoż tłumika.

Itd, itd. aż do skutecznego przedwczesnego zakończenia karmienia piersią. Bo smoczek i wygodna niecierpliwość okazały się ważniejsze niż wykarmienie własnego dziecka piersią.

Ech…



Spojrzenie na wychowanie

Jeżeli wystarczy nam byle jakie wychowanie, to możemy się go uczyć od byle kogo.

Jeżeli wystarczy nam dobre wychowanie, to można się uczyć od dobrych.

Ale jeśli zależy nam na najlepszym wychowaniu, to warto uczyć się od najlepszych.

Z mojego punktu widzenia najlepsi są nie idole, nie pisarze poradników zapatrzeni w czubek własnego nosa, ale święci. Chyba żeby się znalazł jakiś święty piszący poradnik  😉 Czego w obecnych czasach nie można wykluczyć.

Warto zapisać się na takie korepetycje do świętych, oni są chętni do pomocy. Na ten przykład Jan Paweł II podczas swojej ostatniej bodajże pielgrzymki do Polski zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu. I tak się zastanawiam, czy nie byłoby rozsądne zawierzyć własne macierzyństwo również i starać się właśnie patrzeć na te nasze dzieci uruchamiając wyobraźnię miłosierdzia. Doceniając ich wrażliwość, kruchość jak bezcenny skarb.

Spędzam ten weekend w towarzystwie świętej siostry Faustyny, więc będę się zastanawiać, co by to też miało znaczyć.

Do zobaczenia po weekendzie!



Szkoła przetrwania karmienia piersią

Karmienie piersią to szkoła przetrwania zarówno dla dziecka jak i dla matki. Trzeba mieć zrozumienie, ale też cierpliwość dla dziecka, dla siebie samej, dla czynności karmienia. Osoby, które z góry odrzucają wagę cierpliwości nie wytrwają często. Zwłaszcza gdy w odsiecz przychodzą łatwe namiastki typu smoczek-tłumik.

Karmiąc piersią prędzej czy później dopadają nas kryzysy:

  • Laktacyjne: kiedy dziecko ssie na umór i zdaje się matce karmiącej, że już tak będzie na wieki; ten rodzaj kryzysu jeszcze jest dość łatwy do przejścia; kilka dni, niekiedy tydzień lub dwa, czasem pierwsze 3-4 miesiące intensywnego ssania dzień i noc robi swoje: mleka zaczyna przybywać, maluch zaczyna ssać skuteczniej wraz z wiekiem i nie potrzebuje już tyle czasu spędzać przy piersi;
  • Zmęczenia: niedospanie, przesilenie wiosenne, jesienne, zachorowania mogą sprawić, że czujemy się zmęczone karmieniem; przeżywamy zniechęcenia, jesteśmy osłabione; ale tak jak z powodu zmęczenia nie przestajemy pracować zawodowo, tak z powodu zmęczenia nie ma powodu przestawać karmić piersią; trzeba za to obmyślić sposoby regeneracji sił, odpoczynku, zwolnić obroty, zatroszczyć się o zdrowszy tryb życia, zrobić ewentualnie badania lekarskie;
  • Emocjonalne: często z karmienia piersią robi się kozła ofiarnego tworząc mity typu „gdyby nie karmienie piersią, to by dziecko tyle nie płakało, to by się nie budziło w nocy”; „gdyby nie karmienie piersią, to by matka nie czuła się taka uwiązana do dziecka” itd. itp. Łatwo wtedy o pewną ambiwalencję: i ceni się tą mleczną drogę własnego dziecka i odsądza ją od czci i wiary. Pomocne w wyjściu z takiego zapętlenia mogą okazać się rozmowy, ujawnienie pokładów własnych emocji i poddanie ich refleksji. Wsparcie emocjonalne przez inne osoby oraz dostarczone samej sobie z wewnętrznych pokładów. Czasem jakaś trudna sytuacja osobista (np. przeprowadzka) rzuca też cień na karmienie piersią. Przemyślenie jej jednak plus kierowanie się empatią w stosunku do dziecka pozwala nam iść dalej w towarzyszeniu naszemu dziecku w erze mlekolubnej. Brak wsparcia społecznego karmienia piersią może też uwikłać mamę w nieradzenie sobie z własnymi uczuciami dotyczącymi karmienia piersią.

Kryzysy są jednak po to, by je pokonywać i wychodzić z nich z podniesioną głową. Nie trzeba się na nich zatrzymywać: towarzyszenie dziecku w pędzie jego rozwoju jest zbyt fascynujące, by tracić czas na biadolenie nad własnymi obciążeniami.



Wychowanie uczuć

„Nasze emocje nie podlegają gwałtownym przemianom na wewnętrzne żądania. „Mocne postanowienia”, by zmienić odruchowe reagowanie uczuciowe, nie przynoszą większych rezultatów. Świat naszych uczuć wymaga wielkiej cierpliwości i wolności wewnętrznej. Dopiero stopniowa przemiana wewnętrznych postaw i całego nastawienia do życia sprawia, że powoli opuszczają nas lęki, żale, obawy, zazdrość, gniew i skłonność do obrażania się na siebie i cały świat.” J. Augustyn „O miłości, małżeństwie i rodzinie”

Ledwo niemowlę zacznie chodzić, ledwo dziecko zaczyna mówić, już słyszy: „Nie płacz, bo wstyd, taki duży!” „Nie złość się, bo to nieładnie”. „Nie jęcz tyle!” Czy zawsze jest to słuszne? W końcu emocje nie są złe ani dobre pod względem moralnym. One dobre lub złe mogą być dopiero w zależności od tego, co z nimi zrobimy.

Przykład? Emocje: złość po stłuczeniu przez dziecko wazonu.

Zachowanie rodzica:

  • Krzyk i wymyślanie dziecku od „niezgrabot”;
  • Powiedzenie bez przestraszenia dziecka: „To był mój ulubiony wazon! Bardzo mi przykro, że go stłukłeś”.

„Rodzice pomagają swoim pociechom dobrze przeżywać ich świat emocji, nie tyle usiłując na niego oddziaływać bezpośrednio i nim kierować, ale raczej dając dzieciom przykład wewnętrznej pracy nad swoimi własnymi emocjami. Niekonsekwencja wychowawcza wielu ojców i matek przejawia się między innymi i w tym, że dając się ponosić własnym gwałtownym emocjom, ganią i karcą dzieci za ich spontaniczne ujawnianie tych samych uczuć”- cd. powyższej lektury.

Jest pewna pokusa, by szybko i skutecznie uciszyć dziecko, spacyfikować je i mieć chwilę wolnego.

Zawsze mnie zastanawiało ogromne powodzenie, jakim się cieszyły m.in. przedszkola prowadzone przez siostry zakonne. Gdzie tkwi owocność prowadzonej przez siostry pracy wychowawczej?

Jestem przekonana, że ona sięga głębi pracy wewnętrznej i bliskości z Bogiem, nad własnym wyciszeniem, zasłuchaniem, prostotą. I te rozkrzyczane, baraszkujące bez przerwy dzieci siostry potrafią zarazić swoją wewnętrzną ciszą.

Zauważyłam, że znane mi przedszkolanki-ciocie, gdy dziecko zaczynało podnosić głos, krzyczeć, potrafiły niejednokrotnie odpowiedzieć mu czymś przeciwnym: ściszeniem głosu. Co wtedy dziecko robi? Jeśli zależy mu na usłyszeniu, to samo też musi przestać krzyczeć, nadstawić uszu.

Proponuję na początek takie właśnie ćwiczenie: do coraz bardziej rozkrzyczanego dziecka spróbujmy mówić coraz ciszej i ciszej. Może podzielicie się rezultatami?



Dzieci i emocje

Zacznę o Tosieńce, a więc dziecku prawie małym (3 i pół roku), aby przejść do dzieci maleńkich.

Moje dziewczyny zaczęły rozmowę o ciuchach.

Tosia (3,5 r.): Mam dzisiaj bluzkę z telefonem.

Lidzia(10,5 r.): Bardzo ładna.

Tosia: Jak mi mama nałożyła tą bluzkę, to byłam trochę zła na mamę, a trochę dobra na mamę.

Tak sobie konwersowały moje piękne latorośle. Zadziwiła mnie moja mała Tosieńka precyzją nazywania uczuć i tym, że już nieduży trzylatek może przeżywać taką ambiwalencję. Zdziwiła- ale czy powinna zdziwić? Dzieci są w końcu specjalistami od emocji, żyją w ich świecie, póki są małe nie wypierają się ich.

Jeszcze nie tak dawno uważano dziecko przychodzące na świat za nieme, głuche i ślepe i w taki właśnie sposób się z nim obchodzono nierzadko. Jednak badania wykazują zupełnie coś innego. Owszem wzrok przez kilka pierwszych miesięcy nie jest doskonały, słuch też potrzebuje trochę czasu do adaptacji, „mowa” niemowlęcia też jest specyficzna, ale to nie znaczy, że dziecko nie posługuje się nimi dobrze w takim stopniu, w jakim tego potrzebuje.

Wzrok jest na tyle sprawny, by widzieć twarz matki karmiącej piersią, by widzieć ojca tulącego na rękach. Widzieć i nie tylko widzieć, ale nawiązywać również kontakt wzrokowy i emocjonalny.

Okazuje się, że noworodek ma zdolność porozumiewania się emocjonalnego z rodzicami, że te emocje w jakiś sposób rejestruje i nawet naśladuje niemal od pierwszych chwil. Jest mu to potrzebne, żeby nawiązać z własnymi opiekunami żywą, intensywną relację potrzebną mu do rozwoju równie bardzo jak mleko.

Dziecko rodzi się również z ukształtowanymi w pewnym stopniu preferencjami: woli głos swojej mamy od innych, woli również głos swojego taty, swój ojczysty język od innych.

Kto nie wierzy, zapraszam do zgłębienia lektury „Twoje zadziwiające maleństwo” Marshall H. Klaus, Phylis H. Klaus, gdzie te wnioski są przedstawione na pięknych ilustracjach.

Nie należy się bać „mowy” dziecka: jego płaczu, kwękania, kwilenia, wzdychania, posapywania, ruchów ciała, machania rączek i nóżek, kręcenia główką- przez te wszystkie oraz wiele innych sygnałów młody człowiek przekazuje nam informacje o sobie, o swoim samopoczuciu, o tym, co mu doskwiera, co cieszy, co niepokoi. Właśnie nasz lęk i niepokój, nerwowe reagowanie na różne sygnały wydawane przez dziecko nie pozwala nam się właściwie „uczyć” jego mowy. Maluchy inaczej płaczą, gdy chcą ssać, inaczej, gdy chcą odbić połknięte powietrze, inaczej, gdy niepokoi je kupka lub siusiu, inaczej, jak coś uwiera, inaczej, gdy chcą się wydobyć z męczącej samotności itd.

Tylko czy zechcemy cierpliwie słuchać swoje dziecko, nie zatykając go różnego rodzaju tłumikami? Ma to swoje wydatne wygody, ale bez porównania lepiej uczymy się rozumieć swoje dziecko, gdy nie stwarzamy „sztucznych” potrzeb, np. smoczkowych, flipsowych, lizakowych.



Co pomaga w łagodnym zakończeniu karmienia piersią

Różne są dzieci, różne też ich mamy, sytuacja rodzinna.

Stąd nie ma idealnej recepty na „dobre zakończenie karmienia piersią”, tak jak nie ma idealnych osób i sytuacji.

Można jednak wiele zrobić, by zakończenie to było udane, łagodne, nietraumatyczne dla diady mama-dziecko.

Kiedyś na spotkaniu grupy wsparcia wypisywałyśmy wspólnie takie czynniki, które według nas pomagają dorastać do spokojnego zakończenia tej wspólnej mlecznej drogi zarówno mamie jak i dziecku.

Co się tam znalazło m.in.:

  • danie sobie potrzebnego czasu; nie upieram się w tym, że każda mama musi kończyć karmienie dopiero gdy dziecko zadecyduje o tym, ponieważ różne są sytuacje, nie zawsze jest to możliwe; ale cierpliwość w karmieniu jest tu dużą pomocą, zaczekanie na swoje dziecko, które ma w pewnych okresach prawo do bycia niedojrzałym;
  • rezygnowanie na początek z karmień „mniej ważnych” dla dziecka, na których mu mniej zależy;
  • uczenie równocześnie z karmieniem  wielu sposobów okazywania uczuć, podkreślanie łączącej nas więzi;
  • wspieranie innych osób z rodziny (ojca dziecka, rodzeństwa, dziadków) i otoczenia w tworzeniu bliskiej, pozytywnej więzi z dzieckiem;
  • nie robienie z karmienia piersią „kozła ofiarnego”, „chłopca do bicia”- umiejętność zdystansowania się od własnych problemów z dzieckiem, również tych dotyczących karmienia go piersią;
  • wspieranie własnego dziecka w rozwoju szeroko pojętym (społecznym, intelektualnym, emocjonalnym);
  • przekonanie, że w ogóle jest możliwe we właściwym dla dziecka wieku spokojne zakończenie dla dziecka mlecznej przygody.

Na zbliżony temat udało mi się popełnić kiedyś artykuł. Jeśli mama się zdecyduje na odstawianie nawet przed dorośnięciem dziecka do zakończenia ssania, może dużo zrobić, by ułatwić to dziecku:

O odstawianiu słów kilka



Nie pisałam…

Nie pisałam kilka dni, ponieważ żywe spotkania zdominowały mój krajobraz.

Dziękuję za nie, nawet nie wiecie jak bardzo jesteście mi potrzebne.

Tak właśnie myślę: zwykle podkreśla się, że kobieta potrzebna jest mężczyźnie i mężczyzna kobiecie jako wzajemne dopełnienie. Ale również kobieta jest potrzebna kobiecie choć w inny sposób:

„Zmieniłyście mnie. Kiedy przyszłam tu po raz pierwszy , moje serce było twarde. Teraz to sobie uświadamiam. Jednak sposób, w jaki wyciągnęłyście do mnie rękę, wasza wrażliwość na Boga, którą dostrzegłam w waszym życiu, łzy, uściski – to wszystko skruszyło moje serce. Naprawdę nie myślałam, że coś takiego może się zdarzyć (…)” Dee Brestin „Kobieca przyjaźń – prawda czy mit”

Tak właśnie czuję, że każde ze spotkań mnie zmienia i dodaje odwagi. Czasem wychodząc za mąż nam kobietom się wydaje, że skoro mąż jest jedyny, jest zarazem ukochanym przyjacielem, to jest w stanie zapewnić nam 100% wsparcia psychicznego. Bardzo szybko się rozczarowujemy, mając takie oczekiwania: bo jest on tylko słabym człowiekiem jak i my, z ograniczonym czasem i pojmowaniem. I choć powinien nas wspierać, to nawet w szczęśliwym związku nie jest w stanie dać nam pełnego wsparcia, ponieważ sam też go pragnie, ponieważ potrzebujemy również innych: przyjaciół, dalszej rodziny, znajomych.

Zresztą będąc mężczyzną, ma prawo nie rozumieć do końca specyfiki kobiecego doświadczenia.Kobieta pozostaje dla niego jednak w dużej mierze tajemnicą i to jest wartościowe, bo może być dla niego interesująca, pociągająca.

Jednak doświadczenie siostrzane, matczyne pozostanie dla niego swego rodzaju tabula rasa. Uczenie się wspierania kobieta-kobiety jest niezmiernie ważne. Jestem głęboko wdzięczna tym kobietom, z którymi mogłam przegadać dni i noce, spędzić ten czas na wsłuchiwaniu się i otwieraniu swojego serca. Wiele się dzięki temu nauczyłam.

Dużej otuchy mi to dodaje. Również pewnego wzoru dla wychowywania córek. Jestem głęboko przekonana, że trzeba własne córki uczyć właśnie takiej głębokiej lojalności względem innych dziewczyn, kobiet, żeby były dobrymi siostrami, przyjaciółkami. Żeby też uniknęły w przyszłości niezmiernie przykrego uwikłania w cudzy związek przez odbijanie cudzych chłopaków, cudzych mężów, rozbijanie cudzych rodzin, żeby były kobietami, na które można liczyć w życiu, a nie których trzeba się bać.

Choć i tak nie zawsze udaje nam się tak kształtować własne życie, jakbyśmy chciały, a cóż dopiero mówić o życiu własnych dzieci. Poruszył mnie cytat, na który się dzisiaj natknęłam. Można go też do sfery naszych relacji zastosować:

„zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska, być zwyciężonym, a nie ulec, to zwycięstwo” J.Piłsudski



Piękno narodzin

Kobieta, która rodzi jest piękna.

I nie chodzi tu o makijaż czy wdzięk osobisty, ale o moc miłości, która daje życie i daje życiu żyć. Jest piękna w swym zmaganiu o cud.

Dlatego bywają różne porody. Te piękne, gdy kobieta otwiera się na tą siłę rodzenia i dzielnie pozwala jej rosnąć w sobie, choć kosztuje ją to własne umniejszenie i skruszenie.

I te mniej piękne, gdy pozwala rosnąć lękowi, poród odsuwając od siebie.Uciekając od niego bądź oddając go walkowerem.

I te, gdzie personel medyczny odbiera kobiecie i ból, i radość rodzenia wraz z jego pięknem uważając się za „wiedzących lepiej jak, gdzie i kiedy rodzić się powinno”.

Piękno narodzin to cud spotkania z dzieckiem. Ale też wchodzenie na górę, by to spotkanie mogło się odbyć. Zmaganie ze sobą i wszechogarniającym trudem to też zwycięstwo miłości.

Poczytuję sobie za zaszczyt uczestnictwo w takim misterium przychodzenia na świat- dlatego staram się nie zasłaniać sobą tego, co potrzebne w porodzie: ciszy i delikatności. Dlatego staram się być oddana matce rodzącej rodząc z nią razem na tyle, na ile tego potrzebuje i chce przyjąć.



Muzyka, która koi

Jestem myślami przy ostatnim moim porodzie, w którym uczestniczyłam jako doula. Towarzyszyła nam stale melodia chorałów gregoriańskich „O Aniołach Świętych”. Powtarzające się rytmiczne śpiewy. Stałe nawracające motywy, trochę jak sam poród: wracały i odchodziły, dawały ciszę i rytm.

Powtarzalność i głębokie skupienie tej muzyki-modlitwy przekłada się na porodowe wyciszenie, rozładowanie trudu, który długimi momentami wydaje się zbyt ciężki do udźwignięcia.

Muzyka ta faluje głosami i kołysze rodzącą matkę i jej dziecko aż do chwili niezwykłego przebudzenia i wyjścia na świat.

Są różne rodzaje muzyki kojącej, która może przynieść relaks w czasie porodu: ze śpiewem ptaków i odgłosami natury, szumem fal, jest też muzyka klasyczna, która również utula rodzącą matkę i maleństwo szykujące się do skoku.

Na porodówce można włączyć magnetofon, ale można też przyjść ze słuchawkami i MP3. Czasem właśnie te słuchawki potrafią odgrodzić rodzącą od hałasu szpitalnego, niepotrzebnych rozmów, zdawkowych słów, odgłosów wydawanych przez inne kobiety.

Wybierając i włączając muzykę lub rezygnując z niej, to wy kształtujecie atmosferę porodu, wpływacie na położną, lekarzy czy ze skupieniem i spokojem podchodzą do Was czy z niepokojem i rutyną.

Warto się zastanowić, czy szykując się do szpitala, nie spakować też znanych jak najspokojniejszych płyt wraz z odtwarzaczem. Dobrze jest, gdy płyta ta była wielokrotnie przesłuchana i znana również dziecku. Wówczas maleństwo też syci się poczuciem bezpieczeństwa znanej sytuacji: powracającej kojącej melodii.